KONSTELACJA 11 GWIAZD (Wielka Brytania, EGSU)

The Flying Legends, wydarzenie na które entuzjaści lotniczych zabytków czekają niecierpliwe przez cały długi rok. Tegoroczna edycja miała miejsce jak zwykle na historycznym lotnisku Duxford, w pobliżu Cambridge, w dniach 12-13 lipca. Impreza ta, ze względu na ilość prezentowanych maszyn, ich różnorodność oraz intensywność pokazów, nie ma sobie równych w całej Europie. Dlategoteż słusznie określana jest przez grono entuzjastów jako kultowa.

Lotnisko w Duxford, położone około 15 kilometrów na południe od Cambridge, powstało w 1918 roku dzięki pracy niemieckich jeńców. W okresie międzywojennym stało się domem dla brytyjskiego 19 dywizjonu myśliwskiego, który to jako pierwszy spośród jednostek RAF otrzymał w 1938 r. najnowszy myśliwiec Supermarine Spitfire. Wybuch II wojny światowej i pierwsze naloty Luftwaffe na terytorium Wielkiej Brytanii dowiodły, jak wielkie znaczenie strategiczne dla obronności ma to lotnisko. Z tego powodu do stacjonującego tam 19 dywizjonu dołączyły także dywizjony 310 oraz 242, a wkrótce po nich polski dywizjon 302 „Poznański”. Dla upamiętnienia poświęcenia i wysiłku lotników, walczących w Bitwie o Anglię, przed bramą wjazdową do mieszczącego się tam obecnie oddziału Imperial War Museum umieszczono replikę samolotu Hawker Hurricane z biało-czerwoną szachownicą i oznaczeniem kodowym WX-E, na którym latał porucznik Tadeusz Chłopik.

Czując rozpierającą nas dumę po obejrzeniu takiego widoku wkraczamy na ten magiczny teren. Mieszczący się tutaj oddział Imperial War Museum może poszczycić się imponującą kolekcją samolotów zarówno wojskowych jak i cywilnych, czołgów, wozów opancerzonych, dział, ciężarówek oraz innego wyposażenia używanego na polach walki od I wojny światowej do czasów współczesnych. Biorąc pod uwagę fakt, że to co nas najbardziej interesuje, czyli pokazy w powietrzu, rozpoczynają się dopiero ok. godziny 14.00, warto jest przyjechać znacznie wcześniej, by te kilka godzin poświęcić na zwiedzanie wystawionych tu eksponatów.
Wędrówkę rozpoczynamy od położonego najbliżej wejścia ogromnego hangaru o nazwie „AirSpace”. Mieszczące się tutaj eksponaty prezentują historię brytyjskiej awiacji począwszy od pierwszych prymitywnych dwupłatowców, poprzez samoloty z okresu II wojny światowej a kończąc na takich maszynach jak Concorde, Avro Vulcan czy Eurofighter Typhoon. Bardzo ciekawą ekspozycją, szczególnie dla młodzieży i dzieci, jest szereg mechanizmów i urządzeń, pokazujących dlaczego i jak samoloty w ogóle latają oraz jakie są wymagania co do refleksu, wzroku i koordynacji ruchowej dla przyszłych pilotów. Podążając dalej wzdłuż lotniska natrafiamy na historyczne hangary, w których między innymi obejrzeć można samoloty w trakcie prac restauracyjnych i konserwacyjnych, tematyczną wystawę poświęconą Bitwie o Anglię oraz zrekonstruowany do stanu z roku 1940 pokój operacyjny, z którego zarządzano wysyłanymi do walki przeciwko niemieckiej Luftwaffe dywizjonami myśliwskimi. Miłym przerywnikiem w zwiedzaniu okazuje się być odbywający się właśnie koncert kobiecego trio The Manhattan Dolls. Panie odbyły długą podróż aż z Nowego Jorku, aby uświetnić atmosferę imprezy przebojami z lat czterdziestych ubiegłego wieku, co w połączeniu ze stylizacją kostiumów, makijażem i fryzurami z tamtej epoki wywołuje prawdziwy entuzjazm wśród licznie zebranej publiczności. Niestety nie możemy poświęcić więcej czasu dziewczynom z Manhattanu, czekają na nas kolejne ekspozycje do obejrzenia, a czasu do rozpoczęcia pokazów coraz mniej. Przed nami wyrasta ogromny przeszklony hangar, mieszczący w sobie The American Air Museum. Miejsce to ma upamiętniać 30 000 amerykańskich lotników, którzy poświęcili swoje życie wykonując misje lotnicze z terenu Wielkiej Brytanii podczas drugiej wojny światowej. Jest także pomnikiem upamiętniającym tych, którzy walczyli w innych konfliktach XX i XXI wieku takich jak Korea, Wietnam, Libia i Irak. W środku od widoku znajdujących się tam maszyn każdy fan lotnictwa może naprawdę dostać zawrotu głowy. W oczy od razu rzuca się futurystyczna, matowo-czarna sylwetka szpiegowskiego SR-71 Blackbird. Po chwili dostrzegamy, że mimo swojego ogromu wygląda on niepozornie stojąc pod skrzydłem potężnego strategicznego bombowca B-52, który zajmuje praktycznie całą szerokość hangaru. Dalej widzimy takie legendy, jak B-17 Flying Fortress, B-24 Liberator, B-25 Mitchell czy P-47 Thunderbolt. Nie brakuje również tych bardziej nowoczesnych, lecz nie mniej słynnych maszyn jak F-4 Phantom czy A-10 Thunderbolt. Interesującym eksponatem jest również kokpit myśliwca F-15 gdzie na własne oczy przekonujemy się, jak skomplikowanym i trudnym w obsłudze jest nowoczesny odrzutowy myśliwiec. Zerkając z niepokojem na zegarki, opuszczamy hangar i szybkim krokiem udajemy się do ostatniego już punktu naszego zwiedzania, a mianowicie ekspozycji o nazwie „Land Warfare”, która prezentuje szeroką gamę sprzętu wojskowego używanego na wszystkich frontach od pierwszej wojny światowej do konfliktów zbrojnych drugiej połowy XX w. W ciekawie zaaranżowanych scenkach możemy oglądać obsługi dział na stanowiskach, walkę niemieckiego Tygrysa z polskim T-34 pośród ruin miasta w których skrywają się niemieccy żołnierze z granatami gotowymi do użycia. Ilość tego sprzętu i sposób jego prezentacji robi naprawdę ogromne wrażenie i żałujemy, że nie możemy poświęcić więcej czasu na dokładne oglądanie i czytanie tablic informacyjnych. Nie dla czołgów jednak tutaj przybyliśmy, prawda? Szybki rzut oka na zegarek utwierdza nas w przekonaniu, że już najwyższy czas zająć dogodne fotograficzne stanowiska w pobliżu pasa startowego.

Tegoroczna edycja Flying Legends z kilku powodów zapowiadała się na jedną z lepszych w ciągu ostatnich lat. Imponująca lista 13 Spitfire’ów (wliczając w to bardzo rzadkie cztery egzemplarze wersji Mk I), jedyny latający, specjalnie sprowadzony z USA, egzemplarz Boeinga P-26 Peashooter, pięć P-51D Mustang, 3 egzemplarze F4U Corsair. Wspaniały Lockheed Super Constellation oraz debiutujący na europejskim niebie P-40C Warhawk dopełniały obrazu szczęścia, jakie miało nas czekać w trakcie pokazów. Niestety w przypadku pokazów lotniczych, a w szczególności pokazów z udziałem tak wiekowych maszyn, dwa czynniki potrafią sprawić sporą różnicę pomiędzy tym co na papierze a tym co w rzeczywistości. Kombinacja złej pogody oraz problemów technicznych niektórych maszyn sprawiła, że lista uczestników uszczupliła się między innymi o dwa Spitfire’y, kolejne dwa Junkersy Ju-52 czy chociażby dawno nie widzianą morską odmianę Spitfire czyli Seafire.
Dość już jednak tych smutnych wieści, bo oto słyszymy charakterystyczne kaszlnięcia uruchamianych w Spitfire’ach silników. Kolejne maszyny w narastającej kakofonii dźwięków kołują na pas startowy, by jedna po drugiej poderwać się do lotu. Na chwilę robi się cicho kiedy samoloty oddalają się od lotniska, by uformować szyk. Czas ten wypełniają nam rozmowy komentatorów, którzy w interesujący i dowcipny sposób opisują nam maszyny oraz przedstawiają często nieznane fakty i anegdoty ich dotyczące. Z niejakim zdziwieniem stwierdzamy nieobecność tak charakterystycznego dla tych pokazów i łatwo rozpoznawalnego dla naszych uszu francuskiego komentatora Bernarda Chabberta, który z powodzeniem zastąpiony został jednak przez kolejnego utalentowanego entuzjastę lotnictwa z Australii – Petera Andersona. Wszelkie rozmowy jednak ustają kiedy na horyzoncie pojawia się potężna formacja 11 Spitfire’ów. Wrażenia, jakie ten widok robi na nas, nie da się w prosty sposób opisać słowami, to trzeba naprawdę zobaczyć na własne oczy i co bardzo ważne – usłyszeć! Po chwili od grupy odrywają się cztery samoloty tworząc unikalną i nie widzianą od czasu Bitwy o Anglię formację złożoną z maszyn w wersji Mk I, widok zaiste wart zapamiętania i udokumentowania dla przyszłych pokoleń. Pozostałe Spitfire’y po chwili nieobecności pojawiają się na lotniskiem, dając imponujący pokaz akrobacyjnych możliwości tej maszyny w symulowanych walkach powietrznych.
Dużą dawkę mocnych wrażeń dostarcza także symulowana walka powietrza między parą P-51D Mustang, a produkowanymi przez Hiszpanię na licencji Messerschmitta HA-1112 Buchón czyli bohaterami znanego filmu „Bitwa o Anglię”, w którym wcieliły się w rolę prawdziwych Bf-109.

Piloci Buchónów dali naprawdę świetny pokaz lotniczego kunsztu, demonstrując akrobacje w ciasnym szyku, co prezentowało się szczególnie interesująco pod względem fotograficznym i dawało możliwość ciekawych, rzadkich ujęć tych maszyn. Pogoda oraz kłopoty techniczne ograniczyły liczebność maszyn Red Bulla z trzech do jedynego obecnego w Duxford Mitchella B-25. Jego pokaz jak zwykle prezentował bardzo wysoki poziom i debiutująca na Flying Legends maszyna została bardzo entuzjastycznie przyjęta przez widzów. Kolejnym samolotem, wzbudzającym duże emocje i oczekiwania, była nie widziana tu od dziesięciu lat „Connie” czyli czterosilnikowy Lockheed Super Constellation. Piękna sylwetka tego samolotu robi duże wrażenie i mimo niezbyt imponującego pokazu składającego się z dwóch przelotów przed publicznością był to gorąco przyjęty powrót po tak wielu latach nieobecności. Jedna z niekwestionowanych gwiazd tegorocznej edycji Flying Legends czyli Boeing P-26 Peashooter, pierwszy amerykański myśliwiec o metalowej konstrukcji i jedyny zdolny do lotu egzemplarz na świecie, mimo dość odległego i robiącego wrażenie ostrożnego pokazu,również został bardzo ciepło przyjęty przez zgromadzonych entuzjastów lotnictwa. Widok tak rzadkiego samolotu w locie sam w sobie przecież jest czymś wyjątkowym i usprawiedliwia brak bardziej widowiskowych ewolucji. Niestety niedzielna pogoda sprawiła, że nie ujrzeliśmy go ponownie, zbyt silny wiatr zdecydował o podjęciu trudnej decyzji o jego unieruchomieniu.
Stałym już punktem w formule pokazów jest wizyta maszyn z Battle of Britain Memorial Flight. Potężny Avro Lancaster pojawił się jak zwykle znikąd w towarzystwie nieodzownych towarzyszy eskorty w postaci Spitfire’a oraz Hurricane’a. Kilka przelotów, otwarcie komory bombowej, przechył w stronę publiczności i po chwili czarny jak noc czterosilnikowiec oddala się w osłonie swoich mniejszych braci. Podobny pokaz tym razem w wersji amerykańskiej daje nam stacjonująca w Duxford „Sally B” czyli Boeing B-17 Flying Fortress. Tym razem jej eskortę tworzą maszyny, których widok w pobliżu był dla załóg Latających Fortec najpiękniejszym widokiem na świecie. Cadillac przestworzy, jak określa się P-51D Mustang, był pierwszym myśliwcem, który był w stanie zapewnić osłonę bombowcom, wykonującym dzienne naloty. Fakt ten w znaczący sposób ograniczył ogromne straty, jakie dotychczas ponosiły latające bez myśliwskiej eskorty załogi B-17. „Sally B” wykonuje kilka przelotów w osłonie dwóch Mustangów i kończy pokaz tradycyjnym już przelotem z białym dymem, który jest hołdem dla wszystkich osób przyczyniających się to tego, by ta jedyna w Europie Latająca Forteca pozostała sprawna i cieszyła nasze oczy każdego roku.

Lśniący polerowanym metalem Curtiss P-40C Warhawk jest najnowszym nabytkiem bazującej w Duxford The Fighter Collection (TFC). Maszyna, niedawno pozyskana ze Stanów Zjednoczonych, miała być jednym z mocnych punktów tegorocznych pokazów. Dowiodła tego już w sobotę wykonując start, który dla osób zgromadzonych na tzw. tank bank pozostawił niezatarte wspomnienie. Pilot ścinając narożnik lotniska, przeleciał kilka metrów nad naszymi głowami, wzbudzając niekłamany entuzjazm wśród widowni i fotografów. Niestety defekt techniczny spowodował, że było to wszystko co ta piękna maszyna pokazała tego dnia. Po krótkiej chwili dostrzegliśmy ją lądującą i jak się okazało był to jej jedyny lot podczas całego weekendu. Ten sam gorzki los podzielił również inny obecny na pokazach Curtiss P-40F, który zawiódł w niedzielę i w konsekwencji z całego trio produktów tej firmy, jej honoru w drugim dniu pokazów bronił samotny Curtiss Hawk 75.
Norweska Dakota DC-3 jest dość częstym gościem pokazów Flying Legends. Jej bardzo dobry, widowiskowy i fotogeniczny pokaz nie był więc niczym zaskakującym. Lśniąca metalem sylwetka ukazywała się nam z różnych stron i pod przeróżnymi kątami, tworząc doskonałe okazje do zrobienia fantastycznych zdjęć tego legendarnego samolotu. Wysiłki załogi zostały sowicie wynagrodzone przez gorąco oklaskującą i machającą do pilotów publiczność. Ci z kolei w charakterystyczny dla nich sposób odwdzięczyli się poprzez machanie norweską i brytyjską flagą.

Kolejne maszyny pojawiają się, by zaprezentować się przed licznie zgromadzoną publicznością. Mamy okazję podziwiać w locie unikatową „morską” formację tzw. kotów, czyli maszyn które w nazwie mają angielskie słowo „cat”. Są to pochodzące z wytwórni Grummana – Wildcat, Hellcat oraz Bearcat. Kwartet dopełniony zostaje przez morską wersję myśliwca Corsair. Ten ostatni odłącza się od formacji, by pokazać w pełni możliwości tego znakomitego, potężnego samolotu, pogromcy słynnych japońskich Zero. Podziwiamy szereg figur akrobacyjnych, doskonale widoczny jest wygięty profil skrzydeł. Do grupy przedstawicieli lotnictwa morskiego dołącza wkrótce lśniący szaro-granatowym lakierem Hawker Sea Fury. Samolot ten, jedna z najszybszych seryjnie produkowanych maszyn z napędem tłokowym, zachwyca dynamiką pokazu. Patrząc na szybkość, jaką prezentuje, można dać wiarę stwierdzeniu, że był on ostatnim brytyjskim samolotem z silnikiem tłokowym, który zestrzelił w walce powietrznej nowocześniejszy od niego odrzutowiec.

Tempo pokazów zwiększa się w miarę zbliżanie się do finału. Oto przed nami pojawia się prawdziwy bohater bitwy o Anglię – Hawker Hurricane. Samolot ten po wprowadzeniu do służby jego nowocześniejszego następcy – Spitfire’a skrył się w cieniu jego chwały. Fakty natomiast są takie, że w tamtym okresie RAF dysponował tylko 19 dywizjonami wyposażonymi w Spitfire, podczas gdy Hurricane był na wyposażeniu aż 32 dywizjonów i to on dźwigał główny ciężar walki z niemieckim wyprawami bombowymi na terytorium Wielkiej Brytanii. Nie tak piękny jak jego młodszy brat, daje jednak zgromadzonej publiczności nie mniejszą radość z możliwości podziwiania w locie tak rzadkiej konstrukcji. Po chwili jednak kończy się jego występ i na scenę występują kolejni aktorzy. Charakterystyczna, czarny sylwetka górnopłata to Westland Lysander, samolot przeznaczony do zadań obserwacyjnych, ratowniczych orz misji specjalnych. Gdzieś wysoko w górze możemy obserwować Hawkera Nimroda, dwupłatowca skonstruowanego jako pokładowy myśliwiec marynarki brytyjskiej we wczesnych latach 30. Tuż po jego występie pojawia się para maszyn Gloster Gladiator, czyżby organizatorzy prezentowali nam historię morskich myśliwców w porządku chronologicznym? Gladiatory bowiem były bezpośrednimi następcami Nimrodów na pokładach brytyjskich lotniskowców przed wybuchem II wojny światowej. Jemu też przypada zaszczytna rola „Jokera” w tej edycji Flying Legends. Joker to samolot, który umila czas publiczności swoim pokazem, podczas gdy reszta samolotów przygotowuje się do finałowego aktu całej imprezy – czyli do Balbo. To dziwne określenie na przelot wszystkich samolotów biorących udział w imprezie jako jedna formacja wzięło się prawdopodobnie od nazwiska włoskiego ministra lotnictwa Italo Balbo. Polityk ten, sprawujący swój urząd w latach dwudziestych i trzydziestych XX w., by ukazać potęgę faszystowskiego lotnictwa Włoch, zorganizował imponujący masowy przelot 24 łodzi latających przez Atlantyk i z powrotem. To wydarzenie spowodowało powstanie w języku włoskim słowa na określenie przelotu dużej formacji samolotów. Tym słowem jest właśnie Balbo. Dość jednak tych lingwistycznych dygresji, podziwiamy pokaz Gladiatora, który w roli Jokera kontynuuje znakomitą tradycję poprzednich edycji, w których tę rolę pełnił Bearcat i pilotujący go Stephen Grey. Dzisiaj jego syn Nick Grey udowadnia nam w pełnych fantazji pętlach, beczkach i zwrotach, że z godnością zastępuje emerytowanego ojca. Ale oto zbliża się do nas widoczna już z daleka formacja. Uczciwie trzeba przyznać, że bywały czasy kiedy w jej skład wchodziło ponad trzydzieści samolotów. Widok musiał być naprawdę imponujący. Tego roku jednak z powodu wspomnianych wcześniej komplikacji pogodowych i technicznych musieliśmy się zadowolić skromną liczbą 16 w sobotę oraz 19 w niedzielę. Po przelocie wszystkich maszyn, kolejne przeloty odbywają się już trójkami, po czym maszyny pojedynczo odrywają się do końcowego zwrotu i lądowania. Tak, niestety, to już koniec tegorocznej edycji The Flying Legends. Ostatnie latające legendy kołują na swoje stanowiska, zamiera powoli dźwięk Merlinów, Griffonów i Allisonów. Z żalem opuszczamy to miejsce, w którym spędziliśmy dwa cudowne dni pełne emocji, podziwu i wzruszenia. Do zobaczenia za rok w Duxford.

Adam „larky” Skowroński