DESZCZOWE AXALP (Szwajcaria, LSMM)

Axalp! Pokazy unikalne, o których słyszał chyba każdy fan fotografii lotniczej. Mimo iż liczba maszyn prezentujących się publiczności jest dosyć ograniczona, co roku program jest w zasadzie ten sam i latają jedynie Szwajcarskie Siły Powietrzne – pomimo tego wszystkiego rokrocznie pokazy przyciągają tysiące fanów, którzy wracają za każdym razem aby znowu obejrzeć i sfotografować to samo. Dzieje się tak ze względu na niezapomniany klimat, jaki towarzyszy całej imprezie. Przepiękne alpejskie szczyty i doliny, pośród których odbywają się loty, sprawiają że za każdym razem jest to mimo wszystko coś innego.

Po odwołaniu pokazów w 2011 roku wielu z nas ostrzyło sobie zęby na tegoroczną edycję. Pewną konsternację zatem wywołały prognozy pogody, które mówiąc delikatnie nie napawały optymizmem. Zapowiadano w zasadzie ciągłe opady deszczu, co groziło powtórką z zeszłego roku. Nie bacząc jednak na to, silna ekipa z SPFL rozpoczęła w poniedziałek bladym świtem wspinaczkę na KP. Jak zawsze przy takich okazjach wydzieliła się frakcja „kozic” pozostająca w opozycji do frakcji „wysportowanych inaczej”. Na końcu była frakcja „Marlboro Team”, pozostająca w opozycji do wszystkich, wliczając w to siedemdziesięciolatków.

Wszyscy wdrapywali się jednak z uporem, aby na szczycie KP odetchnąć czystym górskim powietrzem. Odetchnąwszy zaś, czekali z nadzieją na rozpoczęcie treningów, nie zwracając uwagi na przenikliwy wiatr i lekki mróz. Wytrwałość i wiara spotkały się z nagrodą – pojawieniem się pary F-18 rozpoczynającej oczekiwane przez wszystkich loty. Humory dopisywały, co znalazło odbicie w zdjęciach jakie zrobiliśmy. Po zakończeniu treningów i zejściu na dół uczciliśmy to we właściwy nam sposób w kultowej już Bergamotce. Przyczyniło się to niewątpliwie do zwiększenia poziomu integracji, tudzież zacieśnienia wzajemnych relacji pomiędzy członkami grupy.

We wtorek niecni szamani zwący się w dzisiejszych czasach meteorologami udowadniali wszem i wobec, że mieli rację. Deszcz padał w zasadzie przez cały czas, przez co nie było nadziei na kolejne treningi. Zabawy to jednak w żaden sposób nie popsuło, jako że niekoniecznie wspinaczka pod górę ma na celu zrobienie dobrych zdjęć. Równie dobrze można zjechać w dół. Na dole zaś rozpościera się pas startowy bazy lotniczej w Meiringen. Bazy równie chyba słynnej, jak same pokazy. Oddzielający pas startowy od okolicznych pastwisk płotek pełni funkcję czysto symboliczną, z funkcji praktycznych ma tylko jedną – dzięki niemu krowy rzadko ścigają się z odrzutowcami, z korzyścią zarówno dla jednych jak i drugich. Co prawda u niektórych z nas, przyzwyczajonych do krajowych lotnisk, brak płotu przeszkadzającego w robieniu zdjęć wywołuje lekki dyskomfort, nie można jednak mieć wszystkiego. Po powrocie, choć solidnie zmoczeni, postanowiliśmy uczcić udany dzień we właściwy nam sposób. Skala integracji znacząco się powiększyła.

Środa była w zasadzie powtórką z wtorku, szamani nawaleni peyotlem nie odpuszczali. Deszcz padał nadal. Ponownie postanowiliśmy więc odwiedzić Meiringen. Fakt, że tym razem wielu z nas aktywnie wspierało też lokalną gospodarkę, ze szczególnym uwzględnieniem sektora restauracyjnego. W pobliżu samej bazy są rozlokowane przemiłe knajpki, z których przy odrobinie wprawy da się usłyszeć odgłos zamykanych szlabanów będących sygnałem, że za chwilę na pasie startowym będzie się działo. Dzień upłynął zatem na intelektualnych dysputach przy szklance herbaty, przerywanych dzikim biegiem przez rozmokłe łąki na dach pobliskiego schronu, z którego była dobra widoczność na pas. Takie bieganie jest dosyć wyczerpujące, nie może zatem dziwić, że po powrocie postanowiliśmy odpocząć we właściwy nam sposób, w kultowej Bergamotce. Przez cały wieczór sprawdzaliśmy też stronę pokazów, jako że do samego końca nie było wiadomo czy pokazy w ogóle się odbędą. Ostatnia informacja jaka się na niej ukazała, mówiła, że ostateczna decyzja zostanie podjęta w czwartek o ósmej rano.

Jak powszechnie wiadomo, w dni pokazów wskazane jest rozpocząć wspinaczkę na długo przed ósmą, więc mimo iż nie wiedzieliśmy czy będzie coś latało, na długo przed świtem opuściliśmy przytulne domki i rozpoczęliśmy długą drogę pod górę. Tym dłuższą, że grunt po dwudniowych opadach był cokolwiek błotnisty. Są jednak dwie zalety tak wczesnego wyjścia. Po pierwsze, można dzięki temu uniknąć pocisków z działek lotniczych zamontowanych na F-5 czy F-18, co ma ogromną wartość dla firm ubezpieczeniowych, w których wykupiliśmy polisy. Po drugie zaś jest na tyle ciemno, że nie widać ile jeszcze pozostało do przejścia. Ze względu na ograniczoną widoczność wielu z nas zostało przyjemnie zaskoczonych widokiem wieży na KP, wyłaniającej się z mroku. Doszło nawet do dyskusji czy aby na pewno jest to ta wieża i czy to możliwe że już jesteśmy na miejscu. Po godzinie ósmej przyszła wreszcie długo oczekiwana wiadomość – toy toye zostały otwarte! Chwilę później przyszła druga, równie dobra. Pokazy odbędą się zgodnie z planem!

Show rozpoczął się tak jak zawsze – przelotem doliną pary Hornetów odpalających flary. Potem pojawiły się Tigery strzelające do tarcz ustawionych na okolicznych wzgórzach. Odstępstwem od axalpowej rutyny był przelot Grippena wybranego przez Szwajcarskie Siły Powietrzne na następcę sędziwych F-5, których okres eksploatacji niestety dobiega końca. W dalszej części programu było już normalnie, czyli pięknie. Był high speed pass w wykonaniu solisty na F-18, był Cougar siejący flarami na prawo i lewo, było przepiękny pokaz pilotażu w wykonaniu Pilatusa. Zwieńczeniem tego wszystkiego był pokaz grupowy Patrouille Suisse. W swoim naturalnym otoczeniu pośród ośnieżonych alpejskich szczytów wyglądają naprawdę wspaniale. Pojawiły się co prawda pogłoski, że śniegu wcale nie było, a biały puszek jakim przyprószone były szczyty to zwykłe wapno rozsypane tam w nocy przez Deoca, ten jednak stanowczo zaprzeczał jakoby brał w tym udział.

Po zakończeniu – jak to zwykle bywa w Axalp – przyszła pora aby zejść na dół. Grunt uprzednio błotnisty, teraz dodatkowo rozdeptany tysiącem stóp, nie ułatwiał zadania, więc nie powinno dziwić że niektórym z nas zajęło to więcej czasu niż wejście pod górę. Mimo to wszyscy bezpiecznie dotarliśmy do swoich miejsc zakwaterowania. Udany dzień postanowiliśmy uczcić we właściwy nam sposób w kultowej Bergamotce. Skala integracji osiągnęła poziom najnowocześniejszych układów scalonych.

Pomimo iż pogoda płatała nam psikusy, wyjazd był bardzo udany. Pomijając foto-lotniczą część całego przedsięwzięcia, Axalp ma jeszcze jedną ogromną zaletę. Jest to także tydzień czasu, kiedy możemy być razem i cieszyć się swoim towarzystwem. Dzięki temu poznajemy się lepiej, zawiązują się nowe przyjaźnie a stare zacieśniają się jeszcze bardziej. Dobra zabawa przekłada się także na dobre zdjęcia. Możemy więc realizować swoją pasję, jednocześnie dobrze się przy tym bawiąc, a o to przecież w tym wszystkim chodzi.

Na koniec pragnę wyjaśnić, że pisząc „we właściwy nam sposób” miałem na myśli tradycyjny toast wychylany za pomocą soku z brukwi, który to sok ma ogromne walory zdrowotne a w niektórych gminach odwraca także złe spojrzenia.

Tomasz „Tomaszek” Kępski