Szukaj

AN-2 – RANDKA NA DO WIDZENIA! (Polska, EPRA)

Epoka An-2 w Siłach Powietrznych zakończyła się 14 grudnia 2012 r. wraz z pożegnalnym lotem wykonanym na lotnisku 42. Bazy Lotnictwa Szkolnego w Radomiu. Tego samego dnia dzięki uprzejmości Dowództwa Sił Powietrznych miała miejsce specjalna podniebna sesja fotograficzna. Jej bohaterem został samolot, któremu przypadł w udziale zaszczyt wykonania ostatniego kręgu w historii. Punktualnie o 8.00 niedospani i zmarznięci zjawiamy się w jednostce. Na bramie słyszymy charakterystyczny dźwięk, którego nie sposób pomylić z niczym – od strony Dęblina nadlatuje para Mi-2. Jeden z nich będzie naszą latającą platformą fotograficzną. W drodze do domku pilota mijamy podgrzewanego Antka – jakże żałuję, że nie mam aparatu, gdyż widok jest nader przedni... Witamy się z załogami. Z zadowoleniem dowiaduję się, że leci poznany w trakcie poprzedniej wizyty w Radomiu rodzynek wśród pilotów pani ppor. Maja Bischoff. Po krótkiej odprawie przypominającej o wcześniejszych ustaleniach dotyczących wzajemnego ustawienia maszyn, komunikacji oraz innych elementów decydujących o sukcesie misji, a także omówieniu zasad bezpieczeństwa na pokładzie żegnamy się z załogą Antka i udajemy na płytę, gdzie mechanicy już rozbrajają okna i wyciągają wszystko, co nam się nie przyda, a może przeszkadzać oraz stwarzać potencjalne zagrożenie. Zostawiam kolegów, z którymi przyjechałem. Niestety tylko ja będę reprezentował Stowarzyszenie. Przestrzeń pasażerska nie jest zbyt obszerna. Pozostałą garstkę pasażerów stanowią fotografowie z innych mediów. Ostatnie sprawdzenie sprzętu i upewnienie się, że mamy wszystko co będzie potrzebne i już świszcze rozkręcana turbina. Krótka rozgrzewka i wytaczamy się na pas, by w jednej chwili płynnie wzbić się w powietrze. Podlatujemy do kołującego na start Antka, który połyskuje w pięknym słońcu. Jeszcze chwila i zaczyna toczyć się po pasie rozpoczynając swoją ostatnią tak długą misję. Ponieważ dysponujemy dość ograniczonym czasem, praktycznie od startu Antka zaczynamy robić zdjęcia. Zadanie obejmuje lot po szeroko pojętej okolicy, tak aby móc uchwycić charakterystyczne i rozpoznawalne obiekty, a także ciekawie komponujące się tła. Tu mała osobista dygresja. Uważam, że właśnie TEN LOT był ostatnim podniebnym spacerem Antka. Jakby samolot chciał pokazać nam swoje podwórko, wszystkie dobrze znane mu kąty, po których się szwendał ucząc latać adeptów lotnictwa. Rozpoczynamy od przelotu na wschód, nad Puszczę Kozienicką w stronę Wisły. Lot nie jest ustabilizowany. Stale zmienia się wysokość i wzajemne położenie obu maszyn. Możemy komunikować się z fotografowanym samolotem, co znakomicie ułatwia nam zadanie. Po drodze kilkaset metrów wyżej przemyka w stronę Dęblina Iskra. Ale nie ona jest dziś ważna. Piloci wykonują serię efektownych górek i odejść w błękit nieba pokazując opasły brzuch samolotu. Podlatują blisko, są niemal na wyciągnięcie ręki, nie mieszczą się w obiektywie. Machają, uśmiechają się. Być może to pierwsza taka pamiątka z An-2 w ich lotniczej karierze i na pewno się nie powtórzy. Korzystają skwapliwie, my też. Wisła! Pierwszy rozpoznawalny element naszej trasy. Jest szeroka i upstrzona cętkami spływającej kry. Łagodnie zakręcamy na południe i widzimy bloki. Pod nami miasto. To Dęblin, którego nikomu, kto otarł się o lotnictwo przedstawiać nie trzeba. Wlatujemy nad lotnisko, gdzie do niedawna na An-2 szkolili się podchorążowie legendarnej Szkoły Orląt. Przelot nad pomnikiem lotników, symboliczny moment tej podróży... Esując wzdłuż Wisły na południe mijamy zakłady chemiczne wydzielające niesamowicie fotogeniczne kłęby pary. Niestety nie możemy tam polecieć – jest to rejon zamknięty dla lotów. Pod nami nowa droga szybkiego ruchu i Puławy. Już wiemy, że za chwilę Kazimierz i zamek w Janowie – zagościmy tu chwilę dłużej. Latamy "po" okolicznych wzniesieniach i wąwozach, które monotonią odcieni szarości i bieli stanowią dobry kontrast dla podniebnego, niebiesko-zielono-żółtego kameleona jakim jest 0852. W Kazimierzu nad Wisłą poczciwy Antek na chwilę wciela się w rolę turysty spacerującego dostojnie wzdłuż wiślanych bulwarów, zagląda do studni na rynku oraz sprawdza co słychać na zamku. Jeden rączy skok wystarcza by znaleźć się po drugiej stronie rzeki w nieodległym Janowcu, który stanowi piękne tło dla pokracznej i pękatej maszyny. Niestety zaczyna kończyć się pogoda – słońce schowało się za chmury, które zajęły miejsce porannego błękitu. Gdzieś po drodze zmienia się skład za sterami – każdy chce jeszcze przez chwilę "poczuć wiatr w podeszwach" i mieć swoje zdjęcie do albumu. Wraz z upływającym czasem lot staje się bardziej dynamiczny a manewry energiczniejsze, to efekt zmniejszającej się masy samolotu wraz z topniejącym z każdą chwilą zapasem benzyny. Załoga Antka wie, że takiej okazji już nie będzie, więc bryka niczym żółto-czarny tygrys z powieści Alana Aleksandra Milne’a. Zakręcamy na zachód, lecimy w stronę macierzystego lotniska. Niski przelot nad nim połączony z efektownym wyrwaniem i do zrealizowania został jeszcze jeden punkt lotu. Fotografowanie nad miastem. Kręcimy się dłuższą chwilę nad centrum i blokowiskami, pod nami migają osiedla i przemykają zakłady przemysłowe. "Zaliczamy" także duże centrum handlowe stanowiące zaskakująco fotogeniczne miejsce. Takie hałasowanie nad miastem stanowi doskonałą reklamę i przypomnienie dla mieszkańców o smutnej imprezie pożegnalnej, która już niebawem. "Nasz" An ląduje i z właściwą sobie gracją oraz wdziękiem wolno przemieszcza się w stronę stojanki przed trybuną honorową, skąd przyjdzie mu wylecieć na ostatni krótki lot. Oblatujemy go kilkukrotnie zamiatając tumany śniegu. Niskie słońce rzuca niesamowity cień – samolot wydaje się być istnym Belfegorem. Po wyłączeniu silnika załoga Antka wybiega przed samolot radośnie nam machając. Miło, bardzo miło... Teraz czas na nas. Skołowujemy na stojankę i nareszcie cisza! Milkną hałaśliwe silniki Mi-2. Dziękujemy załodze za bezpieczny lot i wysiłek, który nam poświęciła, robimy pamiątkowe zdjęcia i dzielimy się wrażeniami z naszym opiekunem – zastępcą rzecznika prasowego Sił Powietrznych majorem Jakubem Blockiem. Zadanie wykonane, to już koniec. Zostaję z emocjami , wspomnieniami oraz trawiącą mnie niepewnością co do zawartości kart pamięci. Nadszedł czas na pożegnanie ze skrzydlatą legendą, ale o tym gdzie indziej... Ta smutna uroczystość miała niezwykle uroczysty charakter. Wśród licznie zaproszonych gości przybyli m in. Dowódca Sił Powietrznych Gen. Broni Lech Majewski, Dowódca 4. Skrzydła Lotnictwa Szkolnego Gen. Brygady Tomasz Drewniak. Gospodarzem imprezy był dowódca 42. Bazy Lotnictwa Szkolnego w Radomiu Płk Adam Ziółkowski. Po powitaniu DSP oraz złożeniu meldunku i dokonaniu przeglądu zgromadzonej kadry oraz kompanii honorowej Wojsk Lotniczych załoga, której przypadło w udziale wykonanie pożegnalnego lotu zameldowała gotowość do jego wykonania i udała się do samolotu. Po krótkim podgrzaniu An-2 0852 po raz ostatni wytacza się na pas startowy radomskiego lotniska by zatoczyć dwa kręgi nad miastem i zgromadzonymi gośćmi. Czujemy, że jesteśmy świadkami historycznej chwili, choć fotograficznie pogoda nie całkiem dopisuje – na niebie dominują ołowiane szarości, przez które ciężko dopatrzyć się słońca. Po niespełna kwadransie An-2 dotyka kołami asfaltu drogi startowej. Tym samym na karty historii lotnictwa polskiego, jako ci którzy mieli zaszczyt wykonać ostatni, lot wpisali się: D-ca załogi: mjr pil. Andrzej ZUBIK (D-ca Zespołu Lotnictwa Transportowego), II pilot: kpt. pil. Krzysztof RETMANIAK (D-ca klucza An-2) oraz technik pokładowy: sierż. Andrzej KNORPS. Następują okolicznościowe przemówienia. Dowódca Sił Powietrznych ciepło wspomina swoje osobiste doświadczenia związane z Antkami. Apel kończy się defiladą zgromadzonych pododdziałów. Druga część imprezy ze względu na warunki atmosferyczne odbywa się w hangarze, gdzie ustawiono An-2 oraz jego następcę PZL M-28. Udostępniono dla zwiedzających wnętrza obu samolotów. Goście mogli poznać historię An-2 oraz zobaczyć przygotowaną wystawę zdjęć. Miło nam donieść, że składała się głównie z prac członków naszego stowarzyszenia i spotkała się z dużym zainteresowaniem widzów. Nie mniej atrakcyjnie prezentowały się plansze z archiwalnymi zdjęciami nieistniejącej Wojskowej Agencji Fotograficznej. Przedstawicielka najmłodszej generacji pilotów latających na samolocie An-2 por. Maja Bischoff przybliżyła wszystkim zgromadzonym historię służby samolotu w Siłach Powietrznych. Organizatorzy zadbali również o ducha i ciało swoich gości. Przy dźwiękach wojskowej orkiestry można było zakosztować tradycyjnej grochówki. Na zakończenie chciałbym podziękować wszystkim, dzięki którym mogłem przeżyć tak fascynującą przygodę fotograficzną oko w oko z moim ulubionym samolotem. Michał „nurek” Wajnchold

MIKOŁAJKOWE MARZENIE (Polska, EPKK)

Korzystając z gościnności gospodarzy Kraków Airport mieliśmy okazję uczestniczyć w prezentacji słynnego w ostatnim czasie Boeinga 787 Dreamliner. Nowa chluba zarazem LOT-u jak i samego Boeinga rzeczywiście potrafi zrobić wrażenie – jak na samolot pasażerski, liniowiec marzeń prezentuje się naprawdę znakomicie! Celem naszej wizyty było także zwiedzanie wnętrza Dreamlinera, a to prezentuje się równie dobrze jak strona zewnętrzna. Przyciemniane szyby, wygodne fotele i monitory przy każdym z nich to jedne z licznych atrakcji czekających na podróżujących tym szerokokadłubowcem. Niestety na dokładniejsze przyjrzenie się szczegółom wnętrza nie mieliśmy zbyt wiele czasu – po około 20 minutach pozostał nam jeszcze szybki rzut oka na kabinę pilotów i przygotowania do odlotu. Odlot Dreamlinera mieliśmy okazję fotografować z niecodziennego miejsca, którym był dach strażnicy lotniskowej. Z tej perspektywy starty samolotów wyglądają nieco inaczej. Pobyt w Balicach dobiegł końca, a my podczas startu mamy okazję podziwiania charakterystycznego wygięcia skrzydeł, z którego już chyba zasłynął Dreamliner. Mamy nadzieję, że będzie on częstym gościem krakowskiego lotniska. Piotr Kostur „Rzepka”

DREAMLINER (Polska, EPWA)

15 listopada 2012 roku od dawna był dniem bardzo wyczekiwanym przez pasjonatów lotnictwa zarówno w Polsce, jak i za granicą. Na dzień ten zapowiadano technologiczny skok – rozpoczęcie kolejnego, jakże pięknego rozdziału w grubej lekturze pt. „Polskie Linie Lotnicze LOT”. Dzień ten miał być ostatecznym terminem przylotu do Warszawy pierwszego egzemplarza najnowszej konstrukcji Boeinga, której nadano symbol 787-8 i ochrzczono dumnie Dreamlinerem. Ba, miał być to też dzień historyczny i dla całej Europy. W końcu LOT był pierwszą linią lotniczą na kontynencie, która miała dostać Dreamlinera. Dzięki temu nasz narodowy przewoźnik miał się stać linią z najnowszą i najbardziej nowoczesną flotą w Europie. Wszystko to się potwierdziło. Przywitanie pierwszego „Liniowca marzeń” było zorganizowane z wielką pompą. Od samego rana media były pełne informacji na ten temat. Na lotnisko pofatygowała się nawet sama Prezydentowa, Pani Anna Komorowska. Były stacje telewizyjne, było ok. 300 pracowników PLL LOT i mnóstwo VIP-ów, dla których zorganizowano bankiet w jednym z hangarów. W tymże hangarze było i dwóch przedstawicieli SPFL. Nie mogło nas tam zabraknąć! Przylot Dreamlinera do Warszawy zapowiadany był na godzinę 10:30. My jednak dzień rozpoczęliśmy trochę wcześniej. Około 8:00 byliśmy już w biurze przepustek, od strony stojanki General Aviation na warszawskim lotnisku. Po pomyślnie dla nas przeprowadzonej kontroli i wydaniu przepustek ruszyliśmy do wspomnianego wcześniej hangaru, pod który miał zostać przyholowany Dreamliner po lądowaniu, salucie wodnym i oficjalnym przywitaniu przy terminalu. Spodziewaliśmy się tłumu ludzi a okazało się, że do hangaru i terenu wokół niego mieli dostęp jedynie dziennikarze i obsługa, która szykowała hangar pod bankiet. I my dwaj wśród tych ludzi. Jako że Dreamliner wystartował ze swojej macierzystej jeszcze niedawno bazy, lotniska Everett w Seattle z ponad godzinnym opóźnieniem, opóźnienia można było się spodziewać i w Warszawie. Tak się jednak nie stało. Mimo mrozu, wśród hulającego wiatru i świata zakrytego przez gęstą mgłę i niskie chmury, czekaliśmy na niego w gotowości z aparatami w dłoniach. Przed lądowaniem zapowiadany był niski przelot nad pasem, sądziliśmy jednak, iż zostanie on odwołany ze względu na warunki atmosferyczne. Całe szczęście, że przez te kilkanaście sekund nie staliśmy tyłem do pasa... W pewnej chwili Dreamliner wyłonił się z mgły, na wysokości mniej więcej 50m nad pasem robiąc pięknego low-passa. Nasze migawki poszły w ruch i...tylko je było słychać. Byliśmy w ciężkim szoku, gdyż samolot ten nie wydał jakiegokolwiek dźwięku. Po prostu przeleciał bezszelestnie jak balon! Kwadrans później już było go słychać. Huk rewersów dał znać, że Dreamliner jest już na ziemi. I w tej chwili w zasadzie skończyło się fotografowanie dla nas, przynajmniej na tę chwilę. Od momentu zjazdu z pasa aż po podkołowanie pod terminal nie było możliwości zrobienia ani jednego zdjęcia. Zasłaniało go dosłownie wszystko – samoloty na płycie, ludzie z obsługi, sprzęt lotniskowy, latarnie. Dlatego też zrobiliśmy jedynie czysto pamiątkowe zdjęcia salutu wodnego, a resztę po prostu obserwowaliśmy. Z chwilą podkołowania samolotu pod budynek terminala i podstawieniu rękawa nastała dla nas dłuższa przerwa. Musieliśmy czekać, aż przejdzie cała oficjałka i podholują Dreamlinera pod nasz hangar. W końcu po godzinie 13:00 coś się ruszyło! Wypchnęli go spod terminala i ciągną w naszą stronę. W tej chwili dopiero zaczęła się nasza robota pełną gębą. Postawili go przy samym hangarze. Mogliśmy z nim robić co nam się żywnie podobało. Nowym pomysłom na kadr nie było końca. Nie udało się jednak wejść do środka, gdyż priorytet miały stacje telewizyjne. Na rozluźnienie i możliwość spokojnego pofotografowania wnętrza i kokpitu musielibyśmy czekać do późnego wieczora, więc odpuściliśmy. W końcu pewnie jeszcze nie raz będzie okazja. Podsumowując: samolot piękny. Widać po nim powiew świeżości i nowej myśli technologicznej, nawet jeśli chodzi o sylwetkę. Nowe silniki Rolls Royce Trent 1000, zaprojektowane specjalnie dla tego samolotu, są niezwykle cichutkie i ekonomiczne. Złośliwi nazywają go „plastikiem”, jednak właśnie dzięki temu, że konstrukcja została oparta w większości na kompozytach, może przynieść linii zysk. Wiadomo, moja opinia jest opinią subiektywną, jednak na mój gust mamy się w końcu czym pochwalić. Cieszymy się niezmiernie, że mogliśmy uczestniczyć jako Stowarzyszenie w tej historycznej chwili dla polskiego lotnictwa cywilnego, pasażerskiego. Dzień ten na zawsze zachowam w swojej pamięci. Witaj w domu Dreamlinerze! Maciek „volt” Aleksandrowicz

JESIENNY ZLOT LOTNICZY SPFL (Polska, Smardzewice)

Z okazji… zresztą tak naprawdę ekipie SPFL nie potrzeba okazji! A więc z racji tego, iż nigdzie w zasięgu kilku tysięcy kilometrów nie odbywały się akurat żadne pokazy lotnicze, a my mieliśmy ogromną chęć cieszyć się jesienną aurą, podelektować swoim towarzystwem i po prostu odpocząć od codziennych obowiązków, spotkaliśmy się w rewelacyjnym i dobrze już nam znanym miejscu – ośrodku Molo nad Zalewem Sulejowskim w Smardzewicach. Dzięki naszemu Prezesowi jesteśmy tam zawsze przyjmowani w sposób naprawdę gościnny i serdeczny. Część ekipy zawitała już w czwartek 8 listopada, natomiast reszta – czyli około 40 osób – dojechała w piątkowe popołudnie. Za każdym razem – a okazji w tym roku było naprawdę wiele i to w całej Europie – kiedy widzę tyle osób przyjeżdżających z całej Polski specjalnie po to by focić, ale też spotkać się i dobrze razem bawić, jestem naprawdę pod wrażeniem! Udało nam się stworzyć tak liczną grupę bliskich sobie ludzi, którzy dzięki wspólnej pasji zostali przyjaciółmi, dzielącymi się wiedzą, wolnym czasem i pozytywną energią. Efekty tego widać na naszym forum – bogatszym w coraz lepsze zdjęcia i coraz to nowych członków, którzy między innymi po tego typu weekendach podejmują decyzje o wysłaniu aplikacji, czy po prostu aktywnym uczestnictwie. No ale dosyć tego sentymentalizmu – przejdźmy do rzeczy! W piątkowy wieczór bawiliśmy się w specjalnie dla naszej ekipy wynajętej sali konferencyjnej – obowiązywały tradycyjne i niezbędne na każdym zlocie elementy – firmowe koszulki, identyfikatory oraz dobry humor. Następnego dnia po śniadanku w hotelowej restauracji przystąpiliśmy do planowania rozrywek. A okolice Tomaszowa są ich pełne. Zapadła decyzja, że gremialnie udajemy się na spacer do Rezerwatu Niebieskie Źródła. Pogoda była naprawdę niesamowita – jeszcze tydzień wcześniej padał śnieg, natomiast ten weekend to kwintesencja prawdziwej złotej jesieni – na drzewach kolorowe liście, świecące słońce, a my wtuleni w ciepłe kurtki – idealna pogoda na spacer i złapanie odrobiny rześkiego powietrza. Rezerwat to niezwykłe miejsce – znajdują się tam dwa wywierzyska, w których pulsują małe gejzery wyrzucające błękitno-zieloną wodę. Na tle tego niesamowitego i efektownego zjawiska fantastycznie prezentują się kaczki i łabędzie – te ostatnie dały nam wspaniały pokaz porannej higieny – cóż może bardziej cieszyć fotografa niż sesja z zapałem pozującego pięknego modela? Oczywiście wszystkie nasze aparaty poszły w ruch, a łabędzie jakby na to czekały – w najlepsze rozkładały skrzydła, przybierały niesamowite pozy pokazując jakimi są efektownymi, ale przez swoją powszechną dostępność, niedocenianymi obiektami fotograficznymi. Kaczki nie pozostawały w tyle i im też zrobiliśmy ciekawe foty. Dla tych którzy postanowili odpocząć od aparatu pozostał bardzo przyjemny, krótki spacerek i podziwianie przyrody – w tych okolicach znajduje się bowiem ponad czterysta gatunków roślin i kilkadziesiąt gatunków ptaków, w tym naprawdę unikatowych i chronionych – wystarczyło się tylko dobrze rozglądać. Cześć z nas wróciła po spacerze do hotelu – oczywiście nie na lenistwo, bo ośrodek położony jest nad Zalewem Sulejowskim, który można podziwiać z molo ciągnącego się od samych bram ośrodka. Jesienna aura nie sprzyja plażowaniu, ale warto jest spojrzeć na ten naprawdę słusznych rozmiarów sztuczny akwen jako na wytwór ludzkiej pomysłowości i pracy, żeby docenić w jak ciekawej okolicy się znajdujemy. Jest to też znakomite miejsce na sfotografowanie efektownych zachodów słońca. Cześć z nas odwiedziła Ośrodek Hodowli Żubrów – jest to jedyna tego rodzaju placówka w centralnej Polsce. Nie lada atrakcja dla tych, którzy nie mają okazji zobaczyć tych monumentalnych zwierząt w naturalnych warunkach. Warto było też wybrać się do Kościoła Św. Idziego w Inowłodzu – ten zabytek z początku minionego tysiąclecia, pięknie odrestaurowany, kusi nie tylko swoim kameralnym charakterem, ale i historią, która mówi, iż król Władysław Herman postawił go w podziękowaniu za narodziny syna, a według innej wersji – że żona Księcia Władysława wyleczyła się z bezpłodności zażywając kąpieli w wodzie bijącej ze źródła u podnóża zamku (co poniektórzy/poniektóre wystraszone legendą o „niebezpiecznych” źródłach wolały zatem na tym zlocie trzymać się od kościółka z daleka). Żeby nie bawić się w przewodnika turystycznego wspomnę jeszcze tylko o poniemieckich bunkrach kolejowych we wsi Jeleń i Konewka – doskonale zachowane, są atrakcją regionu, nie tylko dla miłośników tematyki związanej z drugą wojną światową, ale dla każdego kto chciałby zobaczyć oryginalne, monumentalne pomniki historii. Ogromne, położone w lesie bunkry kolejowe miały w czasie wojny służyć za schron dla pociągu „Amerika”, którym podróżował Hitler. Są to największe betonowe bunkry w Polsce, więc nie można ich pominąć będąc w okolicach Tomaszowa. Sobotni wieczór spędziliśmy na wspólnej zabawie. Główną atrakcją był przygotowany przez volta (Maćka Aleksandrowicza) pokaz zdjęć naszej ekipy zrobionych podczas tegorocznych wypraw. Zabawy było co niemiara – najpierw kiedy odkryliśmy jak wiele zdjęć udało się zmieścić voltowi w tak małym pliku, a później już patrząc na kolejne zdjęcia naszej ekipy. Co chwilę sala rozbrzmiewała gromkim śmiechem – jak fajnie że jesteśmy tacy ładni, tacy fotogeniczni... ale przede wszystkim tak liczni, weseli i pijani – oczywiście głównie ze szczęścia ;). Tego wieczoru mieliśmy też okazję gościć Przemka i Leszka – znanych nam już z pokazów miłośników lotnictwa i być może przyszłych członków naszego stowarzyszenia. Przemek pokazał nam swoje filmy lotnicze, które nas, fociarzy, oczarowały. Nie tylko bowiem aparat jest w stanie uchwycić piękno lotnictwa – rewelacyjne filmiki z oprawą klimatycznej muzyki sprawiły, że przenieśliśmy się do tych wszystkich chwil z tego roku, kiedy to zadzieraliśmy głowy do góry i słuchaliśmy dźwięku dopalaczy. Serdeczne dzięki chłopaki za ten pokaz! Reszta wieczoru upłynęła na integracji czyli pogawędkach, konsumpcji i dobrej zabawie. W niedzielny poranek po śniadanku, po porannych naradach członków zarządu, część z nas rozpoczęła powroty do domu, natomiast pozostali delektowali się kąpielą słoneczną – tak, tak, 11 listopada – na ławeczce w przyhotelowym ogrodzie. Wokół nas fikał Antek – będący coroczną maskotką zlotu – pies wilka… jakkolwiek dziwacznie by to nie zabrzmiało ;) Wydaje mi się, że ten wyjątkowy dla polskiej historii dzień, ekipa SPFL spędziła najpiękniej jak tylko wolny Polak potrafi – bez zbędnego zadęcia i patosu, ze wszystkimi płytkami chodnikowymi na swoim miejscu i z uśmiechem na ustach. Wypadałoby napisać: „Do zobaczenia za rok”. Ale przecież to nie jest prawda! „Do zobaczenia za chwilę” jest o wiele właściwsze. Joanna „hermina” Węgrzyn

AVIATION NATION 2012 (USA, KLSV)

W dniach 10-11 listopada 2012 roku Nellis AFB była miejscem jednych z ważniejszych pokazów lotniczych jakie odbywają się na terenie Stanów Zjednoczonych – Aviation Nation. Niniejsza relacja obejmuje pierwszy dzień pokazów. Baza Nellis jest położona około 20 km na północny-wschód od „Miasta Grzechu” – Las Vegas. Po krótkiej przejażdżce autem zaparkowaliśmy na parkingu udostępnionym dla odwiedzających przez właścicieli toru wyścigów samochodowych (Las Vegas Motor Speedway). Po opuszczeniu auta należało ustawić się w kolejce do kontroli bezpieczeństwa, która wyglądała podobnie jak na każdym cywilnym lotnisku. Trzeba było przejść przez bramkę, oczywiście wyjmując wcześniej wszystkie metalowe przedmioty. Torby i plecaki były manualnie przeszukiwane przez amerykańskich żołnierzy. Kiedy stwierdzili, że nasze pakunki są OK, otagowali plecaki różowymi opaskami. Następnie należało ustawić się w kolejce do autokaru. Przebiegało to bardzo sprawnie i po kilkunastu minutach byliśmy już na miejscu. Wejście na teren pokazów było bardzo interesujące – otóż stał przy nim C-5 Galaxy Gwardii Narodowej, z podniesionym dziobem i rampą załadunkową. Przeszliśmy przez cielsko tego giganta i już byliśmy w innym świecie. Na pierwszej linii wystawy statycznej wystawione były ciężkie maszyny takie jak KC-10 Extender, KC-135 Stratotanker, E-6B Mercury, E-3 Sentry AWACS, RC-135 Rivet Joint, C-130J Hercules oraz C-17 Globemaster III. Sobotnia pogoda nie rozpieszczała odwiedzających, było dosyć chłodno i wietrznie, w oddali przewalały się sino-białe chmury niosące śnieżyce. Kto by pomyślał, że dwa dni wcześniej temperatura sięgała tutaj 20 stopni. Pokazy w locie rozpoczęły się około godz. 10:30 zrzutem skoczków spadochronowych. Jeden ze skoczków miał podwieszone pięć flag : Sił Lądowych, Sił Powietrznych, Marynarki Wojennej, Korpusu Piechoty Morskiej i Straży Wybrzeża. Po skoczkach na niebie zagościły samoloty z epoki wojny koreańskiej. W zainscenizowanym pojedynku wzięły udział AT-6, dwa Mustangi, T-33 Shooting Star oraz Jak-9. Ich niskim przelotom towarzyszyła pirotechnika. Po tej walce mieliśmy okazję podziwiać solowy pokaz T-33 Shooting Star. Kolejny samolot jaki nam się zaprezentował to Lear Jet 24 – ta dyspozycyjna maszyna dała bardzo dynamiczny pokaz, co przynajmniej u mnie wywołało duże zdziwienie na twarzy, zwłaszcza wziąwszy pod uwagę, że latający w Nellis egzemplarz został wyprodukowany w 1966 roku. Po Lear Jecie oglądaliśmy solidny pokaz Extra 300 pilotowanego przez Chucka Colemana. Potem powtórka powrotu do przeszłości czyli zespół Horsemen, mający na wyposażeniu sporo zabytkowych samolotów takich jak F4U Corsair, F8F Bearcat, P-38 Lightning. Tutaj zaprezentowali trójkę srebrno-żółtych F-86 Sabre, które latając w bardzo ciasnej formacji, wykonały kilka pętli i beczek. Pokaz współczesnej techniki wojskowej rozpoczął się zrzutem skoczków spadochronowych z C-130 z 820. eskadry RED HORSE (RED HORSE to skrót od Rapid Engineer Deployable Heavy Operational Repair Squadron Engineers). Na następny punkt programu czekałem z niecierpliwością – był to pokaz B-1B Lancer z bazy w Dyess. Zaprezentował on kilka przelotów z włączonymi dopalaczami mającymi bardzo ciekawy kolor, inny niż np. w tak dobrze nam znanych MiG-29 czy F-16. Oczywiście Lancer pokazał w locie pełne zastosowanie swojej zmiennej geometrii skrzydeł. Tuż po lądowaniu Lancera lotnisko zostało „zaatakowane” przez dwa F-16 z 64. i 65. eskadry „Agresorów”. Kamuflaż maszyn upodabnia je do samolotów rosyjskich. Natychmiast poderwano w powietrze dwa F-15C, wywiązała się walka powietrzna pomiędzy F-16 i F-15. Byliśmy świadkami ciasnych manewrów i uników okraszonych dużą ilością flar. Ostatecznie agresorzy zostali pokonani. Mieliśmy również okazję podziwiać możliwości A-10 Warthog, który dokonał kilka symulowanych ataków na płytę lotniska, wszystko oczywiście z dużą ilością pirotechniki. Kolejna maszyna to podziwiany przez wszystkich F-22 Raptor. Chyba cały jego pokaz odbył się na dopalaczach, było bardzo głośno, oczywiście nie zabrakło efektownych manewrów, które mogły być wykonane dzięki wektorowaniu ciągu. Po swoim pokazie Raptor dołączył do formacji dwóch F-86 Sabre i P-51D Mustang, po czym maszyny wykonały wspólnie kilka przelotów. Było to bardzo ciekawe zestawienie: 70-letnie samoloty lecące razem w formacji z prawie „kosmicznym” Raptorem. Nadszedł czas na gwóźdź programu czyli występ zespołu akrobacyjnego Thunerbirds latającego na F-16. Pokaz jak dla mnie bardzo ciekawy, zobaczyłem kilka manewrów, które nie są wykonywane przez inne ekipy (np. Red Arrows). Zaskoczeniem, pewnie nie tylko dla mnie, był bardzo niski przelot solisty tuż nad publicznością, na pełnym dopalaczu, w chwili gdy wszyscy obserwowali formację. Kolana i grzbiet same się ugięły. Warto dodać, że pokaz w Nellis był ostatnim występem Thunderbirds w sezonie 2012. Po jego zakończeniu samoloty równo przekołowały na płytę postojową, przy dźwiękach wzniosłej muzyki, gdzie piloci (a wśród nich kobieta), wysiedli ze swych maszyn. Pokazy oglądało około 100 tys. ludzi, podobno mniej niż w latach ubiegłych, co mogło być spowodowane niską temperaturą. Dla mnie była to bardzo ciekawa impreza – mogłem na niej podziwiać maszyny, których do tej pory nie widziałem. Wszystkim, którzy będą mieli okazję w przyszłości być w okolicy Las Vegas, gorąco polecam Aviation Nation. Według mnie to pokazy, które warto zobaczyć. Piotr „Menios” Kowieski

WOJTKU – DZIĘKUJEMY! (Polska, EPMM)

W dniu 30 października 2012 roku przedstawiciele Stowarzyszenia Polskich Fotografów Lotniczych zjawili się w Sali Tradycji 23. Bazy Lotnictwa Taktycznego w Mińsku Mazowieckim, aby podziękować za współpracę żegnającemu się z mundurem majorowi Wojciechowi Majowi, który był w Bazie naszym dobrym duchem i pomagał nam realizować najbardziej zwariowane pomysły. Współpraca naszego Stowarzyszenia z Panem Majorem to kawał historii i masa wspólnych przedsięwzięć, o których można by długo pisać. Przedsięwzięć, które nie udałyby się, gdyby nie pomoc i wsparcie Wojtka. W dowód naszej wdzięczności wręczyliśmy skromny upominek w postaci zdjęcia z kościuszkowską 15’ką, wykonanego podczas pierwszego pokazu dynamicznego w nowym malowaniu w Góraszce A.D. 2009. Po oficjalnej części naszej wizyty postanowiliśmy zasięgnąć wiedzy na temat operacji powietrznych wykonywanych w tym dniu. Co prawda ze względu na pogodę, odpowiedź nasuwała się jedna – przy zamarzającym deszczu na przemian ze śniegiem lotów raczej nie będzie, ale zostaliśmy miło zaskoczeni. Okazało się bowiem, że plan dnia zakładał loty treningowe od godziny 12.00, a więc nie zostało nam więcej jak godzina, aby zjawić się przy domku pilota, przywitać z dowódcą oraz pilotami i zająć pozycje przy pasie startowym. Do pierwszego wylotu planowane były dwie maszyny. Z uwagi na niską podstawę chmur i ujemną temperaturę, dwa Smokery wystartowały na spokojnym wznoszeniu, by po kilku sekundach zniknąć w chmurach. Wolny czas wykorzystaliśmy na przemieszczenie się w okolice końca pasa, po drodze fotografując stacjonujące w mińskiej bazie Tu-154 oraz dwa Jaki-40. Po powrocie maszyn i przypozowaniu nam do zdjęć, udaliśmy się do domku pilota, aby zapoznać się z planem kolejnego wylotu. W międzyczasie znad lotniska zniknęły wszystkie chmury i pojawiło się czyste niebo. Kolejny wylot dwóch MiG-29 miał nastąpić po zachodzie słońca, a więc warunki do fotografowania będą ciężkie. W oczekiwaniu na start maszyn udaliśmy się pod pas startowy. Gdy tylko słońce schowało się za horyzont, pierwsza z maszyn pojawiła się na pasie. Charakterystyczny dym oznaczał start, a po chwili pomarańczowy jęzor dopalacza rozświetlił pas. Maszyna tuż po oderwaniu wykonała ciasny skręt, odwracając się w nasza stronę „palnikami”. Było już ciemno, gdy druga maszyna wkołowała na pas. Tylko użycie dopalania mogło uratować zdjęcia. Nie zawiedliśmy się :) Po starcie drugiej maszyny udaliśmy się z powrotem do domku pilota podziękować za miło spędzony dzień, a następnie obraliśmy kierunek powrotny do domu. Konrad „kifcio” Kifert

DESZCZOWE AXALP (Szwajcaria, LSMM)

Axalp! Pokazy unikalne, o których słyszał chyba każdy fan fotografii lotniczej. Mimo iż liczba maszyn prezentujących się publiczności jest dosyć ograniczona, co roku program jest w zasadzie ten sam i latają jedynie Szwajcarskie Siły Powietrzne – pomimo tego wszystkiego rokrocznie pokazy przyciągają tysiące fanów, którzy wracają za każdym razem aby znowu obejrzeć i sfotografować to samo. Dzieje się tak ze względu na niezapomniany klimat, jaki towarzyszy całej imprezie. Przepiękne alpejskie szczyty i doliny, pośród których odbywają się loty, sprawiają że za każdym razem jest to mimo wszystko coś innego. Po odwołaniu pokazów w 2011 roku wielu z nas ostrzyło sobie zęby na tegoroczną edycję. Pewną konsternację zatem wywołały prognozy pogody, które mówiąc delikatnie nie napawały optymizmem. Zapowiadano w zasadzie ciągłe opady deszczu, co groziło powtórką z zeszłego roku. Nie bacząc jednak na to, silna ekipa z SPFL rozpoczęła w poniedziałek bladym świtem wspinaczkę na KP. Jak zawsze przy takich okazjach wydzieliła się frakcja „kozic” pozostająca w opozycji do frakcji „wysportowanych inaczej”. Na końcu była frakcja „Marlboro Team”, pozostająca w opozycji do wszystkich, wliczając w to siedemdziesięciolatków. Wszyscy wdrapywali się jednak z uporem, aby na szczycie KP odetchnąć czystym górskim powietrzem. Odetchnąwszy zaś, czekali z nadzieją na rozpoczęcie treningów, nie zwracając uwagi na przenikliwy wiatr i lekki mróz. Wytrwałość i wiara spotkały się z nagrodą – pojawieniem się pary F-18 rozpoczynającej oczekiwane przez wszystkich loty. Humory dopisywały, co znalazło odbicie w zdjęciach jakie zrobiliśmy. Po zakończeniu treningów i zejściu na dół uczciliśmy to we właściwy nam sposób w kultowej już Bergamotce. Przyczyniło się to niewątpliwie do zwiększenia poziomu integracji, tudzież zacieśnienia wzajemnych relacji pomiędzy członkami grupy. We wtorek niecni szamani zwący się w dzisiejszych czasach meteorologami udowadniali wszem i wobec, że mieli rację. Deszcz padał w zasadzie przez cały czas, przez co nie było nadziei na kolejne treningi. Zabawy to jednak w żaden sposób nie popsuło, jako że niekoniecznie wspinaczka pod górę ma na celu zrobienie dobrych zdjęć. Równie dobrze można zjechać w dół. Na dole zaś rozpościera się pas startowy bazy lotniczej w Meiringen. Bazy równie chyba słynnej, jak same pokazy. Oddzielający pas startowy od okolicznych pastwisk płotek pełni funkcję czysto symboliczną, z funkcji praktycznych ma tylko jedną – dzięki niemu krowy rzadko ścigają się z odrzutowcami, z korzyścią zarówno dla jednych jak i drugich. Co prawda u niektórych z nas, przyzwyczajonych do krajowych lotnisk, brak płotu przeszkadzającego w robieniu zdjęć wywołuje lekki dyskomfort, nie można jednak mieć wszystkiego. Po powrocie, choć solidnie zmoczeni, postanowiliśmy uczcić udany dzień we właściwy nam sposób. Skala integracji znacząco się powiększyła. Środa była w zasadzie powtórką z wtorku, szamani nawaleni peyotlem nie odpuszczali. Deszcz padał nadal. Ponownie postanowiliśmy więc odwiedzić Meiringen. Fakt, że tym razem wielu z nas aktywnie wspierało też lokalną gospodarkę, ze szczególnym uwzględnieniem sektora restauracyjnego. W pobliżu samej bazy są rozlokowane przemiłe knajpki, z których przy odrobinie wprawy da się usłyszeć odgłos zamykanych szlabanów będących sygnałem, że za chwilę na pasie startowym będzie się działo. Dzień upłynął zatem na intelektualnych dysputach przy szklance herbaty, przerywanych dzikim biegiem przez rozmokłe łąki na dach pobliskiego schronu, z którego była dobra widoczność na pas. Takie bieganie jest dosyć wyczerpujące, nie może zatem dziwić, że po powrocie postanowiliśmy odpocząć we właściwy nam sposób, w kultowej Bergamotce. Przez cały wieczór sprawdzaliśmy też stronę pokazów, jako że do samego końca nie było wiadomo czy pokazy w ogóle się odbędą. Ostatnia informacja jaka się na niej ukazała, mówiła, że ostateczna decyzja zostanie podjęta w czwartek o ósmej rano. Jak powszechnie wiadomo, w dni pokazów wskazane jest rozpocząć wspinaczkę na długo przed ósmą, więc mimo iż nie wiedzieliśmy czy będzie coś latało, na długo przed świtem opuściliśmy przytulne domki i rozpoczęliśmy długą drogę pod górę. Tym dłuższą, że grunt po dwudniowych opadach był cokolwiek błotnisty. Są jednak dwie zalety tak wczesnego wyjścia. Po pierwsze, można dzięki temu uniknąć pocisków z działek lotniczych zamontowanych na F-5 czy F-18, co ma ogromną wartość dla firm ubezpieczeniowych, w których wykupiliśmy polisy. Po drugie zaś jest na tyle ciemno, że nie widać ile jeszcze pozostało do przejścia. Ze względu na ograniczoną widoczność wielu z nas zostało przyjemnie zaskoczonych widokiem wieży na KP, wyłaniającej się z mroku. Doszło nawet do dyskusji czy aby na pewno jest to ta wieża i czy to możliwe że już jesteśmy na miejscu. Po godzinie ósmej przyszła wreszcie długo oczekiwana wiadomość – toy toye zostały otwarte! Chwilę później przyszła druga, równie dobra. Pokazy odbędą się zgodnie z planem! Show rozpoczął się tak jak zawsze – przelotem doliną pary Hornetów odpalających flary. Potem pojawiły się Tigery strzelające do tarcz ustawionych na okolicznych wzgórzach. Odstępstwem od axalpowej rutyny był przelot Grippena wybranego przez Szwajcarskie Siły Powietrzne na następcę sędziwych F-5, których okres eksploatacji niestety dobiega końca. W dalszej części programu było już normalnie, czyli pięknie. Był high speed pass w wykonaniu solisty na F-18, był Cougar siejący flarami na prawo i lewo, było przepiękny pokaz pilotażu w wykonaniu Pilatusa. Zwieńczeniem tego wszystkiego był pokaz grupowy Patrouille Suisse. W swoim naturalnym otoczeniu pośród ośnieżonych alpejskich szczytów wyglądają naprawdę wspaniale. Pojawiły się co prawda pogłoski, że śniegu wcale nie było, a biały puszek jakim przyprószone były szczyty to zwykłe wapno rozsypane tam w nocy przez Deoca, ten jednak stanowczo zaprzeczał jakoby brał w tym udział. Po zakończeniu – jak to zwykle bywa w Axalp – przyszła pora aby zejść na dół. Grunt uprzednio błotnisty, teraz dodatkowo rozdeptany tysiącem stóp, nie ułatwiał zadania, więc nie powinno dziwić że niektórym z nas zajęło to więcej czasu niż wejście pod górę. Mimo to wszyscy bezpiecznie dotarliśmy do swoich miejsc zakwaterowania. Udany dzień postanowiliśmy uczcić we właściwy nam sposób w kultowej Bergamotce. Skala integracji osiągnęła poziom najnowocześniejszych układów scalonych. Pomimo iż pogoda płatała nam psikusy, wyjazd był bardzo udany. Pomijając foto-lotniczą część całego przedsięwzięcia, Axalp ma jeszcze jedną ogromną zaletę. Jest to także tydzień czasu, kiedy możemy być razem i cieszyć się swoim towarzystwem. Dzięki temu poznajemy się lepiej, zawiązują się nowe przyjaźnie a stare zacieśniają się jeszcze bardziej. Dobra zabawa przekłada się także na dobre zdjęcia. Możemy więc realizować swoją pasję, jednocześnie dobrze się przy tym bawiąc, a o to przecież w tym wszystkim chodzi. Na koniec pragnę wyjaśnić, że pisząc „we właściwy nam sposób” miałem na myśli tradycyjny toast wychylany za pomocą soku z brukwi, który to sok ma ogromne walory zdrowotne a w niektórych gminach odwraca także złe spojrzenia. Tomasz „Tomaszek” Kępski

ANTEK IDZIE DO CYWILA (Polska, EPRA)

W dniu 15 października 2012 czterech fotografów SPFL odwiedziło wojskowe lotnisko Radom - Sadków. Celem wizyty była próba uwiecznienia jedynego dwupłatowca latającego w Polskich Siłach Powietrznych, zanim przejdzie na zasłużoną emeryturę. Po przekroczeniu bram jednostki dowiedzieliśmy się, że prawdopodobnie planowane loty An-2 zostaną przełożone albo co gorsza anulowane ze względu na silne podmuchy wiatru. Była to dla nas niepokojąca wiadomość, ponieważ poczciwy „Antek” miał wykonać tego dnia jedne z ostatnich lotów w swojej wojskowej karierze. Dodatkowo od rana „fotograficzne światełko grało” – pogoda była wręcz wymarzona. Po dotarciu do domku pilota wstępnie ustaliliśmy plan działania i od razu zabraliśmy się do pracy fotografując samoloty PZL-130 Orlik, na których szkolą się przyszli obrońcy polskiego nieba. Ruch na płycie był spory, samoloty po zmianie załóg i sprawnej obsłudze przez personel naziemny startowały do kolejnej misji treningowej. W międzyczasie otrzymaliśmy informację o mającej się odbyć próbie silnika „Antka”. Takiej okazji nie można było przegapić. Po dotarciu na płytę postojową okazało się, że próba zostanie przeprowadzona w innym miejscu; jednocześnie sprzyjające dotąd światełko „lekko siadło”. Na szczęście z każdą minutą warunki oświetleniowe poprawiały się, umożliwiając wykonanie małej „sesji” ustawionym na płycie dwupłatowcom. Podmuchy wiatru osłabły wreszcie do wartości pozwalającej na bezpieczne loty An-a. Po chwili nasz główny model został odholowany na drugą płytę postojową w celu przeprowadzenia wspomnianej wcześniej próby. Korzystając z wolnej chwili skonsultowaliśmy z załogą „Antka” nasze plany fotograficzne i miejsce, z którego będziemy fotografować. Po ustaleniu szczegółów załoga zajęła miejsce w kabinie An-a, a my po wykonaniu kilku zdjęć zostaliśmy przewiezieni na wcześniej ustalone miejsce. Przez chwilę zachodzące słońce pięknie oświetlało charakterystyczną sylwetkę dwupłatowca. Wraz z zachodzącym słońcem pojawiły się gęste chmury skutecznie ograniczając moc ostatnich promieni. Fotografowaliśmy dopóki możliwości naszych aparatów oraz zdolność do utrzymania coraz dłuższych czasów naświetlania na to pozwalały. Po powrocie na płytę postojową nadarzyła się okazja do wykonania kilku zdjęć podczas przygotowania „Antka” do lotów nocnych. W ciągu całego dnia spędzonego w bazie spotykaliśmy się z bardzo ciepłym przyjęciem i zrozumieniem dla naszej pasji. Poznaliśmy wielu ludzi, dla których samolot to zdecydowanie coś więcej niż bezduszna suma części mechanicznych. To właśnie tacy ludzie sprawiają, że maszyna staje się metafizyczną platformą i wraz z nimi krzewi lotniczą magię. Lotnisko opuszczaliśmy w bardzo dobrych humorach choć zdawaliśmy sobie sprawę, że kończy się pewna epoka, a nasza wizyta to prawdopodobnie ostatnia okazja do podziwiania An-2 latającego w barwach Polskich Sił Powietrznych. Tomasz „Qna” Chochół

KRZESINY – ZLOT 2012 (Polska, EPKS)

W dniach 2-4 października 2012 odbył się coroczny kurs szkoleniowo metodyczny kierowniczej kadry lotnictwa wojskowego ZLOT 2012. Tradycyjnie już odwiedziliśmy krzesińskie lotnisko, aby sfotografować przylatujących gości. A było co obserwować i kadrować – tego dnia przyleciało prawie 50 statków powietrznych. Wśród nich samoloty F-16, MiG-29, Su-22, TS-11, PZL-130, M-28, An-28, C-295M, C-130 i śmigłowce: Mi-24, Mi-17, Mi-8, M-2, W-3 oraz SW-4. Oprócz lądowań, odbyło się również kilka startów naszych F-16. Ciekawie prezentowała się stojanka – obok siebie stały wszystkie odrzutowce latające obecnie w Polsce – rzadki i miły widok. Na zakończenie dnia odbył się pokaz likwidacji skażeń personelu latającego. Mieliśmy okazję obserwować procedurę odkażania samolotu i pilota. Żołnierze w kombinezonach ochronnych oraz pojazdy odkażające przykuwały uwagę i robiły wrażenie. Marcin „kwiecin” Kwieciński

ANAKONDA 2012 (Polska, EPSN i EPDR)

ANAKONDA to kryptonim największych i najważniejszych polskich ćwiczeń wojskowych, w których biorą udział wszystkie rodzaje sił zbrojnych RP. Dodatkowo podczas ćwiczeń doskonalona jest współpraca z organami administracji państwowej. W tym roku, we wrześniu 2012 po raz pierwszy w historii w ćwiczeniach tych udział wzięli żołnierze sojuszniczych wojsk NATO. W sumie zaangażowanych było 11,5 tys. żołnierzy oraz ponad 150 czołgów i transporterów opancerzonych, 24 samoloty, 30 śmigłowców oraz 20 okrętów. Ćwiczeniem kierowało Dowództwo Operacyjne Sił Zbrojnych, dzięki któremu mieliśmy okazję przyjrzeć się zmaganiom żołnierzy na największym polskim poligonie w Drawsku Pomorskim. Wizytę rozpoczęliśmy od pobytu w 21 Bazie Lotnictwa Taktycznego w Świdwinie wyposażonej w samoloty uderzeniowe Su-22. Głównym zadaniem świdwińskich lotników było wystrzelenie nad poligonem w Ustce celów RCPW, które stały się celem dla przeciwlotników. Część startujących tego dnia maszyn obwieszona była bombami 500kg oraz zasobnikami strzeleckimi. Po możliwości nieskrępowanego fotografowania na CPPS przygotowywanych do lotu samolotów udaliśmy się na południową stronę lotniska, by w bliskiej odległości pasa startowego móc fotografować starty maszyn na nadmorski poligon. Wykorzystując przerwę w lotach spotkaliśmy się z dowódcą bazy płk. pil. Ireneuszem Starzyńskim. Rozmowa przebiegała w bardzo przyjacielskiej i rzeczowej atmosferze. Dowódca chętnie udzielał odpowiedzi na pytania m in. o przyszłość bazy i samolotów Su-22 w Polsce. Po południu udaliśmy się ponownie w pobliże pasa startowego, by obserwować popołudniową kolejkę lotów, w której dodatkowo wzięły udział dwa samoloty szkolno-bojowe z młodymi pilotami. Drugi dzień pobytu na Pomorzu Zachodnim wykorzystaliśmy na wizytę w Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych w Drawsku Pomorskim, by obserwować ćwiczenia Wojsk Specjalnych oraz uderzenie Wojsk Pancernych. W przeciwieństwie do poprzedniego dnia pogoda spłatała nieprzyjemnego figla. Od rana było zimno i deszczowo, co nie ułatwiło zadania nie tylko ćwiczącym, ale i fotografującym. Na pasie ćwiczeń taktycznych Mielno zaprezentowano zgromadzonym obserwatorom m. in. strzelanie do celów powietrznych za pomocą rakiet Grom oraz samobieżnych dział przeciwlotniczych Biała. Po zniszczeniu celów niskolatających do akcji wkroczyła pancerna pięść naszej armii i byliśmy świadkiem małej Bitwy Pancernej w wykonaniu pancerniaków z Żagania. Groźny pomruk nadciągających kolumn czołgów wywarł na nas ogromne wrażenie. Lekkość i zwinność poruszania się ogromnych i ciężkich maszyn w nie najłatwiejszym, opanowanym przez wszechobecne błoto terenie pozostawiły niezatarte wspomnienia. Po zakończeniu ćwiczenia zmieniliśmy miejsce obserwacji i zaprezentowano nam epizody związane z użyciem Wojsk Specjalnych. Ochrona VIP-ów czy prezentowane szturmy na budynek to chleb powszedni dla żołnierzy Formozy i jednostki AGAT. W związku z bardzo niskim pułapem chmur nie doszło do skutku planowane wsparcie śmigłowców. Ostatnim elementem bogatego dnia było zwiedzanie polowego stanowiska dowodzenia oraz spotkanie z żołnierzami na wystawie sprzętu biorącego udział w ćwiczeniu na lotnisku w Olesznie. Michał „nurek” Wajnchold
Back to Top