Szukaj

DREAMLINER (Polska, EPWA)

15 listopada 2012 roku od dawna był dniem bardzo wyczekiwanym przez pasjonatów lotnictwa zarówno w Polsce, jak i za granicą. Na dzień ten zapowiadano technologiczny skok – rozpoczęcie kolejnego, jakże pięknego rozdziału w grubej lekturze pt. „Polskie Linie Lotnicze LOT”. Dzień ten miał być ostatecznym terminem przylotu do Warszawy pierwszego egzemplarza najnowszej konstrukcji Boeinga, której nadano symbol 787-8 i ochrzczono dumnie Dreamlinerem. Ba, miał być to też dzień historyczny i dla całej Europy. W końcu LOT był pierwszą linią lotniczą na kontynencie, która miała dostać Dreamlinera. Dzięki temu nasz narodowy przewoźnik miał się stać linią z najnowszą i najbardziej nowoczesną flotą w Europie. Wszystko to się potwierdziło. Przywitanie pierwszego „Liniowca marzeń” było zorganizowane z wielką pompą. Od samego rana media były pełne informacji na ten temat. Na lotnisko pofatygowała się nawet sama Prezydentowa, Pani Anna Komorowska. Były stacje telewizyjne, było ok. 300 pracowników PLL LOT i mnóstwo VIP-ów, dla których zorganizowano bankiet w jednym z hangarów. W tymże hangarze było i dwóch przedstawicieli SPFL. Nie mogło nas tam zabraknąć! Przylot Dreamlinera do Warszawy zapowiadany był na godzinę 10:30. My jednak dzień rozpoczęliśmy trochę wcześniej. Około 8:00 byliśmy już w biurze przepustek, od strony stojanki General Aviation na warszawskim lotnisku. Po pomyślnie dla nas przeprowadzonej kontroli i wydaniu przepustek ruszyliśmy do wspomnianego wcześniej hangaru, pod który miał zostać przyholowany Dreamliner po lądowaniu, salucie wodnym i oficjalnym przywitaniu przy terminalu. Spodziewaliśmy się tłumu ludzi a okazało się, że do hangaru i terenu wokół niego mieli dostęp jedynie dziennikarze i obsługa, która szykowała hangar pod bankiet. I my dwaj wśród tych ludzi. Jako że Dreamliner wystartował ze swojej macierzystej jeszcze niedawno bazy, lotniska Everett w Seattle z ponad godzinnym opóźnieniem, opóźnienia można było się spodziewać i w Warszawie. Tak się jednak nie stało. Mimo mrozu, wśród hulającego wiatru i świata zakrytego przez gęstą mgłę i niskie chmury, czekaliśmy na niego w gotowości z aparatami w dłoniach. Przed lądowaniem zapowiadany był niski przelot nad pasem, sądziliśmy jednak, iż zostanie on odwołany ze względu na warunki atmosferyczne. Całe szczęście, że przez te kilkanaście sekund nie staliśmy tyłem do pasa... W pewnej chwili Dreamliner wyłonił się z mgły, na wysokości mniej więcej 50m nad pasem robiąc pięknego low-passa. Nasze migawki poszły w ruch i...tylko je było słychać. Byliśmy w ciężkim szoku, gdyż samolot ten nie wydał jakiegokolwiek dźwięku. Po prostu przeleciał bezszelestnie jak balon! Kwadrans później już było go słychać. Huk rewersów dał znać, że Dreamliner jest już na ziemi. I w tej chwili w zasadzie skończyło się fotografowanie dla nas, przynajmniej na tę chwilę. Od momentu zjazdu z pasa aż po podkołowanie pod terminal nie było możliwości zrobienia ani jednego zdjęcia. Zasłaniało go dosłownie wszystko – samoloty na płycie, ludzie z obsługi, sprzęt lotniskowy, latarnie. Dlatego też zrobiliśmy jedynie czysto pamiątkowe zdjęcia salutu wodnego, a resztę po prostu obserwowaliśmy. Z chwilą podkołowania samolotu pod budynek terminala i podstawieniu rękawa nastała dla nas dłuższa przerwa. Musieliśmy czekać, aż przejdzie cała oficjałka i podholują Dreamlinera pod nasz hangar. W końcu po godzinie 13:00 coś się ruszyło! Wypchnęli go spod terminala i ciągną w naszą stronę. W tej chwili dopiero zaczęła się nasza robota pełną gębą. Postawili go przy samym hangarze. Mogliśmy z nim robić co nam się żywnie podobało. Nowym pomysłom na kadr nie było końca. Nie udało się jednak wejść do środka, gdyż priorytet miały stacje telewizyjne. Na rozluźnienie i możliwość spokojnego pofotografowania wnętrza i kokpitu musielibyśmy czekać do późnego wieczora, więc odpuściliśmy. W końcu pewnie jeszcze nie raz będzie okazja. Podsumowując: samolot piękny. Widać po nim powiew świeżości i nowej myśli technologicznej, nawet jeśli chodzi o sylwetkę. Nowe silniki Rolls Royce Trent 1000, zaprojektowane specjalnie dla tego samolotu, są niezwykle cichutkie i ekonomiczne. Złośliwi nazywają go „plastikiem”, jednak właśnie dzięki temu, że konstrukcja została oparta w większości na kompozytach, może przynieść linii zysk. Wiadomo, moja opinia jest opinią subiektywną, jednak na mój gust mamy się w końcu czym pochwalić. Cieszymy się niezmiernie, że mogliśmy uczestniczyć jako Stowarzyszenie w tej historycznej chwili dla polskiego lotnictwa cywilnego, pasażerskiego. Dzień ten na zawsze zachowam w swojej pamięci. Witaj w domu Dreamlinerze! Maciek „volt” Aleksandrowicz

DREAMLINER

15 listopada 2012 roku ekipa SPFL miała przyjemność gościć na lotnisku im. Fryderyka Chopina i powitać pierwszego LOT-owskiego Boeinga 787 Dreamliner, który po pozytywnym zaliczeniu wszystkich testów w locie i długiej podróży przybył do Warszawy prosto ze „stajni” amerykańskiego producenta - lotniska Everett w Seattle. Obszerna relacja wraz ze zdjęciami już wkrótce, jak zwykle w zakładce „Gdzie i kiedy byliśmy”. Gorąco zapraszamy!

JESIENNY ZLOT LOTNICZY SPFL (Polska, Smardzewice)

Z okazji… zresztą tak naprawdę ekipie SPFL nie potrzeba okazji! A więc z racji tego, iż nigdzie w zasięgu kilku tysięcy kilometrów nie odbywały się akurat żadne pokazy lotnicze, a my mieliśmy ogromną chęć cieszyć się jesienną aurą, podelektować swoim towarzystwem i po prostu odpocząć od codziennych obowiązków, spotkaliśmy się w rewelacyjnym i dobrze już nam znanym miejscu – ośrodku Molo nad Zalewem Sulejowskim w Smardzewicach. Dzięki naszemu Prezesowi jesteśmy tam zawsze przyjmowani w sposób naprawdę gościnny i serdeczny. Część ekipy zawitała już w czwartek 8 listopada, natomiast reszta – czyli około 40 osób – dojechała w piątkowe popołudnie. Za każdym razem – a okazji w tym roku było naprawdę wiele i to w całej Europie – kiedy widzę tyle osób przyjeżdżających z całej Polski specjalnie po to by focić, ale też spotkać się i dobrze razem bawić, jestem naprawdę pod wrażeniem! Udało nam się stworzyć tak liczną grupę bliskich sobie ludzi, którzy dzięki wspólnej pasji zostali przyjaciółmi, dzielącymi się wiedzą, wolnym czasem i pozytywną energią. Efekty tego widać na naszym forum – bogatszym w coraz lepsze zdjęcia i coraz to nowych członków, którzy między innymi po tego typu weekendach podejmują decyzje o wysłaniu aplikacji, czy po prostu aktywnym uczestnictwie. No ale dosyć tego sentymentalizmu – przejdźmy do rzeczy! W piątkowy wieczór bawiliśmy się w specjalnie dla naszej ekipy wynajętej sali konferencyjnej – obowiązywały tradycyjne i niezbędne na każdym zlocie elementy – firmowe koszulki, identyfikatory oraz dobry humor. Następnego dnia po śniadanku w hotelowej restauracji przystąpiliśmy do planowania rozrywek. A okolice Tomaszowa są ich pełne. Zapadła decyzja, że gremialnie udajemy się na spacer do Rezerwatu Niebieskie Źródła. Pogoda była naprawdę niesamowita – jeszcze tydzień wcześniej padał śnieg, natomiast ten weekend to kwintesencja prawdziwej złotej jesieni – na drzewach kolorowe liście, świecące słońce, a my wtuleni w ciepłe kurtki – idealna pogoda na spacer i złapanie odrobiny rześkiego powietrza. Rezerwat to niezwykłe miejsce – znajdują się tam dwa wywierzyska, w których pulsują małe gejzery wyrzucające błękitno-zieloną wodę. Na tle tego niesamowitego i efektownego zjawiska fantastycznie prezentują się kaczki i łabędzie – te ostatnie dały nam wspaniały pokaz porannej higieny – cóż może bardziej cieszyć fotografa niż sesja z zapałem pozującego pięknego modela? Oczywiście wszystkie nasze aparaty poszły w ruch, a łabędzie jakby na to czekały – w najlepsze rozkładały skrzydła, przybierały niesamowite pozy pokazując jakimi są efektownymi, ale przez swoją powszechną dostępność, niedocenianymi obiektami fotograficznymi. Kaczki nie pozostawały w tyle i im też zrobiliśmy ciekawe foty. Dla tych którzy postanowili odpocząć od aparatu pozostał bardzo przyjemny, krótki spacerek i podziwianie przyrody – w tych okolicach znajduje się bowiem ponad czterysta gatunków roślin i kilkadziesiąt gatunków ptaków, w tym naprawdę unikatowych i chronionych – wystarczyło się tylko dobrze rozglądać. Cześć z nas wróciła po spacerze do hotelu – oczywiście nie na lenistwo, bo ośrodek położony jest nad Zalewem Sulejowskim, który można podziwiać z molo ciągnącego się od samych bram ośrodka. Jesienna aura nie sprzyja plażowaniu, ale warto jest spojrzeć na ten naprawdę słusznych rozmiarów sztuczny akwen jako na wytwór ludzkiej pomysłowości i pracy, żeby docenić w jak ciekawej okolicy się znajdujemy. Jest to też znakomite miejsce na sfotografowanie efektownych zachodów słońca. Cześć z nas odwiedziła Ośrodek Hodowli Żubrów – jest to jedyna tego rodzaju placówka w centralnej Polsce. Nie lada atrakcja dla tych, którzy nie mają okazji zobaczyć tych monumentalnych zwierząt w naturalnych warunkach. Warto było też wybrać się do Kościoła Św. Idziego w Inowłodzu – ten zabytek z początku minionego tysiąclecia, pięknie odrestaurowany, kusi nie tylko swoim kameralnym charakterem, ale i historią, która mówi, iż król Władysław Herman postawił go w podziękowaniu za narodziny syna, a według innej wersji – że żona Księcia Władysława wyleczyła się z bezpłodności zażywając kąpieli w wodzie bijącej ze źródła u podnóża zamku (co poniektórzy/poniektóre wystraszone legendą o „niebezpiecznych” źródłach wolały zatem na tym zlocie trzymać się od kościółka z daleka). Żeby nie bawić się w przewodnika turystycznego wspomnę jeszcze tylko o poniemieckich bunkrach kolejowych we wsi Jeleń i Konewka – doskonale zachowane, są atrakcją regionu, nie tylko dla miłośników tematyki związanej z drugą wojną światową, ale dla każdego kto chciałby zobaczyć oryginalne, monumentalne pomniki historii. Ogromne, położone w lesie bunkry kolejowe miały w czasie wojny służyć za schron dla pociągu „Amerika”, którym podróżował Hitler. Są to największe betonowe bunkry w Polsce, więc nie można ich pominąć będąc w okolicach Tomaszowa. Sobotni wieczór spędziliśmy na wspólnej zabawie. Główną atrakcją był przygotowany przez volta (Maćka Aleksandrowicza) pokaz zdjęć naszej ekipy zrobionych podczas tegorocznych wypraw. Zabawy było co niemiara – najpierw kiedy odkryliśmy jak wiele zdjęć udało się zmieścić voltowi w tak małym pliku, a później już patrząc na kolejne zdjęcia naszej ekipy. Co chwilę sala rozbrzmiewała gromkim śmiechem – jak fajnie że jesteśmy tacy ładni, tacy fotogeniczni... ale przede wszystkim tak liczni, weseli i pijani – oczywiście głównie ze szczęścia ;). Tego wieczoru mieliśmy też okazję gościć Przemka i Leszka – znanych nam już z pokazów miłośników lotnictwa i być może przyszłych członków naszego stowarzyszenia. Przemek pokazał nam swoje filmy lotnicze, które nas, fociarzy, oczarowały. Nie tylko bowiem aparat jest w stanie uchwycić piękno lotnictwa – rewelacyjne filmiki z oprawą klimatycznej muzyki sprawiły, że przenieśliśmy się do tych wszystkich chwil z tego roku, kiedy to zadzieraliśmy głowy do góry i słuchaliśmy dźwięku dopalaczy. Serdeczne dzięki chłopaki za ten pokaz! Reszta wieczoru upłynęła na integracji czyli pogawędkach, konsumpcji i dobrej zabawie. W niedzielny poranek po śniadanku, po porannych naradach członków zarządu, część z nas rozpoczęła powroty do domu, natomiast pozostali delektowali się kąpielą słoneczną – tak, tak, 11 listopada – na ławeczce w przyhotelowym ogrodzie. Wokół nas fikał Antek – będący coroczną maskotką zlotu – pies wilka… jakkolwiek dziwacznie by to nie zabrzmiało ;) Wydaje mi się, że ten wyjątkowy dla polskiej historii dzień, ekipa SPFL spędziła najpiękniej jak tylko wolny Polak potrafi – bez zbędnego zadęcia i patosu, ze wszystkimi płytkami chodnikowymi na swoim miejscu i z uśmiechem na ustach. Wypadałoby napisać: „Do zobaczenia za rok”. Ale przecież to nie jest prawda! „Do zobaczenia za chwilę” jest o wiele właściwsze. Joanna „hermina” Węgrzyn

JESIENNY ZLOT LOTNICZY SPFL

W dniach 8-11.2012 r. w pięknych i dobrze nam znanych okolicach Tomaszowa Mazowieckiego, odbył się nasz kolejny Jesienny Zlot Lotniczy. Głównymi celami zlotu było podsumowanie sezonu pokazów lotniczych 2012, odzieranie z kadrów okolicznych ciekawostek oraz – jak to zwykle bywa u nas w SPFL – szeroko pojęta integracja. Jak zawsze dopisała nam pogoda i humory. Jak zawsze panowała wspaniała atmosfera. Jak zawsze wróciliśmy ze zlotu ze świeżo naładowanymi bateriami i przywieźliśmy ze sobą gigabajty wyjątkowych zdjęć! Już nie możemy się doczekać zlotu zimowego :)

AVIATION NATION 2012 (USA, KLSV)

W dniach 10-11 listopada 2012 roku Nellis AFB była miejscem jednych z ważniejszych pokazów lotniczych jakie odbywają się na terenie Stanów Zjednoczonych – Aviation Nation. Niniejsza relacja obejmuje pierwszy dzień pokazów. Baza Nellis jest położona około 20 km na północny-wschód od „Miasta Grzechu” – Las Vegas. Po krótkiej przejażdżce autem zaparkowaliśmy na parkingu udostępnionym dla odwiedzających przez właścicieli toru wyścigów samochodowych (Las Vegas Motor Speedway). Po opuszczeniu auta należało ustawić się w kolejce do kontroli bezpieczeństwa, która wyglądała podobnie jak na każdym cywilnym lotnisku. Trzeba było przejść przez bramkę, oczywiście wyjmując wcześniej wszystkie metalowe przedmioty. Torby i plecaki były manualnie przeszukiwane przez amerykańskich żołnierzy. Kiedy stwierdzili, że nasze pakunki są OK, otagowali plecaki różowymi opaskami. Następnie należało ustawić się w kolejce do autokaru. Przebiegało to bardzo sprawnie i po kilkunastu minutach byliśmy już na miejscu. Wejście na teren pokazów było bardzo interesujące – otóż stał przy nim C-5 Galaxy Gwardii Narodowej, z podniesionym dziobem i rampą załadunkową. Przeszliśmy przez cielsko tego giganta i już byliśmy w innym świecie. Na pierwszej linii wystawy statycznej wystawione były ciężkie maszyny takie jak KC-10 Extender, KC-135 Stratotanker, E-6B Mercury, E-3 Sentry AWACS, RC-135 Rivet Joint, C-130J Hercules oraz C-17 Globemaster III. Sobotnia pogoda nie rozpieszczała odwiedzających, było dosyć chłodno i wietrznie, w oddali przewalały się sino-białe chmury niosące śnieżyce. Kto by pomyślał, że dwa dni wcześniej temperatura sięgała tutaj 20 stopni. Pokazy w locie rozpoczęły się około godz. 10:30 zrzutem skoczków spadochronowych. Jeden ze skoczków miał podwieszone pięć flag : Sił Lądowych, Sił Powietrznych, Marynarki Wojennej, Korpusu Piechoty Morskiej i Straży Wybrzeża. Po skoczkach na niebie zagościły samoloty z epoki wojny koreańskiej. W zainscenizowanym pojedynku wzięły udział AT-6, dwa Mustangi, T-33 Shooting Star oraz Jak-9. Ich niskim przelotom towarzyszyła pirotechnika. Po tej walce mieliśmy okazję podziwiać solowy pokaz T-33 Shooting Star. Kolejny samolot jaki nam się zaprezentował to Lear Jet 24 – ta dyspozycyjna maszyna dała bardzo dynamiczny pokaz, co przynajmniej u mnie wywołało duże zdziwienie na twarzy, zwłaszcza wziąwszy pod uwagę, że latający w Nellis egzemplarz został wyprodukowany w 1966 roku. Po Lear Jecie oglądaliśmy solidny pokaz Extra 300 pilotowanego przez Chucka Colemana. Potem powtórka powrotu do przeszłości czyli zespół Horsemen, mający na wyposażeniu sporo zabytkowych samolotów takich jak F4U Corsair, F8F Bearcat, P-38 Lightning. Tutaj zaprezentowali trójkę srebrno-żółtych F-86 Sabre, które latając w bardzo ciasnej formacji, wykonały kilka pętli i beczek. Pokaz współczesnej techniki wojskowej rozpoczął się zrzutem skoczków spadochronowych z C-130 z 820. eskadry RED HORSE (RED HORSE to skrót od Rapid Engineer Deployable Heavy Operational Repair Squadron Engineers). Na następny punkt programu czekałem z niecierpliwością – był to pokaz B-1B Lancer z bazy w Dyess. Zaprezentował on kilka przelotów z włączonymi dopalaczami mającymi bardzo ciekawy kolor, inny niż np. w tak dobrze nam znanych MiG-29 czy F-16. Oczywiście Lancer pokazał w locie pełne zastosowanie swojej zmiennej geometrii skrzydeł. Tuż po lądowaniu Lancera lotnisko zostało „zaatakowane” przez dwa F-16 z 64. i 65. eskadry „Agresorów”. Kamuflaż maszyn upodabnia je do samolotów rosyjskich. Natychmiast poderwano w powietrze dwa F-15C, wywiązała się walka powietrzna pomiędzy F-16 i F-15. Byliśmy świadkami ciasnych manewrów i uników okraszonych dużą ilością flar. Ostatecznie agresorzy zostali pokonani. Mieliśmy również okazję podziwiać możliwości A-10 Warthog, który dokonał kilka symulowanych ataków na płytę lotniska, wszystko oczywiście z dużą ilością pirotechniki. Kolejna maszyna to podziwiany przez wszystkich F-22 Raptor. Chyba cały jego pokaz odbył się na dopalaczach, było bardzo głośno, oczywiście nie zabrakło efektownych manewrów, które mogły być wykonane dzięki wektorowaniu ciągu. Po swoim pokazie Raptor dołączył do formacji dwóch F-86 Sabre i P-51D Mustang, po czym maszyny wykonały wspólnie kilka przelotów. Było to bardzo ciekawe zestawienie: 70-letnie samoloty lecące razem w formacji z prawie „kosmicznym” Raptorem. Nadszedł czas na gwóźdź programu czyli występ zespołu akrobacyjnego Thunerbirds latającego na F-16. Pokaz jak dla mnie bardzo ciekawy, zobaczyłem kilka manewrów, które nie są wykonywane przez inne ekipy (np. Red Arrows). Zaskoczeniem, pewnie nie tylko dla mnie, był bardzo niski przelot solisty tuż nad publicznością, na pełnym dopalaczu, w chwili gdy wszyscy obserwowali formację. Kolana i grzbiet same się ugięły. Warto dodać, że pokaz w Nellis był ostatnim występem Thunderbirds w sezonie 2012. Po jego zakończeniu samoloty równo przekołowały na płytę postojową, przy dźwiękach wzniosłej muzyki, gdzie piloci (a wśród nich kobieta), wysiedli ze swych maszyn. Pokazy oglądało około 100 tys. ludzi, podobno mniej niż w latach ubiegłych, co mogło być spowodowane niską temperaturą. Dla mnie była to bardzo ciekawa impreza – mogłem na niej podziwiać maszyny, których do tej pory nie widziałem. Wszystkim, którzy będą mieli okazję w przyszłości być w okolicy Las Vegas, gorąco polecam Aviation Nation. Według mnie to pokazy, które warto zobaczyć. Piotr „Menios” Kowieski

WOJTKU – DZIĘKUJEMY! (Polska, EPMM)

W dniu 30 października 2012 roku przedstawiciele Stowarzyszenia Polskich Fotografów Lotniczych zjawili się w Sali Tradycji 23. Bazy Lotnictwa Taktycznego w Mińsku Mazowieckim, aby podziękować za współpracę żegnającemu się z mundurem majorowi Wojciechowi Majowi, który był w Bazie naszym dobrym duchem i pomagał nam realizować najbardziej zwariowane pomysły. Współpraca naszego Stowarzyszenia z Panem Majorem to kawał historii i masa wspólnych przedsięwzięć, o których można by długo pisać. Przedsięwzięć, które nie udałyby się, gdyby nie pomoc i wsparcie Wojtka. W dowód naszej wdzięczności wręczyliśmy skromny upominek w postaci zdjęcia z kościuszkowską 15’ką, wykonanego podczas pierwszego pokazu dynamicznego w nowym malowaniu w Góraszce A.D. 2009. Po oficjalnej części naszej wizyty postanowiliśmy zasięgnąć wiedzy na temat operacji powietrznych wykonywanych w tym dniu. Co prawda ze względu na pogodę, odpowiedź nasuwała się jedna – przy zamarzającym deszczu na przemian ze śniegiem lotów raczej nie będzie, ale zostaliśmy miło zaskoczeni. Okazało się bowiem, że plan dnia zakładał loty treningowe od godziny 12.00, a więc nie zostało nam więcej jak godzina, aby zjawić się przy domku pilota, przywitać z dowódcą oraz pilotami i zająć pozycje przy pasie startowym. Do pierwszego wylotu planowane były dwie maszyny. Z uwagi na niską podstawę chmur i ujemną temperaturę, dwa Smokery wystartowały na spokojnym wznoszeniu, by po kilku sekundach zniknąć w chmurach. Wolny czas wykorzystaliśmy na przemieszczenie się w okolice końca pasa, po drodze fotografując stacjonujące w mińskiej bazie Tu-154 oraz dwa Jaki-40. Po powrocie maszyn i przypozowaniu nam do zdjęć, udaliśmy się do domku pilota, aby zapoznać się z planem kolejnego wylotu. W międzyczasie znad lotniska zniknęły wszystkie chmury i pojawiło się czyste niebo. Kolejny wylot dwóch MiG-29 miał nastąpić po zachodzie słońca, a więc warunki do fotografowania będą ciężkie. W oczekiwaniu na start maszyn udaliśmy się pod pas startowy. Gdy tylko słońce schowało się za horyzont, pierwsza z maszyn pojawiła się na pasie. Charakterystyczny dym oznaczał start, a po chwili pomarańczowy jęzor dopalacza rozświetlił pas. Maszyna tuż po oderwaniu wykonała ciasny skręt, odwracając się w nasza stronę „palnikami”. Było już ciemno, gdy druga maszyna wkołowała na pas. Tylko użycie dopalania mogło uratować zdjęcia. Nie zawiedliśmy się :) Po starcie drugiej maszyny udaliśmy się z powrotem do domku pilota podziękować za miło spędzony dzień, a następnie obraliśmy kierunek powrotny do domu. Konrad „kifcio” Kifert

WOJTKU – DZIĘKUJEMY!

W dniu 30 października 2012 roku przedstawiciele SPFL zjawili się w 23. Bazie Lotnictwa Taktycznego, aby podziękować za współpracę żegnającemu się z mundurem mjr Wojtkowi Majowi, który był w Bazie naszym dobrym duchem i pomagał nam realizować najbardziej zwariowane pomysły. Wojtku – dziękujemy!

DESZCZOWE AXALP (Szwajcaria, LSMM)

Axalp! Pokazy unikalne, o których słyszał chyba każdy fan fotografii lotniczej. Mimo iż liczba maszyn prezentujących się publiczności jest dosyć ograniczona, co roku program jest w zasadzie ten sam i latają jedynie Szwajcarskie Siły Powietrzne – pomimo tego wszystkiego rokrocznie pokazy przyciągają tysiące fanów, którzy wracają za każdym razem aby znowu obejrzeć i sfotografować to samo. Dzieje się tak ze względu na niezapomniany klimat, jaki towarzyszy całej imprezie. Przepiękne alpejskie szczyty i doliny, pośród których odbywają się loty, sprawiają że za każdym razem jest to mimo wszystko coś innego. Po odwołaniu pokazów w 2011 roku wielu z nas ostrzyło sobie zęby na tegoroczną edycję. Pewną konsternację zatem wywołały prognozy pogody, które mówiąc delikatnie nie napawały optymizmem. Zapowiadano w zasadzie ciągłe opady deszczu, co groziło powtórką z zeszłego roku. Nie bacząc jednak na to, silna ekipa z SPFL rozpoczęła w poniedziałek bladym świtem wspinaczkę na KP. Jak zawsze przy takich okazjach wydzieliła się frakcja „kozic” pozostająca w opozycji do frakcji „wysportowanych inaczej”. Na końcu była frakcja „Marlboro Team”, pozostająca w opozycji do wszystkich, wliczając w to siedemdziesięciolatków. Wszyscy wdrapywali się jednak z uporem, aby na szczycie KP odetchnąć czystym górskim powietrzem. Odetchnąwszy zaś, czekali z nadzieją na rozpoczęcie treningów, nie zwracając uwagi na przenikliwy wiatr i lekki mróz. Wytrwałość i wiara spotkały się z nagrodą – pojawieniem się pary F-18 rozpoczynającej oczekiwane przez wszystkich loty. Humory dopisywały, co znalazło odbicie w zdjęciach jakie zrobiliśmy. Po zakończeniu treningów i zejściu na dół uczciliśmy to we właściwy nam sposób w kultowej już Bergamotce. Przyczyniło się to niewątpliwie do zwiększenia poziomu integracji, tudzież zacieśnienia wzajemnych relacji pomiędzy członkami grupy. We wtorek niecni szamani zwący się w dzisiejszych czasach meteorologami udowadniali wszem i wobec, że mieli rację. Deszcz padał w zasadzie przez cały czas, przez co nie było nadziei na kolejne treningi. Zabawy to jednak w żaden sposób nie popsuło, jako że niekoniecznie wspinaczka pod górę ma na celu zrobienie dobrych zdjęć. Równie dobrze można zjechać w dół. Na dole zaś rozpościera się pas startowy bazy lotniczej w Meiringen. Bazy równie chyba słynnej, jak same pokazy. Oddzielający pas startowy od okolicznych pastwisk płotek pełni funkcję czysto symboliczną, z funkcji praktycznych ma tylko jedną – dzięki niemu krowy rzadko ścigają się z odrzutowcami, z korzyścią zarówno dla jednych jak i drugich. Co prawda u niektórych z nas, przyzwyczajonych do krajowych lotnisk, brak płotu przeszkadzającego w robieniu zdjęć wywołuje lekki dyskomfort, nie można jednak mieć wszystkiego. Po powrocie, choć solidnie zmoczeni, postanowiliśmy uczcić udany dzień we właściwy nam sposób. Skala integracji znacząco się powiększyła. Środa była w zasadzie powtórką z wtorku, szamani nawaleni peyotlem nie odpuszczali. Deszcz padał nadal. Ponownie postanowiliśmy więc odwiedzić Meiringen. Fakt, że tym razem wielu z nas aktywnie wspierało też lokalną gospodarkę, ze szczególnym uwzględnieniem sektora restauracyjnego. W pobliżu samej bazy są rozlokowane przemiłe knajpki, z których przy odrobinie wprawy da się usłyszeć odgłos zamykanych szlabanów będących sygnałem, że za chwilę na pasie startowym będzie się działo. Dzień upłynął zatem na intelektualnych dysputach przy szklance herbaty, przerywanych dzikim biegiem przez rozmokłe łąki na dach pobliskiego schronu, z którego była dobra widoczność na pas. Takie bieganie jest dosyć wyczerpujące, nie może zatem dziwić, że po powrocie postanowiliśmy odpocząć we właściwy nam sposób, w kultowej Bergamotce. Przez cały wieczór sprawdzaliśmy też stronę pokazów, jako że do samego końca nie było wiadomo czy pokazy w ogóle się odbędą. Ostatnia informacja jaka się na niej ukazała, mówiła, że ostateczna decyzja zostanie podjęta w czwartek o ósmej rano. Jak powszechnie wiadomo, w dni pokazów wskazane jest rozpocząć wspinaczkę na długo przed ósmą, więc mimo iż nie wiedzieliśmy czy będzie coś latało, na długo przed świtem opuściliśmy przytulne domki i rozpoczęliśmy długą drogę pod górę. Tym dłuższą, że grunt po dwudniowych opadach był cokolwiek błotnisty. Są jednak dwie zalety tak wczesnego wyjścia. Po pierwsze, można dzięki temu uniknąć pocisków z działek lotniczych zamontowanych na F-5 czy F-18, co ma ogromną wartość dla firm ubezpieczeniowych, w których wykupiliśmy polisy. Po drugie zaś jest na tyle ciemno, że nie widać ile jeszcze pozostało do przejścia. Ze względu na ograniczoną widoczność wielu z nas zostało przyjemnie zaskoczonych widokiem wieży na KP, wyłaniającej się z mroku. Doszło nawet do dyskusji czy aby na pewno jest to ta wieża i czy to możliwe że już jesteśmy na miejscu. Po godzinie ósmej przyszła wreszcie długo oczekiwana wiadomość – toy toye zostały otwarte! Chwilę później przyszła druga, równie dobra. Pokazy odbędą się zgodnie z planem! Show rozpoczął się tak jak zawsze – przelotem doliną pary Hornetów odpalających flary. Potem pojawiły się Tigery strzelające do tarcz ustawionych na okolicznych wzgórzach. Odstępstwem od axalpowej rutyny był przelot Grippena wybranego przez Szwajcarskie Siły Powietrzne na następcę sędziwych F-5, których okres eksploatacji niestety dobiega końca. W dalszej części programu było już normalnie, czyli pięknie. Był high speed pass w wykonaniu solisty na F-18, był Cougar siejący flarami na prawo i lewo, było przepiękny pokaz pilotażu w wykonaniu Pilatusa. Zwieńczeniem tego wszystkiego był pokaz grupowy Patrouille Suisse. W swoim naturalnym otoczeniu pośród ośnieżonych alpejskich szczytów wyglądają naprawdę wspaniale. Pojawiły się co prawda pogłoski, że śniegu wcale nie było, a biały puszek jakim przyprószone były szczyty to zwykłe wapno rozsypane tam w nocy przez Deoca, ten jednak stanowczo zaprzeczał jakoby brał w tym udział. Po zakończeniu – jak to zwykle bywa w Axalp – przyszła pora aby zejść na dół. Grunt uprzednio błotnisty, teraz dodatkowo rozdeptany tysiącem stóp, nie ułatwiał zadania, więc nie powinno dziwić że niektórym z nas zajęło to więcej czasu niż wejście pod górę. Mimo to wszyscy bezpiecznie dotarliśmy do swoich miejsc zakwaterowania. Udany dzień postanowiliśmy uczcić we właściwy nam sposób w kultowej Bergamotce. Skala integracji osiągnęła poziom najnowocześniejszych układów scalonych. Pomimo iż pogoda płatała nam psikusy, wyjazd był bardzo udany. Pomijając foto-lotniczą część całego przedsięwzięcia, Axalp ma jeszcze jedną ogromną zaletę. Jest to także tydzień czasu, kiedy możemy być razem i cieszyć się swoim towarzystwem. Dzięki temu poznajemy się lepiej, zawiązują się nowe przyjaźnie a stare zacieśniają się jeszcze bardziej. Dobra zabawa przekłada się także na dobre zdjęcia. Możemy więc realizować swoją pasję, jednocześnie dobrze się przy tym bawiąc, a o to przecież w tym wszystkim chodzi. Na koniec pragnę wyjaśnić, że pisząc „we właściwy nam sposób” miałem na myśli tradycyjny toast wychylany za pomocą soku z brukwi, który to sok ma ogromne walory zdrowotne a w niektórych gminach odwraca także złe spojrzenia. Tomasz „Tomaszek” Kępski

DESZCZOWE AXALP 2012

Stało się już tradycją, że na początku października ekipa SPFL łączy fotografowanie lotnictwa, wspinaczkę górską oraz wspólną zabawę w pięknych alpejskich okolicach nieopodal szwajcarskiej wioski Axalp. W tym roku przebieg imprezy próbowała pokrzyżować pogoda. Od poniedziałku do środy było szaro, buro i bardzo deszczowo. Te deszczowe dni spędzaliśmy w bazie Meiringen, próbując okraść z kadrów starty i lądowania Hornetów. Na szczęście w czwartek 11 października przyszła ulga w postaci zielonej ramki na stronie organizatora i pięknej foto-lotniczej pogody! Wykorzystaliśmy ją idealnie, robiąc seriami wyjątkowe zdjęcia! Jeżeli chodzi o lotnictwo - jak zwykle w Axalp działo się dokładnie to samo co w latach poprzednich. Jedyną różnicą była obecność szwedzkiego JAS-39 Gripen, który to samolot Szwajcarzy zamierzają zakupić celem zastąpienia leciwych F-5. Poczekajcie chwilę, już niebawem będzie co oglądać i poczytać w dziale "Gdzie i Kiedy Byliśmy"!

ANTEK IDZIE DO CYWILA (Polska, EPRA)

W dniu 15 października 2012 czterech fotografów SPFL odwiedziło wojskowe lotnisko Radom - Sadków. Celem wizyty była próba uwiecznienia jedynego dwupłatowca latającego w Polskich Siłach Powietrznych, zanim przejdzie na zasłużoną emeryturę. Po przekroczeniu bram jednostki dowiedzieliśmy się, że prawdopodobnie planowane loty An-2 zostaną przełożone albo co gorsza anulowane ze względu na silne podmuchy wiatru. Była to dla nas niepokojąca wiadomość, ponieważ poczciwy „Antek” miał wykonać tego dnia jedne z ostatnich lotów w swojej wojskowej karierze. Dodatkowo od rana „fotograficzne światełko grało” – pogoda była wręcz wymarzona. Po dotarciu do domku pilota wstępnie ustaliliśmy plan działania i od razu zabraliśmy się do pracy fotografując samoloty PZL-130 Orlik, na których szkolą się przyszli obrońcy polskiego nieba. Ruch na płycie był spory, samoloty po zmianie załóg i sprawnej obsłudze przez personel naziemny startowały do kolejnej misji treningowej. W międzyczasie otrzymaliśmy informację o mającej się odbyć próbie silnika „Antka”. Takiej okazji nie można było przegapić. Po dotarciu na płytę postojową okazało się, że próba zostanie przeprowadzona w innym miejscu; jednocześnie sprzyjające dotąd światełko „lekko siadło”. Na szczęście z każdą minutą warunki oświetleniowe poprawiały się, umożliwiając wykonanie małej „sesji” ustawionym na płycie dwupłatowcom. Podmuchy wiatru osłabły wreszcie do wartości pozwalającej na bezpieczne loty An-a. Po chwili nasz główny model został odholowany na drugą płytę postojową w celu przeprowadzenia wspomnianej wcześniej próby. Korzystając z wolnej chwili skonsultowaliśmy z załogą „Antka” nasze plany fotograficzne i miejsce, z którego będziemy fotografować. Po ustaleniu szczegółów załoga zajęła miejsce w kabinie An-a, a my po wykonaniu kilku zdjęć zostaliśmy przewiezieni na wcześniej ustalone miejsce. Przez chwilę zachodzące słońce pięknie oświetlało charakterystyczną sylwetkę dwupłatowca. Wraz z zachodzącym słońcem pojawiły się gęste chmury skutecznie ograniczając moc ostatnich promieni. Fotografowaliśmy dopóki możliwości naszych aparatów oraz zdolność do utrzymania coraz dłuższych czasów naświetlania na to pozwalały. Po powrocie na płytę postojową nadarzyła się okazja do wykonania kilku zdjęć podczas przygotowania „Antka” do lotów nocnych. W ciągu całego dnia spędzonego w bazie spotykaliśmy się z bardzo ciepłym przyjęciem i zrozumieniem dla naszej pasji. Poznaliśmy wielu ludzi, dla których samolot to zdecydowanie coś więcej niż bezduszna suma części mechanicznych. To właśnie tacy ludzie sprawiają, że maszyna staje się metafizyczną platformą i wraz z nimi krzewi lotniczą magię. Lotnisko opuszczaliśmy w bardzo dobrych humorach choć zdawaliśmy sobie sprawę, że kończy się pewna epoka, a nasza wizyta to prawdopodobnie ostatnia okazja do podziwiania An-2 latającego w barwach Polskich Sił Powietrznych. Tomasz „Qna” Chochół
Back to Top