Szukaj

PIKNIK W KRAKOWSKIM MUZEUM LOTNICTWA

Dziewiąta edycja Małopolskiego Pikniku Lotniczego przypadła w tym roku na ostatni weekend czerwca. Nad krakowskim Muzeum Lotnictwa Polskiego znów można było podziwiać lotnicze pokazy w najlepszym wykonaniu – zarówno starych znajomych, jak i nowych gości imprezy. Relacja i zdjęcia z tego wydarzenia już niebawem na naszej stronie.

PIKNIK W KRAKOWSKIM MUZEUM LOTNICTWA (Polska, EPKC)

Za nami już 9. edycja tej imprezy. W tym roku przed pokazami byliśmy pełni obaw o warunki pogodowe – zapowiadało się deszczowo i pochmurnie. I tak właśnie wyglądał początek pokazów. Rzęsisty deszcz i niska podstawa chmur. Po kilku godzinach zaczęło się rozpogadzać i w powietrze wzbiły się pierwsze maszyny. Pokazy na dobre rozpoczęli goście z Rumunii, czyli Aerobatic Yakkers dając piękny pokaz. Po nich w niebo wzbija się kolejno Jak-18, RWD-5 i Artur Kielak, który swoim małym akrobatem wyczynia cuda nad Krakowem. Po pokazie XA-41 z pasa oderwały się w parze dwa Pipery Cub, ale w trakcie wznoszenia żółty Piper miał problemy, tracił moc i wysokość – pilot musiał lądować awaryjnie. Na szczęście wyszedł z tego cało, a po odholowaniu uszkodzonej maszyny pokazy zostały wznowione. Pierwszą atrakcją był solowy pokaz Wojciecha Krupy na samolocie Zlin Z-50LS. Po liderze Grupy Akrobacyjnej Żelazny ponownie zaprezentował się Artur Kielak. Tuż po nim wystąpiła grupa 3at3 i klasyk pikniku w Krakowie – Uwe Zimmermann. Po Extrze 300-200 na niebie pojawił się Wojciech Krupa z zespołu Żelazny i Jerzy Makula. Krupa na Extrze 330 LC wykonał kilka beczek i lot odwrócony, a holowany przez niego szybowiec FOX pozostawał nieruchomy. Sprawiało to niesamowite wrażenie. Na koniec wystąpiła załoga samolotu Bronco, którzy przyleciała prosto z pokazów w Zeltweg, a także dwa Zliny Z-50. Pokazy w niedzielę uświetnił dodatkowo stały bywalec pikniku Jurgis Kairys. Kolejną atrakcją tego dnia był występ pary TS-11 z płk Jerzym Leniem i XA-41 z Arturem Kielakiem za sterami. Małopolski Piknik Lotniczy to wspaniała impreza lotnicza. Mam nadzieję, że piknik w kolejnych latach będzie organizowany i nie straci na jakości, bo ciekawa sceneria i panujący tam niezwykły klimat sprawiają, że wszyscy chcemy tam wrócić. Kamil ,,Kamio” Łach

VII PIKNIK SZYBOWCOWY “LESZNO. ROZWIŃ SKRZYDŁA!” (Polska, EPLS)

Pięknym słońcem i kilkoma chmurkami tworzącymi dobre tło do fotografowania samolotów przywitało nas Leszno w sobotni poranek. Nie mogliśmy się już doczekać i godzinę przed planowanym rozpoczęciem pokazów popędziliśmy na lotnisko rozejrzeć się i obadać co przyleciało, jak też i znaleźć dobrą miejscówkę. Do tej pory Leszno i leszczyńskie pokazy kojarzyły się nam przede wszystkim z lotnictwem aeroklubowym z szybowcami na czele – wszak nazwa CSS (Centralna Szkoła Szybowcowa) zobowiązuje. Pierwsze złe wieści – wojsko nie dopisało – Mi-2, Mi-24 – trzeba było obejść się smakiem niestety. Na szczęście (choć jak się później okaże, było to największe rozczarowanie pikniku) w programie wciąż był pokaz F-16, a humor dodatkowo poprawił widok reszty stojanki. W promieniach słońca ukazała się replika Zero, w kącie hangaru cicho przycupnęły dwa niewielkie SA1100 grupy SWIP TEAM, zaś przy Extrach kręcili się już mechanicy z Royal Jordanian Falcon. Widać też charakterystyczne Marchetti z Red Devils. Oj będzie się działo! Najdziwniejszą maszyną w tym zestawie był niepozorny bus wypchany pod dach balonami – kolejna atrakcja pokazów :) Szybkie obfotografowanie stojanki – czas najwyższy ustawić się. Chwila zastanowienia jak będzie w ciągu dnia operowało słońce i decyzja jest jedna – biegniemy poza lotnisko. Na rozpoczęcie pokazów na niebie pojawili się skoczkowie. Dwa wściekle żółte Robinsony R44 Śmigłowcowej Kadry Narodowej kręcą się wokół siebie kilka metrów nad ziemią w dostojnym tańcu. Zaczynam czuć się jak na karuzeli – kółko, kółko, obrót w lewo, obrót w prawo. Taka precyzja tak blisko ziemi robi wrażenie, podobnie jak slalom między tyczkami. Czas na kolejne punkty programu. Jadąc do Leszna wiedziałem, że na liście atrakcji jest wiatrakowiec pilotowany przez Wiesława Jarzynę, a to sygnał, że będzie co oglądać. I było – to co wyprawiał na niepozornym wiatrakowcu – czapki z głów. Przyszedł w końcu czas na rozwikłanie tajemnicy balonów. Otóż gospodarze zafundowali przybyłym na lotnisko nie lada atrakcję – pokaz strącania w locie wypuszczanych z ziemi balonów. Do takiego show konieczne były niemiecka solidność i precyzja. Wzmagający się wiatr i coraz większe zachmurzenie utrudniały już to i tak niełatwe zadanie. Jeden po drugim Zliny AFS pikowały z nieba by przechwycić baloniki. Jest, trafił! Trzy z czterech – samolotem rzucało, balony latały jak szalone po niebie i… kolejne trafienie! Zakład, że trafił następny? – trafił :) Dziewięć na dziesięć jednego z niemieckich pilotów Zlinów, świetny wynik! Z daleka zaś widać już dwa małe pomalowane na jaskrawe kolory samoloty. To SWIP TEAM i przedsmak tego, co będzie działo się o zachodzie słońca. Gdy kilka tygodni wcześniej miałem przyjemność oglądać pierwszy oficjalny trening Orlików w tym sezonie, nie spodziewałem się, że w tak krótkim czasie można stworzyć całkowicie nowy program. Powiem krótko, może się podobać i to bardzo! Ciekawe loty w formacji, mijanki i solówki. Chciało się to oglądać i oglądać. Dobra robota chłopaki! A już coraz bliżej kolejnej bardzo ciekawej pozycji w programie – Zero. Gdyby nie dźwięk silnika, można by długo cieszyć wzrok lotem tej repliki. Ślizgi i zwroty, elementy akrobacji lotniczej w scenerii chmur, przez które czasem przebija słońce, zamieniły spektakl w fotograficzne polowanie na te chwile, gdy Zero znajdował się w prześwicie chmur, a słońce grało na poszyciu samolotu. Mijały kolejne godziny pokazów. Wielkimi krokami zbliżało się największe, najbardziej oczekiwane show pikniku. Nocne pokazy! Przedsmak umiejętności i tego co nas czeka, mieliśmy wcześniej, w pięknie wykonanych pokazach SWIP TEAM, Carbon Cub. Ale ciężko opisać to co się działo, gdy słońce skryło się za horyzontem. Wieczorne preludium w wykonaniu skoczków i paralotniarzy – z dymami, świecami oraz dostojnie latający nad płytą lotniska Carbon Cub z zapalonymi wszystkimi światłami zapowiedziały największą gwiazdę wieczoru – pyro show w wykonaniu szkockich Anglików (angielskich Szkotów ;) ). Niebo rozświetliło się snopami iskier układających przedziwne wzory pod gwiazdami. Flary w przeróżnych kolorach dawały mocne akcenty – czasem nie wiadomo było czy oglądać, czy fotografować. Pokaz kilkuminutowy, ale już wiem, że dla niego warto było spędzić dzień, będąc jednocześnie pokarmem dla plagi komarów ;) PS Podobno, jeśli było się dostatecznie młodym i potrafiło się odpowiednio szybko obracać głowę bez skręcenia sobie karku, można było obejrzeć przelot F16. Podobno… Paweł „Mr.Reset” Popowicz

PHANTOM PHAREWELL – POŻEGNANIE „ZJAWY” (Niemcy, ETNT)

18 maja 1973 roku z fabrycznego lotniska firmy McDonnell Douglas w St. Louis wzbił się w powietrze pojedynczy F-4F Phantom II. Maszyna ta była pierwszym egzemplarzem z dużej serii przeznaczonej dla Luftwaffe (LW) – Niemieckich Sił Powietrznych. U nowego użytkownika została zarejestrowana jako 37-01 (numer warty zapamiętania, bo jeszcze do niego wrócimy). W czasie swojej wieloletniej i pracowitej służby F-4 zyskały bardzo dobrą opinię. Szybko polubili je zarówno piloci, jak i obsługa naziemna. Natomiast dla tysięcy „lotniczych świrów” z całych Niemiec stały się wręcz przedmiotem kultu. Z biegiem lat liczba maszyn pozostających w linii systematycznie malała. Wycofywano je z kolejnych jednostek, zastępując nowocześniejszymi konstrukcjami. Najpierw były to wielozadaniowe Tornada, a później myśliwskie Typhoony. Na początku 2013 roku z pierwotnej liczby 175 sztuk, zdatnych do lotu pozostało jedynie kilkanaście egzemplarzy. Wszystkie stanowiły wyposażenie stacjonującej w Wittmund jednostki JG-71 „Richthofen”. Jako że czas i ekonomia są nieubłagane, wkrótce również i te maszyny zostały przeznaczone do wycofania. Datę tego wydarzenia wyznaczono na 30 czerwca 2013 roku. Aby jednak uhonorować ich czterdziestoletnią służbę, postanowiono zakończyć ją „mocnym akcentem”. Informacja o „pożegnalnej imprezie” Phantomów szybko obiegła światek lotniczych entuzjastów. Taka okazja zdarza się tylko raz! Aby jeszcze bardziej uatrakcyjnić zbliżające się wydarzenie, organizatorzy postanowili zaprosić licznych gości. Największe emocje wzbudziło zapowiedziane przybycie Phantomów z Turcji i Grecji oraz MiGa-29 z Polski. Niestety, tuż przed imprezą pojawiła się informacja o odwołaniu wizyty tureckiego F-4. „Wielka szkoda… ale na szczęście został jeszcze Grek i Fulcrum z Polski" – pisano na forach. My też się cieszyliśmy. Podziwianie biało-czerwonej szachownicy pod obcym niebem zawsze sprawia nam podwójną przyjemność. Phantom Pharewell, jak oficjalnie nazwano imprezę, podzielono na 3 dni. Pierwszego, tj. 28 czerwca, zaplanowano dzień spotterski oraz przyloty gości. Następnego dnia miała odbyć się główna, dynamiczna część uroczystości, a 30 czerwca – oficjalne pożegnanie z przemówieniami, orkiestrami i marszami z pochodniami. Tak wyjątkowe wydarzenie ściągnęło do Wittmund tysiące miłośników lotnictwa z całej Europy. Nie mogło tam zabraknąć również nas! :) Na miejsce dotarliśmy w czwartek po południu i od razu skierowaliśmy się pod lotnisko. Stojące na poboczach drogi samochody z rejestracjami z Polski, Francji, Holandii, Wielkiej Brytanii utwierdziły nas w przekonaniu, że jesteśmy w dobrym miejscu... i że chyba już coś się dzieje. Choć pogoda nie zachęcała do wystawania pod płotem bazy, szybko „przezbroiliśmy się na robotę” i dołączyliśmy do stojącej w deszczu ekipy. W odpowiedzi na pytanie „na co panowie czekamy?” usłyszeliśmy, że na Greka i Polaków. Wow! Jesteśmy na czas! Jednak po kilku godzinach bezowocnego stania towarzystwo zaczęło się trochę przerzedzać. Nic dziwnego, większość była tam już od 8.00. Wreszcie pojawiła się informacja, że dziś nikt więcej nie przyleci, a Polacy (CASA i MiG) i Grek zostali przełożeni na następny dzień. Po tej informacji zrobiliśmy jeszcze rekonesans miejscówek na focenie przylotów i ruszyliśmy na miejsce zakwaterowania. Baza w Wittmund oferuje lotniczym fotografom bardzo dobre warunki do działania. Pas startowy usytuowany jest na kierunku wschód-zachód. Okoliczne drogi umożliwiają wygodny dostęp do obu progów pasa oraz do południowej strony bazy. Tam amatorzy fotografii „spod płotu” mają do swojej dyspozycji większą część długości pasa. Dodatkowo od strony wschodniej wzdłuż około 1/4 jego długości ciągnie się ok. 4-metrowej wysokości wał ziemny. Stojąc na nim, zajmuje się pozycję odległą ok. 100 m od osi z przewyższeniem 2 metrów nad płotem. Do focenia lądowań i startów miejscówka wręcz idealna! Na dzień następny wybraliśmy właśnie to miejsce. Spotters day Na pierwszy dzień imprezy zaplanowano przyloty gości oraz dzień spotterski. W odróżnieniu od większości tego typu imprez na świecie, organizatorzy zdecydowali, że ze względów bezpieczeństwa teren bazy zostanie udostępniony spotterom dopiero po zakończeniu przylotów. Wybraną przez nas miejscówkę zajęliśmy więc wczesnym rankiem. Mając w pamięci tego typu imprezy np. w Wielkiej Brytanii, spodziewaliśmy się dużej liczby ludzi i przybyliśmy tam już o 6 rano :). Ku naszemu zdziwieniu okazało się, że oprócz ekipy, która chyba tam nocowała, nikogo innego nie było. Lądowania miały rozpocząć się o 8.00 rano. Kiedy już zaczęliśmy się niepokoić, czy zajęliśmy „dobrą stronę” pasa, pojawili się pierwsi „malarze” ;) (tak żartobliwie określiliśmy lotniczych fanów, którzy oprócz sprzętu fotograficznego taszczyli ze sobą... drabiny). Oczywiście ten element wyposażenia służyć miał umiejscowieniu się ponad okalającym bazę płotem. Pierwszy dzień naszej wyprawy przywitał nas niskim pułapem chmur i deszczem. No cóż, pogody się nie wybiera i trzeba będzie „wycisnąć” z tematu co się da. „Przynajmniej nie będzie się kurzyło…” – żartowaliśmy. Trochę przed ósmą na drodze podejścia pojawił się pierwszy gość. Wreszcie! Ku naszemu zdziwieniu okazał się nim być… pasażerski Airbus. Jakiś zagubiony czarter…? Kiedy maszyna dotarła nad pas okazało się, że to VIP z Luftwaffe. Potem już poszło „z górki”. Co chwilę słyszeliśmy w radio u stojących koło nas kolegów z Holandii zgłaszające się kolejne maszyny, które po chwili pojawiały się nad lotniskiem. Jakby wiedząc, że wokół lotniska czekają na nich setki „lotniczych świrów”, niektórzy piloci fundowali nam w nagrodę niski przelot nad pasem. Taki prezencik sprawiła nam m.in. załoga tygrysiego Tornada i morskiego Oriona. Panowie! Bardzo dziękujemy! Planowo przyloty miały zakończyć się ok. 12.30, tak aby można było spokojnie wejść, a w zasadzie wjechać w specjalnym autobusie na teren bazy już o 13.00. Wszystko jednak się przeciągało. Pogoda trochę się zmieniła – przestał padać regularny deszcz, ale w jego miejsce pojawiła się mżawka, która jeszcze bardziej ograniczyła widoczność. Choć nad Wittmund podchodziły kolejne maszyny, większość z nas czekała na dwie bardzo konkretne. Nagle daleko na drodze podejścia zobaczyliśmy czarną smugę spalin. Tak dymią tylko dwa typy samolotów. „Fulcrum! ...no it’s Greek!” – przerzucaliśmy się domysłami. Jeszcze raz spojrzeliśmy przez nasze „szkiełka”… jeden statecznik… a więc to F-4!… może to Grek! No wreszcie! Rzeczywiście, po chwili na pasie przyziemił F-4… ale należący Luftwaffe. OK, też fajnie. Nam się nigdzie nie śpieszy. Poczekamy! Przyloty zakończyły się ok. 15.00. Wyczekiwane przez wszystkich (od 2 dni) polski Fulcrum i grecki Phantom nie przyleciały :(. Grek podobno dotarł tylko do Aviano, a Polak… no właśnie… Mamy nadzieję, że nie przyleciał z jakiegoś ważnego powodu. Szkoda, bo towarzystwo było przednie. Brytyjczycy (2x Tornado), Belgowie (3x F-16), Hiszpanie (2xF-18), Duńczycy i wszystko, co najciekawsze z Luftwaffe. Nic to! Show must go on… W królestwie Phantomów Ruszyliśmy na teren bazy by „złapać” jeszcze coś z Dnia Spotterskiego. Teraz najważniejsze już były tylko Phantomy. Ich charakterystyczne sylwetki stojące przy schrono-hangarach rozpoznaliśmy z daleka. Trzeba się było trochę pośpieszyć, bo do oficjalnego zamknięcia zostały nam tylko 2 godziny. W międzyczasie pogoda jeszcze raz postanowiła przypomnieć nam, kto tu rządzi i uraczyła nas kolejnym deszczem. W czasie czterdziestoletniej służby Phantomów w Luftwaffe kilkukrotnie zmieniały się stawiane przed nimi zadania. Efektem tego były zmiany w wyposażeniu, uzbrojeniu i... malowaniu. W efekcie niemieckie F-4 nosiły aż trzy rodzaje malowania podstawowego. Aby uświetnić Phantom Pharewell, stworzono specjalny klucz historyczny. W jego skład weszły 4 maszyny. Dwie z nich otrzymały kamuflaż historyczny. Jedna miała wystąpić w malowaniu obecnie stosowanym, a ostatnia w specjalnych barwach okolicznościowych. Nam najbardziej przypadł do gustu wariant nazwany „retro” w malowaniu z pierwszego okresu użytkowania. Między innymi właśnie te samoloty wyeksponowano w czasie dnia spotterskiego. Wystawiono je w ich „naturalnej scenerii”, czyli przy schrono-hangarach. Aby ułatwić fotografowanie, wokół samolotów nie zamontowano żadnych barierek! Dodatkowo przy niektórych maszynach w specjalnych malowaniach ustawiono platformy, które pozwalały na fotografowanie z większej wysokości. Oprócz klucza historycznego zaprezentowano również kilka F-4 w „zwykłym” obecnie obowiązującym malowaniu. Jedną z maszyn ustawiono w otwartym schrono-hangarze. Na wystawie pojawiły się również ostatnie dwa Phantomy z jednostki testowej WTD61. Jeden „zwykły”, ale z bogatym i bardzo niestandardowym zestawem podwieszeń, a drugi w efektownym pomarańczowo-czarnym malowaniu okolicznościowym z naniesionym na stateczniku poruszającym hasłem „Don’t let me die, I want to fly!”. Powoli dzień spotterski dobiegł końca, a my ruszyliśmy do miejsca zamieszkania, aby zgrać zarejestrowany materiał i przygotować się na następny dzień. Wielki Finał Podobnie jak w dzień poprzedni, jedynym sposobem aby dostać się na teren bazy był przyjazd specjalnym autobusem kursującym z wyznaczonych parkingów. Aby mieć możliwość spokojnego wybrania miejscówki, postanowiliśmy dotrzeć jak najwcześniej. Plan dnia przewidywał dwa bloki pokazów w locie: od 11.00 do 12.30 oraz od 14.00 do 15.30. Dzień powitał nas niskim pułapem chmur i lekką mżawką… czyli standard. Prognozy jednak przewidywały zmianę pogody na trochę lepszą bliżej południa, więc była nadzieja. Niestety zapowiadano również zmianę kierunku wiatru, a to już komplikowało trochę sprawy. Musieliśmy wybrać takie miejsce, które dawało nam jak największe możliwości bez względu na to, z której strony pasa będą odbywać się starty. Wybraliśmy miejsce maksymalnie uniwersalne, tj. na wysokości wieży. Gdy dotarliśmy już do celu okazało się, że nie tylko my mieliśmy takie dylematy. Wokół rozstawiło się wielu naszych „sąsiadów” z poprzedniego dnia. Phantom Pharewell nie miał statusu pokazów lotniczych, a jedynie pikniku lotniczego (dnia otwartego w bazie). Nie spodziewaliśmy się wiec jakiegoś bogatego programu w powietrzu, poza oczywiście finałowym pożegnaniem Phantomów. Z opublikowanych na stronie informacji wynikało, że możemy się spodziewać kilku samolotów historycznych, pokazu śmigłowca Bo-105, no i oczywiście F-4 i Typhoona. Tuż przed rozpoczęciem pierwszego bloku pokazów wykołowano replikę trzypłatowego Fokkera DR-1 w barwach osobistych „Czerwonego Barona” von Richthofena – oficjalnego patrona jednostki. Maszyna miała dać pokaz w powietrzu, ale ostatecznie go odwołano ze względu na silny wiatr. A wiało solidnie. Przekonali się o tym piloci leciwego Stermana i Jungmanna, którymi mocno rzucało podczas lądowania. Nie ma co ukrywać, że pomimo swojej klasycznej urody, prezentujące się dwupłaty nie przykuły większej uwagi publiczności. Wiara czekała na „palniki”. Trochę lepiej było już podczas pokazu Bo-105. Ta mała zwrotna maszyna swoimi karkołomnymi, jak na ten typ statku powietrznego ewolucjami zwróciła na siebie uwagę. Kiedy po udanym pokazie śmigłowiec „schodził ze sceny”, na wschodnią stronę pasa wykołował nieduży biały samolot. Charakterystyczna, trochę nieforemna sylwetka... to mógł być tylko A-4 Skyhawk! Po cichu liczyliśmy, że będzie go można tu zobaczyć w locie. Wittmund to jedyne miejsce w Europie gdzie stacjonują te samoloty. Słynne z czasów wojny wietnamskiej i izraelsko-arabskich konfliktów szturmowce należą do amerykańskiego oddziału firmy BAE Systems. Ich głównym zadaniem tutaj jest holowanie celów powietrznych. Było to nasze pierwsze, długo wyczekiwane spotkanie z A-4, więc bardzo się ucieszyliśmy. Kilka godzin wcześniej podziwialiśmy innego Skyhawka ustawionego na wystawie statycznej. Co ciekawe, tamten nosił jeszcze charakterystyczne zielono-piaskowe malowanie Izraelskich Sił Powietrznych (oczywiście już bez oznaczeń państwowych). Chwila oczekiwania... i A-4 był już w powietrzu. Pilot zaprezentował nam swoją maszynę w kilku przelotach. Było bardzo wolno z wypuszczonym podwoziem i hakiem oraz bardzo szybko. Rozpędzający się w płytkim nurkowaniu A-4 wydawał niesamowity dźwięk. W pewnym momencie pilot wyprowadził samolot ze strefy lotniska kończąc pokaz. Podczas gdy na gorąco komentowaliśmy po raz pierwszy widzianego w locie Skyhawka, w kierunku zachodniego krańca pasa ruszyły wozy strażackie i pojazdy ratownicze. „Oj! to chyba nie są ćwiczenia...” – padło gdzieś z boku. Po chwili na drodze podejścia pojawiła się sylwetka białego samolotu. Pilot szybko sprowadził maszynę na ziemię i wylądował z wykorzystaniem haka i lin hamujących. A-4 zatrzymał się prawie w miejscu. Sytuacja musiała być chyba niegroźna, bo po krótkiej kontroli samolot bezpiecznie przekołował na płaszczyznę postojową. Tak skończyło się nasze pierwsze spotkanie ze sławnym Skyhawkiem. Szkoda, że tak krótko, ale dobre i to. Po krótkiej przerwie w pokazach czekało już nas tylko „danie główne”: F-4 Phantom II. W pewnej chwili zorientowaliśmy się, że gdzieś zniknęły te ciężkie szare chmury, wyszło słońce i pojawiło się błękitne niebo. To się nazywa organizacja! ;). Im bliżej było finału, tym bardziej gęstniała atmosfera. Po raz kolejny sprawdzaliśmy ustawienia, wymienialiśmy baterie na pełne. To co się miało wydarzyć, miało być wyjątkowe i już NIGDY nie miało się powtórzyć. Nikt nie chciał tego zepsuć. Wreszcie ruszyli! Powoli, majestatycznie, drogą kołowania tuż przy linii publiczności przedefilowały Phantomy klucza historycznego. Po dotarciu na zachodni skraj pasa samoloty ustawiły się dwójkami. „Pójdą dwójkami…?” – zastanawialiśmy się. Po chwili samoloty ponownie ruszyły, jednak jeszcze nie do startu. Ustawione w szyku, z otwartymi kabinami przejechały powoli przez całą długość pasa. Taki mini marsz słoni ;). Po efektownej nawrotce po wschodniej stronie, ponownie ustawiły się do startu. Owiewki poszły w dół, pojawiła się chmura czarnego dymu za samolotami i w krótkich odstępach wszystkie cztery maszyny wzniosły się w powietrze. Po chwili oczekiwania powróciły już w pełnej formacji. Cztery ciemne smugi dymu znaczyły niebo. Maszyny szły z minimalną prędkością, otwartym podwoziem i wypuszczonym hakiem. Pięknie! Zmiana formacji i nastąpił kolejny przelot. Chciało się, aby to trwało jak najdłużej. Dookoła słychać było tylko entuzjastyczne reakcje widzów i strzelające jak oszalałe migawki aparatów. Ciekawe ile zdjęć zapisało sie wtedy w promieniu 100 metrów? ;) Na horyzoncie znów pojawiły się dymy. Szykował się kolejny przelot. Ale teraz było jakoś inaczej. Tak, tym razem formacji asystowały dwa Typhoony. To przecież ten typ zastąpi wkrótce poczciwe Phantomy w schrono-hangarach bazy Wittmund. Gdy cała formacja znalazła się przed nami, efektownym ostrym wznoszeniem odłączyły się Typhoony. Teraz to był już ich teren. Piloci nowych maszyn również postanowili przywitać się z publicznością. Niskie przeloty, do tego markowane lądowania z odejściem na ostrych kątach wzbudziły aplauz u obecnych. Nikt nie miał wątpliwości, że nowe maszyny z pewnością godnie zastąpią odchodzące do „cywila” F-4. Typhoony zrobiły jeszcze jeden przelot i podeszły do lądowania. To był piękny spektakl. Fakt, chciałoby się, żeby trwał dłużej , ale dobre i to. Już tylko dla tych chwil warto było tu przyjechać. Kiedy przy barierkach zaczęło się robić luźniej, a my zastanawialiśmy się, co robić dalej, na horyzoncie po wschodniej stronie pojawiły się... cztery grube smugi czarnego dymu! To jeszcze nie koniec! Ci panowie jeszcze nie powiedzieli ostatniego słowa! Przestrzeń nad lotniskiem znowu przejęły Phantomy! Przeleciały na dużej prędkości i rozeszły się w efektownym ostrym wznoszeniu. Rozpoczęły się harce nad lotniskiem. Trzy maszyny, jedna za drugą przeszły nisko nad pasem. Takich kosiaków na oficjalnej imprezie jeszcze nie widzieliśmy. Po tym przyszedł czas na markowane przyziemienia. Dotknięcie kołami powierzchni, dopalacze i ostrym skrętem w lewo zejście z osi pasa. Huk rwący powietrze, dopalacze i zapach lotniczego paliwa!!! Będziemy to pamiętać bardzo długo! Po tych szaleństwach formacja „grzecznie” zeszła do lądowania. Brawo, brawo, brawo! Takiego zakończenia się nie spodziewaliśmy... Zakończenia?.... a gdzie podział się prowadzący? Jakby w odpowiedzi nad lotniskiem na dużej prędkości przemknął niebiesko-złoty F-4. Przypomniał nam się napis umieszczony na jednej z maszyn na statyce: „Don't let me Die! I want to fly!” W swoim pożegnalnym locie załoga postanowiła wykorzystać swój czas do maksimum. Zaserwowała nam jeszcze kilka przelotów, wolno, szybko, nisko... potem touch and go i ostro w lewo. Wreszcie przelot z machaniem skrzydłami na pożegnanie i finalne (symbolicznie) lądowanie. Ostatnim lądującym F-4 w czasie tego pokazu była maszyna nosząca numer... 37-01. Czy jest potrzeby jeszcze jakiś komentarz...? First in, last out! Tak zapisała się ostatnia karta czterdziestoletniej historii myśliwca F-4F Phantom II w służbie Niemieckich Sił Powietrznych. Wszystkie biorące w tym pożegnalnym pokazie samoloty zostały zaparkowane na eksponowanym miejscu naprzeciw wieży. Tam zebrały się wszystkie załogi. To było przecież również ich święto. Nadszedł czas na zdjęcia, gratulacje... i łzy wzruszenia. Marzenie (zamiast podsumowania) Phantom Pharewell to była wyjątkowa impreza. Takich lotniczych emocji nie było nam dane przeżyć jeszcze na żadnych pokazach lotniczych. Ciężko jest zatem próbować oceniać ją w kategoriach „klasycznych” pokazów. Nie miało znaczenia, jaka była organizacja, choć była świetna. Nie było istotne, jakie dodatkowo latały samoloty, choć poza Phantomami w powietrzu niewiele było do oglądania. Liczyła się natomiast ta wyjątkowa chwila i to, że mogliśmy być jej uczestnikami. Do domu wyruszyliśmy zadowoleni, nasyceni lotniczymi emocjami i, co tu kryć, trochę wzruszeni. Na koniec zrodziło się w nas nieśmiałe marzenie. Za kilka lat Polskie Siły Powietrzne też będą żegnać podobnego do F-4 powietrznego weterana. Już niedługo rozstaniemy się z naszymi poczciwymi "Sukami". Marzy nam się, aby zdołano przygotować im równie piękne pożegnanie. Przemek „Youzi” Szynkora

AIRPOWER13 (Austria, LOXZ)

28-29 czerwca, 300 000 widzów, ponad 200 statków powietrznych i hektolitry przelanego Red Bulla, czyli AirPower 2013. Co dwa lata w austriackim Zeltweg odbywa się jedna z większych w Europie imprez lotniczych. Miłośnicy huku dopalaczy i wszystkiego, co jest w stanie przeciwstawić się grawitacji, tłumnie przybywają do malowniczo położonej głównej bazy Austriackich Sił Powietrznych (Fliegerhorst Hinterstoisser). Impreza organizacyjnie stoi na najwyższym poziomie – począwszy od organizacji parkingów (niestety w „szczytowych” godzinach korków na drogach dojazdowych nie unikniemy) i zlokalizowanych w pobliżu lotniska campingów po lotnicze atrakcje na ziemi i w powietrzu. Wstęp na teren pokazów jest darmowy, ale organizator przewidział specjalną ofertę dla osób oczekujących czegoś więcej, zwłaszcza z fotograficznego punktu widzenia. Kilka miesięcy przed pokazami rusza sprzedaż tzw. SpotterPack-ów, czyli imiennych wejściówek dla miłośników lotnictwa, obejmujących darmowy parking oraz posiłki, a także możliwość przemieszczania się między specjalnymi strefami wyznaczonymi poza publiką, umożliwiającymi komfortowe oglądanie pokazów i fotografowanie. Tegoroczną edycję AirPower zdominowały samoloty historyczne z różnych epok. Na tle tej pokaźnej grupy zdecydowanie wyróżniał się Hawker Sea Fury pozostawiając w powietrzu ślady po dynamicznych manewrach dzięki bardzo gęstym dymom wydobywającym się ze smugaczy. Pięknym gangiem silników zachwycał DC-6, a także perełki z okresu II Wojny Światowej tj. P-51 Mustang, Supermarine Spitfire, Grumman Avenger, T-6, B-25J Mitchell oraz muskularny F4U-4 Corsair. Austriackie niebo gościło również maszyny historyczne z nieco młodszym rodowodem: Rockwell OV-10 Bronco oraz odrzutowe Aermacchi MB-326, CT-133 Silver Star, SOKO G-2 Galeb i noszący charakterystyczne tygrysie barwy Hawker Hunter. W przypadku AirPower nazwa zobowiązuje: podczas tej edycji moc i odpowiednią dawkę decybeli zapewniała para austriackich Eurofighterów, które po „alarmowym” starcie zmusiły „intruza” (w którego rolę wcielił się C-130 Hercules) do lądowania, a następnie kontynuowały pokaz pozorując walkę powietrzną. Podobną dawkę hałasu dostarczyli piloci F-16 – mogliśmy podziwiać niezwykle dynamiczne pokazy Belga i Holendra, którzy przyzwyczaili nas do swoistej rywalizacji o miano najlepszego „woźnicy” Fighting Falcona danej imprezy. Węgrzy natomiast wzbogacając demo swojego Gripena o efektowne „dump and burn” udowodnili, że pikantna jest nie tylko ich kuchnia. Wyjątkowo liczną grupę stanowiły zespoły akrobacyjne. Frecce Tricolori kolejny raz udowodnili, że stanowią światową czołówkę – latają widowiskowo, dynamicznie, do tego ich gęste kolorowe dymy podkreślają precyzyjnie wykonywane figury. Należące do wąskiej grupy zespołów „ponaddźwiękowych” Turkish Stars (NF-5A) i Patrouille Suisse (F-5E Tiger II) skutecznie starały się utrzymać poziom prezentowany przez FT. Ostatnim zespołem korzystającym z odrzutowców była hiszpańska grupa Patrulla Aguila latająca na samolotach CASA C-101, które wyglądają jak odrzutowiec, latają jak odrzutowiec, a brzmią jak... siedem rasowanych kosiarek zaprzęgniętych do ciężkiej pracy. Na szczęście piloci hiszpańskiej grupy udowodnili, że to nie dźwięk decyduje o wykonaniu pięknego pokazu. Jeszcze lepszym przykładem była para Blaników, która niemal bezszelestnie wprowadziła akrobację zespołową w inny wymiar. AirPower to doskonały przykład kooperacji głównych organizatorów imprezy: Austriackich Sił Powietrznych i Red Bulla. Zarówno strona wojskowa jak i cywilna dysponują pokaźną flotą, która została zaprezentowała podczas AP2013. Wojsko oprócz wspomnianych wcześniej Eurofighterów zaprezentowało Pilatusa PC-7 i szkolnego SAABa 105 podczas solowego pokazu oraz w formacji złożonej z czterech samolotów. Kolejną prezentacją był przykład skoordynowanego działania wojsk lądowych wspieranych przez śmigłowce takie jak S70 Black Hawk, Alouette III i OH-58B Kiowa. Flota Red Bulla oraz lista wspieranych projektów to materiał na obszerny artykuł. Podczas tegorocznej edycji AirPower mogliśmy podziwiać wiele maszyn noszących charakterystyczne logo czerwonego byka, m. in. dwa „ucywilizowane” Alphajety, Cessnę C337, Corvus CA-41 RACER pilotowanego przez Petera Besenyei (mistrza świata w akrobacji samolotowej), cztery samoloty Zlin 50LX należące do czeskiej grupy Flying Bulls, Cessnę CE-208, specjalnie przystosowany do akrobacji śmigłowiec BO-105, Bell AH1 Cobra, parę skydiver’ów prezentujących właściwości lotne współczesnych wingsuit’ów oraz wspomniane wcześniej maszyny DC-6, B-25, F4 Corsair i parę szybowców L13 Blanik. Pokazom w powietrzu towarzyszy pokaźnych rozmiarów wystawa statyczna, na której mogliśmy podziwiać między innymi Su-22 i CASA C-295 z biało-czerwoną szachownicą. Główną atrakcją na ziemi była kapsuła, z której Felix Baumgartner dokonał skoku ze stratosfery, a możliwość spotkania niezwykłego rekordzisty przyciągnęła prawdziwe tłumy w pobliże stoiska RedBull Stratos. Organizatorzy kolejny raz udowodnili, że impreza to moc nie tylko w nazwie, a każda edycja gromadzi tłumy miłośników lotnictwa. Czym zaskoczą nas za dwa lata? Zobaczymy… :) Tomasz „Qna” Chochół

NATO TIGER MEET

NATO Tiger Meet to coroczne ćwiczenia eskadr, które posiadają w swoim godle symbol tygrysa lub pumy. Każdego roku wszyscy uczestnicy ćwiczeń ozdabiają samoloty okolicznościowym malowaniem. Tegoroczna edycja odbyła się w norweskiej bazie Ørland i oczywiście nie mogło nas tam zabraknąć. Relacja i zdjęcia z tej imprezy wkrótce na naszej stronie.

BCI OPEN DAY (Polska, EPDE)

W dniu 22 czerwca 2013 roku zespół akrobacyjny Biało-Czerwone Iskry zorganizował dla swoich fanów tzw. Fan Klub Day. Na imprezie tej zjawili się zatem członkowie fanklubu zespołu, mieszkańcy Dęblina a także ekipa SPFL, która na to spotkanie dostała specjalne zaproszenie. W samo południe członkowie stowarzyszenia spotkali się pod dęblińską jednostką, by po kilkunastu minutach i kontroli w biurze przepustek zwartą grupą stawić się pod Domkiem Pilota. Tam czekał już na nas lider zespołu major Tomasz Czerwiński. Po przywitaniu się z resztą zespołu omówiliśmy wspólnie możliwość fotografowania dzisiejszego treningu i w ramach dobrej współpracy między obiema stronami przekazaliśmy na ręce majora pokaźnych rozmiarów poster oraz drobne gadżety klubowe. Po przybyciu reszty gości wszyscy zostali zaproszeni na płytę postojową, gdzie technicy kończyli przygotowania samolotów do startu. Major Czerwiński oficjalnie przywitał przybyłych, omówił pokrótce przebieg pokazu i zaprosił wszystkich chętnych do fotografowania podniebnego widowiska. Czterech pilotów w swoich biało-czerwonych samolotach zaprezentowało publiczności pełny pokaz w wariancie wysokim, a po jego zakończeniu specjalnie na naszą prośbę dowódca zespołu zatrzymał samoloty na drodze kołowania, abyśmy mogli zrobić krótką sesję w osi pasa. Ponieważ Iskry miały w planach jeszcze jeden wieczorny wylot na „Wianki” do Warszawy, po skołowaniu na stojankę technicy zaczęli odtwarzać gotowość samolotów. My w tym czasie przenieśliśmy się do sektora „rekreacyjnego”, gdzie mogliśmy poczęstować się wojskową grochówką i posmakować grillowanych specjałów. Można było również posłuchać o historii zespołu i o jego planach na kolejne miesiące. Tam też ekipa SPFL została mile zaskoczona przez członków zespołu, dostaliśmy bowiem serdeczne podziękowania za dotychczasową współpracę, a z rąk majora tym razem my odebraliśmy upominek w postaci pamiątkowego zdjęcia zespołu Biało-Czerwone Iskry wraz z podpisami pilotów. Gdy oficjalna część spotkania dobiegła końca, ekipa Air-Action ponownie udała się w pobliże biało-czerwonych samolotów, gdzie wykonała specjalną sesję fotograficzną z udziałem pilotów i techników. Były zdjęcia grupowe i indywidualne, sesja w kabinach oraz nietypowa sesja „ z lotu ptaka”. Tym razem „ptakiem” był wóz lotniskowej Straży Pożarnej :) Po zakończeniu zdjęć piloci udali się na krótki odpoczynek i odprawę przed startem, a my przemieściliśmy się w okolice środka pasa, by jak najbardziej efektownie uchwycić start samolotów. Kilka chwil przed startem piloci włączyli smugacze w swoich samolotach, co zaowocowało sporym zadymieniem lotniska, ale też i efektownym widowiskiem. Nasza mała odległość od pasa startowego po raz kolejny zaowocowała darmowym farbowaniem naszych włosów, ubrań i twarzy na kolor czerwony. Jest ryzyko – jest zabawa :) W naszych planach ta atrakcja miała być ostatnią, lecz spoglądając na pięknie zachodzące słońce, które za kilka chwil miało znaleźć się w osi pasa, postanowiliśmy poczekać na powrót zespołu. Po upływie kilkudziesięciu minut dostrzegliśmy na niebie powracające samoloty. Piloci również nas zauważyli i sprawili nam niespodziankę, wykonując przelot ze smugaczami nad pasem, potem kolejny wraz z rozejściem do lądowania i włączonymi smugaczami. A wszystko to w pięknie zachodzącym słońcu! Po ostatnich zdjęciach udaliśmy się w drogę powrotną, spotykając po drodze wracających pilotów. Była to znakomita okazja do podziękowania im za możliwość bycia w tym miejscu i w tym dniu oraz zapytania o możliwość kolejnej wizyty, gdy zespół będzie ponownie latał sześcioma samolotami. Późnym wieczorem rozjechaliśmy się do swoich domów, a farba ze smugaczy jeszcze następnego dnia przypominała nam o tym sympatycznie i intensywnie spędzonym dniu. Krzysztof Polak „krispol”

ISKRY ZAPRASZAJĄ

Dnia 22 czerwca 2013 roku zespół Biało-Czerwone Iskry zorganizował dzień otwarty dla swoich fanów i sympatyków. Oczywiście przy takiej okazji nie mogło zabraknąć na dęblińskim lotnisku ekipy SPFL i w silnym gronie stawiliśmy się pod bramą jednostki. Atrakcji, zarówno podniebnych, jak i kulinarnych, tego dnia nie brakowało, o czym już wkrótce w naszej relacji.

NATO TIGER MEET (Norwegia, ENOL)

Na ten wyjazd umawialiśmy się z Fredrikiem od dłuższego czasu. Śledziliśmy informacje skromnie dawkowane przez PIO z bazy w Ørland, a i tak większość z tego co wiedzieliśmy to były nieoficjalne „przecieki”. Na początku planowałem jechać kilka dni wcześniej i pokręcić się w okolicy lotniska, poobserwować ćwiczenia i spróbować dopaść samoloty na czymś w rodzaju angielskiego Mach Loop. Jednak po rozmowach z pilotami okazało się, że Norwegowie nie mają czegoś takiego. Górskie low passy ćwiczą tam gdzie w danym dniu pozwala na to pogoda, a że gór w okolicach Trondheim nie brakuje, deszcz na wybrzeżu to nic nienormalnego i żandarmeria dostaje histerii widząc fotografów pod płotem, ambitny plan został odłożony na lepsze czasy. Na pokazy wyjechaliśmy w czwartek po południu. Po dotarciu na miejsce, pierwszy rzut oka na nasz nocleg i od razu skojarzenia z filmem „Teksańska masakra piłą łańcuchową” – dom żywcem przeniesiony z filmu. Całe szczęście że po jedenastu godzinach jazdy byliśmy wykończeni, bo inaczej chyba zaczęlibyśmy szukać czegoś innego, co jak się później okazało, nie byłoby najgłupszym pomysłem. W piątek przywitało nas norweskie lato – szare niebo, zimny wiatr. Po dotarciu na lotnisko rejestracja gości, szybka kawa na rozgrzewkę i jedziemy na miejsca przeznaczone dla fotografów. Pierwsze starty zaczęły się o godzinie 10.00. Sześćdziesiąt samolotów startujących na dopalaczach w ciągu dwóch godzin wynagrodziło nam brak ciepła słonecznego. Jedyni, którzy nie używali dopalaczy to Norwedzy, gdyż jak sami tłumaczyli, ludzie z pobliskiego miasta skarżą się na hałas. Cztery samoloty więcej chyba nie zrobiłyby większej różnicy…? Po krótkiej przerwie na obiad wróciliśmy na pas startowy, gdzie właśnie szykowała się do startu „shadow wave” – tylko samoloty w tygrysim malowaniu. Pogoda załamała się już całkiem, zacinający deszcz prawie uniemożliwiał robienie zdjęć. To samo działo się podczas tygrysiej defilady na „taxiway”. Zmoknięci i zmarznięci marzyliśmy tylko o powrocie do naszego domu z koszmarów. Sobota zaczęła się rozrywkowo. O godzinie siódmej obudził mnie głośny dzwonek – pierwsza myśl: zamorduję Fredrika, przecież umawialiśmy się, że pobudka o godzinie dziewiątej, nie wcześniej, co on ma za telefon że tak głośno dzwoni i co tak śmierdzi? Jak się okazało, nasi nierozgarnięci współlokatorzy zaszaleli w kuchni z bekonem. Ten dom naprawdę był przeklęty. Sobotnia wizyta na lotnisku to już tylko statyka i rozmowy z pilotami. Osiemdziesięciometrowa podstawa chmur, deszcz i mgła uniemożliwiła jakiekolwiek zaplanowane pokazy. Wielka szkoda bo zapowiadały się dość ciekawie. Grzegorz „Eskimos” Kozak

WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO KONINKLIJKE LUCHTMACHT! :)

W dniach 14-15 czerca w bazie wojskowej w Volkel swoją 100. rocznicę powstania obchodziły Królewskie Holenderskie Siły Powietrzne. Jak przystało na tak wzniosłą okazję goście dopisali, a i ekipy z SPFL nie mogło zabraknąć. Świeczek na torcie było przynajmniej 100 co wkrótce pokażemy fotograficznie nie tylko w "Gdzie i kiedy byliśmy" :)
Back to Top