Szukaj

W KRAINIE JANNE ANDERSSONA, CZYLI A2A PO SZWEDZKU (Szwecja, ESKD)

Ponownie w Västerås. Nawigacja prowadzi nas do muzeum, gdy tuż nad nami, nad skrzyżowaniem przelatuje znajomy P-51D Jana Anderssona! Niezamierzone, acz piękne powitanie. Morda się śmieje na kolejną przygodę. Przyjeżdżamy do muzeum. W środku nie znajdujemy nikogo. Spokojnie i cicho jak nigdy. Potężny, ponad 100-letni drewniany hangar wypełniony tylko leciwymi konstrukcjami. W tej ciszy tym bardziej słychać każdą opowieść, każdej z tych maszyn o ich podniebnych przygodach. Byłoby prościej gdyby nie opowiadały tego po szwedzku ;) Tymczasem pod hangar podkołowuje Janne. Pojawia się też jego ekipa. Witaj przyjacielu i ponownie dziękuję za zaproszenie do Szwecji! Plan jest taki, a przynajmniej do tej pory był, że pakujemy się do jego nowego nabytku, czyli pięknej acz leciwej DC-3 Dakoty „Kongo Queen”, która dumnie stoi przed hangarem i lecimy do Dala-Järna na pokazowy weekend. Tymczasem okazuje się, że póki co warunki pogodowe nie pozwalają na lot, gdyż w połowie trasy do Dala-Järna pułap chmur jest niższy niż wysokość okolicznych pagórków, co zmusiłoby nas do lotu bez widoczności ziemi, a na taki lot DC-3 nie ma zgody. Decyzja ma zapaść do godziny 15.00. Mamy zatem dużo czasu. Towarzystwo rozsiadło się w hangarze w miejscu do odpoczynku. Nie po to jednak tu przyjechaliśmy, by siedzieć ze wszystkimi przy stole i rozmawiać. Jest ładne światełko, mam ze sobą wspaniałą modelkę i niebanalne tło w postaci stojącej przed hangarem potężnej Dakoty. Trzeba te punkty połączyć. Może później nie będzie takiej okazji? Proszę Ewę, by założyła tę czerwoną spódnicę, gorset i wzięła czerwony tiul. Po chwili, ku zdziwieniu wszystkich, zaczynamy zabawę w sesję. Niech Janne widzi, że zaprosił fotografa z modelką, a nie tylko ludzi, którzy chętnie z nim posiedzą i bezproduktywnie pogadają o wszystkim i niczym. Sesja niestety bez lamp i bez blendy, ale za to z fantazją. Pomysły powstają jeden za drugim. Nie jest łatwo, gdyż przy samolocie kręci się też jakaś ekipa. No właśnie, robienie zdjęć dość konkretnie uśpiło moją czujność. Nawet przez chwilę nie pomyślałem, że oni mogą przygotowywać Kongo Queen do lotu! Nie minęło 10 minut, gdy jeden z nich (sam Åke Jansson) pyta się nas czy my przypadkiem nie mamy z nimi lecieć do Dala-Järna? Odpowiadam, że i owszem. No to pospieszcie się, bo startujemy za dwie minuty! Jak to za dwie minuty? Rozglądam się za Janne, by poprosić o przynajmniej 15 minut celem przebrania się, przepakowania rzeczy z samochodu, przygotowania sprzętu, gdy widzę, że on już siedzi gotowy do lotu w swoim P-51D! Od tej sekundy wszystko toczy się błyskawicznie. Ewa przebieranie, ja przerzucanie naszych bagaży do Dakoty i przygotowywanie sprzętu, gdyż to nie będzie zwykły lot, ale lot połączony z sesją air-to-air i to z pokładu DC-3! Ale jazda. Dwie minuty i już siedzimy w środku i kołujemy na pas. Co za emocje! A jaki ładny jest ten samolot też i w środku! Duże wygodne fotele, wszystko stare, ale pięknie zadbane. Tylko my dwoje w całej kabinie pasażerskiej! Nagle silniki przechodzą na zakres startowy. Moje zmysły wariują od tego niesamowitego, tak klasycznie pięknego dźwięku! Powoli rozpędzamy się po pasie, coraz szybciej i szybciej, by majestatycznie oderwać się od ziemi. To się dzieje naprawdę! Lot samolotem zbudowanym w bodajże 1943 roku to niesamowite przeżycie. Tuż za oknem potężne, cudnie grające silniki i te wielkie błyszczące skrzydła odbijające promienie słoneczne i ciężko pracujące w strugach powietrza. Panuje piękna pogoda z błękitnym niebem okraszonym tu i ówdzie białymi chmurkami. Niesamowita chwila. Nie ma jednak za dużo czasu na rozkoszowanie się samym lotem, gdyż mamy do wykonania poważne zadanie. Zmieniam ustawienia aparatów, które jeszcze kilka minut temu fotografowały magiczne sceny z Ewą i z DC-3 w tle, by już za moment te same aparaty fotografowały z pokładu tegoż samego DC-3 kolejną modelkę tego dnia – P-51D. Wszystko od momentu przyjazdu do Västerås dzieje się masakrycznie szybko. Technik samolotu pomaga mi poskładać fotele tak, by było dojście do okien ewakuacyjnych. Problem z tymi oknami polega na tym, że nie można ich całkowicie zdjąć, a jedynie odchylić, i to na zewnątrz. Do tego nie ma przy nich żadnej podpórki. Proszę zatem Ewę, żeby mi w tym temacie pomogła, gdyż już w oddali widzę zbliżającą się do nas sylwetkę Mustanga. Warunki do fotografowania straszne. Biedna Ewa trzyma ręką okno, a ja próbuję robić zdjęcia między jej ręką, a oknem i to w pędzących strugach powietrza, które nie tylko szarpią skórę na Ewy przedramieniu, ale jeszcze nieźle rzucają moim aparatem. Chwilami ciężko jest w ogóle uchwycić P-51D w kadrze. Zabawa na całego, gdyż muszę przecież robić zdjęcia na długim czasie ekspozycji. Szybko orientuję się, że dopiero 1/80 całkowicie rozmywa śmigło. Niezły hardcore w tych warunkach. Żeby było jeszcze ciekawiej, samolotem dość konkretnie rzuca. Lecimy stosunkowo nisko, słoneczko świeci, więc termika jest potężna. Janne podlatuje raz z jednej raz z drugiej strony. Co skutkuje naszym przewalaniem się z lewa na prawo i z powrotem. Nie ma szansy na normalne przechodzenie. Do tego Mustang wykonuje co chwilę jakieś odejścia, zwroty, które przy tych czasach otwarcia migawki i warunkach do fotografowania nie mają prawa wyjść ostre zdjęcia. Mimo wszystko walczymy nieprzerwanie. Nie ma czasu na podziwianie okolicy. W wizjerze aparatu i kątem oka widzę jednak, że lecimy nad naprawdę piękną okolicą. Lasy, pochowane w nich mniejsze i większe jeziora, pagórki. Jest pięknie. Po około 40 minutach sesji widzę, że Ewa robi się coraz bardziej blada. Bidulka nieźle dostaje w kość. Co innego jest lecieć siedząc wygodnie w fotelu w kierunku lotu, a co innego walczyć z oknem ewakuacyjnym siedząc na tak niestabilnym podłożu i do tego bokiem do kierunku lotu. Na szczęście w kieszeniach w fotelach znajdują się papierowe torebki. Technik zauważył nasz problem i od tej chwili on stara się trzymać okno. Wytrzymuje tylko 5 minut! Najlepszy dowód na wyczyn Ewy. Od tej chwili zostaję sam na froncie. Trzymanie okna jedną ręką i robienie zdjęć dwoma aparatami z obiektywami o zmiennej ogniskowej – bajka :) Na szczęście po kilku chwilach technik informuje nas, że za chwilę będziemy schodzić do lądowania. Janne odlatuje. Koniec sesji. Siadamy w fotelach i zapinamy pasy. Przede mną siedzi wymęczona Ewa, której w tym momencie nikt by nie przekonał, że cudownie jest lecieć poczciwą DC-3. Ja jestem konkretnie oszołomiony. Nie ukrywam, że i w moim błędniku trwa niezłe zamieszanie. Jestem ciekaw czy mam jakiekolwiek ostre zdjęcia. Nie mam siły ich teraz przeglądać. To co mam zapisane na karcie będzie na niej też i za pół godziny. Nic już nie poprawię, nie zmienię. Rozkoszuję się ostatnimi chwilami lotu w Kongo Queen. Ilu takich jak ja tu siedziało przede mną? Jakąż potężną historię musi mieć ta konstrukcja? Lądujemy w Dala-Järna. Sławek „hesja” Krajniewski

BRAY AIR DISPLAY (Irlandia, Bray)

Lipcowe pokazy lotnicze w Bray to nie lada gratka dla irlandzkiej publiczności. 13 już edycja tej imprezy zyskała taką popularność, że nawet ciemne chmury nie powstrzymują przyjeżdżających tu tłumów. Atrakcyjności tego przedsięwzięcia - całkowicie darmowego - dodaje świetna lokalizacja. Bowiem pokazy możemy oglądać z lądu - szerokiej, kamienistej plaży, z wody - coś extra dla właścicieli jachtów, których w Irlandii nie brakuje i z góry - dla tych, co większą siłę mają w nogach, bo trzeba się trochę wspinać na klifowe wzniesienie z panoramą na miasteczko i morze. To właśnie tu samoloty przelatują na wysokości naszych oczu. Czy to nie brzmi jak idealne miejsce? Idealnie by było, gdyby nie pogoda, która usilnie chciała pokrzyżować plany. Ostatecznie z lekką obsuwą, ale już na sucho wszystko ruszyło z kopyta. No - może z silnika. Bray Air Display, w tym roku, jak co roku miało bogaty repertuar. Ekipy z Irlandii miały piękne towarzystwo między innymi z Wielkiej Brytanii, Jordanii, Francji, Szwecji. Przedstawienie rozpoczęte zostało przez tegoroczną gwiazdę pokazów czyli Messerschmitta 109. Jest to oryginalna maszyna z roku 1950, która przelatała w służbie 15 lat. 2 lata po przejściu na emeryturę zagrała w filmie Guya Hamiltona „Bitwa o Anglię”. W Bray do ME109 dołączył jedyny latający na wyspach Mustang TF-51D z 1945 roku. Przeprowadzili oni symulowaną bitwę nad głowami zgromadzonych na plaży widzów. Zaraz po nich na niebie pojawił się szwedzki myśliwiec szturmowy Saab JA 37 Viggen. Tyle możliwości zaprezentowania się, jednak tym razem odległość była barierą ciężką do pokonania. Swój przelot miał zdecydowanie zbyt daleko dla oka. Nie musieliśmy długo czekać na wielkie wow. Pochmurne irlandzkie niebo przecięły czerwone strzały w swoim 11 występie na zielonej wyspie. Aplauz zebrały jak zwykle największy, a piękne trzykolorowe smugi nareszcie dodały koloru pokazom. Na niebie zaprezentowały się również maszyny pasażerskie takie jak Douglas DC-3 z pierwszej połowy XX wieku oraz jedna z najpopularniejszych maszyn Airbus A321. Oba modele w barwach Aer Lingusa – irlandzkiego przewoźnika. Irlandzka publiczność, irlandzkie barwy – wszystko zagrało jak należy. Wizytówka Jordańskiego króla Husseina Bin Talala „Royal Jordanian Falcons” w swoim precyzyjnym i profesjonalnym przelocie czterech Extra-300 L, po raz trzeci zachwyciła zebranych. Kolejna zagraniczna czwórka – Patrouille Groupe Tranchant, tym razem z Francji już na odmiennych maszynach Fouga CM.170 Magister również pokazała klasę jak poprzednicy. A wisienką na torcie w ich dynamicznym pokazie były smugi w kolorach Irlandzkiej flagi. W tym roku na swoje 75 urodziny zaszczyciła nas swoją obecnością „Catalina” latająca łódź, która od 1943 roku latała dla kanadyjskich sił powietrznych. Irish Air Corps w tym roku zaprezentowało się w licznym składzie. Dwie Casy - CN-235 latające w ciasnym szyku, cztery Pilatusy - PC-9M, które na co dzień latają jako maszyny treningowe. Kolejno dwa śmigłowce wielozadaniowe AgustaWestland AW139 i Eurocopter EC135P2 w trakcie swojego przelotu pokazały jak wyglądają akcje gaśnicze z powietrza. Najbardziej rozpoznawalny śmigłowiec w Irlandii Sikorsky S-92 zaprezentował jak wygląda akcja ratownicza na wodzie. Jak zwykle niezawodny okazał się Rich Goodwin w swoim silnie zmodyfikowanym Pitts Special S2S. Jego akrobacje skutecznie podnosiły ciśnienie widzom. W show uczestniczyli również Eddie Goggins z fundacji „Make a Wish” w swoim CAP 232 i Gerry Humphrey z jego Vans RV7 „Latającą krową”. Z północnej Walii przyleciały do nas również dwa Strikemastery z Strikemaster Flying Club (SFC). Air show zakończyła lokalna grupa spadochronowa. Jedyne czego możemy sobie życzyć w przyszłym roku to… lepsza pogoda. Jakub "Qba" Kupczyk

IV PODKARPACKIE POKAZY LOTNICZE (Polska, EPML)

W ostatnią sobotę lipca w Mielcu odbyła się IV  edycja Podkarpackich Pokazów Lotniczych. Program rozpoczął się od prezentacji w locie samolotu Fieseler Fi-156 ”Storch”,  później mogliśmy zobaczyć w locie  między innymi : CSS-13,  Piper Cub L-4H,RWD-5R, Jak-18  i oczywiście samolot, który był  produkowany przez wiele lat w mieleckich zakładach lotniczych (powstało tu prawie 12 000, a ostatnie cztery sztuki w 2002r. ) czyli An-2. Popularny „Antek”  to jeden z wielu samolotów które można było zobaczyć na mieleckim niebie  historycznie związanych z PZL Mielec. Oprócz wspomnianego tu „Antka” obserwowaliśmy PZL M-28 „Bryza”, którego pilot zademonstrował możliwości tego płatowca oraz TS-11 Iskra z Fundacji Biało Czerwone Skrzydła. Nie zabrakło oczywiście pary „Dromaderów”, które dały efektowny  pokaz zrzutu środków gaśniczych. Jedną z gwiazd tegorocznych pokazów był łotewski zespół „Baltic Bees”, który tego dnia wykonywał pokazy dwa razy, a licznie zgromadzona publiczność gromko oklaskiwała podniebne akrobacje łotewskich „Pszczółek”. Oczywiście Łotysze to nie jedyny zespół akrobacyjny jaki widzieliśmy. „Celfast Flying Team”, „FireBirds” to dwa kolejne zespoły, które zaprezentowały się na tegorocznych pokazach. Maciej Pospieszyński, Mateusz Strama i Artur Kielak to piloci których nazwiska pasjonatom lotnictwa nie trzeba przybliżać. W sobotę każdy z nich pokazał co można „wycisnąć’ z samolotu, który był przez nich pilotowany. Szczególne pokaz akrobacji w wykonaniu Artura Kielaka wzbudził - jak zawsze – zachwyt zgromadzonej  publiczności. Niewątpliwą atrakcją tego dnia był pokaz F-16 Tiger Demo Team Poland, nawiasem mówiąc był to powrót na mieleckie niebo po 21 latach. Kapitan Dominik "Zippity" Duda zaprezentował nowy program pokazowy, który obfitował w to co lubimy najbardziej – flary. Na pewno na długo zapadnie widzom w pamięci element pokazu „Slow pass” z flarami, który moim zdaniem jest najefektowniejszym elementem nowego programu. Do zobaczenia w przyszłym roku Piotr "pepic" Tomczyk

FLYING LEGENDS 2018 (Wielka Brytania, EGSU)

Co roku w lipcu jesteśmy w Duxford aby delektować się widokiem i posłuchać dźwięku maszyn z lat trzydziestych i czterdziestych poprzedniego wieku. 14 i 15 lipca 2018 roku nie mogło być inaczej. W tych dniach odbyła się kolejna edycja kultowego „Flying Legends”. Oczywiście kolejna udana. Już sama lista maszyn, które wzięły udział w pokazach powoduje szybsze bicie serca u osób zakochanych w warbirdach. Okoł 50 maszyn – 15 Spitfire’ów, 4 Hurricane’y, 4 Mustangi, 4 Buchony, 3 Corsair’y , 3 Hawki, 2 Sea Fury, Thunderbolt, Lightning, Bearcat, Wildcat, B-17, Lancaster, Mitchell, Blenhaim, 2 Dakoty, 3 Baech 18, DC-6 i Jungmann. Był też wspólny przelot najnowszego F-35 Lightning w asyście Mustanga i Spitfire’a. To tak w skrócie. A jakieś szczegóły? Jak co roku program obydwu dni pokazowych jest prawie taki sam. Od godziny 8 można zwiedzać hangary i budynki Imperial War Museum i jak ktoś jeszcze nie był to szczerze polecam. Na terenie pokazów dla amatorów lotniczych pamiątek jest kilkadziesiąt stoisk z bogatą ofertą. Nie można też nie pójść na Flight Line Walk, gdzie bliżej przyjrzymy się samolotom, które będą brały udział w pokazach. Koło samolotów kręcą się rekonstruktorzy w strojach z epoki, co dodatkowo potęguje efekt przenosin w czasie. W tym roku na Flight Line mogliśmy dodatkowo zobaczyć dwupłatowy włoski myśliwiec z II wojny światowej – Fiata CR 42. Maszyna jest odrestaurowywana do stanu lotnego i miejmy nadzieję, że za rok zobaczymy ją w powietrzu. Wszystkie wymienione wcześniej samoloty ustawiono w jednym szeregu (poza F-35 i Lancasterem, które dolatywały z innych lotnisk), więc spacer od DC-6 do B-17 zajmował trochę czasu. Z ciekawostek warto może jeszcze odnotować fakt ozdobienia samolotów Red Bulla, a konkretnie P-38 i B-25 „nowymi” godłami. Na samolotach tych czerwonego byka dosiadają w tej chwili pin-up girls. Ciekawe, czy to na stałe, czy tylko na czas Flying Legends? O 14 rozpoczynają się pokazy w locie, ale już na jakiś kwadrans przed tą godziną w powietrze wzbija się 11 Spitfire’ów, aby równo o 14 wykonać wspólny przelot. Potem formacja dzieli się na pół i rozpoczyna się powietrzna gonitwa. Chociaż w poprzednich latach wyglądało to dokładnie tak samo, widok ten na pewno szybko się nie znudzi. Nie będziemy tu może relacjonować dokładnie przebiegu pokazów, skupmy się bardziej na ciekawostkach. Na co warto zwrócić uwagę, to udział aż 3 samolotów Corsair. Kolejna „kumulacja” to 4 Buchony. Samoloty te wzięły udział w „walce powietrznej” z trzema Spitfire’ami, a wszystko działo się przy akompaniamencie muzyki z kultowego filmu „Battle of Britain”, w którym zresztą chyba wszystkie występowały. Również 4 Hurricane’y mogliśmy oglądać w powietrzu razem z Blenhaimem i dwoma Baby Spitfire, jak często określa się te samoloty w pierwszej wersji. Po kilku latach przerwy na europejskie niebo (na razie tylko angielskie) powrócił Thunderbolt i jak przed laty wystąpił w roli eskorty B-17. Mustangi tym razem zajęte były kosiakami nad lotniskiem. Każdy z wymienionych na wstępie samolotów miał swoje „5 minut” i w zasadzie każdemu należałoby poświęcić chociaż jedno zdanie. Może więc zamiast opisu wystarczą zdjęcia? A jeżeli nie to zapraszamy na Flying Legends za rok. Na pewno większość z tegorocznych uczestników tam się pojawi. Lucjan "Acroluc" Fizia

ROYAL INTERNATIONAL AIR TATTOO 2018 (Wielka Brytania, EGVA)

Który to już raz. Piąty? Szósty? Jakby tak dobrze policzyć to chyba dziewiąty... Dziewiąty RIAT... to już prawie jubileusz. Jak go oceniam... hmm..., może jednak zacznę od początku. Połowa lipca to dla wielu miłośników lotnictwa z całego świata czas zarezerwowany na wyjazd do Wielkiej Brytanii. Właśnie wtedy odbywają się tu dwie wyjątkowe imprezy lotnicze Flying Legends w Duxford i Royal Interantional Air Tatoo w Fairford, przez wielu uznawane są za największe i jedne z najlepszych pokazów lotniczych na świecie. Od ponad czterdziestu lat RIAT cieszy miłośników lotnictwa, a tegoroczna edycja zapowiadała się wyjątkowo...
BĘDZIE GRUBO
Tematem przewodnim tegorocznej edycji było prawdziwie wyjątkowe wydarzenie: międzynarodowe obchody 100-lecia Królewskich Sił Powietrznych (Royal Air Force). Kiedy informacja ta pojawiła się oficjalnie (zaraz po zakończeniu RIAT 2017), dla nikogo chyba nie było wątpliwości, że jak RAF będzie obchodził swoją setkę, to "będzie grubo". Przekonanie to przez cały rok dobrze jeszcze podkręcała bardzo mocna kampania marketingowa. Efekt? My również się nakręciliśmy. :)  I nie byliśmy jedyni. Oczekiwania rosły z miesiąca na miesiąc. Takiej sprzedaży biletów organizatorzy nie widzieli chyba nigdy. Bilety i pakiety FRIAT rozchodziły się jak ciepłe bułki, a niektóre pakiety praktycznie wyprzedano jeszcze przed zakończeniem 2017 roku. Nic dziwnego, że kiedy przyszedł "termin", do Fairford wybrała się całkiem spora SPFL-owa ekipa. Niektórzy jechali tam po raz pierwszy, drudzy "odświeżali" sobie imprezę po krótkiej pauzie, a dla innych był to kolejny zaplanowany wyjazd, jak co roku. Różnie też planowaliśmy nasz pobyt. Focenie w piknikowej atmosferze nad jeziorkiem farmy Toterdown, strefa FIRAT, albo spod płotka publiki, a może wszystko po trochu... :) Sposób nie był istotny, ważne było, że mogliśmy uczestniczyć w tym wyjątkowym wydarzeniu i wspólnie cieszyć się tym świętem lotnictwa.
W statystykach tegoroczna edycja rzeczywiście zapowiadała się "grubo". Ponad 300 maszyn, z czego ponad 120 w pokazach w powietrzu. Przedstawiciele 41 formacji lotniczych z 31 krajów. To robiło wrażenie. Pełne trzy dni pokazów (!), dodatkowo dwa dni przylotów, dzień treningowy i dzień wylotów po pokazach. Dla najbardziej "wytrwałych" tegoroczny RIAT mógł trwać nawet sześć dni (!). Robiło się z tego już prawdziwe wyzwanie ;).
W POWIETRZU
Pierwsze przyloty zaczęły się już we wtorek. Japoński C-2, dalej B-1B, kanadyjski Hornet, francuski Atlantic... wymieniać można by długo... ale warto zatrzymać się na chwilę przy ostatnim. Właśnie przy tej maszynie potwierdziła się teza, że trzeba korzystać z każdej możliwości focenia, jaka się nadarza, i nie zostawiać niczego "na później". Breguet Atlantic to morski samolot patrolowy/zwalczania okrętów podwodnych – maszyna pokazywana bardzo rzadko i praktycznie tylko na pokazach we Francji. Przyleciał we wtorek i jeszcze tego samego dnia jego załoga przeprowadziła trening do swojego pokazu. Niestety następnego dnia "ze względów operacyjnych" samolot został odwołany z pokazów i wrócił do kraju. Jeżeli więc ktoś "odpuścił" sobie jego trening, nieprzyjemnie zdziwił się następnego dnia. Oczywiście francuski patrolowiec nie był jedyną atrakcją tegorocznego RIATu. Ze względu na obchodzone 100-lecie RAFu jednym z najbardziej wyczekiwanych wydarzeń była piątkowa defilada lotnicza, w której miało wziąć udział 50 samolotów i śmigłowców RAF, w tym najnowsze F-35B. No właśnie miało... Niestety na skutek złej pogody gdzieś na trasie całe to przedsięwzięcie... odwołano. :( Na otarcie łez został nam "tylko" przelot formacji "diamond nine", złożonej z dziewięciu Typhoonów z różnych dywizjonów RAF. To był piękny widok, a ten dźwięk... :) Na miłośników lotnictwa czekało jeszcze wiele atrakcji, m.in. pięć zespołów akrobacyjnych: hiszpańskie Patrulla Aguila, PC-7 ze Szwajcarii, włoskie Frecce TriColori, Royal Jordanian Falcons i oczywiście Red Arrows. Na tym nie koniec. Bardzo mocnę ekipę "wystawili" Francuzi, oprócz nieodżałowanego Atlantica przyleciały taktyczne dema: Couteau Delta (dwa Mirage-2000D) i Marine Rafale (dwa Rafale M) oraz bardzo dobrze wszystkim znany Rafale Solo Display. Po wielu latach przerwy na angielskie niebo powróciło również kanadyjskie demo na atrakcyjnie pomalowanym CF-18 Hornet. Nie było to zresztą jedyne solo na "Szerszeniach". Swoje F-18 zaprezentowali również Szwajcarzy i Finowie. Trzeba tu dodać, że chociaż bez flar, były to naprawdę bardzo dobre pokazy. Dzięki modernizacji (a dokładniej zmianie oprogramowania sterowania lotem) te nie najmłodsze już przecież maszyny prezentowały niektóre manewry zarezerwowane do tej pory tylko dla wysoko manewrowych F-22 czy Su-35. Po raz kolejny powrócili również Ukraińcy ze swoimi Su-27. Nie wiem, czy była to kwestia atmosfery pokazów, czy może jednak lepszego programu, ale pokazy Suchoia na RIAT były znacznie dynamiczniejsze niż to, co widziałem do tej pory na SIAF czy w Radomiu. Słuchając komentatora i korespondencji radiowej podczas ukraińskiego pokazu, można było odnieść wrażenie, że organizatorzy mocno zaciskali kciuki, żeby tylko Ukraińcy nic nie "zmalowali". Zaczęło się już na przylotach, kiedy zamiast jak wszyscy podchodzić do lądowania zgodnie ze ścieżką podejścia (upraszczając: po długiej prostej), piloci Su skrócili sobie drogę, lądując z ostrego zakrętu. Podczas sobotniego pokazu, podchodząc do przelotu na niskiej prędkości, pilot tak ją wytracił, że wyglądało jakby za chwilę maszyna miała przepaść. Na chwilę zatkało nawet komentatora... ;). Wszystko oczywiście skończyło się dobrze, bo maszyna cały czas była pod kontrolą... ;)
Kategorię palników reprezentowały jeszcze Gripeny z Czech i Szwecji, włoskie i brytyjskie Eurofightery (Typhoony) oraz F-16 z Belgii, Grecji, Turcji i Polski. Niestety pokazy naszego Tiger Demo na tle innych "szesnastek" wypadł niestety mniej efektownie. Żeby była jasność, nie ma tu winy naszego pilota, podobnie było z "Zeusem". Po prostu, mocną strona pokazu naszego Tiger Demo są flary, a jak wiadomo na RIATcie flar rzucać niestety nie można. Konkurencja nadrabiała to "dymami". Pokazy Belga i Turka były bardzo atrakcyjne nawet bez flar. Może warto by jednak zainwestować w "smokewindery", których naszemu tygryskowi brak?
Wracając jeszcze to Eurofighterów. Prawdziwym mistrzostwem popisał się Flt Lt Jim Peterson, pilotujący brytyjskiego Typhoona. Być może motywująco zadziałał poprzedzający go świetny pokaz ukraińskiego Flankera, a może presja własnego podwórka, ale to, co pokazał na zakończenie sobotnich pokazów, to była moc w czystej postaci. Niesamowicie dynamiczny i agresywny pokaz, od samego startu do lądowania, nie dał nam chwili wytchnienia. :)
Nowością i dużą atrakcją były również amerykańskie F-35, zaprezentowane w solowym minipokazie oraz we wspólnym przelocie z P-51 i Spitfire. Heritage flights, bo tego właśnie byliśmy świadkami, są to bardzo popularne na pokazach w USA wspólne przeloty mieszanych formacji samolotów współczesnych i historycznych. Ich zadaniem jest upamiętnienie ważnych wydarzeń historycznych i biorących w nich udział ludzi. Wspólny przelot F-35, Mustanga i Spitfire-a był hołdem złożonym przez Siły Powietrzne USA wszystkim lotnikom i żołnierzom służącym w RAF w czasie tych stu lat. Był to naprawdę wyjątkowy, i co tu kryć, wzruszający moment RIAT 2018, ...i nie ostatni, jak się wkrótce okazało. Drugą taką, "chwytającą za serce i gardło" chwilą był przelot upamiętniający 75. rocznicę powołania, chyba najbardziej znanej, elitarnej, jednostki RAF – 617. Dywizjonu, znanego pod nazwą "Dambusters – Pogromców zapór". Nazwa ta przylgnęła do jednostki po operacji "Chastise" – akcji, której celem było zbombardowanie w nocy z 16 na 17 maja 1943 roku niemieckich zapór na rzekach w Zagłębiu Ruhry. Od tamtej pory dywizjon stał się jednostką elitarną, wysyłaną do wykonywania zadań specjalnych. Przez niektórych nazywaną również... jednostka samobójców... OK, wróćmy jednak na RIAT 2018 roku... Kiedy po pokazie BBMF – Battle of Britain Memorial Flight wylądowały wszystkie maszyny oprócz Lancastera, pomyśleliśmy, że pewnie "Lanc" poleciał do Duxford "obskoczyć" jeszcze Flying Legends. Po chwili jednak dotarł do nas głos komentatora, który mówił coś o 617 i Dambusters. Wtedy dostrzegamy na horyzoncie zbliżającą się formację złożoną z Lancastera i dwóch mniejszych samolotów. Rzut oka przez obiektyw i już było wiadomo. Za historycznym bombowcem w ciasnym szyku leciało po jednej stronie Tornado, a po drugiej... F-35! No oczywiście, przecież 617. został niedawno ponownie sformowany, jako pierwsza jednostka, która otrzymała najnowsze maszyny RAF. Po chwili przed nami w pełnej krasie zaprezentowała się ta wyjątkowa formacja, pokazująca przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Trzeba tu przypomnieć, że do 2014 roku współcześni "Dambusters" latali i walczyli (obie wojny w Zatoce, Kosowo, Afganistan) na samolotach Tornado GR1/GR4.
Po kilku przelotach historyczna formacja rozdzieliła się. Lancaster zawrócił nad lotnisko, aby podejść do lądowania, a Tornado i F-35 wzniosły się i zniknęły w chmurach. Po krótkiej jednak chwili, para samolotów pojawiła się ponownie nad lotniskiem w niskim przelocie, by również po chwili rozdzielić się w widowiskowym rozejściu. Historia się dokonała, Tornado odeszły w przeszłość, a ich miejsce zastąpiły F-35. Kiedy myśleliśmy, że ta wyjątkowa prezentacja już się zakończyła, w niskim przelocie na dużej prędkości pożegnało się z nami jeszcze Tornado. Jak się zaraz okazało, nie było to pożegnanie symboliczne... z głośników usłyszeliśmy, że w związku z rychłym wycofaniem Tornado z uzbrojenia w RAF byliśmy właśnie świadkami OSTATNIEJ prezentacja tej wyjątkowej maszyny (w barwach RAF) na RIATcie. Dacie wiarę, już NIGDY nie zobaczymy na pokazach brytyjskich Tornado!... :( Nim otrząsnęliśmy się po tej informacji nad pasem startowym bazy w Faiford zawisł... F-35B z 617. dywizjonu RAF. Po prostu, "coś się kończy... coś się zaczyna". Był to dla mnie osobiście drugi najmocniejszy moment na RIAT 2018. Był jeszcze trzeci..., ale nazwijmy go... wyjątkowym. Od rana w sobotę wśród stojących wokół "lokali" przewijało się hasło "Global Power Mission". Coś mi się kojarzyło, ale chwilę zajęło, zanim "załapałem". Wkrótce po FRIATcie rozeszła się wieść, że dziś po południu nawiedzi nas "Duch". Oczywiście nie chodziło tu o żadne doświadczenie spirytualistyczne, a o amerykański bombowiec B-2 Spirit. Co roku amerykańskie lotnictwo strategiczne przeprowadza ćwiczenia możliwości uderzeniowych swoich jednostek o zasięgu globalnym. W dużym uproszczeniu wygląda to tak, że np. z bazy Whiteman w Montanie startuje bombowiec B-2, leci przez Atlantyk, nad Wielką Brytanię, potem nad Europę kontynentalną, potem gdzieś tam jeszcze... :) i wraca do domu. Podobnie jak w poprzednim roku mieliśmy być świadkami kilku przelotów (10 min w programie) formacji B-2 w osłonie dwóch F-15. Gratka niewiarygodna, gwiazdka w lipcu, itd.! Kiedy wreszcie nadeszła ta wyczekiwana godzina, a nad horyzontem można było już dostrzec tę nasza wymarzoną formację i wszyscy przestawiliśmy parametry naszych kamer i aparatów na "szybkie", organizatorzy puścili pokaz Chinooka(!). Serio? Nie dało się tego wstrzymać? Kiedy więc Chinook prezentował swoje wyjątkowe możliwości, nad lotniskiem w Fairford wszyscy i tak oglądaliśmy krążącą gdzieś tam hen formację dwóch F-15 i B-2. Myślę, że byłem w grupie przynajmniej kilku tysięcy osób, które chciały być wtedy daleko od Fariford. :). W każdym razie z wymarzonego pokazu oczywiście nic nie wyszło, bo po tak długim oczekiwaniu załoga B-2 oznajmiła, że ich czas się skończył i będzie tylko jeden przelot, co ewidentnie zaskoczyło nawet kontrolera lotów... Prawda, że wyjątkowy moment? Niestety nie był to jedyny taki "kwiatek" podczas tegorocznego RIATu.
Wróćmy jednak jeszcze na chwilę do historii i maszyn historycznych. Bardzo ciekawy pokaz dwóch de Haviland Vampire (T55 i FB52) zaprezentował Norwegian AF Historical Squadron. Obie maszyny "wystąpiły" w malowaniu 72 i IV dywizjonu RAF, przypominając czasy pierwszych powojennych odrzutowców w służbie RAF. Piękne maszyny zaprezentowano w perfekcyjnie wykonanych elementach akrobacji i wysokiego pilotażu. Kolejnym elementem historycznym pokazów była prezentacja Great War Display. Na kilka chwil przenieśliśmy się w czasie gdzieś na pola Flandrii, gdzie mogliśmy być świadkami starcia grupy brytyjskich SE-5a i SE2c z niemieckimi Fokkerami DrI i Junkersem CLI. Brawurowa, momentami kaskaderska wręcz, rekonstrukcja walki powietrznej z czasów, "kiedy o zwycięstwie decydował sokoli wzrok i mężne serce". :) Na zakończenie części historycznej należy wspomnieć oczywiście o BBMF. Ta wyjątkowa formacja RAF zaprezentowała się w tym roku w bardzo bogatym składzie aż siedmiu samolotów, trzech Spitfire, dwóch Hurricane, Lancastera i Dakoty.
Na pokazach mogliśmy podziwiać również "wiatraki", choć w znacznie skromniejszej liczbie niż to zwykle bywało. Oprócz wspomnianego wcześniej Chinooka HC6 nasze oczy cieszyła również belgijska Augusta A-109. Niestety podobnie jak w przypadku naszego tygryska. Pokaz nastawiony na flary w momencie, kiedy tych flar nie ma sporo traci na atrakcyjności. Nowością i ciekawostką była za to prezentacja NH-90TTH z Fińskich Sił Powietrznych. Ciekawa, rzadko jeszcze spotykana na pokazach maszyna. Dodatkowo w atrakcyjnym taktycznym kamuflażu. Finowie dali dobry dynamiczny pokaz. Było co focić. :) W tym roku zabrakło niestety w pokazie dynamicznym brytyjskich Apache, Wildcatów czy Merlinów... wielka szkoda, bo nie dalej jak tydzień wcześniej wykonały świetne pokazy w Yeoviltown. Nie zawiedli za to Amerykanie. Specjale z 352 SOW z Midennhall dali na swoim MV-22 Ospery ciekawy i dynamiczny pokaz. Choć maszyna ta nie jest już nowością, pierwszy raz widziałem ją chyba na RIAT 2006, cały czas zadziwia swoimi możliwościami. Niestety Osprey zaprezentował się nam tylko w piątek, zaplanowany na sobotę pokaz został odwołany na skutek opóźnień w programie.
Swoję reprezentację miała również waga ciężka, czyli transportowce. W powietrzu mogliśmy podziwiać Atlasa, czyli Airbusa A-400, oraz włoskiego C-27. Do tej pory przyzwyczailiśmy się do kręcącego beczki Spartana i (w miarę) dostojnego Atlasa. Tym razem jakby zespoły się umówiły i zamieniły rolami. Załoga C-27 zaprezentowała pokaz taktyczny przedstawiający Spartana "przy pracy" bez wywijania, beczek i pętli... no może prawie. ;) Odmienny pokaz dała za to załoga Airbusa (formalnie samolot ten nie został jeszcze przekazany do RAF i nosił cywilne rejestracje, choć miał również znaczek RAF100). Od razu po starcie i ostrym wznoszeniu było wiadomo, że to nie będzie pokaz, jaki przystoi transportowcom. Brak tu już trochę miejsca, aby dokładnie opisywać, co wyczyniała ta załoga. Wyglądało to trochę tak, jakby ci panowie w kokpicie zapomnieli, że przesiedli się z myśliwca do... ciężarówki.
Nie jest to oczywiście wszystko, co można było zobaczyć w powietrzu nad Fairford. Brak tu jednak miejsca, żeby to wszystko opisywać... kto by zresztą chciał to czytać. Zapraszam do zapoznania się z galerią zdjęć.
NA ZIEMI – STATYCZNIE – ALE WCALE NIE NUDNO
RIAT to nie tylko pokazy w powietrzu. Wiadomo. Najczęściej na statyce jest więcej samolotów niż w pokazach dynamicznych i (niestety) często są to maszyny znacznie ciekawsze. Co w tym roku przykuło moją uwagę? Zacznijmy od wagi ciężkiej. Transportowce, bombowce, patrolowce... Na tegorocznej statyce było kilka wyjątkowych smaczków, jak choćby australijski E-7 Wedgetail, czyli samolot dozoru radarowego i wczesnego ostrzegania (i pewnie jeszcze wielu innych zastosowań). Bardzo ciekawa konstrukcja, z charakterystyczną wielką nieruchomą anteną zainstalowaną na kadłubie. Do tej pory widziałem ją tylko w barwach tureckich. Z podobnej półki był brytyjski RC-135W Rivet Joint formalnie samolot rozpoznania i walki elektronicznej. Maszyna bardzo rzadko widywana nawet w Wielkiej Brytanii. Z bombowców (po wycofaniu z pokazów B-52) został jedynie BONE, czyli B-1B, ale ja się nie skarżyłem, to "ptaszysko" nigdy mi się nie znudzi. W śród transportowców pierwsze miejsce zajął z pewnością Kawasaki C-2 najnowszy nabytek JASDAF w tej kategorii. Bardzo ciekawa konstrukcja. Ze zrozumiałych względów również trudna do zobaczenia w Europie ;). Drugim równie ciekawym był Embraer KC-390, brazylijski średni transportowiec, jeszcze nieprodukowany seryjnie. Wykonał piękny start w czasie swojego odlotu w niedzielę. Oprócz tego było oczywiście całe stado Herkulesów pod różnymi flagami, wśród nich nasz z 3SLTr z Powidza.
Wśród śmigłowców na uwagę zasługiwały szczególnie 3 maszyny, praktycznie wszystkie już historyczne. Pierwszą był Westland Whirlwind HAR10, piękna maszyna w charakterystycznym żółtym malowaniu lotnictwa ratowniczego. Niestety można go było zobaczyć w locie tylko w czasie przylotów i odlotów. Drugą jeszcze rzadszą konstrukcją był Bristol Skymore w barwach Red Bulla, jedna z pierwszych brytyjskich konstrukcji śmigłowcowych oblatana w 1947, do służby weszła w latach pięćdziesiątych. "Piękna" maszyna, raczej jedyny latający egzemplarz na świecie. Ostatnia z wybranej trójki to Gazelle AH1 z 665. dywizjonu. Prawdopodobnie jedna z ostatnich latających w AAC.
Wśród maszyn bojowych, "stada" szesnastek, Typhoonów, Gripenów, Hawków i Tornado moją uwagę zwrócił MQ-9B SkyGuardian. Dokładnie, ten BSL! A co w nim takiego szczególnego? Otóż kilka dni wcześniej maszyna ta przeleciała przez Atlantyk, by wylądować w bazie Fairford. Kierowana była z terenu Wielkiej Brytanii. Na wystawie statycznej prezentowana była z szeregiem uzbrojenia, ale formalnie była to maszyna cywilna. W sobotę jednak umieszczono na niej oznaczenia RAF oraz godło 31. dywizjonu "Goldstars", jednostki, która do przyszłego roku będzie jeszcze latać na Tornado, później jednak "przesiądzie się" na MQ-9 nazywające się już Protector RG1. Oto (niestety) znak czasów. Czy kiedyś będą tylko takie maszyny latały? Oby nie. :)
Oprócz wystawy statycznej tereny RIAT to miejsce bardzo niebezpieczne dla lotniczego świra... no OK bardzo niebezpieczne dla jego portfela. Jeżeli jesteś modelarzem, zbieraczem naszywek, pinów, miłośnikiem lotniczej literatury, itp. "strzeż się tych miejsc" – jak śpiewał Lech Janerka. Jeżeli nie masz naprawdę silnej woli, to jesteś zgubiony :). Ja nie miałem...
WYJĄTKOWE CZY (TYLKO) BARDZO DOBRE?
OK, teraz chyba najtrudniejsza część, więc będzie najkrótsza. :) Próba podsumowania. Trudno jest mi jednoznacznie podać ocenę, żeby zaraz nie dodać "ale". To były z pewnością świetne pokazy, "ale" czy tego oczekiwałem po 100-leciu RAF? To był na pewno dobry RIAT. Czy wyjątkowy? Nie. Bo nie mógł być. Pamiętam RIATy, gdzie w "dynamiku" latały B-52, B-1B, Harriery, Tornado, Vulcan, itd. Wiadomo inne czasy i nie ma, co porównywać. Ale czuję niedosyt. Niedosyt celebracji 100-lecia RAFu. Tego było mi tam za mało i poza kilkoma akcentami można było nie zauważyć, że coś świętowano. Pewnie, gdyby odbyła się defilada, wrażenie byłoby inne. Liczyłem jednak na więcej historii, niekoniecznie w powietrzu. Jestem realistą. To może inaczej. Czy mi się podobało? TAK! Bardzo! Jak zawsze! Dla mnie RIAT to impreza wyjątkowa. Ma niesamowitą atmosferę wielkiego lotniczego święta. Święta nie tylko lotników i lotnictwa, ale też lotniczych świrów. Nigdzie na świecie chyba nie gromadzi się tylu ludzi tak samo zakręconych i to praktycznie z całego świata. Tutaj możesz się nagle zorientować, że ten słynny japoński fotograf, którego zdjęcia tak bardzo podziwiasz, od lat stoi właśnie obok ciebie. OK, potem oglądając swoje i jego zdjęcia, zastanawiasz się, czy na pewno byliście na tej samej imprezie, ale to już inna historia :). Wiele razy wkurzałem się na (organizatorów) RIAT, w tym roku też dali parę razy do wiwatu. Wiele razy mówiłem sobie, że za rok nie pojadę... i najczęściej nie dotrzymywałem słowa. Życzę każdemu lotniczemu świrowi, żeby choć raz się tam wybrał. Choć na jeden dzień... A jak się już wybierzesz to... nie jedź sam! Taką imprezą trzeba się cieszyć wspólnie. Zatem do zobaczenia na RIAT-cie!
Przemek "Youzi"  Szynkora

WIECZÓR W SHUTTLEWORTH (Wielka Brytania, EGTH)

Sobota, 14 lipca 2018 roku, Anglia. Tego dnia lotnicze świry dzielą się na tych, którzy są na Royal International Air Tatoo w Fairford (RIAT) i tych drugich, którzy wybrali Flying Legends w Duxford. My należymy do tych drugich. Nie jesteśmy jednak na terenie Imperial War Museum (IWM) tak jak w poprzednich latach, ale obstawiamy pola w samym Duxford. Powody takiej decyzji są dwa. Pierwszy – kiedyś trzeba w końcu popatrzeć jak Flying Legends wygląda z zewnątrz. Drugi i w zasadzie główny – istnieje chytry plan zaliczenia dwóch pokazów jednego dnia. Nie chodzi tu oczywiście o RIAT, ale o wieczorne pokazy w Schuttleworth Collection w Old Warden odległym o około 40 minut jazdy samochodem. Plan zakłada opuszczenie Duxford około godziny 17 i przyjazd do Old Warden przed 18. Kiedy więc F-35 z Mustangiem i Spitfire’em kończą swój pokaz, a na niebie zaczyna buczeć norweska Dakota, zwijamy „bazę” i pakujemy się do samochodu. Korków wokół IWM jeszcze nie ma więc wszystko idzie zgodnie z planem, a jazdę umila nam koncert w wykonaniu mających akurat swój pokaz samolotów Red Bulla (DC-6, B-25, P-38 i F4U). W Schuttleworth jesteśmy około 17:40. Akurat w sam raz żeby zająć dogodne pozycje, bo równo o 18 zaczynają się pokazy. Bezpośrednio przy barierkach miejsc już oczywiście nie ma, ale generalnie nawet w „10 rzędzie” jest całkiem fajnie, bo strefa publiczności ma niewielkie nachylenie w kierunku pasa startowego. Trudno tu zresztą mówić o jakichś rzędach. Strefa publiczności przypomina raczej teren pikniku ze stolikami lub rozłożonymi na trawie kocami. Nikt się nie tłoczy, ogólnie – sielanka. Prawie punktualnie o 18 wzbija się w powietrze dwupłatowy Gladiator a chwilę po nim Hurrricane (w zasadzie Sea Hurriacane). Zaletą pokazów w Schuttleworth jest to, że samoloty latają tu dużo bliżej i niżej niż na „dużych” imprezach. Dodatkowo w czasie wieczornych pokazów słońce mamy już dość nisko nad horyzontem, z boku i lekko z tyłu, co daje bardzo przyjemne światło. Ale wróćmy do tego co na niebie. Właśnie Hurry z Gladiatorem wykonują kilka przelotów w zwartym szyku i pokazy zaczynają się na dobre. W czasie wieczornych pokazów w Schuttleworth przenosimy się w czasy początków lotnictwa, czasem tylko na niebie pojawi się coś nowszego, na przykład jakaś konstrukcja z lat 50-tych XX wieku. Najstarszy samolot jaki dziś oglądamy w powietrzu, to zbudowany 1917 roku Bristol Fighter F2.b, zaś najmłodszy - wyprodukowany w pierwszej połowie lat 50-tych Percival Provost. Oprócz wspomnianego Bristola okres I wojny światowej reprezentuje jeszcze Avro 504. Na niebie jednak królują głównie konstrukcje z okresu dwudziestolecia międzywojennego. Poza wspomnianą już parą myśliwców są to dwupłatowe: Blackburn B2, DH Cirrus Moth, DH Moth, Southern Martlet i Po-2 oraz jednopłaty: Magister, Desoutter, Mew Gull i Lysander. Nie może również zabraknąć szybowców SG 38 i Kirby Kite. Prezentacje w powietrzu, to głównie niskie przeloty. Samoloty latają nie tylko solo, ale również w parach i trójkami. Wszystko na spokojnie, ale efektownie. Trochę dreszczyku emocji dostarczył pokaz w wykonaniu reprezentanta młodszego pokolenia. Zbudowany w 1952 roku DHC Chipmunk najpierw wykonuje kilka akrobacji po czym pilot wyrzuca z kabiny wstęgę z bibuły. Następnie atakuje spadającą wstęgę, za każdym razem rozrywając ją na mniejsze kawałki. Zabawa z bibułą to jeszcze nie koniec pokazu. Widzimy jak kilka osób ustawia na środku lotniska kilkumetrowy drąg z przyczepioną czerwoną wstęgą. Pilot Chipmunka wykonuje niski przelot i łapie wstęgę na skrzydło. Obsługa przyczepia do drąga następną wstęgę i przy kolejnym przelocie samolot łapie ją na drugie skrzydło. Taka ciekawostka. Gdy słońce dotyka już prawie horyzontu, w powietrze wzbijają się dwie konstrukcje z pionierskiego okresu lotnictwa. Chociaż samoloty te zostały zbudowane w latach 60-tych XX wieku na potrzeby filmu „Ci wspaniali mężczyźni na swych latających maszynach”, to konstrukcje zostały wykonane dokładnie tak jak ich pierwowzory z 1910 roku. Pierwszy startuje Bristol Boxkite i odnosi się wrażenie, że samolot ten unosi się w powietrzu tylko dzięki modlitwom wznoszonym do nieba przez pilota. Samolot leci bardzo wolno nabierając niewiele wysokości. Pilot trzyma sterownicę na wysokości twarzy, stąd wrażenie rąk uniesionych do modlitwy. Kolejny aktor, Avro Triplane lata już bardziej żwawo. Samoloty wykonują kilka przelotów, a gdy słońce znika za horyzontem, kolejno lądują. Podsumowując, wieczorne pokazy w Schuttleworth Collection, to bardzo fajna impreza dla osób lubiących stare i bardzo stare samoloty. Ciekawa sceneria, przyjemne światło zachodzącego słońca i przede wszystkim unikalne samoloty, to największe atuty tego miejsca. Na pewno jeszcze tu wrócimy. Lucjan "Acroluc" Fizia

DEBIUTY NA MACH LOOP (Wielka Brytania, LFA7)

Tuż przed dużymi pokazami RIAT w Fairford postanowiliśmy wybrać się na Mach Loop w Walii. Część z nas była już kiedyś w Axalp i pałała tęsknotą za zdjęciami statków powietrznych z górami w tle, całe więc szczęście, że na miejscu w Anglii mamy naszych SPFLowych waryjotów, którzy tę walijską mekkę fotografów lotniczych znają jak własną kieszeń. W tym miejscu ogromny ukłon w stronę Piotrka, który był na miejscu naszym przewodnikiem, kierowcą, żywicielem, a co najważniejsze świetnym kompanem. Dawno się tak nie śmialiśmy jak podczas tej wyprawy i na pewno jej nie zapomnimy. Wyruszyliśmy z Londynu przed drugą w nocy i po około 4 godzinach dotarliśmy na miejsce ciesząc się, że jeszcze załapaliśmy się na miejsce parkingowe tuż pod The Bwlch. Dzięki temu mogliśmy na spokojnie uciąć sobie małą drzemkę w aucie i odespać trasę. Miejsca parkingowe w całej okolicy znikały jak ciepłe bułeczki i jeśli ktoś przyjechał później niż o 8:30 to musiał długo krążyć wokół loopa i niestety finalnie zmieniać oryginalne plany, co do miejsca, z którego planował robić zdjęcia. Zaczęliśmy się zastanawiać cóż to będzie latało, że aż tylu pasjonatów lotnictwa postanowiło niemal oblepić wszystkie możliwe punkty spotterskie na Mach Loop, gdyż zazwyczaj nie ma tam zbyt wielu ludzi.  Dość szybko, po rozmowach z innymi fotografami dowiedzieliśmy się, że atrakcją dnia będzie kanadyjski hornet. No miód na nasze uszy. Czekaliśmy jak na szpilkach, aż się zjawi, ale zanim się doczekaliśmy zapełnialiśmy karty kadrami z F-15 stacjonującymi w Lakenheath. Nie pamiętam już ile tych przelotów było, ale na tyle dużo, by rozgrzać się choć fotograficznie, ponieważ od rana temperatura i wiatr nie rozpieszczały. W ciągu dnia pogoda zmieniała się kilkukrotnie, więc na przemian zdejmowaliśmy warstwy odzieży i je zakładaliśmy z powrotem. Pewnie nie o pogodzie chcecie tu czytać, ale to z nią wiązała się nieustanna zmiana warunków świetlnych. Wróćmy więc do tego co tygryski lubią najbardziej - w oczekiwaniu na F-18 z Kanady gościliśmy herkulesa, również kanadyjskiego oraz atlasa z RAF, ale największą niespodzianką dnia był czeski gripen. Być może ktoś gdzieś wiedział, że się zjawi, ale wszyscy wokół nas byli równie zszokowani co my. Reakcje byłyby podobne gdyby zawitało UFO. W popołudniowym przelocie kanadyjczycy wysłali dla odmiany horneta w nowym pięknym malowaniu, które przepięknie odcinało się na tle zboczy gór pomimo gorszych warunków pogodowych. Radość wszystkich była nie do opisania, a okrzyki było słychać ze wszystkich zakamarków The Bwlch. Na koniec jeszcze kilka przelotów F-15 i czas był już schodzić na dół. Do hotelu dotarliśmy zmęczeni, ale szczęśliwi. Środa była zdecydowanie słabsza pod względem ilości przelotów, latały praktycznie tylko F-15 i pomimo, że często było je słychać gdzieś w pobliżu, to Mach Loop omijały bardzo szerokim łukiem. W długich przerwach między lotami z nudów panoramowaliśmy nawet samochody poruszające się po drodze w dolinie lub fotografowaliśmy owce pasące się tuż obok nas. Na sam koniec dnia zaskoczył nas przelotem osprey. W tym przypadku od lokalnych fotografów mieliśmy cynk na około 10 minut przed czasem. W ciągu tych dwóch dni brakowało nam przede wszystkim hawków, liczyliśmy też na nieco więcej statków lotniczych zjawiających się w Anglii w związku z RIAT. W końcu to jedna z niewielu okazji dla zagranicznych pilotów by przelecieć na niskim pułapie w Narodowym Parku Snowdonii. Domyślamy się, że RAF we wtorek skupił swoją uwagę na Fly Past, czyli paradzie lotniczej w związku ze stuleciem lotnictwa w Anglii, ale liczyliśmy, że w środę pojawią się w Walii. Tak czy inaczej bardzo jesteśmy zadowoleni z tego co udało nam się na Mach Loopie ustrzelić. Efekty naszych łowów można  podziwiać w załączonej galerii. Jeśli będziecie planować wyprawę w to fantastyczne miejsce poczytajcie w necie, które miejsca dają jakie możliwości, czy jakie zasady obowiązują w odniesieniu do parkowania oraz jak by nie patrzeć, przebywania na prywatnych terenach, na których pasą się owce. Ta wyprawa to taki potrójny debiut. Po pierwsze, dla nas to był debiut na Mach Loop, po drugie to pierwszy raz kiedy zjawiły się tam i kanadyjski hornet i czeski gripen, a po trzecie, podobno jeszcze się nie zdarzyło żeby w ciągu dnia gdy odbywają się loty nad Mach Loop nie pojawił się Hawk. Marta "holka" Holka

NOWOTARSKI PIKNIK LOTNICZY 2018 (Polska, EPNT)

W weekend 7-8 lipca b.r. już po raz dziesiąty zorganizowano na Podhalu piknik lotniczy. Gospodarzem tej imprezy był jak co roku Aeroklub Nowy Targ. Mimo utrudnień na remontowanej Zakopiance udało nam się dotrzeć na miejsce bez większych problemów. Jak zwykle nasza wizyta rozpoczęła się od rozpoznawczego spaceru po terenie lotniska i ustanowionych stref. Warunki pogodowe były tym razem bardzo sprzyjające względem zeszłych edycji. Organizatorzy zapewnili w tym roku bogatszą niż dotychczas ofertę pokazów. Na niebie w Nowym Targu zaprezentowały się samoloty akrobacyjne, takie jak SU-31 pilotowane przez legendę akrobacji samolotowej Jurgisa Kairysa, XA-41 prowadzone przez mistrza Artura Kielaka, a także Edge 540 TK kierowanego przez zawodnika Red Bull Air Race Łukasza Czepielę. Nowotarskiej publiczności zaprezentowały się również zespoły i pary. Wspaniały pokaz precyzji latania grupowego pokazali panowie ze śląskiej grupy akrobacyjnej Firebirds, ciekawe i emocjonujące mijanki przedstawiła zaś para JAK-3U z XA-41. Pięknie zaprezentowała się również dwójka AeroSPARX, których kolorowe dymy świetnie urozmaiciły pokaz. W Nowym Targu występowały również śmigłowce. Widzowie mogli obejrzeć parę szturmowych Mi-24 oraz Bolkowa Bo 105. Na pikniku nie zabrakło także CASY C295 z bazy w Balicach. Piloci pokazali na co tak naprawdę stać tą maszynę. Szybkie przeloty, ciasne ostre zakręty oraz spektakularny "kosiak" symulujący lądowanie, to wszystko co widownia lubi najbardziej. Na pikniku nie zabrakło również stałych bywalców takich jak RWD-5, Boeing Stearman, JAK-18, czy Piper Cub. Bardzo niskie, przykuwające uwagę zgromadzonych, przeloty wykonał również Słowak Arnost Foff na samolocie potocznie nazywanym przez publiczność auto-lotem Morava L-200D. Wieczorem Organizatorzy X Nowotarskiego Pikniku Lotniczego przygotowali dodatkową niespodziankę, jak mawia pewien ekspert i komentator piłkarski ,,truskawkę na torcie”. Nocny pokaz grupy The Flying Dragons oraz AeroSPARX. Oba zespoły wystąpiły z użyciem specjalnych oświetleń oraz pirotechniki. Publiczność w Nowym Targu była zachwycona, my zresztą też. Reasumując bardzo fajna rodzinna atmosfera, wiele atrakcji na niebie, pokazy pełnych możliwości maszyn oraz przyjemna pogoda. Do Nowego Targu wrócimy na pewno za rok. Do zobaczenia! Kamil ,,Kamio” Łach

FLY FEST POD ZNAKIEM GWIAZD (Polska, EPPT)

Fly Fest to nie tylko pokazy, to również piknik rodzinny oraz Międzynarodowa Wystawa Lotnicza, dzięki której możemy zapoznać się z ofertą producentów mniejszych statków powietrznych nie będących zbyt częstymi gośćmi na naszym niebie. Atrakcją skierowaną do publiczności była także możliwość odbycia lotów widokowych na pokładzie Cessny. Niewątpliwą gwiazdą tegorocznej, trzeciej już edycji Fly Fest na lotnisku aeroklubowym w Piotrkowie Trybunalskim był znakomity pilot akrobacyjny Jurgis Kairys ze swoim Su-26. Ale gwiazd było więcej! Marek Choim w zapierającej dech akrobacji i wieczornym pokazie z fajerwerkami, grupy pozytywnie zakręconych pilotów z Cellfast Flying Team czy 3AT3 Formation Flying Team a także nasz mistrz akrobacji szybowcowej Jerzy Makula. Na piotrkowskim niebie mogliśmy także oglądać i fotografować PZL M-18B Dromader, rzadko widywanego aczkolwiek pięknego dwupłatowca HATZ Classic.  I choć ogromny podziw publiczności wzbudzała akrobacja mistrza Jurgisa oraz pozostałych uczestników pokazów, to należy dodatkowo mieć na względzie panujące wtedy warunki atmosferyczne a zwłaszcza bardzo silny wiatr dający się we znaki pilotom lżejszych maszyn. Z całą pewnością przekonali się o tym piloci wiatrakowców z 57-my Team; ich pokaz był dla mnie istnym pokazem stalowych nerwów. Niezwykłym pokazem mocy swej maszyny popisał się Mateusz Strama siedzący za sterami pięknie utrzymanego Yaka-3U. Wojskowym akcentem imprezy był natomiast przylot trójki śmigłowców SW-3 Głuszec, a także akrobacja w wykonaniu pary Orlików wykonujących swe ewolucje przy niezwykłych kolorach nieba malowanych zachodzącym słońcem próbującym przebić się zza ciężkich, stalowych chmur. Wisienką na torcie był dla nas wieczorny pokaz Marka Choima na Extra 330SC, który za sprawą wyrzucanych z końcówek skrzydeł iskier rozświetlających wieczorne niebo, powodował wybuchy radości u zgromadzonej publiczności. I żeby nie było tak różowo, to muszę nadmienić, że największą bolączką były przerwy pomiędzy poszczególnymi pokazami. Miejmy nadzieję, że w kolejnej edycji tej miłej wszak imprezy, będzie pod tym względem zdecydowanie lepiej. Do zobaczenia za rok! Tadeusz "hornet" Popardowski

PIKNIK LOTNICZY ŚWIDWIN 2018 (Polska, EPSN)

Po raz kolejny 21. Baza Lotnictwa Taktycznego w Świdwinie otworzyła swoje bramy dla amatorów spędzenia sobotniego czasu w lotniczym towarzystwie. Myślę, że każdy z odwiedzających znalazł coś dla siebie. Na niebie mogliśmy podziwiać pokaz pary Su-22, Xtreme Sky Force czyli doskonale już znaną, niepowtarzalną parę MiG-29 i XA41 oraz akrobacje w wykonaniu Uwe Zimmermana na Extra 300. W powietrzu prezentowały się także:  Jak-18, RWD-5, Dromader i pożarniczy Mi-2- oba w pokazie gaszenia pożaru. Dodajmy do tego na wystawie statycznej między innymi Su-22, MiG-21, Mi-24 z 49. Bazy Lotniczej  w Pruszczu Gdańskim, Mi-2, Mi-17,  Panavia Tornado w służbie Luftwaffe, pokazy grupy rekonstrukcyjnej oraz możliwość zapoznania się ze sprzętem i uzbrojeniem Wojska Polskiego, Policji, Straży Pożarnej. Chętni mogli spróbować symulacji dachowania autem osobowym, a po takich przeżyciach nieco ochłonąć, oglądając na przykład wystawę zdjęć lotniczych. Jak widać- atrakcji było naprawdę dużo. Nie można było się nudzić. Spędziliśmy tam cały dzień, wychodziliśmy jako jedni z ostatnich- było naprawdę warto. Zwłaszcza, że dodatkową  „nagrodą” dla nas był odlot śmigłowców oglądanych wcześniej na statyce.  Przelot Mi-24 nad głową to najlepsze dla mnie zakończenie i tak już udanej imprezy. Agata „keren” Olech-Świadek
Back to Top