Szukaj

IRAN INTERNATIONAL AIR SHOW – KISH 2018 (Iran, OIBK)

 Czekamy już pięć, czy może nawet dziesięć minut. Czas strasznie się dłuży. W myślach ostatni raz przebiegam wszystkie ustawienia. Przesłona, migawka, filtr ND, stabilizacja… żeby tylko tego nie spie…. są! Nisko! Tuż nad horyzontem. Wydaje się, że lecą nad dachami pobliskich budynków. Trzy punkty, które bardzo szybko przemieniają się w sylwetki samolotów. Łatwo je zauważyć, bo kopcą prawie jak nasze MiGi. Dolatując do lotniska jeszcze bardziej obniżają pułap. Woow! Będzie „kosa”. Wokół słychać już tylko „kanonadę” migawek setek aparatów. Zaraz jednak zagłusza ją ryk sześciu odrzutowych General Electric J79. Trójka „Phantomów” zbliża się w naszym kierunku. Kiedy są prawie na wysokości miejsca, gdzie stoimy cała formacja rozpoczyna rozejście ze wznoszeniem. Jeden po drugim maszyny przelatują nad naszymi głowami pięknie prezentując swoje malowanie w schemacie „minor-asia”. Nie ma jednak czasu, aby je podziwiać zbyt długo. Ktoś obok wykrzykuje zdanie, które jest spełnieniem marzeń chyba każdego lotniczego świra…”lecą Tomcaty!” Dwie wielkie szaro-niebieskie maszyny lecą równie nisko co poprzedzające je F-4. Skrzydła w konfiguracji maksymalnie rozłożonej. Wokół ponownie słychać „kanonadę” migawek… i okrzyki radości. Dla wielu stojących wokół mnie ludzi właśnie spełniło się pewne marzenie. Oba „Perskie Koty” przelatują nad naszymi głowami odchodząc na dopalaczach w rzadkie chmury… heh, faktycznie z marzeniami trzeba uważać… bo potrafią się spełniać … ale zacznijmy jednak od początku. Do Iranu wybraliśmy się aby zobaczyć prawdziwą latającą legendę – myśliwiec Grumman F-14 Tomcat. Dlaczego akurat tam? Od czasu wycofania „Kocurów” ze stanu US Navy, Iran jest jedynym miejscem, gdzie można zobaczyć te piękne maszyny w locie. Tomcaty trafiły tam w latach siedemdziesiątych w liczbie 79 sztuk. Iran był jedynym zagranicznym użytkownikiem F-14. Odegrały one znaczącą rolę w konflikcie z Irakiem w latach 1980-88. Przypisuje się im kilkadziesiąt zwycięstw powietrznych. Po wybuchu Rewolucji, upadku rządów Szacha i związanym z tym sankcjom USA, liczba sprawnych maszyn znacznie zmalała. Obecnie szacuje się, że w linii pozostaje ok 40 maszyn z czego 20-24 jest w pełni gotowych do wykonywania misji bojowych (FMC – full mission capable). Iran nie jest łatwym krajem dla foto-lotniczych świrów. Fotografowanie samolotów oraz instalacji wojskowych jest tam zabronione pod karą więzienia. Jedyną okazją na bezpieczne, szczególnie dla obcokrajowca, sfotografowanie irańskich F-14 w locie jest coroczna Parada Lotnicza organizowana w Teheranie podczas „Tygodnia Świętej Obrony”. Pokazów lotniczych, w naszym rozumieniu, praktycznie tam nie ma. Jedyna znaną mi, otwartą dla szerokiej publiczności tego typu imprezą są organizowane co dwa lata pokazy na wyspie Kish. W tym roku odbyła się już dziewiąta edycja Iran International Air Show. Jest to wydarzenie o charakterze targowym, gdzie pokazy w locie są tylko dodatkiem. Podczas czterech dni trwania imprezy w hali wystawowej mieszczącej się przy lotnisku zaprezentowało się ponad 100 irańskich i zagranicznych firm działających w szeroko rozumianej sferze przemysłu lotniczego. O ile wystawa dotyczyła głównie sektora cywilnego o tyle pokazy dynamiczne zostały zdominowane przez lotnictwo wojskowe. W powietrzu swoje umiejętności prezentowali lotnicy Irańskich Sił Powietrznych (IRIAF) oraz Korpusu Strażników Rewolucji (IRGC). Ponadto w pokazach wzięli udział goście zagraniczni: zespół akrobacyjny Sił Powietrznych FR Striżi (na MiG-29) i cywilna grupa akrobacyjna Baltic Bees (na L-39). Na wystawie statycznej można było z bliska podziwiać transportowego C-130H, należącego do irańskiej marynarki (IRIN) SH-3D SeaKing w atrakcyjnym morskim malowaniu oraz przynależne do IRGC szkolno-bojowe PC-7 i EMB-312 Tucano. Maszyny odrzutowe reprezentował: (F-5F) Saeqeh/Piorun II oraz niewątpliwa gwiazda całych pokazów, myśliwiec F-14 Tomcat. Na specjalnie wydzielonej strefie można było jeszcze podziwiać niektóre maszyny biorące udział w pokazie w powietrzu. Były to czerwono-niebiesko-białe MiGi-29 zespołu „Striżi”, towarzyszący im IL-76MD, żółto-niebieskie L-39 Albatros zespołu Baltic Bees, lekki transportowiec Harbin Y-12, dwa PC-7, trzy Tucano oraz dwa Saeqeh I. Wprawny obserwator mógł również wypatrzeć na stanowisku dla samolotów pasażerskich transportowego AN-74 w barwach IRGC. Pokazy w powietrzu odbywały się w każdy z czterech dni imprezy. Rozpoczynały się po południu, a kończyły tuz przed zachodem słońca. Każdego dnia otwierał je desant spadochroniarzy z flagą państwową wykonany z samolotu Y-12. Następnie, na strefę pokazów pozorowany atak na niskiej wysokości wykonywała para samolotów Su-22M4/Su-22UM3 należących do IRGC. Piloci przeprowadzali dwa naloty parą następnie po rozejściu jeszcze dwa przeloty pojedynczych maszyn. Oba Su nosiły nietypowy, jak na te strefę geograficzna „zielony” kamuflaż. Warto tu przypomnieć, że Su-22 trafiły do Iranu z Iraku podczas operacji Desert Storm. Ok 40 samolotów tego typu uciekło do Iranu chroniąc się w ten sposób przed zniszczeniem przez siły Koalicji. Po wojnie maszyny zostały zarekwirowane jako cześć reparacji wojennych. Niedawno władze Iranu poinformowały o przywróceniu do lotu jednej eskadry tych samolotów (10 szt.) Według oficjalnych informacji, irańskie „Fitter-y” oprócz remontu przeszły również modernizację pozwalającą na wykorzystanie nowoczesnego uzbrojenia. Na dostępnych materiałach widać, że niektóre maszyny wyposażono nawet w instalacjeę do tankowania w powietrzu, najprawdopodobniej pozyskaną z ex-Irackich Mirage F1. Szczegółów na ten temat jednak na razie brak. Po Su-22 swoje pokazy rozpoczynało lotnictwo szkolne. Najpierw w powietrzu zaprezentował się pojedynczy PC-7 a następnie trio EMB-312. Piloci prezentowali dosyć typowy zestaw figur akrobacyjnych, samą atrakcją było jednak oglądanie tych maszyn w locie w irańskich barwach. Po nich znowu w powietrzu zapanowały „palniki”. Były to, „najnowsze” samoloty z inwentarza IRIAF wielozadaniowe Saeqeh/Piorun I. Maszyny tego typu to kolejna (po projekcie Azarakhsh/ Błyskawica) odsłona programu budowy samolotu wielozadaniowego na bazie lekkiego myśliwca F- 5E/F. Zewnętrznie od amerykańskiego pierwowzoru irańskie samoloty różnią się jedynie podwójnym usterzeniem. Po efektownym starcie parą, piloci zaprezentowali szereg bardzo widowiskowych niskich przelotów oraz kilka układów powietrznej akrobacji. Po efektownym rozejściu kończącym pokaz Pioruny odleciały do strefy wyczekiwania. Wtedy nad lotniskiem pojawiła się długo wyczekiwana przez wszystkich formacja składająca się z (jednego z dwóch istniejących na świecie) latającego tankowca KC-747 w towarzystwie dwóch F-14 oraz trzech F-4. Po majestatycznym przelocie cała formacja oddaliła się aby powrócić do nas po chwili w osobnych grupach. Zanim jednak to nastąpiło załoga C-130H zaprezentowała jeszcze taktyczny zrzut ładunków z wykorzystaniem spadochronów. Zaraz potem powróciły myśliwce. Najpierw były to trzy F-4 Phantom, które wykonały niski przelot w ciasnej formacji i rozeszły się efektownym break-iem idealnie przed strefą publiczności. W odróżnieniu jednak do wszystkich pokazów, jakie możemy zobaczyć w Europie czy USA, piloci położyli swoje maszyny w kierunku publiczności. Czyli rozchodzące się maszyny przelatywały nad publicznością, a nie odlatywały od niej, jak to jest na innych pokazach. Wnikliwi obserwatorzy mogli też zauważyć, że prezentowane maszyny przeszły już głębszą modernizację w ramach programu „Dowran”. Po Phantom-ach powróciły również F-14, wzbudzając powszechny aplauz wśród publiczności. Na zakończenie jeszcze raz pojawiła się para Saeqeh I w niskim przelocie i efektownym rozejściu. Na tym zakończyła się prezentacja lotnictwa gospodarzy. Przestrzeń na lotniskiem przejęli goście. Najpierw swój kunszt zaprezentowały Bałtyckie Pszczółki, a po nich rosyjskie Striżi. Obie grupy dały świetne lotnicze przedstawienie w pięknym świetle zachodzącego już słońca. Skoro o świetle mowa, to trzeba wspomnieć, że pora o jakiej odbywały się pokazy była genialnie dobrana. Pięknie rysujące, ciepłe światło, właściwie brak termiki i duża przejrzystość powietrza bardzo pomagały łapać fajne kadry. Pokazy kończyły się o zachodzie słońca potęgując efekt jaki wywierały przelatujące nad głową formacje samolotów. Bardzo pozytywnie zaskoczyła nas pogoda. Spodziewaliśmy się niebieskiej blaszki, upału i totalnej termiki. Zamiast tego w dzień przyjazdu przywitała nas ulewa i gwałtowne burze. W pozostałe dni było wietrznie, ale słonecznie i ciepło, a po niebie wędrowały piękne chmurki. Jako zakredytowani „Photographers” (w Iranie lepiej nie przedstawiać się jako zagraniczny dziennikarz bez oficjalnej akredytacji) mieliśmy możliwość fotografowania również „z drugiej strony pasa”. Trzeba przyznać, że „strefa photo” została przygotowana (jeśli chodzi o umiejscowienie) perfekcyjnie. Około 100 metrów od pasa, idealnie w osi pokazu. Do tego stopnia, że nawet desantowane z C-130 tary transportowe lądowały tuż za naszym stanowiskiem, przelatując nad naszymi głowami. Gorzej było z infrastrukturą socjalną…, po prostu jej nie było. Większość lotów odbywała się blisko publiczności, niektóre nawet bardzo blisko lub po prostu nad nią. Dla przykładu w ostatni dzień pokazów para Su-22 przeprowadziła pozorowany atak z lotu koszącego centralnie na „publikę”, zamiast na pas startowy jak to było w dni wcześniejsze. Dało to okazję do „strzelenia” naprawdę wyjątkowych kadrów irańskim Fitterom. Air show na wyspie Kish nie były wielką imprezą lotniczą, jakie znamy np. z Europy. Zamiast ośmiu godzin powietrznych akrobacji były tylko trzy. W powietrzu zobaczyliśmy tylko kilkanaście samolotów zamiast stu-kilkudziesięciu. Wiele osób mogłoby z tego powodu uznać, że wysiłek związany z dotarciem tam jest niewspółmierny do tego, co można było zobaczyć. I jest to oczywiście zrozumiałe. Dla mnie jednak egzotyka i unikalność oglądanych maszyn, w szczególności irańskich Phantomów i Tomcat-ów wynagradzała całkowicie poniesione trudy. Śmiało zaliczam tę imprezę do jednej z najciekawszych na jakich byłem w tym roku. Mam jeszcze nadzieję, że nie było to nasze ostatnie spotkanie z „Perskimi Kocurami”. Trzeba marzyć, bo marzenia czasem lubię się spełniać. Przemek “Youzi” Szynkora / www.foxtwo.pl

“NA BOGATO” – CZYLI JESIENNA AKADEMIA NIKONA W KRZESINACH (Polska, EPKS)

Akademia Nikona to zawsze dobra okazja do spotkania ciekawych ludzi i podszkolenia warsztatu w ciekawych „okolicznościach przyrody”. Nie inaczej było podczas jesiennej edycji, która odbyła się w 31. Bazie Lotnictwa Taktycznego w poznańskich Krzesinach. Zazwyczaj druga połowa października kojarzy się bardziej z chłodem, chmurami i deszczem niż błękitem i słońcem, lecz ten rok jest pod tym względem wyjątkowy i podczas fotografowania panowały iście letnie warunki. Jako, że w chwili obecnej Krzesiny goszczą F-16 z Łasku oraz M-346 z Dęblina, nie można było się skarżyć na brak akcji i monotonię. Przed dwa dni rejestrowaliśmy starty i lądowania podczas popołudniowych wylotów, a także mieliśmy piękne modelki na wyłączność podczas sesji w hangarach oraz podczas kontroli przedstartowej. Wisienką na torcie okazały się starty i lądowania podczas zachodów słońca, dające niezapomniane przeżycia zachowane nie tylko na kartach pamięci. Wszystko powyższe pozwala zawrzeć ten event w dwóch słowach – NA BOGATO! Jacek "perloz" Perlikiewicz

JESIEŃ Z FITTERAMI (Polska, EPSN)

Dzięki uprzejmości dowódcy 21. Bazy Lotnictwa Taktycznego w Świdwinie, w dniu 17.10.2018 r., po raz kolejny mieliśmy okazję gościć w bazie, w której na co dzień stacjonują „Fittery”. W trakcje naszej wizyty mogliśmy podziwiać starty jak i lądowania tych pięknych maszyn, które w połączeniu w tym dniu z pogodą dały całkiem ciekawe efekty naszej pracy. Grzegorz "Helmut" Kiełczykowski

FLIEGERSCHIESSEN AXALP 2018(Szwajcaria, LSAX)

„Jakie plany na Axalp w tym roku? Nie jadę… ale urlop mam zaplanowany” – tak mniej więcej  przebiegały rozmowy wśród członków Stowarzyszenia, gdy ktoś pytał o tegoroczny wyjazd na październikowe pokazy w szwajcarskich Alpach. Tylko nieliczni z nas zarezerwowali noclegi (co trzeba zrobić najpóźniej wczesną wiosną). Też jakoś odpuściłem (ale urlop miałem zaplanowany). A potem przyszedł wrzesień i pojawiły się poranne mgiełki, i o Axalp się przypomniało.  Na trzy tygodnie przed imprezą, w „ostrawskich burakach” dowiedziałem się, że chyba byłoby jedno miejsce do spania i z transportem też nie byłoby problemu. „To ja bym się pisał”. Miejsce było. Pojechałem. Normalnie, do Axalp jedzie się na tydzień. Najlepsza opcja, to wynająć w kilka osób domek, przyjechać w sobotę i po tygodniu wracać. Latanie na poligonie rozpoczyna się dopiero w poniedziałek, więc po przyjeździe można trochę odpocząć, ewentualnie coś pozwiedzać. Można, ale nasza ekipa, to same harpagany i jedziemy „na ostro”. Wyjazd dopiero w niedzielę wieczorem i na miejscu jesteśmy w poniedziałek rano. Żadnego odpoczynku, tylko od razu „na górę”. Na początek KP, może Tschingel (dwa spośród trzech oficjalnych miejsc wyznaczonych przez organizatora jako teren pokazów). Powrót, 3-4 godziny spania i wyprawa na Wildgärst – najwyższą górę w łańcuchu górskim po drugiej stronie doliny. A potem się zobaczy. Może dwa dni na Wildgärst, może Äbeflue też po drugiej stronie doliny, może na koniec jeszcze KP lub Tschingel. Pogoda zapowiada się bardzo dobra, więc powinni latać od poniedziałku do czwartku i co za tym idzie nie zakładamy, że któryś dzień odpuścimy. W piątek powrót. Może po drodze odwiedzimy lotnisko w Meiringen. Taki był plan. Plan bardzo dobry, tyle że rzeczywistość , a dokładniej nasza kondycja, trochę go zweryfikowała. Już poniedziałkowe wejście na Tschingela pokazało, że dawny „Kozica Team” to teraz stare capy, a droga na Wildgärst, to była już nasza Golgota. Ostatecznie jednak nie daliśmy się i cztery dni spędziliśmy „na górkach”. Czy było warto? Pewnie, że było. Latali codziennie. Hornety nie żałowały flar i to nie tylko na początku treningu. Nawet Tigery (F-5) rozpoczynały strzelanie od wlotu w dolinę „na flarach”. W poniedziałek, który w poprzednich latach nie był jakoś bogaty w latanie, było chyba najwięcej treningowych strzelań. We wtorek oprócz Hornetów z Meiringen, przyleciały poćwiczyć strzelanie F-18 z Payerne. Środa wypadła trochę słabo, bo rano odwołali treningi i odbył się tylko oficjalny pokaz o 14. W czwartek za to było już wszystko – przedpołudniowe treningi i oficjalny pokaz. Codziennie latał solista na F-18 i zespół Patrouille Suisse. Była oczywiście Super Puma rozpoczynająca pokaz od wystrzelenia 128 flar, był PC-21, byli spadochroniarze (we wtorek) i pokaz „gaszenia pożaru” przez parę Pum. Dodatkowo do programu imprezy organizatorzy dodali w tym roku jeszcze pokaz przechwycenia „obcego” samolotu przez dyżurującą parę F-18. Ekscytujące, to może jakoś nie było ale zawsze to coś nowego. Podczas pokazów dowiedzieliśmy się też, że w tym roku mieliśmy ostatnią okazję podziwiać strzelające F-5. Samoloty te mają być jeszcze używane przez zespół Patrouille Suisse  oraz do zadań pomocniczych, takich jak na przykład holowanie celów powietrznych, ale z pierwszej linii zostaną wycofane. I to tak w skrócie o tegorocznym „Fliegerschiessen  Axalp”. W przyszłym roku chyba zrobię sobie przerwę (ale urlop będę miał zaplanowany). Aha, zdjęcia też robiliśmy Lucjan „Acroluc” Fizia

PIKNIK SZYBOWCOWY LESZNO 2018 (Polska, EPLS)

Organizatorzy tej imprezy nazwali ją „mini piknikiem”. Jak dla mnie słowo „mini” jest nie na miejscu. Fakt, nie trwała cały dzień, ale ilość atrakcji i ich jakość nie pasuje do tego słowa. W powietrzu prezentowały się: Leszczyńskie Stowarzyszenie Spadochroniarzy Feniks, lokalna grupa paralotniowa Fly2Live, ultralekki Falcon 2000S (pilot Mikołaj Tolkacz), Yak 3 za sterami którego zasiadł Mateusz Strama, Cellfast Flying Team, zespół sześciu motoparalotniarzy The Flying Dragons Team, szybowiec S-1 Swift pilotowany przez Jana Makulę, brytyjski zespół Sydney Charles Display Team na motoszybowcach Grob G-109, dwupłatowiec Bücker Bü-131 Jungman (pilot Jan Rudzinskyj) a także śmigłowiec Robinson R44. Impreza oczywiście w duchu Leszna – loty dzienne i nocne, zakończone pokazem fajerwerków. Jak na piknik rodzinny przystało – nie zabrakło atrakcji dla dzieci, cateringu oraz lotów widokowych śmigłowcem Robinson R44 oraz muzyki na żywo. Po tym pikniku czekam z niecierpliwością na kolejny, w przyszłym roku. Było naprawdę super! Agata "keren" Olech - Świadek

„BORSUKI” W KRZESINACH (Polska, EPKS)

Lubię takie krótkie, aczkolwiek intensywne wizyty w bazie. Ciepły, słoneczny wrześniowy dzień zapowiadał dobre warunki do sfotografowania… no właśnie, Borsuków w akcji? Tak, tym razem w 31-szej Bazie Lotnictwa Taktycznego stacjonowało kilka F-16C Block 30 ze 176-tej Eskadry Myśliwskiej “Badger” należącej do 115-ego Skrzydła Myśliwskiego Lotniczej Gwardii Narodowej stanu Wisconsin. To właśnie “Borsuki” operowały z naszymi “Jastrzębiami” w powietrzu w ramach ćwiczeń. Miałem okazję sfotografować przygotowania i jeden start naszych i amerykańskich maszyn. Łukasz "Słowik" Słowiński

DUXFORD BATTLE OF BRITAIN AIR SHOW 2018 (Wielka Brytania, EGSU)

Miało padać. Prognozy pogody na weekend 22 i 23 września 2018 roku przewidywały w okolicach Duxford głównie deszcz, a w niedzielę opad ciągły. Rozsądek nakazywał pozostanie w domu, szczególnie że nasz powrót mógł być problematyczny. W nocy z niedzieli na poniedziałek w południowej Polsce zapowiadano porywisty wiatr, który mógł uniemożliwić lądowanie w Katowicach. Aha, bo nie napisałem, że to miał być taki dwudniowy wypad na pokazy do Anglii. Jak przystało jednak na prawdziwych lotniczych świrów, w sobotę wsiadamy w Katowicach do samolotu. Po ponad dwóch godzinach jesteśmy w Luton a stamtąd samochodem mamy już tylko 50 minut do Duxford. Tak w każdym razie pokazuje nawigacja. Wszystko idzie prawie zgodnie z planem aż do momentu, gdy do Imperial War Museum mamy jakieś 6 mil. Zaczyna się korek. Jeszcze przez chwilę łudzimy się, że to może jakiś traktor wyjechał na drogę, ale szybko okazuje się, że to jednak korek do Duxford. Czyli jednak to, że na miesiąc przed imprezą wszystkie bilety były już wykupione, to nie był przypadek. A poza tym to od kiedy na pokazy jedzie się na godzinę 10! No nic, na pokazach jesteśmy około 11. Jakieś pół godziny wcześniej zaczęło padać. Odpuszczamy wejście na Flightline Walk (spacer wśród samolotów biorących udział w pokazach). Po pierwsze czasu do rozpoczęcia lotów nie zostało za dużo (początek planowano na 12:45), a po drugie większość samolotów ma złożone pokrowce na kabinach i silnikach i to trochę psuje efekt. Tradycyjnie odwiedzamy American Air Museum żeby przywitać się z Blackbirdem, potem krótki rekonesans wśród stoisk z lotniczymi pamiątkami i już w zasadzie trzeba gdzieś zająć jakieś miejsce. Za chwilę zaczną się pokazy, więc jeszcze tylko kilka łyków Spitfire’a (to takie piwo) i „selfi” na „fejsa”, dzięki któremu dowiadujemy się, że nasi są też „za płotem”. Oczywiście cały czas pada. Na południowym horyzoncie majaczą jakieś kropki. Po chwili kropki stają się 16 Tiger Mothami, które lecą w formacji tworzącej liczbę 100. To dla upamiętnienia setnej rocznicy powstania Royal Air Force (RAF). Po chwili na niebie pojawia się Eurofighter Typhoon w pokazie indywidualnym a po nim jakby specjalnie dla kontrastu, pochodzący z I wojny światowej Bristol F.2b Fighter. Z nieba cały czas kapie deszcz, ale chmury są wysoko i widzialność jest dobra, więc program jest realizowany bez zakłóceń. Kolejni uczestnicy to mieszanka typów z różnych okresów, razem ponad 70 samolotów. Przeważają samoloty bojowe, ale jest też trochę maszyn treningowych i transportowych. Nie będziemy tu wymieniać wszystkich samolotów, niektóre możecie spróbować rozpoznać na zdjęciach. Wspomnieć jednak musimy o wspólnym przelocie Lacastera, Tornada i najnowszego samolotu RAF – F-35B Lightning II. Przelot ten symbolizował swego rodzaju zmianę pokoleń. Gdy podczas II wojny światowej powstawał słynny 617 dywizjon RAF, wyposażony był w Lancastery. W 2014 roku dywizjon pożegnał swoje Tornada i oficjalnie został rozwiązany, jednak gdy RAF otrzymał swoje pierwsze Lightningi II jednostkę utworzono ponownie. Pokazy w Duxford są też ostatnimi, na których oglądamy brytyjskie Tornada w powietrzu. Wkrótce samoloty te zostaną wycofane a ich rolę przejmą Typhoony i Lightningi. Jak przystało na duże pokazy, nie mogło zabraknąć zespołu Red Arrows. Redsi jak zwykle są perfekcyjni, a pokaz kończą wymalowaniem na niebie liczby „100”. Ale to nie Czerwone Strzały kończą dzień. Wrześniowe pokazy w Duxford słyną z jak to nazywają Anglicy „mass Spitfire flypast”, czyli grupowego przelotu Spitfire’ów różnych wersji. W tym roku jest ich aż 19. 18 „Spitów” tworzy formację 6 trójek, a 19 zabawia publiczność gdy pozostałe samoloty formują szyk. Oczywiście cały czas pada. W niedzielę też pada i to już zdecydowanie. Część samolotów jeszcze poprzedniego wieczora wróciła na swoje lotniska. Ci co nie polecieli, pochowani są w hangarach. Na Flightline Walk stoi zaledwie kilka samolotów, więc dzisiaj też odpuszczamy sobie spacer w deszczu. Na szczęście w Imperial War Museum jest co zwiedzać, więc nie mokniemy, tylko odwiedzamy po kolei budynki muzeum. Tymczasem organizatorzy cały czas zapewniają, że pogoda się poprawi i pokazy się odbędą. Trzymamy za słowo. Gdy do rozpoczęcia pokazów pozostaje niecała godzina, przestaje padać. Na północno-zachodnim horyzoncie pojawia się nawet kawałek błękitnego nieba. Z każdą chwilą chmur ubywa i coraz odważniej świeci Słońce. Tak jak wczoraj, pokazy rozpoczynają „setką” Tiger Mothy. Program jest identyczny jak wczoraj, z tym że niektóre pokazy odbywają się w okrojonym składzie, a niektórych prezentacji nie ma w ogóle. Powodem jest nie tylko nieobecności uczestników, którzy wczoraj polecieli do domu, ale też silny wiatr, który pojawił się niestety wraz z błękitnym niebem i cumulusami. Dla niektórych samolotów wijący z boku wiatr może być niebezpieczny przy lądowaniu, więc właściciele wolą nie ryzykować. Specjalnie jednak nie ubolewamy nad nieobecnością niektórych uczestników, bo pogoda zrobiła się w zasadzie idealna do fotografowania (no może poza tym wiatrem). Im bliżej wieczora tym Słońce świeci coraz bardziej z boku, jest dość zimno, więc termika nie psuje ujęć, a spiętrzone cumulusy tworzą miejscami ciekawe tło. Ponownie „setką” kończą swoją prezentację Red Arrows, ale koniec pokazów należy znowu do Spitfire’ów. Dzisiaj jest ich „tylko” 13 (i 14 solista). Po pierwszym przelocie formacji wsiadamy do samochodu i wyjeżdżamy z muzeum żeby uniknąć korków w drodze do Luton. Przelatujące „Spity” odprowadzaną nas jeszcze przez kilka kilometrów. Lubimy takie pożegnania. Lucjan „Acroluc” Fizia

TEKNOFEST ISTAMBUL 2018 (Turcja, LTFM)

Nigdy nie byłem w Turcji. Jakoś nie było okazji, nawet w celach turystycznych. Z tym większym zainteresowaniem przyjrzałem się zaproszeniu, które otrzymałem od mojego przyjaciela Ozkana Unera. Chciał, bym przyleciał do Istanbułu zrobić zdjęcia podczas nowo tworzonej imprezy o nazwie Teknofest Istanbul. Gdy okazało się, że impreza przypada w weekend 21-23 września 2018 r., czyli już po Ostrawie i nie kolidowała mi z moimi żadnymi planami, odpowiedziałem pozytywnie. Dużo słyszałem i czytałem o Turcji. Zwłaszcza ostatnio. Byłem bardzo ciekaw jak tam jest naprawdę. Przecież nie zawsze przekazy w mediach odpowiadają rzeczywistości. Po dogadaniu lotów i hotelu z wielką ciekawością ruszyłem na moją pierwszą turecką przygodę. Turcji zasmakowałem już na Okęciu, gdyż Teknofest Istanbul zafundował mi bilet oczywiście w Turkish Airlines. Nie wiem czy wśród oczekujących na lot byli jeszcze jacyś Polacy. W każdym razie już na Okęciu zrobiło się dość egzotycznie. Lot bardzo sympatyczny. Zaserwowano nie tylko pyszny posiłek, ale i alkohole, co nie ukrywam bardzo mnie pozytywnie zaskoczyło. Po wyjściu z samolotu poczułem się jak po wylądowaniu w Indiach. Ciepło. Inny zapach. Sporo osób egzotycznie ubranych. Wielkie i mimo wieczornej pory dość zatłoczone lotnisko. Lubię lotniska. Lubię obserwować podróżujących ludzi. Ludzi ze wszystkich zakątków świata. Kapitalna sprawa! Już po chwili jechałem taksówką do WOW Hotel, gdzie miałem zarezerwowany bardzo sympatyczny pokój. Ozkan z kolegami też właśnie wrócił z Teknofest i od razu zaprosił mnie na dół do restauracji. Organizatorzy, piloci, cała obsługa imprezy mieszkali w jednym hotelu. Tu mieli zapewnione posiłki, noclegi i stąd jeździli na lotnisko autokarami. Resztę wieczoru spędziłem zatem w towarzystwie Ozkana, jego (i już moich) kolegów fotografów oraz kilku tureckich pilotów F-16 i Turkish Stars. Długo o wszystkim porozmawialiśmy pijąc… soki i wodę :) Pooglądaliśmy też zdjęcia. Byłem w wielkim szoku, kiedy jeden z nich, który jest pilotem F-16, a jednocześnie fotografem, pokazał mi swoje prace wykonane hen w górze. Piękne zdjęcia air-to-air, wyjątkowe klimaty, wspaniałe krajobrazy. Niesamowita sprawa. Długo jednak nie posiedzieliśmy, gdyż poranny wyjazd na Teknofest mieliśmy zaplanowany bardzo wcześnie rano. Kilka godzin snu i już jechaliśmy w kierunku najnowszego i prawdopodobnie największego w Europie lotniska Istanbul Yeni Havaliman, którego otwarcie było zaplanowane dopiero na 31 grudnia 2018 r. Tak więc Teknofest został zorganizowany na jeszcze budującym się lotnisku. Niemały chrzest miejscówki i dość odważny ruch organizatorów. Po odstaniu swojego w korkach dojechaliśmy na miejsce. Sprawy organizacyjne, bilety i wchodzimy. Już na samym wejściu przywitał nas F-4E Terminator 2020, który rozpoczynał wystawę statyczną rozciągającą się wzdłuż całego terenu imprezy. Na samym zaś końcu stała potężna platforma foto, na której ścianach wisiały wielkie telebimy i głośniki. Platforma została oczywiście naszą bazą. Przed rozpoczęciem imprezy, korzystając z jeszcze ciepłego światełka płynącego z dopiero co wschodzącego słońca, postanowiłem opuścić towarzystwo i pozwiedzać trochę teren imprezy. Niesamowite wrażenie zrobiła na mnie panująca nad całym lotniskiem i wyglądająca jak z powieści science-fiction wieża kontroli lotów. Niestety z zupełnie innych powieści były toalety. Naliczyłem dosłownie kilka tego typu miejsc, a ponoć miało się tu dzisiaj pojawić prawie 150 tys. publiczności! Wróciłem zatem szybko na wystawę statyczną. Głównym jej celem, jak i całego Teknofest, było pokazanie potęgi i nowoczesności tureckiego lotnictwa, tureckiej myśli technicznej. Stąd też i moja tutaj obecność. Organizatorzy uznali, że szerokie publikowanie zdjęć wykonanych podczas Teknofest, będzie świetną promocją. No nie można się z nimi nie zgodzić :) Na wystawie statycznej można było spotkać chyba wszystkie typy statków powietrznych operujących w Turcji, bądź skonstruowanych przez tureckich inżynierów. Poza rzeczonym „Terminatorem” moją uwagę przykuły Northrop T-38 Talon, czy najnowsze dzieci tureckiej myśli lotniczej – samolot szkoleniowy TAI Hürjet i wielozadaniowy śmigłowiec TAI T625. Robiło się coraz bardziej gorąco. Słońce zaczynało bardziej dawać się we znaki. Rozdawana za darmo woda, wspaniale poprawiała samopoczucie. Siły przydały mi się podczas wspinaczki na naszą wieżo-platformę. Powoli zaczęły się bowiem pokazy w powietrzu. Bardzo podobała mi się perspektywa z jakiej mogliśmy fotografować. Platforma była naprawdę wysoka i większość samolotów latała na wysokości naszego oka. Dodatkowo platforma była ustawiona w jednym z najważniejszych miejsc, zarówno jeżeli chodzi o pokazy w powietrzu, jak i o sytuację na dole, więc tym bardziej dawała duże możliwości. Jak się później okazało nie tylko dla fotografów, gdyż wielu ochroniarzy, policjantów, żandarmów, żołnierzy służb specjalnych i cholera wie jeszcze kogo skorzystało również z możliwości obserwacyjnych naszej wieży. Pierwszy raz zdarzyło mi się fotografować w sąsiedztwie snajperów. Pierwszy raz na fototrybunie naliczyłem więcej sztuk broni, niż aparatów fotograficznych. Obecność tak silnej ochrony była podyktowana tym, że imprezę miał dziś odwiedzić sam prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan wraz z małżonką. Co ciekawe, wieść gminna głosiła, że przyleci na imprezę w kabinie F-16! Tymczasem na powietrznej scenie Teknofest do swoich dynamicznych pokazów pojawiali się kolejno: piękna Semin Ozturk na Acromach Pitts S-2B, śmigłowce S-70i Black Hawk, spadochroniarze z potężnym portretem wielkiego wodza - Kemala Atatürka, CH-47F Chinook, para śmigłowców TAI/AgustaWestland T129 ATAK, samolot szkolny Korea Aerospace KT-1T Woong-Bee. Swój pokaz wykonał też nie kto inny, jak sam mistrz Ali Ismet Ozturk na samolocie Acromach Pitts S-2S Special Purple Violet, którego osobiście znam od czasów Góraszki z 2005 roku! Pokazy nabierały na sile. Zagęszczała się również atmosfera, którą dodatkowo podkręcała muzyka sącząca się z potężnych głośników podwieszonych na naszej wieżo-platformie. Nagle na horyzoncie zobaczyliśmy formację wielkich śmigłowców Sikorsky S-92 VIP. Naród zgromadził się licznie pod nami i przy barierkach lotniska. Z racji, że zdecydowana większość nic nie widziała co dzieje się na płycie lotniska, to wszyscy obserwowali sytuację na wielkim telebimie, czyli stali zwróceni w naszym kierunku! Wydawało się, jakby te tysiące ludzi zebrały się, by patrzeć na nas :) Po chwili okazało się, że jednym ze śmigłowców przyleciała, witana mega okazale, pierwsza dama Turcji. Prawdziwa kumulacja nastąpiła jednak gdzieś około godziny później, gdy na Teknofest przyleciał właśnie sam prezydent! Zawsze uważałem, że Rosjanie na salonie MAKS przesadzają z ochroną Putina. Jednak to co zobaczyłem i przeżyłem tutaj było czymś na wyższym i zupełnie innym poziomie. Było dla mnie potężnym szokiem. Ten drący się do mikrofonu komentator, ta wszechogarniająca muzyka, ci wiwatujący ludzie, to napięcie wśród stojących obok i w sumie będących wszędzie prezydenckich ochroniarzy, te omiatające tłum lunety snajperów. Gdyby na ziemię schodził sam Bóg, nie wiem czy jego ochrona i powitanie nie wyglądałyby podobnie. Przyznam, że trochę się bałem. Nie byłem w tym strachu odosobniony, bo wszyscy moi zagraniczni koledzy czuli to samo. Bo skoro tyle osób biega z bronią, to wystarczy jedno nieporozumienie, jeden błąd i mogłaby się zrobić jatka. Na szczęście do niczego takiego nie doszło. Erdogan podobno z jakichś przyczyn technicznych niestety nie przyleciał na pokładzie F-16. Przyleciał swoim Gulfstreamem G550 w osłonie trzech F-16. Miał na sobie szelki z F-16 i przywitany został w iście lotniczy sposób, czyli kurtyną wody. No powiedzmy kurtynką, gdyż wykonaną za pomocą dwóch hydronetek. Następnie prezydent wraz z obstawą i świtą wmieszał się w wyselekcjonowany tłum witając go i szeroko pozdrawiając. Po tym wydarzeniu kolumna samochodów udała się w stronę sceny głównej znajdującej się pod tą kosmiczną wierzą kontroli lotów. Tam prezydent uraczył ludzi swoim przemówieniem, które trwało około półtorej godziny! Tak jak nie znam w ząb języka tureckiego tak sporą część przemówienia rozumiałem. Co chwilę była mowa o Europie, Ameryce, Turcji, tureckiej technice i co chwilę wystąpienie przerywane było szałem ponad 100-tysięcznej publiczności. Czy było to szczere czy nie, nie mi to osądzać. Wiem skądinąd, że naród jest niebywale podzielony. Taki trochę dziki czas nastąpił w tym pięknym kraju, ale nie o polityce tutaj. O dziwo, po przemówieniu, prezydent opuścił lotnisko. Ceremonia pożegnania nie ustępowała wcale tej powitalnej. My wróciliśmy do pokazów i to do ich najlepszej części. Na powietrznej scenie Teknofest pojawili się bowiem Solo Turk oraz Turkish Stars. Oba pokazy były kapitalne. Nie tylko z racji wspaniałych, dynamicznych manewrów, ale też dlatego, że słoneczko chyliło się już ku zachodowi oblewając ciepłym światłem latające maszyny i całą okolicę. Po zakończeniu pokazów w powietrzu postanowiłem trochę zapolować na kadry pośród publiczności, która tłumnie przemieszczała się w stronę potężnej sceny, na której już odbywał się koncert jakiejś gwiazdy tureckiej muzyki pop. No przynajmniej tak to wyglądało, bo ludzie wariowali ze szczęścia. Zrobiło się niesamowicie klimatycznie. Głośna rytmiczna muzyka, wspaniałe kolory tureckiej egzotyki, wyjątkowo uśmiechnięci, serdeczni, bawiący się ludzie, światło zachodzącego słońca, górująca nad nami kosmiczna wieża, przy której pojawił się księżyc, wszystko to pośród stojących na wystawie statycznej samolotów - pozostaną mi na długo w pamięci. Lotnisko opuszczaliśmy grubo po zachodzie słońca. Oczekując na przyjazd naszego autokaru podziwialiśmy jak wspaniale wygląda oczywiście wieża kontroli lotów, która (jak zażartował Ozkan), specjalnie dla mnie przybrała barwy biało-czerwone. Sławek hesja Krajniewski

LATAJĄCE CZOŁGI Z 49. BLOT (Polska, EPPR)

49. Baza Lotnicza w Pruszczu Gdańskim. Jakie maszyny można tam zobaczyć? Oczywiście „latające czołgi” czyli Mi-24 oraz wielozadaniowe śmigłowce Mi-2. Jeśli po tych słowach oczekujecie specyfikacji technicznej – niestety, nic więcej nie napiszę. Odsyłam do oficjalnej strony tej bazy. My tam pojechaliśmy napawać się ich widokiem oraz dźwiękiem. W planie były loty popołudniowo-wieczorne. Gdy pomyśleliśmy o tych maszynach przy zachodzącym słońcu, decyzja mogła być tylko jedna – jedziemy! I nie zawiedliśmy się. Wizyta w hangarze, przygotowania maszyn do lotu, starty, loty… To było to, czego nam trzeba. Nie zawiodły nas ani Mi-2, ani Mi-24. Bardzo dziękujemy Dowódcy 49. Blot płk. pil. Zbigniewowi Miturze oraz Oficerowi prasowemu mjr Pawłowi Michalskiemu za możliwość odwiedzenia bazy! Agata "keren" Olech - Świadek

NATO DAYS 2018 (Czechy, LKMT)

W tym roku pokazy Nato Days 2018 były wyjątkowe, dla mnie osobiście pod paroma względami nawet, ale po kolei.. Czwartek. Dzień jak wiele innych jemu podobnych - treningowy. Długie wyczekiwania na przylot uczestników głównie wystawy statycznej ale nie tylko, a jeszcze dłuższe na tych ćwiczących przed pokazami. Najbardziej w głowie utkwiły mi (może z racji na ciężki poranek..) późnopopołudniowe ćwiczenia naszego F-16 Tiger Demo oraz zespołu Biało Czerwonych Iskier. Obydwa treningi  odbywały się przy bardzo miękkim, już zachodzącym powoli słońcu. Piątek. Do południa dzień upłynął nam na naradach - jechać czy nie jechać.. Kilka treningów miało się odbyć,  do tego miały one być w miarę skompresowane czasowo (14-17) jedyny duży minus tej operacji to prognozowane opady deszczu,  które miały się sprawdzić.. W okrojonym składzie ale ruszyliśmy z kwatery pod płot lotniska . Na miejscu przywitał nas startujący samolot pasażerski. Poderwał się z pasa i zaraz całego otoczył obłok kondensacyjny . Widok niesamowity, dalibyśmy nawet zrobić zdjęcie z miejsca gdzie byliśmy, gdybyśmy tylko mieli aparaty wypakowane.. bo w chwili gdy to się działo ledwo odeszliśmy kawałek od samochodu.. Obozowisko rozbite, czekamy na treningi (o przylotach nie wspominam bo przy tej wysokości chmur jaka była nic nie było widać). I czekamy.. stale odświeżając program a aplikacji, po chwili pojawia się info, że już jeden z uczestników ma odwołany trening. Nie zrażamy się, czekamy dalej.. Widzimy "malarzy" grupami idących do samochodów, a my dalej czekamy. Organizatorzy pozwalali dawkować nam odwołane treningi stopniowo. Wygrali ci, którzy postanowili zostać na kwaterze, ale z drugiej strony i tak fajnie było. Sobota. To co się działo podczas pierwszych lotów podsumują dwa słowa - oderwania i iryzacje. Niesamowity spektakl i jakże widowiskowy, gdy dorzucimy do tego polski F-16 Tiger Demo z flarami. Bez flar nie mniej jednak dalej w tych pięknych okolicznościach przyrody przedstawił się hiszpański Eurofighter. Czyli ten piątkowy deszcz miał sens.. w połączeniu ze słoneczną sobotą stworzył rzadko spotykaną atmosferę, a w zasadzie powietrze, na którym lotnicy tworzyli niezapomniane widowisko, które my staraliśmy się nadążyć fotografować.  Fiński F-18 już bez iryzacji, ale za to z flarami, duński F-16 również latał całkiem fajnie. Ładnie zaprezentowali się często odwiedzający Ostravę  - Szwedzi. W tym roku na samolotach Lansen, Draken i Viggen. Ten ostatni jak to ma w zwyczaju, startując po krótkim rozbiegu odbija w lewo i przelatuje nam nad głowami. Rafale Solo Display z Francji oraz Dark Falcon (belgijski F-16) korzystają z zasobników z dymem, dzięki czemu urozmaicili nam piękne (nudne) błękitne niebo, wypełniając kadry nie tylko sylwetką myśliwca, ale również i dymem. W tym roku nie było pokazu słowackiego samolotu Mig-29, zamiast tego odbył się przelot pary Mig-29. Warunki do fotografowania w tym czasie nie były szczególne - szare samoloty na szarym niebie. Miło było zobaczyć te maszyny w locie, jednak przelot to nie pokaz dynamiczny i niestety wielkie widowisko to nie było.  Wracając do samochodów zachwycaliśmy się nisko latającym czeskim Mi-24, który na dosyć niskiej wysokości przelatywał nad ludźmi wychodzącymi w tym czasie z pokazów. Ten helikopter nisko nad ziemią robi niesamowite wrażenie. Niedziela. Niedzielne pokazy wyglądały bardzo podobnie do sobotnich. Bez takich iryzacji już niestety, oderwania natomiast były, no i po sobocie większość z nas już była bardziej przygotowana na momenty z flarami (znaliśmy momenty kiedy piloci je wypuszczają). Zmiany w programie dynamicznym potrafią zaskoczyć, dlatego dobrze czasem być dwa dni. Można nadrobić braki z dnia wcześniejszego albo poprawić jak coś się nie udało. Wszystko byłoby jak najbardziej ok, ale w moim o dodatkowym szczególnym znaczeniu tych pokazów zdecydował jeszcze jeden element - głupi błąd, może ktoś wyciągnie z tego nauczkę, zmieniając w niedzielę karty w aparacie, włożyłem tą na której były zdjęcia z czwartku i soboty do południa a więc chwile z najlepszymi momentami, sformatowałem i zapchałem niedzielnymi kadrami.. Karta pamięci, format, nadpisane dane - wiadomo jaki skutek - piękne chwile Nato Days 2018 pozostają w mojej pamięci (i na kartach kolegów :) ) A wystarczyło przestawić "Lock" na karcie albo kilka innych drobnych operacji (podpisać karty, po skończonym dniu zgrać na dysk, itp.). Mówią, że człowiek się na błędach uczy, oby częściej na cudzych niż na swoich. Łukasz "Rajmund" Jarkowski
Back to Top