Szukaj

ŚWIĘTO WOJSKA POLSKIEGO – PRÓBA GENERALNA WOJSK LOTNICZYCH (Polska, EPMM)

Po raz kolejny skorzystaliśmy z gościnności 23. Bazy Lotnictwa Taktycznego w Mińsku Mazowieckim i jako jedni z nielicznych uczestniczyliśmy w treningach samolotów i śmigłowców Sił Powietrznych RP przed defiladą z okazji Święta Wojska Polskiego. Główny pokaz miał się odbyć w Warszawie w obecności najważniejszych osób w państwie. Duża część statków powietrznych, biorących udział w tym przedsięwzięciu, stacjonowała na terenie mińskiej bazy i stąd wznosiła się w powietrze, aby po uformowaniu szyku z pozostałymi samolotami startującymi z innych baz, zaprezentować się nad naszymi głowami. Mogliśmy między innymi zobaczyć przelot zespołu „Biało-Czerwone Iskry” w formacji flaga, śmigłowce Mi-17 i Mi-24, oraz UH-60 Black Hawk, szkolne PZL-130 Orlik, a także transportowe M-28 Bryza i C-130 Hercules. Oprócz próby generalnej tego dnia odbywały się również standardowe loty treningowe. Start parami oglądaliśmy już nie raz, ale start naszych MiG-ów w towarzystwie Su-22 to rzadkość. Oj działo się na mińskim niebie! Czujemy lekki niedosyt, bo zawsze wracaliśmy późno z bazy, a tym razem zakończyliśmy naszą wizytę po głównej paradzie. Ale i tak było warto, za co dziękujemy naszym Gospodarzom i prosimy o więcej. Tak więc do następnego razu. Dariusz „darcze” Czerwiński

TOUR DE SKY 2014 (Finlandia, EFOU)

Tour de Sky to największe pokazy w Finlandii, co roku organizowane w innym mieście. Po 17 latach wędrówki po tym pięknym kraju impreza powróciła na weekend 9-10 sierpnia do Oulu – niewielkiego miasta wysuniętego 500 km na północ od Helsinek. Co ciekawe, impreza odbywała się na funkcjonującym lotnisku komunikacyjnym, a program wzbogacały starty i lądowania samolotów rejsowych. Gospodarzy godnie reprezentował fiński Hornet oraz zespół akrobacyjny Midnight Hawks, w roli gości świetnie z kolei sprawdzili się Frecce Tricolori, holenderski F-16 i polski MiG-29 z bazy w Mińsku Mazowieckim. Dodatkowymi atrakcjami były wspólne przeloty Horneta ze szwedzkim Gripenem i Hurricane’m. Nazwa „Oulu” oznacza w języku lapońskim „powódź” – niestety w sobotę mieliśmy okazję przekonać się jej trafności, gdy ciepły i słoneczny poranek zmienił się dość szybko w pochmurne deszczowe popołudnie z potężną burzą krążącą w okolicy lotniska. Z tego też powodu zespół Midnight Hawks nie zdecydował się wzbić w powietrze i pokazy zakończyły się w strugach deszczu niesamowicie widowiskowym pokazem naszego MiGa-29, „ujarzmianego" przez Adriana Rojka. Długi i bardzo niski start na dopalaczu oraz flary na tle stalowo-ciemnego nieba zrobiły ogromne wrażenie na publiczności. Podobnie wyglądał niedzielny poranek. Na szczęście w miarę upływu dnia niebo rozpogadzało się i wkrótce okazało się, że fakt ustawienia strefy publiczności pod słońce stał się ogromnym atutem. Oderwania, iryzacje i „algida” na chmurach wynagrodziły z nawiązką sobotnie moknięcie. Zachwycał Hornet wyrzucający flary niemal przez cały pokaz, Frecce Tricolori skutecznie zadymiający całe niebo, i ponownie nasz MiG-29, którego dynamiczne manewry przyciągnęły uwagę publiki bardziej niż rodzimy zespół Midnight Hawks. Ogromne brawa należą się organizatorom imprezy za podejście do spotterów i mediów - czekała na nich specjalnie wydzielona potężna strefa pod barierkami, pozwalająca na swobodne fotografowanie zarówno strefy stojanki, drogi kołowania, jak i samych pokazów. Dodatkowo można było skorzystać z „foto-spaceru” i wejść na teren gdzie stały samoloty, aby sfotografować je z bliska. Aleksandra „Alex” Kuczyńska

JUŻ NIE MA DZIKICH PLAŻ… (Polska, EPOK)

Red Bull Air Race – runda nr 4 – GDYNIA Wyścigi znane na całym świecie, uwielbiane przez wszystkich sympatyków lotnictwa. Dlaczego? To pytanie w ogóle nie powinno się pojawić. Walka o każdy ułamek sekundy na wąskim torze, ostre i gwałtowne manewry między ciasno osadzonymi pylonami, silnik na pełnych obrotach, jeden cel pilota, jak najszybciej ukończyć okrążenie, a margines błędu, na jaki może sobie pozwolić, jest minimalny. Grożą bowiem kary za takie przewinienia jak za niski lub za wysoki przelot przez bramkę, za duże przeciążenie w nawrocie, czy ścięcie pylona skrzydłem. Zazwyczaj pilot ukarany zostaje kilkoma dodatkowymi sekundami, ale w niektórych przypadkach grozi też dyskwalifikacja. Co do organizacji, w mojej ocenie Gdynia wypadła świetnie. Niczego nie brakowało, wszystko było przygotowane prawidłowo. Precyzyjnie oznakowany dojazd, czujność służb porządkowych, a także dostosowanie funkcjonowania komunikacji miejskiej do jakże dużego wydarzenia pozwoliły uniknąć chaosu i pozwoliły cieszyć się licznie przybyłym widzom wspaniałym show, jakie zapewnili uczestnicy zawodów. Pretensje zachować należy chyba tylko do pogody, która była przez cały weekend bardzo zmienna i nieprzewidywalna. Poza zawodnikami Red Bulla mogliśmy oglądać również zespół akrobacyjny Breitling Jet Team, którego pokaz był bardzo widowiskowy. Spod znaku Breitling latał również DC3. Dodatkowo widzów zachwycił niedzielny pokaz Dreamlinera z floty Polskich Linii Lotniczych Lot. ,,Franek” wykonał kilka bardzo niskich przelotów nad taflą wody i pożegnał się, machając wielkimi skrzydłami. To nie był koniec atrakcji, dla publiczności z całej Polski pokaz solowy na extrze-330 wykonał Łukasz Czepiela. Teraz trochę o samych zawodach. Na początku oglądaliśmy próbne przeloty wszystkich zawodników. W sobotnie popołudnie do głosu doszło zaplecze, czyli Challenger Class. W tej serii wszyscy piloci latali na tych samych maszynach Extra E-330LX. Warto dodać, że wśród zawodników mieliśmy naszego rodaka, Łukasza Czepielę. W gdyńskich zawodach uczestniczyło sześciu pilotów. Zawody wygrał Niemiec Claudius Spiegel, drugie miejsce zajął Szwed Daniel Ryfa, a trzecie Brytyjczyk Tom Bennett. Łukasz Czepiela zajął piąte miejsce. Po dekoracji Challenger Class rozegrane zostały kwalifikacje do głównych zawodów klasy master. Wygrał je Poul Bonhomme przed Nigelem Lambem. Lider klasyfikacji generalnej Hannes Arch był trzeci. Właściwa walka o wygraną w Gdyni miała rozegrać się następnego dnia. Plaża i skwer były oblegane przez tysiące widzów, a pogoda dopisała znacznie bardziej niż w sobotę. Emocje tkwiły w nas od samego rana, a komentator Tomasz Zimoch dodawał wspaniałego smaczku całemu widowisku. W fazie Top 12 nie było sensacji, faworyci przechodzili do kolejnej rundy, jedynym zaskoczeniem było potknięcie Matthias Dolderera, który dzień wcześniej w kwalifikacjach uplasował się wysoko, bo na piątym miejscu. Jednak w niedzielnych rozgrywkach nie udało mu się powtórzyć tego wyczynu. Super 8 to już nie przelewki. Tu zaczęła się walka o finał, a może i o miejsce na podium. To faza zawodów, która zagwarantowała najwięcej emocji, udzielały się one także pilotom. Nie wytrzymał presji Pete McLeod, który przekroczył dopuszczalny wskaźnik przeciążenia G podczas zawrotu i został wykluczony. Wielką niespodzianką było także dopiero piąte miejsce wielokrotnego mistrza Paula Bonhoma, co nie pozwoliło na awans do ścisłego finału. Dzięki porażce Bonhome i błędowi Kanadyjczyka – McLeoda do final 4 awansowali Mat Hall i Kirby Chamblis. Finał zawodów odbywał się w przyjemnym popołudniowym klimacie i przy ładnej pogodzie. Każdy upatrywał faworyta do zwycięstwa. Eksperci jednak przewidywali dwa wyścigi o zwycięstwo między Archem i Lambem oraz o najniższy stopień podium między Hallem i Chamblisem. Wszystko mogło się jednak wydarzyć. Pierwszy na trasę wyruszył Amerykanin Kirby Chamblis, uzyskał bardzo dobry czas. Szybko po nim na torze pojawił się samolot Matta Halla. W początkowej fazie tracił do Amerykanina, ale rozkręcił się na drugim kółku i przebił go. Następnie przyszedł czas na lidera cyklu, Austriaka Hannesa Archa, który zmiażdżył rywali, wykręcając fenomenalny czas. Nigel Lamb miał przed sobą bardzo ciężkie zadanie, przez połowę dystansu utrzymywał niewielką stratę do prowadzącego, ale finalnie skończył z czasem gorszym prawie o półtorej sekundy od Archa. Austriaccy kibice mogli rozpocząć świętowanie. Zawody wygrał ich rodak Hannes Arch przed Nigelem Lambem i Mattem Hallem. Dzięki temu powiększył znacząco swoją przewagę w generalce. Wspaniała impreza dostarczająca niezapomnianych wrażeń. Może w przyszłym roku Gdynia znowu będzie organizatorem zawodów Red Bull Air Race? Kto wie! Jedno jest pewne, polska publiczność na pewno dopisze. Kamil ,,Kamio” Łach

SKRZYDŁA WIELKIEJ WOJNY (Polska, EPKC)

Skrzydła Wielkiej Wojny 28 lipca 1914 roku Austro-Węgry wypowiedziały wojnę Serbii. Ten dzień miał się stać początkiem największego konfliktu zbrojnego, jaki znał ówczesny świat. Konfliktu, który szybko zyskał nazwę Wojny Światowej (jeszcze przez nieco ponad dwadzieścia lat bez liczebnika) lub po prostu Wielkiej Wojny. Konfliktu, w którym po raz pierwszy na wielką skalę użyto do walki nowej broni – lotnictwa. Krakowskie Muzeum Lotnictwa Polskiego dysponuje w swoich zbiorach wyjątkową, unikatową w skali światowej, kolekcją samolotów z okresu I Wojny Światowej – niektóre z nich są jedynymi, zachowanymi na świecie egzemplarzami swoich typów. Setna rocznica wybuchu wojny (a dokładnie dzień przed tą datą) była dla MLP znakomitą okazją do zaprezentowania ich publiczności w nowej, atrakcyjnej wizualnie aranżacji, przybliżającej widzom kontekst historyczny, codzienne życie lotników, a także wpływ tego nowego wówczas rodzaju broni na przebieg działań zbrojnych. Jako że Muzeum mieści się na terenach dawnego lotniska (nota bene niegdysiejszej bazy lotnictwa Austro-Węgier, a po odzyskaniu w 1918 roku niepodległości – siedziby pierwszej polskiej eskadry lotniczej), naturalną koleją rzeczy było wzbogacenie uroczystego otwarcia nowej ekspozycji o pokazy lotnicze, w których główną rolę odgrywały samoloty z epoki. No, powiedzmy – prawie z epoki. Specjalnie na tę okazję dotarły bowiem do Krakowa (częściowo drogą powietrzną, częściowo rzutem kołowym, w kawałkach) repliki maszyn z początków historii awiacji, należące do czeskiej grupy „Latający cyrk Martina Kindernaya”. Pokazy zaczęły się... od początku. A konkretniej – od początków lotnictwa. Od połączenia płótna, listewek, linek, łańcuchów rowerowych i krzesła z obciętymi nogami - czyli Flyera III z 1905 roku, trzeciego samolotu, zbudowanego przez braci Wright. Można się zastanawiać, czy ta niezwykła konstrukcja sprawiała bardziej dziwaczne wrażenie w czasach swojej świetności u progu XX wieku, czy obecnie. W każdym razie w 1905 roku Flyer III był de facto pierwszym „prawdziwym” samolotem – takim, który był w stanie wystartować, przelecieć spory (niemal 40 km) dystans w kierunku obranym przez pilota, wylądować w punkcie startu i po tym wszystkim nadawać się jeszcze do ponownego użycia. Flyer III z 2014 roku aż takich osiągnięć nie odnotował – przynajmniej w Krakowie, gdzie wykonał jedynie kilka dłuższych „skoków”, ograniczonych długością pasa startowego. Tym niemniej wzbił się w powietrze, ku niekłamanej radości widzów (ze szczególnym uwzględnieniem fotografów). Niestety wylądowawszy po jednym z kolejnych „skoków” samolot braci Wright, kołując na początek pasa, stracił kurs i potoczył się wprost na stojankę, gdzie z głośnym „łup” uderzył płozą w statecznik pionowy przygotowanego do pokazów Fokkera E.III. Cóż, hamulce w samolotach owych czasów jeszcze nie występowały... Uderzenie nie wyglądało groźnie, ale w przeciwieństwie do Flyera, który wyszedł z kolizji bez szwanku, Eindecker przez resztę dnia stanowił już tylko element statyczny pokazów. Szkoda, bo według wszelkiego prawdopodobieństwa miał on pierwotnie brać udział w symulowanej „pierwszowojennej” walce powietrznej. Kolejną maszyną, która wystartowała do lotu, był Blériot XI w barwach francuskiego lotnictwa wojskowego. Samolot, na którym w 1909 roku Louis Blériot przeleciał nad Kanałem la Manche, pozostawał jeszcze w użyciu na początku Wielkiej Wojny. Siłą rzeczy jego konstrukcja wykluczała akrobację, nawet w przypadku współczesnej repliki – Blériot wykonał więc jedynie kilka majestatycznych kręgów nad lotniskiem. Bardziej dynamiczny pokaz dał niedługo potem brytyjski Sopwith Camel – po wyeliminowaniu Fokkera E.III jedyny „prawdziwy” myśliwiec czeskiego zespołu. „Wielbłąd” zaprezentował się widzom zarówno solo, jak i w parze z Curtissem JN-4 „Jenny”. Ten ostatni nie nosił oznaczeń lotnictwa wojskowego – pomalowany był w barwy jednego z wielu „cyrków lotniczych”, jakie po I Wojnie Światowej oblatywały miasteczka Stanów Zjednoczonych, bawiąc lokalną publiczność kaskaderskimi popisami w powietrzu i dając niepewne utrzymanie zdemobilizowanym z wojska pilotom (kto widział film „Wielki Waldo Pepper” z Robertem Redfordem, ten wie). Curtissy „Jenny” były wówczas najpowszechniej używanymi samolotami w takich „cyrkach” – zarówno dzięki dobrym właściwościom lotnym, jak i swojej dostępności na rynku: można było je kupić za grosze, w dowolnej ilości, z nadwyżek wojskowych. Cywilna „Jenny” musiała podczas krakowskich pokazów zastąpić „kontuzjowanego” Eindeckera, razem z Camelem przeprowadzając symulowany atak na niemieckie lotnisko, wyobrażone przez kilka namiotów, balon zaporowy, „uziemioną” replikę Fokkera Dr.I i żołnierzy w feldgrau. Były strzały, były malownicze eksplozje, a na końcu nie mniej malowniczo „płonący” Dreidecker (oczywiście czerwony – sądząc po rozlicznych pokazach, na których prezentują się repliki Dr.I, na tym typie samolotu latał wyłącznie Manfred von Richthofen, czyli w języku naszych czeskich gości Rudý Baron). Na zakończenie pokazów – gwałtowny przeskok do współczesności, czyli Grupa Akrobacyjna „Żelazny” w dwuosobowym składzie. Wojciech Krupa i Piotr Haberland na Zlinach Z-50LS zaczęli swój występ nie od klasycznej akrobacji, ale od walki powietrznej. I naprawdę było na co patrzeć. Na następującą po niej wiązankę akrobacji również – duet K&H polatał nad czyżyńskim lotniskiem tak, jakby tego dnia o poranku zlikwidowano ULC. Skoro zaś mowa o współczesnych akcentach niedzielnych pokazów, nie można na koniec nie wspomnieć o jeszcze jednym ich uczestniku, choć nie wymienianym w programie imprezy. Srebrzysty śmigłowiec Eurocopter EC 135, należący do Polsatu, kilkakrotnie wzbijał się w powietrze, by w locie filmować maszyny czeskiego zespołu. Przy okazji – trochę na zasadzie „skoro już tu jestem...” – wykonał nad pasem kilka dynamicznych przelotów na małej wysokości, kończonych efektownym wyrwaniem w górę. Pokazy w Czyżynach były – mimo pecha z Eindeckerem – bardzo udaną imprezą. Także ze względu na panującą przez cały dzień piękną pogodę – wbrew pesymistycznym prognozom, wieszczącym burzę i deszcz. Może nie imponowały liczbą uczestniczących samolotów, czy (poza GA „Żelazny”) szczególną dynamiką lotów. Należy jednak pamiętać, że była to „jedynie” impreza towarzysząca o wiele ważniejszemu wydarzeniu, jakim było otwarcie nowej ekspozycji Muzeum Lotnictwa. Każdy entuzjasta lotnictwa (choćby i taki, dla którego samolot bez dopalacza nie jest „prawdziwym” samolotem) powinien mieć w pamięci, że przyjeżdżając do Krakowa ma szansę na własne oczy zobaczyć maszyny, których nie zobaczy nigdzie indziej na świecie. Od których zaczęło się w lotnictwie jeśli nie wszystko, to w każdym razie bardzo wiele. Marcin „Spad” Parzyński

OTWARTY DZIEŃ W 71. BAZIE SIŁ POWIETRZNYCH RUMUNII (Rumunia, LRCT)

To był totalnie zwariowany wypad. 15 godzin jazdy samochodem do miejscowości Câmpia Turzii, gdzie znajduje się 71. Baza Sił Powietrznych Rumunii, 4 godziny fotografowania i kolejne 15 godzin jazdy z powrotem do Polski. Wszystko po to, by spotkać się z naszymi przyjaciółmi z Rumunii i razem fotografować podczas otwartego dnia w Bazie z okazji święta Sił Powietrznych Rumunii. Czterogodzinny pokaz był pełen foto-lotniczych ciekawostek, z których najciekawsze były oczywiście piękne rumuńskie MiGi-21 oraz kanadyjskie F/A-18. Wróciliśmy zmęczeni, ale z naładowanymi na zapas bateriami foto-lotniczego wariactwa! :) Przybyliśmy pod bramę lotniska około godziny 6:00 czasu lokalnego, co pozwoliło nam, choć na godzinę, „zamknąć oko”, gdyż wejście do bazy otwierało się przed nami o 8:00. Na miejscu czekali na nas nasi przyjaciele z rumuńskiego stowarzyszenia Transilvania Spotters, którym po raz kolejny bardzo dziękujemy za pomoc. Na samym lotnisku niewiele się działo, wystawa statyczna, na której mogliśmy zobaczyć m.in. rumuńskie samoloty Mig-21, kanadyjskiego F-18 oraz śmigłowce Puma. Jadąc w połowie lipca do Rumunii, spodziewaliśmy się 30 st. C i pełnego słońca… na miejscu okazało się, że jest ciepło, ale chmury przykrywają całe niebo, ale i tak daliśmy radę. Pokazy rozpoczęły się od wojskowej parady i przemówień, by chwilę później na niebie pojawili się skoczkowie spadochronowi z flagą Rumunii oraz rozpoczęła się część pokazowa. W pierwszej kolejności zaprezentowali się aeroklubowicze na Cessnach 172, oraz samolotach ultralekkich. Po nich przyszedł czas na Hawks of Romania – narodowy zespół rumuński latający na 5 samolotach Extra (4x300L i 1x330SC). Rozpoczął solista na Extrze 330SC. Bardzo dynamiczny pokaz – po starcie efektowny niski nalot na miejsca spotterskie, a później pokaz możliwości samolotu. Chwilę później dołączyły 3 samoloty Extra 300L i rozpoczął się pokaz grupowy zespołu. Po części cywilnej rozpoczął się blok wojskowy. Rozpoczął transportowy C-27J Spartan, oraz przeloty śmigłowców IAR 316 oraz IAR 330 , czyli dobrze znane Alouette III oraz Puma produkowane w Rumunii na licencji Aerospatiale. Tuż po pokazie śmigłowców wystartowały Kanadyjskie CF-188A Hornet, których start bardzo pozytywnie nas zaskoczył, gdyż samoloty te stacjonują w Rumuńskiej Bazie w ramach wzmocnienia południowej granicy NATO w dobie ukraińskiego kryzysu i nie musiały brać udziału w dynamicznej części pokazów, ale dzięki temu mogliśmy uchwycić wspaniałe kadry. Chwilę po Kanadyjczykach zaczęły startować rumuńskie Lancery. Jeden za drugim… bezcenny dźwięk dopalacza… no i ten zapach nafty… Chwilę po startach rozpoczęła się walka powietrzna tuż nad głowami zebranych licznie widzów. Dynamiczne przeloty, manewry,oraz flary uświetniły ten piękny dzień. Do pokazu dynamicznego włączono także śmigłowce Puma desantujące żołnierzy. Na koniec w formacji pięknie zaprezentowali się bohaterowie całego zamieszania. Wspaniała okazja na uchwycenie wspólnych przelotów F-18 oraz Mig-21. Cała akcja trwała prawie godzinę, więc fotografowania było naprawdę dużo. Po części dynamicznej wszystkie Migi-21 i kanadyjskie F/A-18 zostały zaparkowane tuż przed bramkami dla publiczności, skąd naprawdę z bliska można było przyjrzeć się tym pięknym maszynom, co my też skrzętnie wykorzystaliśmy. Podsumowując, przez tych kilka godzin naprawdę sporo się działo na ziemi i niebie… gdyby tylko chmury „rozeszły się” 2h wcześnej ;) Wielkie podziękowania dla świrów lotniczych z kraju Draculi za przyjęcie i zorganizowanie nam możliwości fotografowania z tak dobrego miejsca. Myślę, że w kolejnych latach SPFL częściej zagości w szerszym gronie podczas pokazów na południu Europy. Przed nami została „już tylko” kilkunastogodzinna podróż do Polski… trzeba wracać do domu, by móc znów wyjechać ;) Tomasz "deoc" Szczech

KONSTELACJA 11 GWIAZD (Wielka Brytania, EGSU)

The Flying Legends, wydarzenie na które entuzjaści lotniczych zabytków czekają niecierpliwe przez cały długi rok. Tegoroczna edycja miała miejsce jak zwykle na historycznym lotnisku Duxford, w pobliżu Cambridge, w dniach 12-13 lipca. Impreza ta, ze względu na ilość prezentowanych maszyn, ich różnorodność oraz intensywność pokazów, nie ma sobie równych w całej Europie. Dlategoteż słusznie określana jest przez grono entuzjastów jako kultowa. Lotnisko w Duxford, położone około 15 kilometrów na południe od Cambridge, powstało w 1918 roku dzięki pracy niemieckich jeńców. W okresie międzywojennym stało się domem dla brytyjskiego 19 dywizjonu myśliwskiego, który to jako pierwszy spośród jednostek RAF otrzymał w 1938 r. najnowszy myśliwiec Supermarine Spitfire. Wybuch II wojny światowej i pierwsze naloty Luftwaffe na terytorium Wielkiej Brytanii dowiodły, jak wielkie znaczenie strategiczne dla obronności ma to lotnisko. Z tego powodu do stacjonującego tam 19 dywizjonu dołączyły także dywizjony 310 oraz 242, a wkrótce po nich polski dywizjon 302 „Poznański”. Dla upamiętnienia poświęcenia i wysiłku lotników, walczących w Bitwie o Anglię, przed bramą wjazdową do mieszczącego się tam obecnie oddziału Imperial War Museum umieszczono replikę samolotu Hawker Hurricane z biało-czerwoną szachownicą i oznaczeniem kodowym WX-E, na którym latał porucznik Tadeusz Chłopik. Czując rozpierającą nas dumę po obejrzeniu takiego widoku wkraczamy na ten magiczny teren. Mieszczący się tutaj oddział Imperial War Museum może poszczycić się imponującą kolekcją samolotów zarówno wojskowych jak i cywilnych, czołgów, wozów opancerzonych, dział, ciężarówek oraz innego wyposażenia używanego na polach walki od I wojny światowej do czasów współczesnych. Biorąc pod uwagę fakt, że to co nas najbardziej interesuje, czyli pokazy w powietrzu, rozpoczynają się dopiero ok. godziny 14.00, warto jest przyjechać znacznie wcześniej, by te kilka godzin poświęcić na zwiedzanie wystawionych tu eksponatów. Wędrówkę rozpoczynamy od położonego najbliżej wejścia ogromnego hangaru o nazwie „AirSpace”. Mieszczące się tutaj eksponaty prezentują historię brytyjskiej awiacji począwszy od pierwszych prymitywnych dwupłatowców, poprzez samoloty z okresu II wojny światowej a kończąc na takich maszynach jak Concorde, Avro Vulcan czy Eurofighter Typhoon. Bardzo ciekawą ekspozycją, szczególnie dla młodzieży i dzieci, jest szereg mechanizmów i urządzeń, pokazujących dlaczego i jak samoloty w ogóle latają oraz jakie są wymagania co do refleksu, wzroku i koordynacji ruchowej dla przyszłych pilotów. Podążając dalej wzdłuż lotniska natrafiamy na historyczne hangary, w których między innymi obejrzeć można samoloty w trakcie prac restauracyjnych i konserwacyjnych, tematyczną wystawę poświęconą Bitwie o Anglię oraz zrekonstruowany do stanu z roku 1940 pokój operacyjny, z którego zarządzano wysyłanymi do walki przeciwko niemieckiej Luftwaffe dywizjonami myśliwskimi. Miłym przerywnikiem w zwiedzaniu okazuje się być odbywający się właśnie koncert kobiecego trio The Manhattan Dolls. Panie odbyły długą podróż aż z Nowego Jorku, aby uświetnić atmosferę imprezy przebojami z lat czterdziestych ubiegłego wieku, co w połączeniu ze stylizacją kostiumów, makijażem i fryzurami z tamtej epoki wywołuje prawdziwy entuzjazm wśród licznie zebranej publiczności. Niestety nie możemy poświęcić więcej czasu dziewczynom z Manhattanu, czekają na nas kolejne ekspozycje do obejrzenia, a czasu do rozpoczęcia pokazów coraz mniej. Przed nami wyrasta ogromny przeszklony hangar, mieszczący w sobie The American Air Museum. Miejsce to ma upamiętniać 30 000 amerykańskich lotników, którzy poświęcili swoje życie wykonując misje lotnicze z terenu Wielkiej Brytanii podczas drugiej wojny światowej. Jest także pomnikiem upamiętniającym tych, którzy walczyli w innych konfliktach XX i XXI wieku takich jak Korea, Wietnam, Libia i Irak. W środku od widoku znajdujących się tam maszyn każdy fan lotnictwa może naprawdę dostać zawrotu głowy. W oczy od razu rzuca się futurystyczna, matowo-czarna sylwetka szpiegowskiego SR-71 Blackbird. Po chwili dostrzegamy, że mimo swojego ogromu wygląda on niepozornie stojąc pod skrzydłem potężnego strategicznego bombowca B-52, który zajmuje praktycznie całą szerokość hangaru. Dalej widzimy takie legendy, jak B-17 Flying Fortress, B-24 Liberator, B-25 Mitchell czy P-47 Thunderbolt. Nie brakuje również tych bardziej nowoczesnych, lecz nie mniej słynnych maszyn jak F-4 Phantom czy A-10 Thunderbolt. Interesującym eksponatem jest również kokpit myśliwca F-15 gdzie na własne oczy przekonujemy się, jak skomplikowanym i trudnym w obsłudze jest nowoczesny odrzutowy myśliwiec. Zerkając z niepokojem na zegarki, opuszczamy hangar i szybkim krokiem udajemy się do ostatniego już punktu naszego zwiedzania, a mianowicie ekspozycji o nazwie „Land Warfare”, która prezentuje szeroką gamę sprzętu wojskowego używanego na wszystkich frontach od pierwszej wojny światowej do konfliktów zbrojnych drugiej połowy XX w. W ciekawie zaaranżowanych scenkach możemy oglądać obsługi dział na stanowiskach, walkę niemieckiego Tygrysa z polskim T-34 pośród ruin miasta w których skrywają się niemieccy żołnierze z granatami gotowymi do użycia. Ilość tego sprzętu i sposób jego prezentacji robi naprawdę ogromne wrażenie i żałujemy, że nie możemy poświęcić więcej czasu na dokładne oglądanie i czytanie tablic informacyjnych. Nie dla czołgów jednak tutaj przybyliśmy, prawda? Szybki rzut oka na zegarek utwierdza nas w przekonaniu, że już najwyższy czas zająć dogodne fotograficzne stanowiska w pobliżu pasa startowego. Tegoroczna edycja Flying Legends z kilku powodów zapowiadała się na jedną z lepszych w ciągu ostatnich lat. Imponująca lista 13 Spitfire’ów (wliczając w to bardzo rzadkie cztery egzemplarze wersji Mk I), jedyny latający, specjalnie sprowadzony z USA, egzemplarz Boeinga P-26 Peashooter, pięć P-51D Mustang, 3 egzemplarze F4U Corsair. Wspaniały Lockheed Super Constellation oraz debiutujący na europejskim niebie P-40C Warhawk dopełniały obrazu szczęścia, jakie miało nas czekać w trakcie pokazów. Niestety w przypadku pokazów lotniczych, a w szczególności pokazów z udziałem tak wiekowych maszyn, dwa czynniki potrafią sprawić sporą różnicę pomiędzy tym co na papierze a tym co w rzeczywistości. Kombinacja złej pogody oraz problemów technicznych niektórych maszyn sprawiła, że lista uczestników uszczupliła się między innymi o dwa Spitfire’y, kolejne dwa Junkersy Ju-52 czy chociażby dawno nie widzianą morską odmianę Spitfire czyli Seafire. Dość już jednak tych smutnych wieści, bo oto słyszymy charakterystyczne kaszlnięcia uruchamianych w Spitfire’ach silników. Kolejne maszyny w narastającej kakofonii dźwięków kołują na pas startowy, by jedna po drugiej poderwać się do lotu. Na chwilę robi się cicho kiedy samoloty oddalają się od lotniska, by uformować szyk. Czas ten wypełniają nam rozmowy komentatorów, którzy w interesujący i dowcipny sposób opisują nam maszyny oraz przedstawiają często nieznane fakty i anegdoty ich dotyczące. Z niejakim zdziwieniem stwierdzamy nieobecność tak charakterystycznego dla tych pokazów i łatwo rozpoznawalnego dla naszych uszu francuskiego komentatora Bernarda Chabberta, który z powodzeniem zastąpiony został jednak przez kolejnego utalentowanego entuzjastę lotnictwa z Australii – Petera Andersona. Wszelkie rozmowy jednak ustają kiedy na horyzoncie pojawia się potężna formacja 11 Spitfire’ów. Wrażenia, jakie ten widok robi na nas, nie da się w prosty sposób opisać słowami, to trzeba naprawdę zobaczyć na własne oczy i co bardzo ważne – usłyszeć! Po chwili od grupy odrywają się cztery samoloty tworząc unikalną i nie widzianą od czasu Bitwy o Anglię formację złożoną z maszyn w wersji Mk I, widok zaiste wart zapamiętania i udokumentowania dla przyszłych pokoleń. Pozostałe Spitfire’y po chwili nieobecności pojawiają się na lotniskiem, dając imponujący pokaz akrobacyjnych możliwości tej maszyny w symulowanych walkach powietrznych. Dużą dawkę mocnych wrażeń dostarcza także symulowana walka powietrza między parą P-51D Mustang, a produkowanymi przez Hiszpanię na licencji Messerschmitta HA-1112 Buchón czyli bohaterami znanego filmu „Bitwa o Anglię”, w którym wcieliły się w rolę prawdziwych Bf-109. Piloci Buchónów dali naprawdę świetny pokaz lotniczego kunsztu, demonstrując akrobacje w ciasnym szyku, co prezentowało się szczególnie interesująco pod względem fotograficznym i dawało możliwość ciekawych, rzadkich ujęć tych maszyn. Pogoda oraz kłopoty techniczne ograniczyły liczebność maszyn Red Bulla z trzech do jedynego obecnego w Duxford Mitchella B-25. Jego pokaz jak zwykle prezentował bardzo wysoki poziom i debiutująca na Flying Legends maszyna została bardzo entuzjastycznie przyjęta przez widzów. Kolejnym samolotem, wzbudzającym duże emocje i oczekiwania, była nie widziana tu od dziesięciu lat „Connie” czyli czterosilnikowy Lockheed Super Constellation. Piękna sylwetka tego samolotu robi duże wrażenie i mimo niezbyt imponującego pokazu składającego się z dwóch przelotów przed publicznością był to gorąco przyjęty powrót po tak wielu latach nieobecności. Jedna z niekwestionowanych gwiazd tegorocznej edycji Flying Legends czyli Boeing P-26 Peashooter, pierwszy amerykański myśliwiec o metalowej konstrukcji i jedyny zdolny do lotu egzemplarz na świecie, mimo dość odległego i robiącego wrażenie ostrożnego pokazu,również został bardzo ciepło przyjęty przez zgromadzonych entuzjastów lotnictwa. Widok tak rzadkiego samolotu w locie sam w sobie przecież jest czymś wyjątkowym i usprawiedliwia brak bardziej widowiskowych ewolucji. Niestety niedzielna pogoda sprawiła, że nie ujrzeliśmy go ponownie, zbyt silny wiatr zdecydował o podjęciu trudnej decyzji o jego unieruchomieniu. Stałym już punktem w formule pokazów jest wizyta maszyn z Battle of Britain Memorial Flight. Potężny Avro Lancaster pojawił się jak zwykle znikąd w towarzystwie nieodzownych towarzyszy eskorty w postaci Spitfire’a oraz Hurricane’a. Kilka przelotów, otwarcie komory bombowej, przechył w stronę publiczności i po chwili czarny jak noc czterosilnikowiec oddala się w osłonie swoich mniejszych braci. Podobny pokaz tym razem w wersji amerykańskiej daje nam stacjonująca w Duxford „Sally B” czyli Boeing B-17 Flying Fortress. Tym razem jej eskortę tworzą maszyny, których widok w pobliżu był dla załóg Latających Fortec najpiękniejszym widokiem na świecie. Cadillac przestworzy, jak określa się P-51D Mustang, był pierwszym myśliwcem, który był w stanie zapewnić osłonę bombowcom, wykonującym dzienne naloty. Fakt ten w znaczący sposób ograniczył ogromne straty, jakie dotychczas ponosiły latające bez myśliwskiej eskorty załogi B-17. „Sally B” wykonuje kilka przelotów w osłonie dwóch Mustangów i kończy pokaz tradycyjnym już przelotem z białym dymem, który jest hołdem dla wszystkich osób przyczyniających się to tego, by ta jedyna w Europie Latająca Forteca pozostała sprawna i cieszyła nasze oczy każdego roku. Lśniący polerowanym metalem Curtiss P-40C Warhawk jest najnowszym nabytkiem bazującej w Duxford The Fighter Collection (TFC). Maszyna, niedawno pozyskana ze Stanów Zjednoczonych, miała być jednym z mocnych punktów tegorocznych pokazów. Dowiodła tego już w sobotę wykonując start, który dla osób zgromadzonych na tzw. tank bank pozostawił niezatarte wspomnienie. Pilot ścinając narożnik lotniska, przeleciał kilka metrów nad naszymi głowami, wzbudzając niekłamany entuzjazm wśród widowni i fotografów. Niestety defekt techniczny spowodował, że było to wszystko co ta piękna maszyna pokazała tego dnia. Po krótkiej chwili dostrzegliśmy ją lądującą i jak się okazało był to jej jedyny lot podczas całego weekendu. Ten sam gorzki los podzielił również inny obecny na pokazach Curtiss P-40F, który zawiódł w niedzielę i w konsekwencji z całego trio produktów tej firmy, jej honoru w drugim dniu pokazów bronił samotny Curtiss Hawk 75. Norweska Dakota DC-3 jest dość częstym gościem pokazów Flying Legends. Jej bardzo dobry, widowiskowy i fotogeniczny pokaz nie był więc niczym zaskakującym. Lśniąca metalem sylwetka ukazywała się nam z różnych stron i pod przeróżnymi kątami, tworząc doskonałe okazje do zrobienia fantastycznych zdjęć tego legendarnego samolotu. Wysiłki załogi zostały sowicie wynagrodzone przez gorąco oklaskującą i machającą do pilotów publiczność. Ci z kolei w charakterystyczny dla nich sposób odwdzięczyli się poprzez machanie norweską i brytyjską flagą. Kolejne maszyny pojawiają się, by zaprezentować się przed licznie zgromadzoną publicznością. Mamy okazję podziwiać w locie unikatową „morską” formację tzw. kotów, czyli maszyn które w nazwie mają angielskie słowo „cat”. Są to pochodzące z wytwórni Grummana - Wildcat, Hellcat oraz Bearcat. Kwartet dopełniony zostaje przez morską wersję myśliwca Corsair. Ten ostatni odłącza się od formacji, by pokazać w pełni możliwości tego znakomitego, potężnego samolotu, pogromcy słynnych japońskich Zero. Podziwiamy szereg figur akrobacyjnych, doskonale widoczny jest wygięty profil skrzydeł. Do grupy przedstawicieli lotnictwa morskiego dołącza wkrótce lśniący szaro-granatowym lakierem Hawker Sea Fury. Samolot ten, jedna z najszybszych seryjnie produkowanych maszyn z napędem tłokowym, zachwyca dynamiką pokazu. Patrząc na szybkość, jaką prezentuje, można dać wiarę stwierdzeniu, że był on ostatnim brytyjskim samolotem z silnikiem tłokowym, który zestrzelił w walce powietrznej nowocześniejszy od niego odrzutowiec. Tempo pokazów zwiększa się w miarę zbliżanie się do finału. Oto przed nami pojawia się prawdziwy bohater bitwy o Anglię – Hawker Hurricane. Samolot ten po wprowadzeniu do służby jego nowocześniejszego następcy - Spitfire’a skrył się w cieniu jego chwały. Fakty natomiast są takie, że w tamtym okresie RAF dysponował tylko 19 dywizjonami wyposażonymi w Spitfire, podczas gdy Hurricane był na wyposażeniu aż 32 dywizjonów i to on dźwigał główny ciężar walki z niemieckim wyprawami bombowymi na terytorium Wielkiej Brytanii. Nie tak piękny jak jego młodszy brat, daje jednak zgromadzonej publiczności nie mniejszą radość z możliwości podziwiania w locie tak rzadkiej konstrukcji. Po chwili jednak kończy się jego występ i na scenę występują kolejni aktorzy. Charakterystyczna, czarny sylwetka górnopłata to Westland Lysander, samolot przeznaczony do zadań obserwacyjnych, ratowniczych orz misji specjalnych. Gdzieś wysoko w górze możemy obserwować Hawkera Nimroda, dwupłatowca skonstruowanego jako pokładowy myśliwiec marynarki brytyjskiej we wczesnych latach 30. Tuż po jego występie pojawia się para maszyn Gloster Gladiator, czyżby organizatorzy prezentowali nam historię morskich myśliwców w porządku chronologicznym? Gladiatory bowiem były bezpośrednimi następcami Nimrodów na pokładach brytyjskich lotniskowców przed wybuchem II wojny światowej. Jemu też przypada zaszczytna rola „Jokera” w tej edycji Flying Legends. Joker to samolot, który umila czas publiczności swoim pokazem, podczas gdy reszta samolotów przygotowuje się do finałowego aktu całej imprezy – czyli do Balbo. To dziwne określenie na przelot wszystkich samolotów biorących udział w imprezie jako jedna formacja wzięło się prawdopodobnie od nazwiska włoskiego ministra lotnictwa Italo Balbo. Polityk ten, sprawujący swój urząd w latach dwudziestych i trzydziestych XX w., by ukazać potęgę faszystowskiego lotnictwa Włoch, zorganizował imponujący masowy przelot 24 łodzi latających przez Atlantyk i z powrotem. To wydarzenie spowodowało powstanie w języku włoskim słowa na określenie przelotu dużej formacji samolotów. Tym słowem jest właśnie Balbo. Dość jednak tych lingwistycznych dygresji, podziwiamy pokaz Gladiatora, który w roli Jokera kontynuuje znakomitą tradycję poprzednich edycji, w których tę rolę pełnił Bearcat i pilotujący go Stephen Grey. Dzisiaj jego syn Nick Grey udowadnia nam w pełnych fantazji pętlach, beczkach i zwrotach, że z godnością zastępuje emerytowanego ojca. Ale oto zbliża się do nas widoczna już z daleka formacja. Uczciwie trzeba przyznać, że bywały czasy kiedy w jej skład wchodziło ponad trzydzieści samolotów. Widok musiał być naprawdę imponujący. Tego roku jednak z powodu wspomnianych wcześniej komplikacji pogodowych i technicznych musieliśmy się zadowolić skromną liczbą 16 w sobotę oraz 19 w niedzielę. Po przelocie wszystkich maszyn, kolejne przeloty odbywają się już trójkami, po czym maszyny pojedynczo odrywają się do końcowego zwrotu i lądowania. Tak, niestety, to już koniec tegorocznej edycji The Flying Legends. Ostatnie latające legendy kołują na swoje stanowiska, zamiera powoli dźwięk Merlinów, Griffonów i Allisonów. Z żalem opuszczamy to miejsce, w którym spędziliśmy dwa cudowne dni pełne emocji, podziwu i wzruszenia. Do zobaczenia za rok w Duxford. Adam „larky” Skowroński

PIKNIK LOTNICZY FLYFEST (Polska, EPPT)

W dniach 12-13 lipca w Piotrkowie Trybunalskim miał miejsce piknik lotniczy Fly Fest 2014, zorganizowany przez Aeroklub Ziemi Piotrkowskiej. Choć pod względem typowo lotniczym impreza nie należała może do tych najciekawszych, to wspaniała pogoda, którą zastaliśmy na miejscu sprawiła, że weekend na długo pozostanie w naszej pamięci. Piknik rozpoczął się krótkim pokazem w powietrzu śmigłowców Mi-8 i W-3 Sokół z 25 Brygady Kawalerii Powietrznej. Wkrótce potem mogliśmy obserwować pokazowy desant antyterrorystów ze śmigłowca Mi-2, należącego do Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi. Następnie w powietrzu pojawił się żółty Robinson R44 z Narodowej Kadry Śmigłowcowej, którego pilot zaprezentował nam swój kunszt pilotażu. Po części śmigłowcowej (niestety przylot śmigłowca Black Hawk z PZL Mielec został odwołany) przyszedł czas na Dromadera i popularnego „Antka”. Dromader zaprezentował widzom efektowny zrzut „bomby wodnej”, natomiast An-2 wykonywał niskie przeloty z włączonymi zraszaczami. Następnie w powietrze wzbiły się kolejno: Auster , Piper Cub, Boeing Stearman. Wszystkie te samoloty łączy to, że zostały wyprodukowane w latach czterdziestych ubiegłego stulecia. Szczególny aplauz publiczności wzbudził Stearman, którego pokaz został urozmaicony smugaczami. Przedostatnią atrakcją pikniku był pokaz akrobacji Jerzego Makuli na szybowcu „Solo Fox”. Ostatnim i najbardziej oczekiwanym punktem programu był pokaz w locie Spitfire’a TE 184, za sterami którego siedział Jacek Mainka. Dla wielu widzów była to jedyna sposobność zobaczenia i sfotografowania tego pięknego samolotu w polskich barwach 308 Dywizjonu Myśliwskiego. Piotr „pepic” Tomczyk

RIAT 2014 / 50-LECIE RED ARROWS (Wielka Brytania, EGVA)

The Red Arrows! Narodowa chluba Brytyjczyków, symbol Zjednoczonego Królestwa na równi z czerwoną telefoniczną budką, Big Benem czy Mini Morrisem. Pięćdziesiąta rocznica powstania zespołu obchodzona w tym roku stała się jednym z motywów przewodnich największych militarnych pokazów lotniczych na świecie, jakimi są Royal International Air Tattoo w Fairford. Ze względu na okrągły jubileusz zostały one oficjalnie przedłużone o jeden dzień i tak piątek 11 lipca został poświęcony popularnym „Redsom”. Na terenie imprezy, w bezpośrednim sąsiedztwie płyty postojowej jaskrawoczerwonych Hawk’ów, powstało minimiasteczko wypełnione sklepikami sprzedającymi oficjalne gadżety zespołu, zorganizowano spotkania z członkami grupy, po autografy ustawiły się długie kolejki fanów, pokazy zaszczycił swoją obecnością książę Karol. Nie mogło zabraknąć atrakcji także w powietrzu. Jedną z nich był wspólny przelot formacji z liderami innych grup akrobacyjnych – Breitling Jet Team, Frecce Tricolori, Patrouille de France i Patrouille Suisse. O zachodzie słońca The Reds ponownie pojawili się na niebie – tym razem w towarzystwie The Folland Gnat, pierwszych samolotów zespołu używanych w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Był to jednak pokaz prywatny, zamknięty dla publiczności. Kolejne dwa dni to już regularna część pokazowa, ale organizatorzy wydarzenia nie zapomnieli również o siedemdziesiątej rocznicy lądowania w Normandii. Miłośnicy starszych maszyn mieli więc okazję podziwiać m.in. Dakotę i Spitfire w charakterystycznym malowaniu, a brytyjski Eurofighter Typhoon, pomalowany w biało-czarne pasy, stanowił historyczny pomost pomiędzy epokami. Oldtimery na RIAT reprezentował również Avro Lancaster, a także Hawker Hurricane. Jedną z gwiazd tegorocznej edycji RIAT miał być głośno zapowiadany pokaz dynamiczny najnowszego nabytku RAF, F-35 Lightning II. Niestety, prawie w ostatniej chwili samolot ten został uziemiony, a jego pokaz odwołany. Na szczęście program imprezy był szczelnie wypełniony wieloma innymi atrakcjami. Oprócz wielkich zespołów akrobacyjnych, tradycyjnie wystąpiło wielu solistów. Licznie reprezentowane F-16, szwajcarski F-18 czy „perełka” w postaci włoskiego Tornado pozwoliły szybko zapomnieć o braku F-35 w programie. Mocnym punktem były również pokazy śmigłowców, w tym demo szturmowego WAH-64D Apache dodatkowo wzbogacone efektami pirotechnicznymi. Niesłabnącą popularnością podczas pokazów w Fairford cieszą się maszyny naszych sił powietrznych. W poprzednich latach był to m.in. miński MiG-29, w tym roku olbrzymi aplauz zebrał pokaz świdwińskich Su-22, a także występ zespołu akrobacyjnego „Orlik”. Royal International Air Tattoo to bez wątpienia wielkie święto lotnictwa. Powtarzalność imprezy goszczącej corocznie w Fairford od połowy lat osiemdziesiątych pozwoliła jej twórcom na perfekcyjną wręcz organizację. Nie ma tu długich kolejek do wejścia, korki na drogach dojazdowych są rzadkością, wystarczająca jest ilość punktów gastronomicznych, bezpłatna woda pitna, dostateczna liczba czystych toalet. Organizatorzy zdecydowali się kontynuować imprezę w trzydniowej konwencji także w 2015 roku. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że nie ucierpi na tym dynamika prezentacji i nadal będą to jedne z najciekawszych pokazów na świecie. Andrzej „Złoty” Pilewski

WADDINGTON INTERNATIONAL AIRSHOW (Wielka Brytania, EGXW)

W dniach 5-6 lipca 2014 roku baza RAF Waddington w Wielkiej Brytanii już po raz dwudziesty otworzyła swoje bramy dla dziesiątek tysięcy miłośników awiacji podczas Waddington International Airshow. Mimo dość kapryśnej i zmiennej pogody publika licznie stawiła się na płycie lotniska, by podziwiać podniebne wyczyny pilotów. Wśród niej pojawiłam się i ja, „zwabiona" niejako możliwością ujrzenia w jednym miejscu świętujących 50-lecie istnienia Red Arrows, Viggena i Drakena z grupy Swedish Historic Flight, a także jedynego latającego egzemplarza bombowca Vulcan, który zrobił na mnie ogromne wrażenie rok wcześniej w czasie RIATu. Lista atrakcji była jednak znacznie szersza: Solo Turk, powracający po rocznej przerwie szwajcarski Hornet, Eurofighter w historycznym malowaniu upamiętniającym D-Day, „latająca forteca” B-17, czy chociażby zestaw „łopat” - Chinook, Black Cats, Sea King i Apache. Sobota powitała mnie iście angielską pogodą - nisko zawieszone chmury i ulewne, chociaż przelotne, deszcze nie były dobrą wróżbą. Zaplanowany na otwarcie pokazów wspólny przelot samolotów zwiadowczych i rozpoznawczych AWACS, Sentinel R1 i Boeinga Joint Rivet odbył się, ale samolotów właściwie nie było widać zza chmur. Jednak zgodnie z prognozami przekazywanymi przez komentatorów pułap chmur szybko zaczął się podnosić, a w trakcie pokazu Chinooka pojawiły się pierwsze kawałki niebieskiego nieba. Ogromne zainteresowanie wzbudził Gnats Display Team - samoloty te były wykorzystywane przez Red Arrows w latach 60. i 70., a z okazji świętowanej rocznicy zaprezentowały się we wspólnym przelocie z obecnie używanymi przed Redsów Hawkami. Ale najlepsze miało dopiero nadejść. Gdy na pas wykołował szwajcarski Hornet, słońce już solidnie przygrzewało, powietrze ciągle przesycone było wilgocią… To mogło oznaczać tylko jedno - będą przepiękne oderwania i iryzacje! Z zapartym tchem podziwiałam tęczowe chmury powstające przy statecznikach, gdy zgrabna sylwetka samolotu przecinała niebo. Takie mini-Axalp na brytyjskim niebie! Godnym zapamiętania był również pokaz śmigłowca ratownictwa morskiego Sea King, który już w 2016 roku ma zostać wycofany ze służby. Przeloty samolotów B-17, Dakota, Lancaster i Spitfire - stałych punktów programu brytyjskich pokazów - pozwoliły nacieszyć się charakterystycznym brzmieniem silników wszystkim miłośnikom tych zasłużonych dla historii statków powietrznych. Po chwili w powietrze wzbił się Eurofighter, potem Solo Turk… ale moja uwaga już zwrócona była gdzie indziej. Bo oto na pas wytaczała się potężna, charakterystyczna sylwetka o kształcie przypominającym płaszczkę - Vulcan! Uwielbiany przez Brytyjczyków i utrzymywany w stanie pozwalającym mu na latanie wyłącznie dzięki ofiarności darczyńców. W chwili gdy odrywa się od pasa, zachwyca zwrotnością i lekkością. I towarzyszący temu przepiękny świst czterech silników… Nie da się nie zakochać w tej unikatowej już maszynie. Lądowanie Vulcana - i po chwili na pas wkołowuje 9 czerwonych Hawków. Wzbijają się w powietrze, pozostawiając za sobą chmury intensywnie niebieskiego, czerwonego i gęstego białego dymu. Manewry wykonywane idealnie, opanowane do perfekcji - i zachwycające publikę za każdym razem. Zaraz po nich kolejne bardzo wyczekiwane punkty programu - Draken i Viggen. Draken dołączył do grupy pokazowej Swedish Historic Flight dopiero w czerwcu tego roku, więc każdy jego udział w pokazach jest nie lada gratką dla wielbicieli „powietrznych” Saabów. A fioletowo-pomarańczowe płomienie wydobywające się z potężnego dopalacza Viggena są bez wątpienia niezapomnianym widokiem. Jeszcze kilkanaście minut akrobacji w wykonaniu Gnats’ów - i pierwszy dzień pokazów się zakończył. Ale dopiero niedziela przyniosła emocje, których poszukuje chyba każdy „świr lotniczy”. Wielka w tym zasługa Kerada, goszczącego na forum SPFL, a na stałe zamieszkującego w Wielkiej Brytanii. Gdy już zajęłam strategiczne miejsce pod barierką w okolicy początku pasa startowego, wyciągnął mnie poza teren bazy - pod przysłowiowy płot. Okazało się bowiem, iż ogromną zaletą lotniska w Waddington jest dość rzadka na pokazach możliwość fotografowania z przedłużenia pasa i drogi kołowania. Wystarczyło wyjść za ogrodzenie lotniska, przejść kilkaset metrów wzdłuż wysokiego płotu oddzielającego lokalną drogę od początku pasa startowego i już po chwili płot zamieniał się w niewielki zwój drutu kolczastego, zza którego swobodnie dało się zarówno oglądać, jak i fotografować kołujące idealnie na wprost samoloty przygotowujące się do pokazu. Wrażenia okazały się być niezapomniane - przepiękna sylwetka Drakena od „mordki”, wynurzające się zza wzniesienia z rozgrzanego, falującego powietrza kabiny samolotów Redsów, czy też podmuch "gorącego wiatru" z dysz majestatycznego Vulcana, opuszczającego pas, na długo pozostaną w mojej pamięci. Miejsce to okazało się być również osią pokazów, pozwoliło więc na oglądanie przelotów z zupełnie innej perspektywy - o wiele bardziej emocjonującej ;) Bo nie ma chyba miłośnika awiacji, któremu serce szybciej by nie zabiło na widok przelatującego tuż nad głową bombowca B-17 zrzucającego paliwo, czerwonego Hawka wylatującego zza pleców, który pędzi na mijankę i rozwija za sobą kolorowy dym, czy zwariowanego Solo Turka, który ku naszej radości chyba zapominał o wyłączeniu dopalacza, kręcąc kolejne figury tuż nad nami. Kolejne przeloty wywoływały niezmiennie uśmiech na twarzach wszystkich zgromadzonych, a migawki aparatów pracowały niemal bez wytchnienia. Aż żal, że z powodu remontu pasa pokazy w Waddington w 2015 roku nie odbędą się - ale mocno trzymam kciuki za edycję 2016, aby móc znowu stanąć tam na przedłużeniu drogi kołowania ;) A tymczasem - zapraszam do obejrzenia zdjęć z edycji 2014 :) Aleksandra „Alex” Kuczyńska

X MAŁOPOLSKI PIKNIK LOTNICZY (Polska, EPKC)

Małopolski Piknik Lotniczy obchodził w tym roku 10-lecie. Jest to wyjątkowa impreza, znana wszystkim sympatykom lotnictwa w Polsce. Wszystko przez jej niesamowity klimat. Piknik lotniczy w środku miasta, wyjątek na skalę światową. W tym roku nie mogliśmy narzekać na aurę. Pogoda przez cały weekend dopisywała, we znaki dawała się jedynie wysoka temperatura. Zarówno w sobotę, jak i niedzielę mieliśmy przyjemność oglądać na niebie pokazy kunsztu pilotażu Artura Kielaka na swoim XA-41, a także mistrza małopolskiego pikniku, czyli Jurgisa Kairysa na ognistym su-26. Solowe pokazy Jurgisa i Artura przyprawiają co roku o dreszcz na skórze każdego z widzów. Niskie przeloty, podwójne kobry czy przewrót na plecy zaraz po starcie to dla Kairysa chleb powszedni. Litwin wykonał też kilka pokazów wraz ze swoimi ,,bandytami” z Rumunii, czyli Aerobatic Yakkers, którzy imponują precyzją i bardzo ciasnym szykiem. Gwiazdami pikniku były również Biało-Czerwone Iskry w poziomym pokazie na pięć samolotów TS-11 i Spitfire LF Mk.XVIE. Spitfire po raz pierwszy zaprezentował się na krakowskim niebie i od razu zachwycił nas wszystkich. To jedna z tych maszyn w historii lotnictwa, która zdecydowanie ma duszę. W niedzielne popołudnie mogliśmy podziwiać ją w przelotach z XA-41. Miłym akcentem były także akrobacje w wykonaniu Roberta Kowalika wykonywane na samolocie Extra 300L. Pięknie na Czyżynach prezentowały się też: dwupłatowiec Boeing Stearman, Yak-18, RWD-5, Pipery Cub czy amatorska grupa 3AT3. W drugi dzień pokazów przyleciał Wojciech Krupa Extrą 330LC i pokazał, ile ten akrobata potrafi, kiedy za sterami znajduje się lider zespołu Żelazny. Przez cały weekend na pikniku pojawiły się tysiące rodzin, atrakcji nie brakowało. Na ziemi można było obejrzeć historyczne inscenizacje czy zwiedzić muzeum. Minusem pokazów były długie przerwy, podczas których na niebie nie działo się prawie nic. Dawało to jednak szanse na chwilę relaksu czy zniwelowanie głodu pyszną kiełbaską z grilla czy klasyczną, jak na Małopolskę przystało, pajdą chleba ze smalcem. Kamil ,,Kamio" Łach
Back to Top