100-LECIE TURECKICH SIŁ POWIETRZNYCH (Turcja, LTBL)

Turcja, Baza Wojskowa w Çiğli (czyt.: czili) i ponad 40 stopni w słońcu. Aparaty spakowane, w kieszeni garść kart pamięci. Wszystko gotowe, zatem można rozpocząć przygodę z pokazami lotniczymi zorganizowanymi w celu uczczenia setnej rocznicy tureckich sił powietrznych. Dwie i pół godziny spędzone w samolocie, który wystartował wczesnym rankiem z lotniska Chopina to czas pozwalający przenieść się w zupełnie inny świat, do Izmiru –   trzeciego pod względem populacji miasta Turcji (Izmir zamieszkuje obecnie około trzech milionów mieszkańców). To właśnie tutaj, w samym sercu miasta czeka na nas niewielki pokój położony na ostatnim, piątym piętrze jednego z hoteli. Z tarasu tegoż pokoju roztacza się wspaniały widok na całe miasto; mimo, że to tylko piąte piętro, okazuje się, że jest to aż piąte piętro. Zabudowa Izmiru jest raczej niska, jedynie kilka luksusowych hoteli wyrasta samotnie spośród niezliczonej ilości dwu i trzypiętrowych domów.

Znajdujemy się dwadzieścia kilometrów od lotniska. Niedaleko? W normalnych warunkach może i niedaleko. Uwzględniając izmirską komunikację robi się n-i-e-z-w-y-k-l-e daleko. Mało tego, pomimo dużego rozgłosu dotyczącego opisywanej imprezy, mnóstwa reklam w tureckich telewizjach, miasta obklejonego plakatami i zdjęciami samolotów, nikt nic nie wie o żadnych pokazach. Kolejne ‘mało tego’ – nikt nie wie, gdzie znajduje się najbliższa baza wojskowa. I wreszcie ostatnie ‘mało tego’ – prawie żaden taksówkarz (a było ich wielu – uwierzcie) tak do końca nie wie jak dojechać do Çiğli. Na tym etapie zakończę historię dojazdów pomiędzy hotelem a lotniskiem, jest to bowiem historia na zupełnie inną opowieść… może gdzieś, kiedyś, przy piwku. Co więc można robić w Izmirze po zjedzeniu śniadania? Można zwiedzać zabytkową Agorę. Można udać się na plażowanie. Można wybrać się na zakupy do jednego z wielu centrów handlowych. Można siedzieć na tylnej kanapie leniwie toczącej się taksówki, która nigdy nie słyszała o klimatyzacji (pamiętacie jak pisałem o ponad 40 stopniach?). Można również poprzyglądać się dziwacznym scenkom, które rozgrywają się na ulicach. Wrrrróóóóć…

Jedziemy przecież taksówką na lotnisko. Opisy dotyczące środków transportu będę starał się nadal skutecznie pomijać. Jest piątek, dzień spottera. Statyka, przyloty, treningi. Grupa kilkudziesięciu osób wyposażonych w kartki, długopisy i aparaty fotograficzne krząta się swobodnie po terenie lotniska. Atmosfera iście sielankowa, tylko… słońce nie rozpieszcza już od wczesnych godzin. Na wyróżnienie zasługuje niezwykle miłe zachowanie żołnierzy, którzy nie utrudniali zwiedzania i fotografowania, starali się pomóc i pokierować tych mniej zorientowanych. Lotniczo dzień spottera nie należał do najbardziej atrakcyjnych. Trening polskich Iskier, kilka przylotów pojedynczych maszyn. Większość zespołów i solistów, którzy mieli dać pokaz kolejnego dnia albo pochowana w mniej dostępnych częściach bazy albo po prostu jeszcze nie dotarła. Apetyt nie został zaspokojony. A do tego… trzeba jakoś wrócić do hotelu (grrr). Wszystkie znaki na niebie zapowiadały, że nic ciekawego tego dnia już nas nie spotka. Jak się okazało – wszystkie, poza jednym…

Wspomniany taras na ostatnim piętrze hotelu, piwo marki „Efez”, słońce kieruje się leniwie ku linii horyzontu. Piękna pora na robienie wieczornych zdjęć, co oczywiście wykorzystujemy. Zupełnie niespodziewanie nad miastem pojawiają się kolorowe dymy. Po chwili dostrzec można już więcej. Reprezentanci różnych krajów: Turcji, Włoch, Francji, Hiszpanii i Polski stworzyli żywą reklamę pokazów. Wykonali dwa przeloty ze smugaczami nad centrum miasta a następnie przelecieli dokoła Izmiru. Niesamowite wrażenie, wspaniała inicjatywa, innowacyjny pomysł. Jedna z tych chwil, które pozostają na długo w pamięci. Ten dzień musiał się jednak skończyć wspaniale. Pozostało dokończyć piwo.

Nauczeni doświadczeniem, na pokazy wybraliśmy się bardzo wczesnym rankiem, na długo przed otwarciem bram i… oczywiście spóźniliśmy się. Żeby było jasne, nie była to wina korków, ulice były raczej puste a do lotniska wiodła trzypasmówka. W Izmirze wszystko jest możliwe.  Bramy stały otworem już na dwie godziny przed rozpoczęciem pokazów, było więc sporo czasu na zapoznanie się ze statyką. Maszyny na statyce rozstawione zostały praktycznie wzdłuż całego lotniska na długości 2,5 kilometra. Podziwiać i fotografować mogliśmy m.in. przedstawicieli Niemiec, Jordanii, Rumunii, Austrii oraz oczywiście Turcji. Przytłaczająca ilość maszyn. Do wielu z nich można było wejść, czy usiąść w kokpicie pilota. Czas przeznaczony na statykę minął jak się można domyśleć bardzo szybko, ruszyliśmy więc na poszukiwania odpowiedniego miejsca na czas pokazów. Starty i lądowania odbywały się w południowej części pasa. Samo centrum pokazów, miejsce, na które odbywały się naloty znajdowało się około 2 kilometry dalej – w północnej części pasa (przemieszczając się między tymi punktami trzeba dodatkowo obejść strefę wieży oraz strefę VIP). Dodatkowo bardzo napięty program; lot za lotem, co chwilę najlepsze światowe zespoły i soliści. Trzeba było postawić na jedno z tych miejsc. Padło na miejsce pokazów oraz dość dogodną pozycję wysuniętą około metr przed barierki.

Pokazy rozpoczęli skoczkowie spadochronowi, którzy za pomocą smugaczy namalowali na niebie logo pokazów – trzy czerwone łuki. Następnie odbył się wolny przelot reprezentacyjny rozmaitych maszyn należących do tureckich sił powietrznych. Wzięło w nim udział około 30 samolotów i śmigłowców. Bardzo ciekawe widowisko, ale raczej do pooglądania niż fotografowania. Kolejny pokaz należał do chorwackiego zespołu Krila Oluje. Bardzo przyjemne dla oka show tych biało-czerwonych maszyn trwał około 25 minut. Po tej rozgrzewce przyszła pora na solistów. Na niebie pojawił się więc rumuński solista na IAR-99 Soim oraz Turek Ali Ismet ÖZTÜRK na samolocie Acromach Super S2S. Ten ostatni pokazał ile można wyciągnąć ze śmiglaka wyposażonego w smugacze. Pokaz Turka można porównać do pokazów, które prezentuje w Polsce Marek Szufa. Inaczej mówiąc – profeska.

W końcu nadeszła pora na jedyny polski akcent tej imprezy – Iskra Team, czyli nasze Biało-Czerwone Iskry. Akcent bardzo miły, jednak sam pokaz naszym zdaniem odbywał się zdecydowanie za daleko. Na około 25 minut pokazu samoloty pojawiły się w obiektywie aparatu raptem kilka razy. Szalę dopełniło malowane na niebie przy dźwiękach piosenki „I will always love you” serce. Polacy trafili akurat na dość blade niebo i serca nie było prawie widać.  Kolejnym przerywnikiem między lotami zespołowymi był austriacki Tiger, którego najmocniejszą stroną jest jego ciekawe malowanie. Gdy lądował po pokazie w głośnikach zabrzmiał zespół The Doors i piosenka „Riders on the storm” – do startu szykował się amerykański team – Thunderbirds. Sześć samolotów F-16 w pokazie dynamicznym nie może nie wzbudzać emocji. Amerykanie nie zawiedli, zrobili piękny, półgodzinny pokaz. Można było zapatrzeć się na niebo i zapomnieć kompletnie o aparacie i zdjęciach. Piękne oderwania, dymy ze smugaczy, przeloty na dopalaczach… poezja. To był zdecydowanie najlepszy pokaz tej imprezy a Amerykanom należą się ukłony. Nie mniej akcji na niebie pokazał kolejny, tym razem włoski zespół Frecce Tricolori korzystający z 10 samolotów. Włosi zachwycali przede wszystkim ciekawymi, kolorowymi smugaczami oraz niskimi przelotami. Kolejny na niebie zagościł pomarańczowy holender na F-16. Dał typowy dla siebie pokaz – było „samo gęste” a na koniec oczywiście – flary. Gdy lądował, na drugim końcu pasa dymili już francuzi. Show formacji Patrouille de France był równie emocjonujący jak pokaz Włochów – było blisko, kolorowo i głośno. Zgodnie z tradycją tych pokazów po zespole czas na solistę. Na niebo wzbił się pakistański Thunder na JF-17. Był to mocny punkt pokazów – naloty zza publiczności, niskie przeloty na pełnej mocy. Do tego prawie cały pokaz na dopalaczu. Pierwsze miejsce dla tego Pana w kategorii robienia hałasu. Aby nie zanudzić Ciebie, drogi czytelniku, słów kilka o pogodzie. Temperatura w słońcu cały czas w okolicach 40 stopni, lekki wiatr, duża termika. Do tego momentu słońce mieliśmy za plecami. Dotarliśmy w naszej relacji jednak do godziny 15:00 czasu lokalnego. Słońce przeniosło się za pas startowy i resztę zdjęć można było robić już tylko na kontrze, nie licząc krótkich momentów, gdy chowało się za chmurami.

Wracając do pokazów – jest godzina 15:00, z pasa odrywają się Turkish Stars. Bardzo ciekawy pokaz, sporo mijanek i sporo dość oryginalnych układów. Niestety, fotograficznie wbili się w złą godzinę. Podobnie było w przypadku SoloTurka latającego na F-16. Pokaz był na wysokim poziomie, nie zabrakło flar, które były wypuszczane niżej niż w przypadku holendra. Śledząc jednak spoty i reklamówki przed pokazami można się było spodziewać nieco więcej, mam wrażenie, że pokaz był nieco przereklamowany. Aczkolwiek słowa złego nie powiem. Po wylądowaniu SoloTurka powstał krótki, około 5minutowy chaos na całym lotnisku, a dokładnie mówiąc… Turcy dostali szału.

Tłum wbiegł za barierki, nie zważając na uwagi osób pilnujących porządku. Machali, gwizdali, wręcz wyli do Turka. Byli i tacy, którzy prawie dobiegli do pasa, po którym sunął SoloTurk. Bez dwóch zdań – zwycięzca w kategorii bohater narodowy.  Minęło 5 minut, Turek skołował a na płycie pojawił się zespół Red Arrows w białym dymie. Cóż to za zespół ten Red Arrows? Chyba jakaś mało znana formacja z dalekiego wschodu? Turcy, mam wrażenie, słyszeli o tym zespole mniej więcej tyle, co mieszkańcy Izmiru o Çiğli czy o komunikacji miejskiej, bo po występie SoloTurka 75% uczestników pokazów po prostu zniknęła. Momentalnie – w stronę autobusów i samochodów. Zrobiło się pusto, na co oczywiście nie można było narzekać. Co ciekawe, reakcja Turków na pilotów amerykańskich była podobna, może mniej ekspresyjna, jednak zgotowali Thunderbirds’om po wylądowaniu owacje na bogato. Dziwny to naród.  Tym sposobem Red Arrows licznej publiki nie mieli. Dali profesjonalny pokaz, na swoim bardzo wysokim poziomie. Już samo „Ladies and gentelmans… Red Arrows!!!” potrafi wywołać dreszcz. Show tej grupy to emocje, emocje i jeszcze raz emocje. Anglicy trafili na dość ciekawe warunki pogodowe i układ chmur i słońca.  Kolejne loty, już do końca, odbywały się na czystym niebie idealnie pod słońce. Tak więc belgijski solista na F-16 oraz hiszpański zespół Patrulla Aguila byli jedynie cieniami na wypalonym niebie. Szkoda, ale chyba tylko nam, bo na lotnisku nie było już prawie nikogo. Przyszedł czas na powrót do domu. Najpierw trzeba jednak wrócić z lotniska do hotelu. Miałem nie pisać o środkach transportu w Izmirze? Napiszę tylko tyle – powrót, czyli przebycie 20 kilometrów zajął dobre dwie godziny. I podpowiem – nie było żadnych korków, nie wracaliśmy również pieszo… gdzie tkwi haczyk? Turcja jest piękna i dziwny to kraj.

Podsumowując, organizacja pokazów stała na wysokim poziomie, co przy darmowym wstępie na imprezę mogło podobać się podwójnie. Kolejki po napoje okrutne (ile Ci Turcy piją). Nie wspomniałem wcześniej – goście odwiedzający miejsce pokazów w spotterday otrzymali kalendarze – naprawdę bardzo ładnie wydane. Organizacyjnie przydałaby się może jakaś godzinna przerwa w środku dnia, między lotami, nie było żadnej. Miasto zapewniało również bezpłatne busy powrotne, odwożące do najbliższej stacji metra. Kolejne pokazy w Turcji? Na pewno warto tam wrócić, na pewno warto zabrać ze sobą krem z filtrem oraz dużo cierpliwości do środków transportu miejskiego.

Marek „Amon” Staciwa