Szukaj

MOKRE… MOKRE (Polska, EPZA)

II Zamojski Festyn Lotniczy - obsada tej niewielkiej imprezy, w której programie widniały Biało-Czerwone Iskry, uwielbiany przez wszystkich fanów lotnictwa w kraju Jurgis Kairys, Marek Szufa, Grupa Akrobacyjna "Żelazny" oraz gwiazda cyklu zawodów Red Bull Air Race - Martin Sonka spowodowała, że nie mogło na niej zabraknąć ekipy SPFL Air-Action. Mimo że start wesołej gromadki został zaplanowany na chyba zbyt wczesne godziny poranne, wszyscy punktualnie zwlekli się z łóżek i mniej lub bardziej ochoczo ruszyli w podróż do Zamościa. Niestety pogoda nie była tego dnia łaskawa, na miejscu przywitało nas szare niebo oraz niewielkie, ale dość przenikliwe opady deszczu. Szczęśliwcy odebrali akredytacje foto, które pozwalały na fotografowanie z drugiej strony pasa startowego, z jego osi oraz wejście do hangaru. Niestety tylko teoretycznie. Na drodze stanął nam pan Krzysztof, szef kontroli lotów, szef wszystkich szefów, człowiek w gustownym garniturze i słuchawką w uchu. Nie przemawiały do niego żadne argumenty, ani nasze, ani organizatorów. Do hangaru i na drugą stronę pasa dostać się mogli jedynie jego znajomi i basta! Gratulujemy podejścia. Na całe szczęście organizator stanął na wysokości zadania, dzięki czemu mogliśmy bez problemu wejść przed publiczność i fotografować tuż przy pasie startowym. W zasadzie mogliśmy posunąć się nawet dalej, przejść na drugą stronę pasa, pod hangary, jednak uznaliśmy to za bezsens. Mimo paskudnej aury, punktualnie na starcie do solowego pokazu ustawił się czerwony Zlin grupy "Żelazny". Po bardzo efektownym i niewiarygodnie krótkim starcie wykonał bardzo precyzyjną sekwencję figur. Pokaz się jeszcze nie skończył, a pod hangarem pojawił się obfity, biały dym co oznaczało, że Marek Szufa szykuje się już do startu. Wszyscy znamy jego zapierające dech akrobacje. Nie zawiedliśmy się, choć brakowało odrobiny słońca. Obfity biały dym na tle jasno szarego nieba dodatkowo dość długo utrzymywał się w wilgotnym powietrzu, co mocno utrudniło nam fotografowanie. Do tego ta mżawka… Tuż przed pokazem Sonki na niebie pojawił się Jurgis Kairys, a prowadzący imprezę przytomnie poinformował wszystkich że pod samolotem znajduje się dodatkowy zbiornik paliwa, a nie bomba, więc nie trzeba się bać. Martin Sonka pokazał co potrafi wykonać ze swoją maszyną. Pokaz obfitował w ciasne nawroty, pętle, niewiarygodnie szybkie korkociągi oraz całą gamę innych akrobacji. Warto było to obejrzeć! Pozytywne wrażenie tego pokazu popsuł Kairys, który ze swoim tradycyjnym, szelmowskim uśmiechem, zaprzeczał grawitacji i wszelkim innym prawom fizyki potwierdzając po raz kolejny swoją renomę i klasę. Ten blok pokazów zakończyła gruba akrobacyjna Żelazny. Było solidnie, czyli tak, jak być powinno. Równo, szybko, efektownie, chociaż aż prosiło się, żeby akrobacje wykonywać niżej i bliżej publiczności. Po tym pokazie nastąpiła długa przerwa spowodowana opadami deszczu. Iskry niestety zostały odwołane, podobno już z pasa startowego. Mogliśmy za to podziwiać popisy Stunt, czyli panów uprawiających na swoich motocyklach woltyżerkę. I szczerze mówiąc był to wspaniały pokaz! Jazda na jednym kole, nie koniecznie tylnym, palenie gumy siedząc na kierownicy... Warto coś takiego zobaczyć na żywo. Długie oczekiwania na następne loty umilał nam zespół muzyczny, który jakby specjalnie dla Marka Szufy zaśpiewał swój hit “Nie chcę cię stracić w tej mgle”, przypadł nam także do gustu utwór “Mokre Mokre Go Go GO!”. Niektórzy z nas nawet podrygiwali w rytm muzyki przed tłumem okupującym barierki. Gdy już straciliśmy nadzieję,, że coś się jeszcze wydarzy na Mokrym niebie, znowu pojawił się biały dym i Marek Szufa wzbił się w powietrze. Tradycyjnie już po kilku sekundach równowaga bieli na niebie i na ziemi została skutecznie wyrównana, a następny w kolejce Jurgis Kairys raczej nic nie widział podczas startu. Oba wieczorne pokazy były można powiedzieć nagrodą dla wytrwałych widzów. Panowie latali długo i wznieśli się na wyżyny swoich umiejętności. Podsumowując, mimo wielu przeciwieństwom jakie ten dzień nam zgotował, paskudnej aury i wielu odwołanych atrakcji bawiliśmy się świetnie, a imprezę zaliczamy do udanych. Serdecznie dziękujemy organizatorom za chęć pomocy oraz otwartość. Bartosz “Jamal” Stelmach

ŚWIDWIN – REAKTYWACJA (Polska, EPSN)

W dniu 10 czerwca 2011 roku odwiedziliśmy 21 Bazę Lotniczą w Świdwinie. Dla części z nas, była to pierwsza wizyta nie tylko Świdwinie, ale i pierwszy pobyt w czynnej bazie wojskowej podczas rutynowych lotów ćwiczebnych. Inni wspominali pierwszy wypad „Świrów lotniczych” na to lotnisko, jaki miał miejsce w maju 2009 roku. W międzyczasie parokrotnie mieliśmy okazję fotografować Su-22, ale miało to miejsce w pobliskim Mirosławcu. Dzięki otwartości i uprzejmości dowódcy bazy płk dypl. pil. Ireneusza Starzyńskiego, udało się nam ponownie odwiedzić Świdwińskie lotnisko. Spędziliśmy dzień pełen wrażeń i emocji. Już sam start samolotu Su-22 odbywający się zawsze z użyciem „dopalacza” jest widowiskiem samym w sobie, a tego dnia byliśmy również świadkami treningu „pokazowego”. Niewątpliwą gratką dla fotografujących były loty samolotu przepięknie pomalowanego w ‘tygrysie” wzory, jak i loty maszyn pomalowanych na modłę „dzika” i „rekina” Program lotów był napięty i składał się z trzech „bloków” - po kilka wylotów za każdym razem. Dało nam to okazję do wykonania różnych ujęć z kilku „miejscówek”. Pogoda tego dnia również dopisała... termikę, która pojawiła się w godzinach południowych rekompensowały chmurki na niebie. Mamy nadzieję, iż następna wizyta na Świdwińskim lotnisku będzie miała miejsce po krótszej przerwie niż ostatnio.

100-LECIE TURECKICH SIŁ POWIETRZNYCH (Turcja, LTBL)

Turcja, Baza Wojskowa w Çiğli (czyt.: czili) i ponad 40 stopni w słońcu. Aparaty spakowane, w kieszeni garść kart pamięci. Wszystko gotowe, zatem można rozpocząć przygodę z pokazami lotniczymi zorganizowanymi w celu uczczenia setnej rocznicy tureckich sił powietrznych. Dwie i pół godziny spędzone w samolocie, który wystartował wczesnym rankiem z lotniska Chopina to czas pozwalający przenieść się w zupełnie inny świat, do Izmiru -   trzeciego pod względem populacji miasta Turcji (Izmir zamieszkuje obecnie około trzech milionów mieszkańców). To właśnie tutaj, w samym sercu miasta czeka na nas niewielki pokój położony na ostatnim, piątym piętrze jednego z hoteli. Z tarasu tegoż pokoju roztacza się wspaniały widok na całe miasto; mimo, że to tylko piąte piętro, okazuje się, że jest to aż piąte piętro. Zabudowa Izmiru jest raczej niska, jedynie kilka luksusowych hoteli wyrasta samotnie spośród niezliczonej ilości dwu i trzypiętrowych domów. Znajdujemy się dwadzieścia kilometrów od lotniska. Niedaleko? W normalnych warunkach może i niedaleko. Uwzględniając izmirską komunikację robi się n-i-e-z-w-y-k-l-e daleko. Mało tego, pomimo dużego rozgłosu dotyczącego opisywanej imprezy, mnóstwa reklam w tureckich telewizjach, miasta obklejonego plakatami i zdjęciami samolotów, nikt nic nie wie o żadnych pokazach. Kolejne ‘mało tego’ – nikt nie wie, gdzie znajduje się najbliższa baza wojskowa. I wreszcie ostatnie ‘mało tego’ – prawie żaden taksówkarz (a było ich wielu - uwierzcie) tak do końca nie wie jak dojechać do Çiğli. Na tym etapie zakończę historię dojazdów pomiędzy hotelem a lotniskiem, jest to bowiem historia na zupełnie inną opowieść… może gdzieś, kiedyś, przy piwku. Co więc można robić w Izmirze po zjedzeniu śniadania? Można zwiedzać zabytkową Agorę. Można udać się na plażowanie. Można wybrać się na zakupy do jednego z wielu centrów handlowych. Można siedzieć na tylnej kanapie leniwie toczącej się taksówki, która nigdy nie słyszała o klimatyzacji (pamiętacie jak pisałem o ponad 40 stopniach?). Można również poprzyglądać się dziwacznym scenkom, które rozgrywają się na ulicach. Wrrrróóóóć… Jedziemy przecież taksówką na lotnisko. Opisy dotyczące środków transportu będę starał się nadal skutecznie pomijać. Jest piątek, dzień spottera. Statyka, przyloty, treningi. Grupa kilkudziesięciu osób wyposażonych w kartki, długopisy i aparaty fotograficzne krząta się swobodnie po terenie lotniska. Atmosfera iście sielankowa, tylko… słońce nie rozpieszcza już od wczesnych godzin. Na wyróżnienie zasługuje niezwykle miłe zachowanie żołnierzy, którzy nie utrudniali zwiedzania i fotografowania, starali się pomóc i pokierować tych mniej zorientowanych. Lotniczo dzień spottera nie należał do najbardziej atrakcyjnych. Trening polskich Iskier, kilka przylotów pojedynczych maszyn. Większość zespołów i solistów, którzy mieli dać pokaz kolejnego dnia albo pochowana w mniej dostępnych częściach bazy albo po prostu jeszcze nie dotarła. Apetyt nie został zaspokojony. A do tego… trzeba jakoś wrócić do hotelu (grrr). Wszystkie znaki na niebie zapowiadały, że nic ciekawego tego dnia już nas nie spotka. Jak się okazało - wszystkie, poza jednym… Wspomniany taras na ostatnim piętrze hotelu, piwo marki „Efez”, słońce kieruje się leniwie ku linii horyzontu. Piękna pora na robienie wieczornych zdjęć, co oczywiście wykorzystujemy. Zupełnie niespodziewanie nad miastem pojawiają się kolorowe dymy. Po chwili dostrzec można już więcej. Reprezentanci różnych krajów: Turcji, Włoch, Francji, Hiszpanii i Polski stworzyli żywą reklamę pokazów. Wykonali dwa przeloty ze smugaczami nad centrum miasta a następnie przelecieli dokoła Izmiru. Niesamowite wrażenie, wspaniała inicjatywa, innowacyjny pomysł. Jedna z tych chwil, które pozostają na długo w pamięci. Ten dzień musiał się jednak skończyć wspaniale. Pozostało dokończyć piwo. Nauczeni doświadczeniem, na pokazy wybraliśmy się bardzo wczesnym rankiem, na długo przed otwarciem bram i… oczywiście spóźniliśmy się. Żeby było jasne, nie była to wina korków, ulice były raczej puste a do lotniska wiodła trzypasmówka. W Izmirze wszystko jest możliwe.  Bramy stały otworem już na dwie godziny przed rozpoczęciem pokazów, było więc sporo czasu na zapoznanie się ze statyką. Maszyny na statyce rozstawione zostały praktycznie wzdłuż całego lotniska na długości 2,5 kilometra. Podziwiać i fotografować mogliśmy m.in. przedstawicieli Niemiec, Jordanii, Rumunii, Austrii oraz oczywiście Turcji. Przytłaczająca ilość maszyn. Do wielu z nich można było wejść, czy usiąść w kokpicie pilota. Czas przeznaczony na statykę minął jak się można domyśleć bardzo szybko, ruszyliśmy więc na poszukiwania odpowiedniego miejsca na czas pokazów. Starty i lądowania odbywały się w południowej części pasa. Samo centrum pokazów, miejsce, na które odbywały się naloty znajdowało się około 2 kilometry dalej – w północnej części pasa (przemieszczając się między tymi punktami trzeba dodatkowo obejść strefę wieży oraz strefę VIP). Dodatkowo bardzo napięty program; lot za lotem, co chwilę najlepsze światowe zespoły i soliści. Trzeba było postawić na jedno z tych miejsc. Padło na miejsce pokazów oraz dość dogodną pozycję wysuniętą około metr przed barierki. Pokazy rozpoczęli skoczkowie spadochronowi, którzy za pomocą smugaczy namalowali na niebie logo pokazów – trzy czerwone łuki. Następnie odbył się wolny przelot reprezentacyjny rozmaitych maszyn należących do tureckich sił powietrznych. Wzięło w nim udział około 30 samolotów i śmigłowców. Bardzo ciekawe widowisko, ale raczej do pooglądania niż fotografowania. Kolejny pokaz należał do chorwackiego zespołu Krila Oluje. Bardzo przyjemne dla oka show tych biało-czerwonych maszyn trwał około 25 minut. Po tej rozgrzewce przyszła pora na solistów. Na niebie pojawił się więc rumuński solista na IAR-99 Soim oraz Turek Ali Ismet ÖZTÜRK na samolocie Acromach Super S2S. Ten ostatni pokazał ile można wyciągnąć ze śmiglaka wyposażonego w smugacze. Pokaz Turka można porównać do pokazów, które prezentuje w Polsce Marek Szufa. Inaczej mówiąc – profeska. W końcu nadeszła pora na jedyny polski akcent tej imprezy – Iskra Team, czyli nasze Biało-Czerwone Iskry. Akcent bardzo miły, jednak sam pokaz naszym zdaniem odbywał się zdecydowanie za daleko. Na około 25 minut pokazu samoloty pojawiły się w obiektywie aparatu raptem kilka razy. Szalę dopełniło malowane na niebie przy dźwiękach piosenki „I will always love you” serce. Polacy trafili akurat na dość blade niebo i serca nie było prawie widać.  Kolejnym przerywnikiem między lotami zespołowymi był austriacki Tiger, którego najmocniejszą stroną jest jego ciekawe malowanie. Gdy lądował po pokazie w głośnikach zabrzmiał zespół The Doors i piosenka „Riders on the storm” – do startu szykował się amerykański team – Thunderbirds. Sześć samolotów F-16 w pokazie dynamicznym nie może nie wzbudzać emocji. Amerykanie nie zawiedli, zrobili piękny, półgodzinny pokaz. Można było zapatrzeć się na niebo i zapomnieć kompletnie o aparacie i zdjęciach. Piękne oderwania, dymy ze smugaczy, przeloty na dopalaczach… poezja. To był zdecydowanie najlepszy pokaz tej imprezy a Amerykanom należą się ukłony. Nie mniej akcji na niebie pokazał kolejny, tym razem włoski zespół Frecce Tricolori korzystający z 10 samolotów. Włosi zachwycali przede wszystkim ciekawymi, kolorowymi smugaczami oraz niskimi przelotami. Kolejny na niebie zagościł pomarańczowy holender na F-16. Dał typowy dla siebie pokaz – było „samo gęste” a na koniec oczywiście – flary. Gdy lądował, na drugim końcu pasa dymili już francuzi. Show formacji Patrouille de France był równie emocjonujący jak pokaz Włochów – było blisko, kolorowo i głośno. Zgodnie z tradycją tych pokazów po zespole czas na solistę. Na niebo wzbił się pakistański Thunder na JF-17. Był to mocny punkt pokazów – naloty zza publiczności, niskie przeloty na pełnej mocy. Do tego prawie cały pokaz na dopalaczu. Pierwsze miejsce dla tego Pana w kategorii robienia hałasu. Aby nie zanudzić Ciebie, drogi czytelniku, słów kilka o pogodzie. Temperatura w słońcu cały czas w okolicach 40 stopni, lekki wiatr, duża termika. Do tego momentu słońce mieliśmy za plecami. Dotarliśmy w naszej relacji jednak do godziny 15:00 czasu lokalnego. Słońce przeniosło się za pas startowy i resztę zdjęć można było robić już tylko na kontrze, nie licząc krótkich momentów, gdy chowało się za chmurami. Wracając do pokazów – jest godzina 15:00, z pasa odrywają się Turkish Stars. Bardzo ciekawy pokaz, sporo mijanek i sporo dość oryginalnych układów. Niestety, fotograficznie wbili się w złą godzinę. Podobnie było w przypadku SoloTurka latającego na F-16. Pokaz był na wysokim poziomie, nie zabrakło flar, które były wypuszczane niżej niż w przypadku holendra. Śledząc jednak spoty i reklamówki przed pokazami można się było spodziewać nieco więcej, mam wrażenie, że pokaz był nieco przereklamowany. Aczkolwiek słowa złego nie powiem. Po wylądowaniu SoloTurka powstał krótki, około 5minutowy chaos na całym lotnisku, a dokładnie mówiąc… Turcy dostali szału. Tłum wbiegł za barierki, nie zważając na uwagi osób pilnujących porządku. Machali, gwizdali, wręcz wyli do Turka. Byli i tacy, którzy prawie dobiegli do pasa, po którym sunął SoloTurk. Bez dwóch zdań – zwycięzca w kategorii bohater narodowy.  Minęło 5 minut, Turek skołował a na płycie pojawił się zespół Red Arrows w białym dymie. Cóż to za zespół ten Red Arrows? Chyba jakaś mało znana formacja z dalekiego wschodu? Turcy, mam wrażenie, słyszeli o tym zespole mniej więcej tyle, co mieszkańcy Izmiru o Çiğli czy o komunikacji miejskiej, bo po występie SoloTurka 75% uczestników pokazów po prostu zniknęła. Momentalnie – w stronę autobusów i samochodów. Zrobiło się pusto, na co oczywiście nie można było narzekać. Co ciekawe, reakcja Turków na pilotów amerykańskich była podobna, może mniej ekspresyjna, jednak zgotowali Thunderbirds’om po wylądowaniu owacje na bogato. Dziwny to naród.  Tym sposobem Red Arrows licznej publiki nie mieli. Dali profesjonalny pokaz, na swoim bardzo wysokim poziomie. Już samo „Ladies and gentelmans… Red Arrows!!!” potrafi wywołać dreszcz. Show tej grupy to emocje, emocje i jeszcze raz emocje. Anglicy trafili na dość ciekawe warunki pogodowe i układ chmur i słońca.  Kolejne loty, już do końca, odbywały się na czystym niebie idealnie pod słońce. Tak więc belgijski solista na F-16 oraz hiszpański zespół Patrulla Aguila byli jedynie cieniami na wypalonym niebie. Szkoda, ale chyba tylko nam, bo na lotnisku nie było już prawie nikogo. Przyszedł czas na powrót do domu. Najpierw trzeba jednak wrócić z lotniska do hotelu. Miałem nie pisać o środkach transportu w Izmirze? Napiszę tylko tyle – powrót, czyli przebycie 20 kilometrów zajął dobre dwie godziny. I podpowiem – nie było żadnych korków, nie wracaliśmy również pieszo… gdzie tkwi haczyk? Turcja jest piękna i dziwny to kraj. Podsumowując, organizacja pokazów stała na wysokim poziomie, co przy darmowym wstępie na imprezę mogło podobać się podwójnie. Kolejki po napoje okrutne (ile Ci Turcy piją). Nie wspomniałem wcześniej - goście odwiedzający miejsce pokazów w spotterday otrzymali kalendarze – naprawdę bardzo ładnie wydane. Organizacyjnie przydałaby się może jakaś godzinna przerwa w środku dnia, między lotami, nie było żadnej. Miasto zapewniało również bezpłatne busy powrotne, odwożące do najbliższej stacji metra. Kolejne pokazy w Turcji? Na pewno warto tam wrócić, na pewno warto zabrać ze sobą krem z filtrem oraz dużo cierpliwości do środków transportu miejskiego. Marek "Amon" Staciwa

21.AVIATION FAIR PARDUBICE (Czechy, LKPD)

21st Aviation Fair w Pardubicach to kolejna impreza, której SPFL nie opuściło. Pokazy w Pardubicach były dla nas ciekawostką, gdyż nie mieliśmy wcześniej okazji uczestniczyć w tej imprezie (a zapowiadała się ona bardzo obiecująco). Hurricane, Spitfire, Mustang, Messerschmitt 108 i 109, Fokker Dr. I i wiele innych historycznych maszyn miało pojawić się na lotnisku w Pardubicach. Pojawiły się i to wszystkie w powietrzu! Tym razem SPFL-owicze obstawili kilka miejsc w rejonie lotniska, niektórzy poszli pod płot, inni postanowili zająć miejsca wśród publiczności na płycie. Jest sobotni poranek, na lotnisko przybywają pierwsze maszyny a my w gotowości oczekujemy na rozpoczęcie pokazów planowane na godzinę 12. Pogoda zapowiada się rewelacyjna, piękne słońce i czyste niebo zwiastują dobre warunki do fotografowania, niestety w parze ze słońcem przyszła też temperatura, która momentami stawała się nie do zniesienia i gdyby nie wiaterek to byłoby z nami krucho. Przejdźmy jednak do samej imprezy. Punkt 12:00 rozpoczynają się pokazy, na początek Gripen i jego solowy pokaz, pod płotem ziemia się zatrzęsła - dosłownie i w przenośni, praktycznie cały lot wykonywany był nad naszymi głowami, niesamowite uczucie stać tuż pod maszyną na pełnym dopalaniu, zatykamy uszy czym się da i… focimy! Po Gripenie przyszedł czas na legendę II wojny światowej czyli Hurricane’a i jak to na niego przystało kilka majestatycznych nalotów i powrót na płytę lotniska. Na niebie pojawia się Alca i wykonuje jeden przelot z wypuszczeniem flar, a teraz ze skrajności w skrajność od nowoczesnej maszyny po jednego z pionierów lotnictwa bo oto na niebie pojawia się Blériot XI. Wykonuje kilka niskich kręgów rzucany lekko podmuchami wiatru. W tle rozlega się już dźwięk grzejącego silniki Mi-24, jak tylko zwolniła się przestrzeń powietrzna wystartował. Dwa kosiaki, odpala świece dymne i zaczyna się pokaz umiejętności czeskiego pilota, który dostarcza nam ciekawy materiał fotograficzny. Kolejny punkt programu to także śmigłowiec ale tym razem Mi-171 z którego następnie wykonywany jest desant. Na pas wykołowuje Sopwith 1½ Strutter, który lata dokoła lotniska. W tym samym czasie w powietrze wzbija się Fokker Dr.I, niepozorny trójpłat coraz bardziej zbliża się do latającego od kilku minut Struttera. Pierwsza myśl to: „będą wspólne przeloty i rozejścia”. Jednak nic bardziej mylnego, ich wspólny lot przeradza się w bardzo ale to bardzo realistyczną walkę powietrzną. Dreidecker atakuje Anglika to z prawej to z lewej, jednak bezskutecznie bo pilot Sopwith’a nie zamierza łatwo się poddać. Po kilku minutach walki z efektownymi dźwiękami strzałów zwycięsko wychodzi pilot niemieckiego trójpłatowca wykonując konieczną w takim przypadku beczkę zwycięstwa a dymiący Soptwich znika za drzewami. Przez chwilę poczuliśmy się jak świadkowie walk powietrznych I wojny światowej. Historia na niebie posunęła się nieco w przód bo na tle chmurnego nieba rozlega się dźwięk DC-6, który nabiera wysokości a następnie wykonuje kilka low passów. Pogoda w Pardubicach zaczęła się lekko zmieniać, na horyzoncie pojawiły się groźnie wyglądające burzowe chmury zarówno od południowej jak i północnej strony lotniska, jednak jak się poźniej okazuje nie stanowiły większego zagrożenia a wręcz przeciwnie dały nam ciekawe tło dla fotografowanych samolotów. Lotnicza historia ponownie wróciła do swoich początków gdyż w powietrze wzbijają się Avia B.H.1 oraz Avia B.H.5. Mija druga godzina pokazów a na niebie ciągle coś się dzieje, do pokazu startuje Jungmann, Fi-156 Storch oraz Morane-Saulnier Ms.406. Krótka przerwa w lotach i na pas kołują cztery Zliny 50LX z czerwonymi bykami po bokach czyli The Flying Bulls. Po ich występie nadszedł czas na piękno lotnictwa a mianowicie samoloty z okresu II wojny światowej, startuje Me-108, który następnie znika gdzieś nad horyzontem. Na całe szczęście jeszcze do nas wróci ale teraz dzieje się coś ważniejszego, ten dźwięk pozna chyba każdy kto kiedykolwiek widział ten legendarny samolot w powietrzu a chodzi tu oczywiście o Spitfire’a. Zachwyt nad Spitem nie trwa długo bo zaraz za nim podnosi się znana głównie z desantu w Normandii DC-3 Dakota, wykonując kilka nalotów pokazuje nam piękno swoich linii i kształtów. Na koniec pokazu dołącza do niej Spitfire i chyba nie trzeba opisywać jaki widok stanowi połączenie tych dwóch maszyn w powietrzu. Powraca Messerschmitt Bf-108 Tajfun, wykonuje kilka przelotów zapowiadając swojego następcę czyli Messerschmitt’a Bf-109! Czuć moc w tej maszynie i nie trudno tu zrozumieć respekt angielskich pilotów przed 109-tką mimo, że wersja którą widzieliśmy w Pardubicach wyglądała nieco komicznie. Na płycie lotniska została jeszcze jedna planowana maszyna z II wojny światowej, chyba najbardziej oczekiwana, dlatego też większość z nas ciągle zerka w stronę metalicznie połyskującego Mustanga. Nasze oczekiwanie szybko się kończy, gdyż jeden z najlepszych myśliwców wszechczasów właśnie uruchomił silniki i dostojnie kołuje na pas startowy. Startuje i… no właśnie to co robił pilot Mustanga przez pierwsze kilka minut sobotniego pokazu to wielki znak zapytania chyba nie tylko dla nas ale i każdego oglądającego ten lot. Pilot wzniósł się na wysokość około 1000m i tam kręcił pętle i beczki. Co prawda nad płytą latał jeszcze Messerschmitt ale gdy ten się usunął pilot Mustanga nadal kontynuował swój lot, bo pokazem ciężko było to nazwać (w niedzielę już się to nie powtórzyło). Na szczęście po paru minutach zorientował się gdzie jest ziemia i ruszył w pogoń za Bf-109, który także wrócił nad lotnisko. Ponad 2000KM mocy przelatujące kilka metrów nad ziemią musi robić wrażenie, no i zrobiło! Dalsza część imprezy to pokaz akrobacji w wykonaniu Marka Hyka na Extrze 330SC oraz Petra Kopfstein’a na Extrze 330 LC. Obie Extry wylądowały a na lotnisku zrobiło się dziwnie cicho, przecież impreza się jeszcze nie skończyła! I w tym momencie na pas zaczęły kołować Zliny 526 a dokładnie gromada Zlinów jeden za drugim. Kołują i kołują, w sumie ponad 20 samolotów! Stawały na pasie czwórkami i odlatywały a widok był nieziemski, wyglądało to co najmniej jak wylot na akcję bojową. Pokazy zbliżały się do końca a finał zapowiadał się gorąco, bo miało być odrzutowo: nasz Lim-2, 2 Gripeny i Słowacki Mig-29. Ku naszemu zmartwieniu mimo długiego oczekiwania ten ostatni nie przyleciał zarówno w sobotę jak i w niedzielę. Gripeny też nie wywołały wielkich emocji, przelot i tyle ich widziano. Został więc jeszcze jeden czyli nasz Limek 2-gi ale pilot Lima chyba spotkał się z pilotem Mustanga bo większość pokazu odbywała się w dość sporej odległości od lotniska, także ciężko było go fotografować, pozostało nam oglądanie. Na całe szczeście w niedzielę odbył się już normalny pokaz. Impreza zakończona! Podsumowując można uznać ją za baaardzo udaną, zarówno w powietrzu jak i na ziemi bo także tam działo się dość sporo. Organizatorzy nie zapomnieli o fanach rekonstrukcji historycznych towarzyszącym także w lotach jako obrona przeciwlotnicza. Atrakcji z pewnością nie zabrakło nikomu kto spędził weekend w Pardubicach i zdecydowanie polecam wybrać się tam za rok. Piotr "Rzepka" Kostur

SPEEDWAY ACTION (Polska, Rzeszów)

W niedzielne popołudnie dnia 29 maja 2011 roku na Stadionie Miejskim w Rzeszowie odbył się niezmiernie pasjonujący pojedynek żużlowy, na którym i my zagościliśmy z naszym sprzętem fotograficznym. Naprzeciwko siebie stanęły dwie drużyny. Goście - lider i główny faworyt do złota Falubaz Zielona Góra oraz gospodarze - PGE Marma Rzeszów. Zawody od dawna uznawane były, za prawdziwy hit ostatniej kolejki pierwszej rundy rozgrywek Speedway Ekstraligi i tak też było, mimo że, drużynie gospodarzy nie udało się pokonać lidera. Emocji nie zabrakło podczas całego pojedynku obu zespołów. Na torze przy ulicy Hetmańskiej zaprezentowali się publiczności znakomici zawodnicy światowej czołówki: Andreas Jonsson i Greg Hancocka, a także uznawany za jednego z najlepszych polskich zawodników od wielu sezonów Piotr Protasiewicz oraz nadzieja polskiego speedwaya - Patryk Dudka. I tak na zakończenie pierwszej rundy Speedway Ekstraligi drużyna PGE Marmy Rzeszów przegrała z liderem Stalmetem Falubazem Zielona Góra 39:51 i po siedmiu kolejkach zajmuje siódmą pozycję w lidze. Ostateczny wynik pojedynku nie odzwierciedla całej prawdy jaka działa się na torze. Marma Rzeszów nie ulękła się przeciwnika i przez całą rywalizację walczyła do końca, stawiając dzielny opór rywalom. Jednak nie przeszkodziło to podopiecznym Marka Cieślaka na osiągnięcie kolejnego sukcesu. Czołowa trójka zawodników Falubazu: Amerykanin Greg Hancock, Szwed Andreas Jonsson i Piotr Protasiewicz nie pozostawili złudzeń Rzeszowianom, kto był najszybszy na torze przy ulicy Hetmańskiej zdobywają kolejno Hancock z Jonssonem po 12 punktów i najwięcej podczas całego meczu Protasiewicz - 17 punktów. Dodatkowym utrudnieniem dla drużyny Dariusza Śledzia okazało się zastosowanie zastępstwa zawodnika za Rafała Dobruckiego, które znakomicie wykorzystał trener Falubazu używając swoich trzech najlepszych zawodników. Przez pierwsze dziewięć biegów rywalizacja toczyła się pod dyktando zawodników Falubazu którzy objęli prowadzenie 30:24. W dwóch kolejnych odsłonach pojedynku górą byli Rzeszowie wygrywając biegi 4:2 tym samym przywracając nadzieję na zwycięstwo zgromadzonym kibicom. Na trzy biegi przed końcem spotkania Marmie Rzeszów brakowało już tylko dwóch punktów do rywala i przegrywała 35:37.Trzy ostatnie biegi należały już tylko do Falubazu, najpierw wygrali 4: 2, a w dwóch ostatnich nominowanych biegach zwyciężali podwójnie 5:1 udowadniając po raz kolejny swoją wyższość nad przeciwnikiem. Tomasz "upadek" Gawlik

KJELLER FLYDAG (Norwegia, ENKJ)

Tradycyjnie jak co roku, w ostatnia niedzielę maja odbył się piknik lotniczy na ENKJ Kjeller, zorganizowany przez seniorów lotnictwa norweskiego z Veteranflygruppen przy wspóludziale Nedre Romerike Flyklubb i Królewskich Sił Powietrznych. Dzięki zaproszonym gościom ze Szwecji, Danii i Norwegii można było zobaczyć, podczas pokazów dynamicznych, spora część historii lotnictwa norweskiego od lat trzydziestych aż do dzisiaj, a grupa Rusian Warbirds of Norway zaprezentowała samoloty rzadko spotykane na skandynawskim niebie. Grzegorz "Eskimos" Kozak

CASLAV OPEN DAY AIRSHOW (Czechy, LKCV)

Dni otwarte bazy lotniczej w Caslav dla niektórych z nas były pierwszą okazją do rozpoczęcia sezonu foto-lotniczego. Planowany program pokazów nie wzbudzał wielkich emocji i tak też było na miejscu, a w dodatku słabe warunki pogodowe zmniejszyły jeszcze atrakcyjność pokazów, jednak nie stanowi to przeszkody dla świra lotniczego! Imprezę rozpoczął przelot 2 Gripenów w parze z Airbusem 319, po czym jeden z nich wykonał dynamiczny pokaz solo. Mija raptem 5 minut i Gripen już kołuje po lądowaniu, gdy w tym czasie powietrze wzbiło się kilka maszyn z okresu I Wojny Światowej dając możliwość podziwiana swojej konstrukcji w niskich przelotach i co najważniejsze do fotografowania. Kolejny punkt programu to znów Gripeny i Airbus, lecz ten drugi pełnił tym razem pełnił on rolę intruza, który ma zostać przechwycony. Co prawda nie różniło się to niczym od zwykłego przelotu ale skoro mówią, że przechwycenie to przechwycenie. Pokazy kontynuowały odrzutowce - na niebie pojawiły się L-159 Alca, po nich znów zrobiło się śmigłowo, a na szarym tle ukazał się nie kto inny, jak belgijski Sea King. Zaraz po jego prezentacji na starcie znalazła się latająca drewutnia czyli Avia BH.1 a po niej kolejne maszyny m.in. Texan, Zlin 50, Boeing Stearman i Sokół w roli śmigłowca ratunkowego. Pogoda w Caslav zaczęła się poprawiać, a do pokazu dynamicznego po raz drugi wzbił się Gripen wykonując kilka figur i przelotów, w tym jeden na bardzo duuużej prędkości. Po szwedzkim myśliwcu nadszedł czas na kolejną porcję „śmiglaków”, wśród nich pojawił się oczekiwany zespół The Flying Bulls na Zlinach 50, który jak zwykle dał piękny pokaz akrobacji zespołowej przeplatanej występem solisty na Extrze 330. Przedostatni punkt programu to Mi-24, którego pokaz niestety mogliśmy podziwiać raczej „gołymi oczami” bo odbywał się w dość sporej odległości od naszej miejscówki. Na zakończenie przelot 2 samolotów Alca z efektami pirotechnicznymi i możemy wracać do domu. Piotr "Rzepka" Kostur

FESTYN LOTNICZY W MICHAŁKOWIE (Polska, EPOM)

Dnia 21 maja 2011 roku grupa Świrów Lotniczych wybrała się wcześnie rano do Michałkowa by rozpocząć sezon pokazów lotniczych. Byliśmy tam już od 7 rano. Po oględzinach terenu i fotografowaniu statyki dobraliśmy dogodną dla siebie miejscówkę. Już na wstępie spotkaliśmy się z miłym gestem ze strony Organizatorów, którzy uprzejmie wydzielili specjalnie dla nas „strefę”, z której swobodnie i bez zakłóceń mogliśmy czynić swoją powinność. Ledwo zabraliśmy się do ustawiania parametrów w swoich puszkach, a w powietrze wzbijał się już Christen Eagle pilotowany przez Marka Szufę. Co on wyprawia w powietrzu?! Jego pokazy zawsze budzą spore emocje i chwytają za serce. Zdecydowanie każdy z nas zapełnił większość miejsca na kartach pamięci jego występami tego dnia.  Po „wyprodukowaniu” przez Pana Marka sporej ilości chmur przyszedł czas na przyloty kolejnych gości. Tuż przed godziną 9.00 pojawił się ciężki śmigłowiec bojowy Mi24 z 56. Pułku Śmigłowców Bojowych z Inowrocławia. Majestatycznie „przedefilował” przed nami i usiadł by po chwili stać się jedną głównych atrakcji dla publiczności. Każdy mógł do niego zajrzeć i podziwiać jego potężny kadłub. Nie bez przyczyny śmigłowiec ten nazywany jest czołgiem, od charakterystycznego wydłużonego kształtu. Mi24 brał udział m.in. w wojnie Iran-Irak. Od samego rana baliśmy się o pogodę, która była wielką niewiadomą tego dnia. Jednak, kiedy Turbo-Finist SM92 T wyrzucił pierwszych skoczków, piękne czasze spadochronów ożywiły gęste jeszcze i szare chmury. Po nich zaprezentował się przepiękny Luscombe Silvaire Phantom 2, którego poszycie odbijało pojawiające się powoli promienie słońca i lśnił niczym lustro. Kolejny był Taylorcraft "Auster V" w barwach 663 Dywizjonu Samolotów Artylerii - pododdział lotnictwa wojsk lądowych Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. I znów Marek Szufa śmigał nad naszymi głowami tnąc chmury, zza których tym razem na dobre wyjrzało piękne słońce. Pan Marek tego dnia 6 krotnie wykonywał wszelkie możliwe akrobacje prezentując swoje ogromne umiejętności i pięknie malowanego Christen Eagle. Przyszedł też czas na szybowce. W powietrzu zaprezentowały się z gracją SZD-9 Bocian, SZD-50 Puchacz, SZD-51-1 "Junior", SZD-30 "Pirat", SZD-41A "Jantar Standard", a także samoloty ultralekkie takie jak WT-9 Dynamic, CTSW, POLARIS FK-14, „Fregata” i zwinne Wiatrakowce. Można było zobaczyć też szybowiec „Czapla” - jedyny latający egzemplarz na świecie. Swój pokaz dały też 2 samoloty AT-4, oraz dynamiczny w ciekawym granatowo-czerwono-białym malowaniu z szachownicą Super Skybolt 300 i oczywiście Grupa Akrobacyjna  Formation Flying Team 3 AT3. Wśród ciekawostek nie mogło zabraknąć RWD-5R sławnego z rekordowego przelotu nad Atlantykiem. Pokazy filmował „Błękitny” –helikopter TVN24 Robinson Raven R44. Między pokazami zapowiadanych gwiazd niebo gościło wielokrotnie skoczków, motolotnie i motoparalotnie. Oczekiwanym elementem pokazów był PZL M18 Dromader. Okazał się atrakcją nie tylko ze względu na widowiskowy dla oka zrzut wody, ale też ochłodził mocząc część naszej SPFL-owej ekipy stojącej w osi pasa. Koszulki były rzeczywiście mokre, a sprzęt cudem uratowany Jeszcze emocje nie opadły a nad Michałowem pojawiły się 2 F-16 Fighting Falcon z 31 BLT Poznań-Krzesiny. Dotarły z Poznania do Michałkowa w kilkanaście minut by punktualnie o 16.00 wykonać przelot na wysokości 200m i przejść na dopalaniu. Po zrobieniu kolejnego przyjścia nad lotnisko myśliwce odeszły w szyku taktycznym i ku naszemu zaskoczeniu na pożegnanie wystrzeliły flary. Tego nikt się nie spodziewał! Udało im się nas pozytywnie zaskoczyć. Nie było czasu na ochłonięcie. Gdy tylko eFki zniknęły musieliśmy szybko zmienić ustawienia w aparatach, bo Grupa Akrobacyjnej „Żelazny” rozpoczynała swój pokaz. Na nich zawsze można liczyć. Serduszko, pętle gonione, beczki, mijanki, rozejścia, zbiórki i ranwersy to ich specjalność. Piękne czerwone kadłuby w popołudniowym słoneczku i ta dynamika. Pięknie malowali błękitne niebo białymi dymami. Po nich w pięknym stylu pokazy zakończył Marek Szufa. Pokazy w Michałkowie odbywały się po raz pierwszy i na pewno nie ostatni. Organizatorzy postarali się o różnorodność maszyn i piknikowy charakter imprezy, co ściągnęło na miejsce sporą widownię. Pewnie za rok znów tam się wybierzemy. Sylwia "sila" Zieja

POLOWANIE NA TYGRYSY (Francja, LFYG)

W dniach 09-20 maja 2011 r. na francuskim lotnisku w Cambrai odbyły się coroczne manewry - NATO Tiger Meet. Jak nazwa wskazuje, w imprezie tej biorą udział jednostki lotnicze, mające w swoim godle tygrysa. Niewątpliwą atrakcja dla fotografów, są samoloty pomalowane specjalnie na tą okazję, w różne „tygrysie” wzory. W dniach 11, 16, i 17 maja, zostały zorganizowane Spotters days. Ponieważ pomysł wyjazdu był spontaniczny, niestety nie udało się już kupić wejściówek na te dni. Najbardziej atrakcyjny dzień czyli  16.05 został sprzedany w 48 godzin, a na dwa pozostałe dni, rejestracja była już zakończona. Jednak w tym roku, 15 maja zorganizowano Tiger Meet Airshow, gdzie wstęp był wolny i nielimitowany.  Program imprezy wyglądał bardzo obiecująco. Podczas show, oprócz wielu aeroklubowych jak i zabytkowych samolotów, miała się zaprezentować w pokazie dynamicznym cała plejada współczesnych myśliwców odrzutowych takich jak: Hiszpańskie Mirage F-1 oraz F-18 Hornet, Francuskie Dassault Rafale i Mirage 2000, Belgijski F-16, Szwajcarski F-18 oraz Słowacki MiG 29. Wisienkami na tym odrzutowym „torcie” miały być F-86 Sabre oraz Saab-105. Jako punkty kulminacyjne programu, przewidziano „paradę tygrysów” oraz Show w wykonaniu Patrouille de France. W takim przypadku decyzja mogła być tylko jedna – jedziemy. Na miejscu okazało się ze nie wszystko jest takie piękne, jak wyglądało przed wyjazdem. Na dodatek, również nie rozpieszczała nas pogoda. Na niebie królowały gęste, szare chmury, i tylko chwilami, gdzieniegdzie przebijały się promienie słoneczne. Strefa pokazów została tak wyznaczona iż fotografować trzeba było pod słońce, które schowane za chmurami, sprawiało że warunki do fotografii były bardzo trudne, - jak to mówimy między nami, wychodziło „szare na szarym”. Zaskoczeniem dla nas był fakt iż Tiger Meet Airshow, zorganizowano na starym wojskowym lotnisku, natomiast starty i lądowania odbywały się z nowego lotniska usytuowanego parę kilometrów dalej. W ten sposób straciliśmy okazję do wielu ujęć. O ile na warunki atmosferyczne nikt nie ma wpływu, tym bardziej zasmuciły nas potknięcia i błędy ze strony organizatorów. Pokazy rozpoczęły się z 40 minutowym opóźnieniem, kolejność wylotów i prezentowanych maszyn nie miała nic wspólnego z wyznaczonym wcześniej programem. Najgorsze było jednak to iż programu wypadło bardzo dużo punktów, począwszy od starszych samolotów jak np YAK-3 skończywszy na wyczekiwanych odrzutowcach. Z zapowiadanych wcześniej solowych występów siedmiu myśliwców odrzutowych, odbyły się tylko trzy w wykonaniu szwajcarskiego F-18, francuskiego Rafale i słowackiego MiGa 29. „Parada tygrysów” wypadła równie blado. Formacja samolotów przeleciał tylko dwa razy  wzdłuż lotniska, zwartą grupą, na dość dużej wysokości. Pięknie przedstawił się Patrouille de France, prezentując wydłużony program. Jednak z powodu późnej pory pokazu jak i zachmurzenia, totalny brak światła sprawił iż zrezygnowaliśmy z robienia zdjęć, delektując się widowiskiem. Wykorzystując nieliczne, słoneczne prześwity, udało się nam wykonać kilka poprawnych zdjęć, a wyjazd nie skończył się „totalna klęską” Mariusz „MarS” Suwalski

KRAKOWSKI PIĄTEK TRZYNASTEGO (Polska, EPKK)

Dnia 13 maja 2011 roku dzięki życzliwości władz Międzynarodowego Portu Lotniczego Kraków-Balice mogliśmy ponownie gościć na płycie krakowskiego lotniska. Pierwotnie wejście teren lotniska zaplanowaliśmy na godzinę 11:00, okazało się jednak, że na godzinę 10:15 spodziewany jest przylot samolotu C-17 Globemaster amerykańskich sił powietrznych. Takiej okazji nie mogliśmy zmarnować. Niezwłocznie po załatwieniu formalności wejściowych udaliśmy się na koniec pasa 25 oczekując na przybycie naszego "pupila", zaliczając w międzyczasie kilka maszyn pasażerskich linii Ryanair i Easy Jet, a także wojskowe Casy C-295 Polskich Sił Powietrznych. Chwilę przed godziną 11:00, na niebie pojawiła się charakterystyczna sylwetka amerykańskiego transportowca, który po wylądowaniu, majestatycznie przekołował w bliskiej odległości. Kolejnym punktem naszej wycieczki, było lądowisko śmigłowca ratunkowego EC-135, należącego do Lotniczego Pogotowia Ratunekowego. Ciąg dalszy wizyty to kolejne lądowania "pasażerów", a także dalszy rekonesans wojskowej części lotniska, a dokładnie okolic strażnicy LSRG. Mogliśmy stamtąd fotografować nie tylko kołowania oraz operacje w powietrzu , a także stojące na płycie lotniska wojskowe Casy, Bryzy i An-2. Pomimo, że nasz plener odbywał się w piątek trzynastego, możemy go uznać za nadzwyczaj udany. Mamy nadzieję, że współpraca z Międzynarodowym Portem Lotniczym Kraków-Balice, rozwinie się pomyślnie i będziemy mieli możliwość gościć tam jeszcze wiele razy. Bartosz "BNOVY" Nowak
Back to Top