VII PIKNIK SZYBOWCOWY „LESZNO. ROZWIŃ SKRZYDŁA!” (Polska, EPLS)

Pięknym słońcem i kilkoma chmurkami tworzącymi dobre tło do fotografowania samolotów przywitało nas Leszno w sobotni poranek. Nie mogliśmy się już doczekać i godzinę przed planowanym rozpoczęciem pokazów popędziliśmy na lotnisko rozejrzeć się i obadać co przyleciało, jak też i znaleźć dobrą miejscówkę.

Do tej pory Leszno i leszczyńskie pokazy kojarzyły się nam przede wszystkim z lotnictwem aeroklubowym z szybowcami na czele – wszak nazwa CSS (Centralna Szkoła Szybowcowa) zobowiązuje.

Pierwsze złe wieści – wojsko nie dopisało – Mi-2, Mi-24 – trzeba było obejść się smakiem niestety. Na szczęście (choć jak się później okaże, było to największe rozczarowanie pikniku) w programie wciąż był pokaz F-16, a humor dodatkowo poprawił widok reszty stojanki.

W promieniach słońca ukazała się replika Zero, w kącie hangaru cicho przycupnęły dwa niewielkie SA1100 grupy SWIP TEAM, zaś przy Extrach kręcili się już mechanicy z Royal Jordanian Falcon. Widać też charakterystyczne Marchetti z Red Devils. Oj będzie się działo!

Najdziwniejszą maszyną w tym zestawie był niepozorny bus wypchany pod dach balonami – kolejna atrakcja pokazów 🙂

Szybkie obfotografowanie stojanki – czas najwyższy ustawić się. Chwila zastanowienia jak będzie w ciągu dnia operowało słońce i decyzja jest jedna – biegniemy poza lotnisko.

Na rozpoczęcie pokazów na niebie pojawili się skoczkowie.

Dwa wściekle żółte Robinsony R44 Śmigłowcowej Kadry Narodowej kręcą się wokół siebie kilka metrów nad ziemią w dostojnym tańcu. Zaczynam czuć się jak na karuzeli – kółko, kółko, obrót w lewo, obrót w prawo. Taka precyzja tak blisko ziemi robi wrażenie, podobnie jak slalom między tyczkami.

Czas na kolejne punkty programu. Jadąc do Leszna wiedziałem, że na liście atrakcji jest wiatrakowiec pilotowany przez Wiesława Jarzynę, a to sygnał, że będzie co oglądać. I było – to co wyprawiał na niepozornym wiatrakowcu – czapki z głów.

Przyszedł w końcu czas na rozwikłanie tajemnicy balonów. Otóż gospodarze zafundowali przybyłym na lotnisko nie lada atrakcję – pokaz strącania w locie wypuszczanych z ziemi balonów. Do takiego show konieczne były niemiecka solidność i precyzja.

Wzmagający się wiatr i coraz większe zachmurzenie utrudniały już to i tak niełatwe zadanie. Jeden po drugim Zliny AFS pikowały z nieba by przechwycić baloniki.

Jest, trafił! Trzy z czterech – samolotem rzucało, balony latały jak szalone po niebie i… kolejne trafienie!

Zakład, że trafił następny? – trafił 🙂

Dziewięć na dziesięć jednego z niemieckich pilotów Zlinów, świetny wynik!

Z daleka zaś widać już dwa małe pomalowane na jaskrawe kolory samoloty. To SWIP TEAM i przedsmak tego, co będzie działo się o zachodzie słońca.

Gdy kilka tygodni wcześniej miałem przyjemność oglądać pierwszy oficjalny trening Orlików w tym sezonie, nie spodziewałem się, że w tak krótkim czasie można stworzyć całkowicie nowy program. Powiem krótko, może się podobać i to bardzo! Ciekawe loty w formacji, mijanki i solówki. Chciało się to oglądać i oglądać. Dobra robota chłopaki!

A już coraz bliżej kolejnej bardzo ciekawej pozycji w programie – Zero.

Gdyby nie dźwięk silnika, można by długo cieszyć wzrok lotem tej repliki. Ślizgi i zwroty, elementy akrobacji lotniczej w scenerii chmur, przez które czasem przebija słońce, zamieniły spektakl w fotograficzne polowanie na te chwile, gdy Zero znajdował się w prześwicie chmur, a słońce grało na poszyciu samolotu.

Mijały kolejne godziny pokazów. Wielkimi krokami zbliżało się największe, najbardziej oczekiwane show pikniku. Nocne pokazy!

Przedsmak umiejętności i tego co nas czeka, mieliśmy wcześniej, w pięknie wykonanych pokazach SWIP TEAM, Carbon Cub. Ale ciężko opisać to co się działo, gdy słońce skryło się za horyzontem.

Wieczorne preludium w wykonaniu skoczków i paralotniarzy – z dymami, świecami oraz dostojnie latający nad płytą lotniska Carbon Cub z zapalonymi wszystkimi światłami zapowiedziały największą gwiazdę wieczoru – pyro show w wykonaniu szkockich Anglików (angielskich Szkotów 😉 ). Niebo rozświetliło się snopami iskier układających przedziwne wzory pod gwiazdami. Flary w przeróżnych kolorach dawały mocne akcenty – czasem nie wiadomo było czy oglądać, czy fotografować. Pokaz kilkuminutowy, ale już wiem, że dla niego warto było spędzić dzień, będąc jednocześnie pokarmem dla plagi komarów 😉

PS Podobno, jeśli było się dostatecznie młodym i potrafiło się odpowiednio szybko obracać głowę bez skręcenia sobie karku, można było obejrzeć przelot F16. Podobno…

Paweł „Mr.Reset” Popowicz