FLIEGERSCHIESSEN AXALP 2018(Szwajcaria, LSAX)

„Jakie plany na Axalp w tym roku? Nie jadę… ale urlop mam zaplanowany” – tak mniej więcej  przebiegały rozmowy wśród członków Stowarzyszenia, gdy ktoś pytał o tegoroczny wyjazd na październikowe pokazy w szwajcarskich Alpach. Tylko nieliczni z nas zarezerwowali noclegi (co trzeba zrobić najpóźniej wczesną wiosną). Też jakoś odpuściłem (ale urlop miałem zaplanowany). A potem przyszedł wrzesień i pojawiły się poranne mgiełki, i o Axalp się przypomniało.  Na trzy tygodnie przed imprezą, w „ostrawskich burakach” dowiedziałem się, że chyba byłoby jedno miejsce do spania i z transportem też nie byłoby problemu. „To ja bym się pisał”. Miejsce było. Pojechałem.

Normalnie, do Axalp jedzie się na tydzień. Najlepsza opcja, to wynająć w kilka osób domek, przyjechać w sobotę i po tygodniu wracać. Latanie na poligonie rozpoczyna się dopiero w poniedziałek, więc po przyjeździe można trochę odpocząć, ewentualnie coś pozwiedzać. Można, ale nasza ekipa, to same harpagany i jedziemy „na ostro”. Wyjazd dopiero w niedzielę wieczorem i na miejscu jesteśmy w poniedziałek rano. Żadnego odpoczynku, tylko od razu „na górę”. Na początek KP, może Tschingel (dwa spośród trzech oficjalnych miejsc wyznaczonych przez organizatora jako teren pokazów). Powrót, 3-4 godziny spania i wyprawa na Wildgärst – najwyższą górę w łańcuchu górskim po drugiej stronie doliny. A potem się zobaczy. Może dwa dni na Wildgärst, może Äbeflue też po drugiej stronie doliny, może na koniec jeszcze KP lub Tschingel. Pogoda zapowiada się bardzo dobra, więc powinni latać od poniedziałku do czwartku i co za tym idzie nie zakładamy, że któryś dzień odpuścimy. W piątek powrót. Może po drodze odwiedzimy lotnisko w Meiringen. Taki był plan. Plan bardzo dobry, tyle że rzeczywistość , a dokładniej nasza kondycja, trochę go zweryfikowała. Już poniedziałkowe wejście na Tschingela pokazało, że dawny „Kozica Team” to teraz stare capy, a droga na Wildgärst, to była już nasza Golgota. Ostatecznie jednak nie daliśmy się i cztery dni spędziliśmy „na górkach”.

Czy było warto? Pewnie, że było. Latali codziennie. Hornety nie żałowały flar i to nie tylko na początku treningu. Nawet Tigery (F-5) rozpoczynały strzelanie od wlotu w dolinę „na flarach”. W poniedziałek, który w poprzednich latach nie był jakoś bogaty w latanie, było chyba najwięcej treningowych strzelań. We wtorek oprócz Hornetów z Meiringen, przyleciały poćwiczyć strzelanie F-18 z Payerne. Środa wypadła trochę słabo, bo rano odwołali treningi i odbył się tylko oficjalny pokaz o 14. W czwartek za to było już wszystko – przedpołudniowe treningi i oficjalny pokaz. Codziennie latał solista na F-18 i zespół Patrouille Suisse. Była oczywiście Super Puma rozpoczynająca pokaz od wystrzelenia 128 flar, był PC-21, byli spadochroniarze (we wtorek) i pokaz „gaszenia pożaru” przez parę Pum. Dodatkowo do programu imprezy organizatorzy dodali w tym roku jeszcze pokaz przechwycenia „obcego” samolotu przez dyżurującą parę F-18. Ekscytujące, to może jakoś nie było ale zawsze to coś nowego. Podczas pokazów dowiedzieliśmy się też, że w tym roku mieliśmy ostatnią okazję podziwiać strzelające F-5. Samoloty te mają być jeszcze używane przez zespół Patrouille Suisse  oraz do zadań pomocniczych, takich jak na przykład holowanie celów powietrznych, ale z pierwszej linii zostaną wycofane.

I to tak w skrócie o tegorocznym „Fliegerschiessen  Axalp”. W przyszłym roku chyba zrobię sobie przerwę (ale urlop będę miał zaplanowany).

Aha, zdjęcia też robiliśmy

Lucjan „Acroluc” Fizia