Szukaj

GIŻYCKIE AKROBACJE (Polska, EPKE)

Są takie weekendy tego deszczowego i nieprzewidywalnego lata, kiedy to ekipa SPFL szczególnie mocno trzyma kciuki za udaną pogodę, aby w doborowym towarzystwie przyjaciół podziwiać i fotografować to co lubi najbardziej - samoloty. Do takich właśnie należał weekend 6 - 7 sierpnia, kiedy to nad niegocińskim jeziorem w Giżycku miała miejsce kolejna edycja jednej z największych i najbardziej urokliwych, ze względu na swoje położenie, imprez lotniczych w Polsce – Mazury Airshow 2011. Na miejskiej plaży oraz na terenie giżyckiego portu zgromadziło się około stu tysięcy widzów, aby podziwiać świetnych pilotów polskich i europejskich w indywidualnych akrobacjach, wystawę statyczną statków powietrznych na lotnisku aeroklubowym, jak i zespoły lotnicze prezentujące się zarówno w najnowocześniejszych konstrukcjach, jak i w zabytkowych maszynach pochodzących nawet z początków XX wieku. Część ekipy SPFL do Giżycka zawitała już w piątek wieczorem i czas poświęciła na strategiczny wybór terenu na sobotnio-niedzielne focenie, konsumpcję dobrodziejstw mazurskich jezior oraz integrację. Lotniczy weekend w całkiem pokaźnej ekipie rozpoczęliśmy na plaży uzbrojeni w aparaty oraz niestety parasole i kurtki przeciwdeszczowe, patrząc pełni obaw w szare i mokre niebo. Pierwszy, przedpołudniowy blok pokazów rozpoczęły coraz częściej pojawiające się na tego typu piknikach pokazy wiatrakowców (Xenon 2 i Calidus), motolotni, hydromotolotni czy motoszybowca J-6 Fregata. Jednak prawdziwa zabawa rozpoczęła się w popołudniowym bloku pokazów, kiedy to zmieniliśmy lokalizację na piękną jachtową marinę usytuowaną po prawej stronie plaży - za naszymi plecami stały szeregi pięknych żaglówek, ogrzewało nas przyjemne popołudniowe słoneczko, na błękitnym niebie pojawiły się malownicze chmury tworząc tło dla ciekawych fotograficznych kadrów. No i zaczęła się lotnicza uczta! Fantastyczne, zapierające dech akrobacje lotnicze w wykonaniu zespołów akrobacyjnych: najlepsi polscy piloci wojskowi w Biało-Czerwonych Iskrach oraz fantastyczna ekipa czeska – The Flying Bulls – na Zlinach 50LX wykonująca niesamowite akrobacje, w tym świetne dla łowców ciekawych kadrów mijanki oraz imponujące akrobacje zespołowe na tle księżyca. Nieco mniej emocjonujący okazał się występ polskiej 3AT3 Formation Flying Team w składzie trzech AT-3 i jednego AT-4 – określane przez organizatorów jako pełne wdzięku. Wspaniały pokaz dali członkowie Śląskiej Grupy Akrobacyjnej – Artur Kielak i Łukasz Świderski – na dwóch Extrach 330 LC. Był to pokaz, po którym wszyscy czuliśmy, iż w polskim lotnictwie akrobacyjnym są niesamowicie zdolni, zwariowani i doskonale wyszkoleni młodzi piloci z niezbędną nutką szaleństwa we krwi. Obserwując Artura Kielaka raz po raz spoglądaliśmy po sobie niedowierzając i nie mogąc ogarnąć ilości wykonywanych beczek autorotacyjnych, pętli, dynamiki wchodzenia w poszczególne figury kombinacyjne i lekkości z ich wychodzenia. Na Extra 300L mieliśmy okazje oglądać wielokrotnego mistrza polski w akrobacji Ireneusza Jesionka, oraz Roberta Kowalika na Steen Skybolt 300. Z zagranicznych gwiazd oglądaliśmy występ Uwe Zimmermana latającego na żółtym Extra 200S – fantastyczny, lekki, pełen trudnych i finezyjnych figur pokaz okraszony ciągnącym się za samolotem ogonem dymu. Jednak perełką mazurskich pokazów były przeloty i lądowania na wodzie wodnosamolotów – w końcu tafla jeziora stała się nie tylko tłem pokazów, ale i ich ważnym elementem. Najbardziej oczekiwany i zachwycający okazał się Sikorski S-38 – amerykańska, historyczna już maszyna wymalowana w biało-czarną zebrę lądowała i wznosiła się z tafli wody tworząc niesamowite efekty dla naszej fotograficznej ekipy. Elegancko na wodzie prezentowała się Cesna 172 – jedyna taka maszyna w Polsce przystosowana do lądowania na wodzie. Po raz pierwszy na pokazach w Polsce mieliśmy też okazję zobaczyć wodnopłatowca Aviat Husky – ten produkowany w USA samolot pojawił się w szkole Airport Biernat w Gądkach jako maszyna szkoleniowa. Po sobotnich pokazach cześć ekipy wróciła do domu, natomiast pozostali delektowali się piknikową atmosferą weekendu – szalejąc w wesołym miasteczku i oglądając pokazy sztucznych ogni – nie był to zapewne sylwester w Sydney, ale przyjemne dla oka zakończenie udanego dnia. Niedzielne pokazy były częściowo powtórzeniem atrakcji z soboty, dlatego warto przede wszystkim wspomnieć o tym, czego nie było. Przelot legendarnego amerykańskiego samolotu transportowego Dakota DC-3, który nosi miano niezniszczalnego, a jego konstrukcja pozwala na lądowanie na prawie każdej powierzchni. Mieliśmy okazję oglądać również Dromadera zrzucającego wodę na taflę jeziora oraz ponownie zespoły akrobacyjne i pokazy indywidualne. Nieco trudniejsza do udanego fotografowania pogoda – ostre słońce i silny wiatr – sprawiły ze wczesnym popołudniem zakończyliśmy nasz przygodę z mazurskimi pokazami. Podsumowując imprezę warto opisać ją trzema, jakże często powtarzanym wśród naszej ekipy, słowami: wspaniale, wspaniale, wspaniale….. ze względu na towarzystwo, okoliczności przyrody i naprawdę sporą dawkę lotniczej adrenaliny. Z pewnością Mazurski Piknik Lotniczy warto wpisać do kalendarza imprez, na których fani lotnictwa powinni się pojawić. Joanna „hermina” Węgrzyn

“MIRAMAR” W MIROSŁAWCU (Polska, EPMI)

Piękna, słoneczna pogoda, niebo z paroma obłoczkami no i wspaniały zachód słońca... taki był scenariusz pogodowy wyjazdu zaplanowanego na dzień 3 sierpnia 2011 roku do bazy w Mirosławcu. Tego dnia, po błyskawicznych przygotowaniach, około godziny 16 stanęliśmy do „walki” z wyszkoloną eskadrą samolotów szturmowo-bombowych Su-22. Po krótkiej naradzie i przekazaniu pokojowych upominków, ustawiliśmy swoje „działa” na wcześniej upatrzonych pozycjach. Zaplanowano trzy tury lotów, z czego ostanie dwie miały odbyć się w porze zachodzącego słońca. Niestety, druga tura lotów zakończyła się za wcześnie, natomiast trzecia zdecydowanie za późno. Pełnym sukcesem zakończyło się natomiast pierwsze i drugie "ostrzelanie" bojowych Su-22 z naszej ręcznej broni kalibru 70-300, 120-400, 200-400 i oczywiście 500 mm. Pomimo efektownego kamuflażu i przeróżnych sztuczek stosowanych przez nadlatujące maszyny nasze wspomaganie autofocusa okazało się skuteczną bronią, a efekt naszych zmagań można podziwiać w zamieszczonej poniżej galerii. Sławek „slapek” Pękalski

KOPER-FIELD W MALBORKU (Polska, EPMB)

W dniu 28 lipca br. w 22. Bazie Lotnictwa Taktycznego w Malborku odbył się tzw. Spotters Day. Powodem dnia otwartego były wspólne ćwiczenia krzesińskich samolotów F-16, MiG-29 z Malborka oraz Su-22 ze Świdwina w ramach programu „Squadron Exchange”. Pomimo niesprzyjających warunków pogodowych, decyzja mogła być tylko jedna – nie może nas tam zabraknąć. Szybkie ustalenia wewnętrzne i w dniu 28 lipca o godz. 8.00 stawiliśmy się 11-osobową grupą pod bramą wjazdową na lotnisko 22 BLT w Malborku. Oprócz naszego stowarzyszenia, na wspólne fotografowanie zjawili się również członkowie innych stowarzyszeń, co w sumie dało sporą grupę uczestników. Niestety panujące warunki atmosferyczne nie sprzyjały nam od samego początku, a dodatkowo informacja o odlocie dnia poprzedniego samolotów Su-22 do swojej macierzystej bazy oraz uziemienie Smokerów z powodu awarii nie wróżyły nic dobrego. Ale nadzieja umiera ostatnia, więc postanowiliśmy dobrze się bawić, licząc na poprawę warunków atmosferycznych. Po załatwieniu wszystkich formalności, sprawdzeniu listy obecności, przywitaliśmy się z mjr Krzysztofem Partyką, który był w tym dniu naszym opiekunem i który zapoznał nas z planem lotów. Wynikało z niego, że jedynymi maszynami w powietrzu w tym dniu będą F-16, w dwóch wylotach, z czego pierwszy został zaplanowany na godz. 9, więc nie pozostało nam wiele czasu, żeby przemieścić się w okolice pasa startowego. Gdy dotarliśmy w okolice pasa startowego, okazało się, że aby do niego dotrzeć, musimy przebrnąć około 50 metrów przez pole porośnięte trawą i koprem, które sięgały do kolan, a po porannym deszczu oznaczało to tylko jedno – doszczętne przemoczenie. Trudno - po przedarciu się przez ten gąszcz ustawiliśmy się w linii, oczekując na pierwsze maszyny, które po przeciwnej stronie pasa uruchamiały już silniki i zaczynały po kontroli przedstartowej kołować na pas. Łącznie do startu zostało przygotowanych 8 maszyn, które jedna po drugiej, startując na dopalaniu wyzwalały w nas adrenalinę i radość. Dzięki tym startom zapomnieliśmy zupełnie o mokrych butach, spodniach. Liczyło się jedno – dobra zabawa i fotografowanie. Po około pół godzinie wszystkie maszyny były już w powietrzu. Wolny czas wykorzystaliśmy jak zwykle na rozmowy i zabawę. W oczekiwaniu na powrót maszyn z wykonywanego zadania, w oddali usłyszeliśmy dźwięk śmigłowca. Po chwili znad chmur wyleciał Mi-8, który przeleciał nam nad głowami, wykonał przyziemienie, a następnie odleciał ustępując miejsca dla powracających Efów. Po około godzinie oczekiwania, pierwsze eFy zgłaszały się na wieżę kontroli lotów do lądowania. Niestety niska podstawa chmur i warunki atmosferyczne nie pozwoliły na niskie przeloty, więc maszyny jedna za drugą lądowały. Gdy już ostatnia z nich znalazła się na ziemi, ruszyliśmy w kierunku domku pilota. Gdy dojeżdżaliśmy na miejsce, w górę poszły dwa z trzech PZL-130 Orlik, które stacjonowały w tym czasie w Malborku. Niestety nie udało nam się ich sfotografować. Już na miejscu dowiedzieliśmy się, że następna tura lotów miała odbyć się dopiero po godz. 13, ale z uwagi na warunki atmosferyczne nie polecą samoloty F-16. Zamiast nich poderwane zostaną …. Migi-29 w liczbie czterech sztuk. Była to na pewno dobra wiadomość, bo nikt w tym dniu nie spodziewał się tych maszyn w powietrzu, a i zdjęcia dzięki temu będą różnorodne. Przed godziną 13. cała ekipa ponownie udała się w okolice pasa startowego. Ponownie przedzieraliśmy się mokre pole, a w międzyczasie pierwszy z Fulcrumów stał już na pasie startowym. Po starcie pierwszego z nich, na pas wykołowywał już drugi. Niestety nie dane nam było w tym dniu ujrzeć „marchewek” w wykonaniu tych potężnych maszyn. Po starcie pierwszych dwóch Smokerów, wróciły Orliki, a gdy tylko skołowały na CPPS, na pas wkołowały kolejne dwa MiGi-29, które po otrzymaniu pozwolenia na start szybko wzbiły się w powietrze i zniknęły w chmurach. I znowu około godziny wolnego czasu na rozmowy, bekstejdże, posilenie się i względne suszenie, bo w między czasie zaczęło wychodzić słońce, co zdecydowanie poprawiło wszystkim humor. Niestety podstawa chmur była na tyle nisko, że jak wróciła pierwsza maszyna i przeleciał nad lotniskiem, to nikt jej nie widział. Ale był to znak, że za chwilę pojawią się kolejne. Nie minęło 10 minut, jak na horyzoncie można było zobaczyć charakterystyczne dymienie. Pierwszy z MiGów podchodził do lądowania. Za nim na horyzoncie pojawił się następny, ale ten zdecydowanie był za wysoko, więc było wiadomo, że będzie przelot.  Po około pół godzinie wszystkie maszyny były już na ziemi. Przy wszystkich lądowaniach piloci używali spadochronów hamujących, co zawsze ciekawie wygląda na zdjęciach. Między lądowaniami MiGów widzieliśmy, że naprzeciwko nas wykołowały dwie Biało-Czerwone Iskry, które zaczęły być przygotowywane do wylotu. Nie minęło kilka minut jak Iskierki po lądowaniu ostatniego MiGa, wkołowały na pas i ustawiły się do startu wspólnego. Nikt się nie spodziewał tych maszyn, więc byliśmy mile zaskoczeni. A gdy podczas startu użyły biało czerwonych smugaczy, przeszło to już nasz najśmielsze oczekiwania. Po odlocie Iskier wróciliśmy do aut, aby udać się w okolice CPPS’a do stojących tam Efów. Niestety nie zdążyliśmy wsiąść do samochodów, bo na wieży zameldowała się kolejna niespodzianka tego dnia - PZL M28B Bryza. Która przeleciała nisko nad pasem i na jego zakończeniu przyziemiła. Po kilkuminutowej wycieczce na około lotniska dotarliśmy do stojących w rzędzie F-16 i zaczęliśmy fotografować. Oprócz stojących w rzędzie eFów co chwilę maszyny techniczne kołowały z MiGami-29,  a w trakcie fotografowania statyki, do lotu zostały przygotowane ponownie dwa Orliki, które przekołowały od nas w odległości kilku metrów, a następnie wykonały efektowny start w parze.Po zakończeniu zdjęć udaliśmy się do bramy wjazdowej, aby wykonać pamiątkowe zdjęcie grupowe, a następnie udaliśmy się w kierunku powrotnym. Zdecydowanie należy uznać ten wyjazd za udany, pomimo fatalnej pogody. Jednak niespodzianki, w jakie obfitował ten dzień zdecydowanie poprawiły nam humory i spowodowały, że wróciliśmy zadowoleni z wykonanych zdjęć. Konrad „kifcio” Kifert

HAPPY BIRTHDAY RIAT (Wielka Brytania, EGVA)

W dniach 16-18 lipca 2011 roku odbyły się jedne z największych i najbardziej znanych pokazów lotniczych w Europie – Royal International Air Tattoo – znane powszechnie jako RIAT. Pokazy tym szczególne, że jubileuszowe i to nie byle jakie, a okrągłe 40-ste. Jak co roku na RIAT zjechały dziesiątki tysięcy świrów lotniczych z niemal każdego zakątka Europy i spoza niej, a typowa angielska pogoda dyktowała swoje własne warunki, zmuszając raz po raz organizatorów do zmian w planie lotów. Niemniej jednak mimo tych meteorologicznych trudności RIAT po raz kolejny udowodnił swój wysoki poziom. Czterdzieści lat minęło… pierwsza edycja pokazów pod szyldem Air Tattoo odbyła się okrągłe czterdzieści lat temu, w North Weald, w hrabstwie Essex. Pięć lat później  Air Tattoo uzyskał oficjalnie status i przydomek „International”, natomiast miano „Royal” otrzymał od królowej Elżbiety II w 1996 roku. Od 1973 do 1983 roku RIAT odbywał się w Greenham Common, by od 1985 roku na dobre usadowić się w Fairford. Pod kapryśnym niebem zaprezentowały się znane wszystkim fanom lotnictwa zespoły akrobacyjne, nie mogło oczywiście zabraknąć ulubieńców brytyjskiej publiczności czyli grupy Red Arrows, a także fantastycznych "makaroniarzy" z Frecce Tricolori. Do Fairford zawitały także teamy spod egidy Breitlinga, czyli Breitling Jet Team oraz Breitling Wingwalkers (dawniej znany jako Team Guinot). Perełki tegorocznych pokazów? Na pewno "latający skansen" Avro Vulcan, wskrzeszony i utrzymywany przy życiu szczodrymi datkami jego fanów (utrzymanie  tego bombowca kosztuje 2 miliony funtów rocznie). Będąc na RIAT wręcz wstyd nie wysłać charytatywnego SMS-a, tak aby na konto tej piękności trafił symboliczny jeden funt. Ponadto A-10 Thunderbolt, który na pokazach w Europie nie gości zbyt często. Gratką dla fanów lotnictwa na pewno był "Rafałek" z Francji z wizerunkiem Małego Księcia na ogonie. Znany nam dobrze „Jurek Fajter” zaprezentowany został tym razem nie przez RAF czy też inne użytkujące go operacyjnie siły powietrzne, ale przez firmę BAE Systems i to w wersji z pełnym ekwipunkiem pod skrzydłami. Na tym właśnie samolocie Mark Bowman (pilot doświadczalny firmy) udowadniał niedowiarkom, ze to "nie mające prawa latać" cudo techniki wciąż potrafi manewrować z lekkością, nawet w opcji z pełnym obciążeniem :) Jako, że jedno zdjęcie jest więcej warte, niż tysiąc słów - zapraszam do oglądania... Angelika „Tarantella” Cieśniarska

RANDKA Z HISTORIĄ – THE FLYING LEGENDS 2011 (Wielka Brytania, EGSU)

Good guys to the left! Bad guys to the right!” – dobiega z głośników głos komentatora gdy trzy Messerschmitty Bf 109 robią zwrot w prawo a lecące za nimi stadko Spitfirów i Hurricane’ów w lewo! Jeżeli to nie jest sen ani jakiś historyczny film i widzisz taką historię na żywo to znaczy że na pewno Jesteś w Duxford na pokazach o elektryzującej wszystkich miłośników dawnych maszyn nazwie – The Flying Legends! Pokazy lotnicze The Flying Legends w Duxford to zapewne jedno z ciekawszych wydarzeń w kalendarzu imprez lotniczych na świecie. To Mekka dla osób kochających wyjątkowy czar starych samolotów głównie z okresu II Wojny Światowej. Do Duxford przyjeżdżają weterani lotnictwa, którym właśnie tu ponownie stają przed oczyma obrazy z czasów bojowej młodości. Przyjeżdżają ludzie młodzi, znający latające nad Duxford maszyny jedynie z książek, filmów, opowieści. Przyjeżdżają tu też ci, którzy każdą chwilę wolnego czasu poświęcają na przywracanie drugiego życia podniebnym staruszkom, by znowu mogły zalśnić i zabrzmieć w swoim nowym wcieleniu. To miejsce jest wręcz zaczarowane! Tu wystarczy się tylko lekko mocniej wsłuchać, wystarczy tylko lekko szerzej otworzyć oczy, by poza gangiem silników i majestatycznym wyglądem tych wspaniałych maszyn usłyszeć i zobaczyć przedstawiane historie z okresu ich świetności. Każdy z nich ma nam tak dużo do pokazania i powiedzenia. Bez względu na to kim Jesteś, czy wspominasz dawne czasy, czy odświeżasz sobie w głowie przeczytane sterty książek z opowieściami z tamtych lat, czy po prostu kochasz lotnictwo – w Imperial War Museum w Duxford podczas The Flying Legends, czeka na Ciebie niewiarygodnie realistyczna - randka z historią! Flight Line - to miejsce, gdzie można pospacerować po wyjątkowej alei. Takiej prawdziwej Alei Gwiazd. Alei, w której rolę drzew odgrywają samoloty, które później wezmą udział w pokazach w locie. Ileż tu tego sprzętu! Naprawdę można zwariować! Co robić! Spacerować i podziwiać? Fotografować? Stać i ocierać łzy wzruszenia? Staram się połączyć te czynności choć łatwo nie jest. Wszystkie maszyny się pięknie prężą przed miłośnikami lotnictwa, którzy przybyli tu chyba ze wszystkich zakątków świata! Tu jest jak na wieży Babel – dawno nie słyszałem tylu języków w jednym miejscu. Sami ludzie odwiedzający Duxford też są inni… Większość z nich to również swojego rodzaju eksponaty. Wielu, podobnie jak oglądane przez nich samoloty, okres swojej świetności też ma już za sobą a naszywki na ich foto-kamizelkach krzyczą do mnie nazwami imprez lotniczych z naprawdę zamierzchłej przeszłości. Miło jest popodziwiać również historyczny sprzęt foto, którym niejeden z gości Duxford fotografuje. Czy to specjalnie czy z przekonania? Nie wnikam bo nie mam na to czasu gdyż z daleka widzę miłość z czasów mojego modelarskiego dzieciństwa i to w takim malowaniu jakie onegdaj podziwiałem codziennie – P-47 Thunderbolt! Ależ on jest piękny! Ależ się wyróżnia w tłumie innych maszyn. Choć tłum, szczególnie ten z bezpośredniego sąsiedztwa, też niczego sobie. Obok Thunderbolta stoi kilka Mustangów P-51 w wersji D. Mustang to wyjątkowy, kultowy samolot. To przecież „Cadillac przestworzy”! Wśród stojących w alei P-51 stoi też i przyciąga swoim wyglądem - słynna Big Beautiful Doll. Uwielbiana przez modelarzy na całym świecie za jej wyjątkowe malowanie. Mamy więc P-47, mamy P-51 czyli do wielkiej trójcy amerykańskich myśliwców II Wojny Światowej brakuje tylko… „brakuje” to słowo rzadko używane w Duxford :) Nie brakuje! Stoi na samym końcu alejki i cudownie lśni w słoneczku - P-38 Lightning! Nie przeszkadza mi, że w malowaniu Red Bull. Skoro dzięki RB możemy podziwiać to i inne cacka w locie to niech się i Red Bull nazywa :) Gdy tu puszą się samoloty amerykańskie, z drugiej strony alei piękna brytyjska kolekcja Spitfire’ów! Rewelacja – same gwiazdy przestworzy! Nagle pełne zaskoczenie. Zaraz przy Spitach stoją… Messerschmitty Bf-109! I to trzy sztuki! Nie wiem czy słyszałem o pokazach, na których spotkały się aż trzy latające egzemplarze Me-109! Trzy i każdy w innym malowaniu. Jeden nawet ze swastyką co podobno nie jest dozwolone? Tu jednak chodzi o jak najlepsze oddanie prawdy o samolocie a nie o poglądy polityczne. Pięknie to wszystko tu wygląda. Tuż obok  francuski obrońca z 1940 roku - Morane-Saulnier MS.406. Ciekawa ta ekspozycja. W środku „Bed Guys”czyli trzy Bf-109 a po bokach samoloty, które zmagały się z tymi „germańskimi oprawcami”. Przeskakuję ponownie na drugą stronę alejki by paść na kolana przed trzema potężnymi „Spadami” czyli kultowymi samolotami Skyraider! Imponująco wyglądają. Szczególnie egzemplarz z podwieszonymi rakietami. Od razu przed oczyma stają mi migawki z filmów o Wietnamie gdzie te niszczyciele sprawdziły się znakomicie. Nie tylko za sprawą swojej siły ognia ale też wyjątkowej odporności na uszkodzenia. Wcale się nie dziwie – ten samolot z bliska wygląda jak potężny pancernik. Przy wszystkich samolotach na Flight Line kręcą się jacyś ludzie. Czy przeszkadzają w fotografowaniu jak na wystawach statycznych innych pokazów? O nie! W Duxford wszystko jest inaczej, lepiej. Przecież historia lotnictwa to nie tylko samoloty ale też i ludzie. Ci którzy się kręcą przy samolotach przebrani są w ubrania odpowiadające czasom świetności przedstawianych samolotów! Raz po raz do samolotów podchodzą piloci wyglądający na gotowych do lotu, chodzą ludzie z ochrony, technicy, mechanicy… Chodzą też pielęgniarki – jak zawsze otaczane względami lotników. Moja randka z historią jest jeszcze prawdziwsza :) Nie sposób opisać wszystkie konstrukcje z Alei Gwiazd. Na samym jej końcu stoi największy samolot. Przepiękna, kultowa, znana chyba przez wszystkich miłośników lotnictwa: B-17 „Sally B”. To moje kolejne z nią spotkanie. Tym razem trochę smutniejsze gdyż brakuje jej przyjaciółki Liberty Belle, która niestety uległa katastrofie kilka tygodni temu, a którą miałem przyjemność fotografować w Duxford w 2008 roku. Muzeum USAF. Po spacerze w Alei Gwiazd a przed pokazami w locie mamy chwilę czasu. To idealny moment na odwiedzenie Muzeum Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych, które umiejscowione jest w samym centrum Imperial War Muzeum w Duxford. Już z zewnątrz Muzeum wygląda zadziwiająco. Ma kształt wycinka sfery z potężną przeszkloną ścianą frontową, w której zawsze pięknie odbija się duxfordzki krajobraz z lotniskiem, chmurkami i latającymi pomiędzy nimi samolotami. Wchodzę do środka i pierwsze co rzuca na kolana to ilość maszyn idealnie wypełniających potężne wnętrze. Samoloty stoją na podłodze ale są też takie podwieszone. Można z bliska pooglądać, podotykać naprawdę wiele ciekawych eksponatów z SR-71 Blackbird’em na czele – chyba jedynym egzemplarzem tego typu w Europie. Stoją też B-52, B-29, F-111 co tylko świadczy o potędze ekspozycji. Są w zasadzie wszystkie kultowe maszyny, które znaczyły historię wojskowej techniki lotniczej USA od jej początków.   Tłok w trój wymiarze straszny – ciężko fotografować pojedyncze egzemplarze. Skupiam się bardziej na oddaniu specyfiki miejsca niż na robieniu katalogowych fot samolotów. Świetnie do takiego fotografowania przydaje się Rybie Oko – 8mm :) Pokazy w locie. Zbliża się godzina 14.00 więc czas najwyższy na zajęcie jakiegoś strategicznego miejsca do fotografowania pokazów w locie. Na ten sam pomysł wpadło też wiele tysięcy innych towarzyszy tegoż lotniczego święta. Większość z nich nie przebywała jednak tak długo w Muzeum USAF, dlatego zdobycie dobrej miejscówki dla nas graniczy z cudem. Strefa foto dla PRESS też okazuje się być średnio atrakcyjna. Wbijamy się zatem na „górkę” w okolicach końca pasa startowego i spoglądając nerwowo na coraz bardziej zachmurzone niebo, szykujemy się do kolejnej części imprezy. W głośnikach słychać, że spikerzy zajęli już swoje miejsca za mikrofonami. Dlaczego o nich wspominam? Bo to naprawdę wyjątkowi mistrzowie w swojej branży. Mam przyjemność jeździć po różnych imprezach i słuchać różnych komentatorów ale ci z Duxford biją wszystkich na głowę. Z jednej strony są nieźle wyluzowani i robią sobie totalne jaja ze wszystkiego, ze sobą włącznie, z drugiej są niesamowicie kompetentni i znają wiele aspektów z historii zarówno maszyn jak i ludzi, z trzeciej… potrafią tak naturalnie i cudownie wpadać i wprowadzać też publiczność w stany zachwytu graniczące z pewnym mistycyzmem, tak pasującym do klimatu Duxford. Wszystko to sprawia, że podczas ich komentatorki pojawiają się na zmianę salwy śmiechu oraz dreszcze wzruszenia. Wszyscy też z imprezy wychodzą bogatsi o wielką, nową wiedzę. Czyż nie taka jest rola Muzeum? Dość pisania o rzeczach mniej ważnych bo zaczyna się to, po co większość z nas tu przyjechała – pokazy w locie! Jak zwykle rozpoczyna je startująca grupa Spitfire’ów, Hurricane’ów. Za nimi Messerschmitty i… zabawa zaczyna się na całego. Raz po raz startują kolejne maszyny i robią przeloty albo solo albo w grupach. A to samoloty z europejskiego frontu, a to z dalekowschodniego, a to Anglicy, a to Amerykanie, Niemcy, Francuzi. Niesamowity gang silników w zasadzie nie milknie. Piękne linie Spitfire’a i jego towarzysza broni - Hurricane, przenoszą mnie do wspomnień polskich asów lotnictwa, relacjonujących chyba ze wszystkich frontów II Wojny Światowej z Bitwą o Anglię na czele. Kosiaki grupy czterech Mustangów, okrzykniętych mianem nie mogą nie przywoływać obrazów z kultowego „Imperium słońca”. Dynamiczny pokaz P-40 Kitty Hawk’a kieruje myśli do Pearl Harbour czy wspomnień Witolda Urbanowicza z Dalekiego Wschodu a MS.406 przenosi do opowieści Wacława Króla pt. „Walczyłem pod niebem Francji”. Heh, byłoby cudownie w tak zacnym towarzystwie zobaczyć w locie P-11c, Karasia czy Łosia. Może, może kiedyś… Tymczasem w powietrzu Fokker Dr.I, który nie pozwala nie myśleć o niesamowitym lotniku i człowieku Manfredzie von Richthofenie zwanym oczywiście „Czerwonym Baronem”. Sally B i od razu jestem w klimacie „Ślicznotki z Memphis”. Jak-9 przypomina nie tylko o sukcesach jednostki spod znaku Normandia – Niemen, ale także o wszystkich wygranych w dzieciństwie konkursach z wiedzy o LWP. Jeszcze chwila i z mroźnego frontu wschodniego za sprawą Skyraiderów teleportujemy się fotograficznie do gorącego Wietnamu a Hawker Sea Fury przenosi nas do okresu walk w Korei. Oj dzieje się, dzieje! Pracują wszystkie zmysły. Ta randka z historią jest wręcz niesamowita! Wszystko powolutku zmierza do „Grande finale” czyli do słynnego duxfordzkiego Balbo. Jest tradycją pokazów Flying Legends, że na koniec imprezy w powietrze idą wszystkie samoloty, które brały udział w pokazach, by zrobić jeden, wspólny, potężny przelot. Jeszcze w powietrzu krążą majestatyczne DC-3, gdy na początku drogi startowej powolutku zbiera się gromada naszych gwiazd, przygotowująca się do startu. Gdy tylko DC-3 kończą dobieg, zaczyna się nad Duxford istne szaleństwo! Wszystkie samoloty jeden po drugim, pojedynczo, parami, kluczami zaczynają startować. Szaleństwo dla mnie sięga zenitu w chwili gdy Messerschmitty nie czekają na zwolnienie pasa i startują z trawy równolegle z innymi maszynami – wprost nad szalejącą publiczność, wprost na nas! Masakra normalnie :) W tym momencie nachodzi mnie przemyślenie jak to wszystko jest tu zorganizowane pod kątem bezpieczeństwa lotów. Przecież cały dzień nad Duxford panuje potężny ruch. Jedni lądują w czasie gdy inni startują. Zdarzyło się i to nawet dziś, że niskie przeloty odbywały się nad maszynami, które w tym momencie właśnie startowały. Albo to jest jedno wielkie szaleństwo, albo doskonale przygotowana, zorganizowana i skoordynowana akcja. Moje podejrzenia rozwiewa komentator, który opowiada o tym ile czasu piloci przygotowywali się do Balbo. W końcu start, przelot i lądowanie tak dużej ilości maszyn o tak różnych osiągach, musi być trudnym zagadnieniem w sensie logistycznym. Tymczasem kończą się starty i już widzę nad linią horyzontu jak tworzy się formacja. Jeszcze chwila oczekiwania i… jest! Z głośników rozbrzmiewa jakaś muzyka z tamtych czasów a nad lotniskiem Duxford, z nie do opisania kapitalnym dźwiękiem silników, majestatycznie przesuwa się potężna formacja. To chyba jedyne miejsce na świecie, gdzie można coś tak wspaniałego usłyszeć, zobaczyć, przeżyć. Ciarki na całym ciele. Jest moc! Flying Legends w Duxford to impreza dwudniowa. My niestety byliśmy na pokazach tylko w sobotę. Niestety też sobota była dniem o bardzo średniej fotograficznie pogodzie. Co chwilę padał deszczyk a słoneczne prześwity zdarzały się bardzo rzadko. Mieliśmy więc w powietrzu scenerię typu czarne na szarym :( Słońce w pełni wyszło zaraz po lądowaniu maszyn wracających z Balbo czyli po zakończeniu imprezy. Miało za to pięknie świecić w niedzielę. Już po powrocie do Polski dowiedzieliśmy się o dramacie jaki miał miejsce w Duxford w niedzielę właśnie. Tuż po Balbo, podczas rozpuszczania formacji do lądowania, Skyraider uderzył skrzydłem w usterzenie P-51D Big Beautiful Doll! W wyniku czego pilot P-51D stracił panowanie nad maszyną i wyskoczył na małej wysokości, ratując swoje życie skokiem ze spadochronem. Pilot Skyraidera, mimo utraty sporej części skrzydła postanowił wylądować. Udało mu się, przy okazji potwierdzając legendarną wytrzymałość na uszkodzenia tegoż samolotu. Niestety był to ostatni lot przepięknej Big Beautiful Doll, która dokonała swojego żywota na polu tuż przy lotnisku. Taka sytuacja nasuwa jak zwykle wiele pytań. Głównie jedno. Mianowicie to, czy właściwym jest pokazywanie tych pięknych maszyn w locie narażając je na zniszczenie, czy może powinny stać zakonserwowane na statycznych ekspozycjach w muzeach, by świadczyć o swojej pięknej historii przez wiele lat kolejnym pokoleniom? Dla nas, żyjących tu i teraz odpowiedź wydaje się być jednoznaczna. Miejmy nadzieję, że osoby odpowiedzialne za historyczny przekaz wiedzą co robią i tak pokierują działaniami, by za lat 50 czy 100, przyszłe pokolenia mogły też radować oczy i uszy obecnymi Flying Legends. Sławek „hesja” Krajniewski

KOKSIJDE INTERNATIONAL AIRSHOW 2011 (Belgia, EBFN)

Thunderbirds – zespół akrobacyjny USAF podczas swojego tournee 2011 po Europie zaplanował udział w wielu ciekawych imprezach lotniczych. Długo zastanawiałem się, gdzie się z nimi spotkać. Chodziło o najbardziej ekonomiczne rozwiązanie, tak by móc zobaczyć jak najwięcej – jak najmniejszym kosztem. Wybór padł na Koksijde International Airshow w Belgii – tym bardziej, że impreza ta miała być ukoronowaniem obchodów 65-tej rocznicy powstania belgijskich sił powietrznych. Moje przypuszczenia co do bogactwa tych pokazów okazały się słuszne. Miło było patrzeć, jak na długo przed terminem imprezy na jej stronie internetowej pojawiały się w programie kolejne gwiazdy. Po podjęciu decyzji o wyjeździe udało nam się jeszcze zdobyć akredytacje prasowe, które już na miejscu okazały się być bardzo przydatne. Koksijde to piękna miejscowość położona nad samym brzegiem Morza Północnego. O jej uroku mogliśmy się przekonać, gdy rankiem dotarliśmy do naszego hotelu umiejscowionego na nadmorskiej promenadzie, tuż przy rozległej plaży. Na lotnisko nie trzeba się było śpieszyć, gdyż zgodnie z programem, pokazy pierwszego dnia rozpocząć się miały o godz. 13.00 a skończyć o… 22.00!! Zapowiadała się zatem mega impreza z fotografowaniem na tle wieczornego nieba. Oby tylko pogoda dopisała, bo zachmurzone niebo i intensywny deszcz mogłyby zepsuć nawet najlepszy spektakl. Deszczyk kropił przelotnie do południa i z chwili na chwilę niebo robiło się coraz przyjemniejsze. Zaraz po otrzymaniu przywieszek PRESS zawieziono nas na drugą stronę pasa startowego. Miejscówka przezacna – blisko pasa, słoneczko z tyłu. Szkoda tylko, że cała publiczność gdzieś hen na horyzoncie. Nie ukrywam, że trochę się stęskniłem za pokazową atmosferą. Rezydowanie w strefach PRESS daje możliwość zrobienia ciekawych zdjęć, ale niestety odziera imprezę z jej kolorytu, jakim jest bezpośredni kontakt z publicznością czy choćby tzw. „stragany”. Gdy tylko rozłożyliśmy sprzęt, od razu zaczęły się loty. W powietrzu przeważały zespoły akrobacyjne, których ilość była wręcz niewiarygodna. Latali dla nas: Saudi Hawks, Red Arrows, Patrouille de France, Turkish Stars, Red Devils, The Victors, były też Biało-Czerwone Iskry oraz oczywiście USAF Thunderbirds! Pokazy zespołów są wyreżyserowane specjalnie pod publiczność znajdującą się na głównej części lotniska. Widziane niejako od tyłu sprawiają wrażenie chaosu, ale za to bliskość samolotów pomaga w uchwyceniu ciekawych kadrów. Nie ma za to mowy o fotografowaniu tzw. mijanek, gdyż samoloty „mijają się” w naprawdę bezpiecznych odległościach i od tyłu, mijanki wzbudzają więc o wiele mniejsze emocje niż gdy się na nie patrzy z publiczności. Gwiazda pokazów – USAF Thunderbirds, latali bardzo ładnie i ze sporym rozmachem, ale nie oszaleliśmy na ich punkcie. Są w Europie zespoły, które nie ustępują precyzją Amerykanom. Nie zmienia to faktu, że pokaz zrobił na nas bardzo dobre wrażenie. Organizatorzy postarali się również o to, by zaprezentować nad lotniskiem w Koksijde cały szereg ciekawych konstrukcji. W pokazach dynamicznych prezentowały się między innymi Fouga Magister, GlosterMeteor, Hawker Hunter, North American T-6 Texan, Dragon Rapide, Spitfire czy Lancaster. Spit zrobił nawet kilka przelotów z belgijskim F-16. Ciekawostką był przelot dostojnego Airbusa A330 w asyście dwóch F-16. Na mnie jednak największe wrażenie robią zawsze porządne „palniki”! Nie ma zatem nic dziwnego w tym, że podczas pokazu dwóch brytyjskich Tornado GR4, które latały tuż nad naszymi głowami prawie non-stop na dopalaczach, przeszywały mnie kolejne dreszcze emocji :) Dzień powoli chylił się ku końcowi, a na niebie zaczynało coraz piękniej grać ciepłe światełko. Raz po raz przez zachodnią część nieba przewalały się delikatne chmurki, które robiły nam bardzo dobrą robotę. Przysłaniały oślepiające słońce i urozmaicały kadry swoją podświetloną strukturą. Najciekawiej wyglądało to podczas pokazu szwajcarskiego F/A-18, który jakby czując o co chodzi, co chwilę wpadał do naszego plenerowego „studia” i pięknie pozował! Wszyscy jednak czekaliśmy na Grande Finale, jakim miały być pokazy belgijskiego F-16 oraz holenderskiego AH-64 Apache. Zanim to jednak nastąpiło, na niebie Koksijde pojawił się szybowiec. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie to, że podczas kręcenia akrobacji z końcówek jego skrzydeł zaczęły spływać całe snopy iskier niczym z magicznej różdżki jakiejś wróżki w odległej bajkowej krainie. Wrażenie było niesamowite choć samo fotografowanie już trudniejsze z racji ciemności, jakie powoli zaczynały zapadać na niebie. Czasy robiły się dramatycznie długie, co dało nam trochę do myślenia przed pokazem finałowym. Niestety z przyczyn technicznych odwołano pokaz AH-64, ale za to na pas wjechał Michel Beulen vel „Mitch” na swoim pięknym granatowym F-16. Jeszcze chwilę poczekał aż zajdzie słońce i wystartował! Już po starcie wiedziałem, że taki pokaz o tej porze dnia to wspaniały pomysł. Kapitalnie wyglądała marchewa dopalacza, a gdy Mitch rozpoczął swój festiwal flar, właściwie chciało się tylko otworzyć usta i podziwiać pokaz w zdumieniu. Niestety źle dobrałem parametry fotografowania ale… kto by w takich chwilach o tym myślał :) Jedno jest pewne – podpowiem organizatorom Air Show w Radomiu, by choć jednego dnia przesunąć lekko godziny pokazów, a na ich koniec dać „flarowców”. Na pewno byłoby to wspaniałe urozmaicenie. Dowodem na sukces takiego posunięcia niech będzie choćby fakt, że cała publiczność czekała do samego końca pokazów na ten właśnie moment. Drugi dzień pokazów postanowiliśmy spędzić na terenie przeznaczonym dla publiczności. Gdy tam weszliśmy okazało się, że miejsce dla publiki to teren wyznaczony na drogach kołowania pomiędzy „straganami” i nie ma popularnej trawki! Do tego strefa dla PRESS usytuowana jest tuż przed miejscem postoju kilku śmigłowców, co zdecydowanie uniemożliwiało fotografowanie pokazów. Zaraz po wejściu zaatakował nas szereg polskich akcentów. W powietrzu Biało-Czerwone Iskry, które robiły bardzo przyzwoity, równy i elegancki pokaz. Tuż przed nami polska i kaszubska bandera, zatknięte przy stojącym na statyce śmigłowcu marynarki wojennej Mi-17. Mieliśmy też możliwość poplotkowania z chłopakami z załogi, którzy opowiadali nam o perypetiach lotu do Koksijde. Po pokazie Iskier rozlokowaliśmy swoją strefę przy barierce na asfalcie drogi kołowania w pobliżu środka linii publiczności. Nie ma co ukrywać – wzbudzaliśmy dużą sensację naszym wyglądem, naszym sprzętem foto i dobrą zabawą. Sporo osób podchodziło by poplotkować o fotografii, o Polsce. To było bardzo miłe gdy Belgowie mówili nam jak podziwiają nasz kraj. Jeden pan żegnając się z nami powiedział na do widzenia: „Congratulations for your country”, a my mieliśmy chwilę refleksji nad tym jak fajnie jest teraz, gdy wszystkie nasze kraje żyją w jednej wspólnocie, można się swobodnie i bez kompleksów przemieszczać, a Polska poszła tak do przodu, że nawet ów słynny „zachód” nam zazdrości. Poza autostradami – zdecydowanie się z nimi zgadzamy :) Niestety z tej strony lotniska oraz tego dnia światełko nie grało już tak ładnie. Do tego raz po raz przechodzące nad lotniskiem deszcze sprawiły, że fotografowanie było mniej efektywne. Organizatorom udało się usprawnić w końcu Apache i mogliśmy podziwiać jego pokaz. Widząc co ta piękna maszyna wyprawia w powietrzu zasłaniając się wiązkami flar, tym bardziej żałowaliśmy, że nie udało się jej poderwać w dniu wczorajszym. Ostatnim elementem pokazów był oczywiście show Thunderbirds’ów. Niestety pokaz płaski gdyż na niebie pojawiły się czarne chmury niskiego pułapu, z których tuż po zakończeniu lotów potężnie lunęło. Koksijde Airshow wpisał się pięknie w wachlarz pokazów A.D. 2011. Pokazy zrobione z dużym rozmachem i dość dobrze zorganizowane, a przede wszystkim – bezpieczne. Nie było żadnych incydentów, a na to w świetle ostatnich wydarzeń jestem dość mocno uczulony. Przed wyjazdem z hotelu nie mogłem sobie odmówić wieczornego spaceru po pięknej promenadzie Koksijde i plaży podczas odpływu. Oczywiście z aparatem w ręce :) Sławek „hesja” Krajniewski

W KRAINIE RED BULLA – AIRPOWER11 (Austria, LOXZ)

Airpower to słowo, które elektryzuje miłośników lotnictwa od wielu już lat. To nazwa potężnych pokazów lotniczych, które odbywają się średnio co dwa lata w Zeltweg w Austrii. Potęga tych pokazów to nie tylko powalająca ilość atrakcji lotniczych ale także wyjątkowa, górska sceneria i niesamowita wręcz organizacja. Nad całością imprezy czuwa wyjątkowy mecenas lotnictwa – firma Red Bull. Przygoda z Airpower11 zaczęła się dla mnie, podobnie jak dla większości fotografów z SPFL, od nabycia Spotter Packa (SP). To niemały wydatek (90 Euro na dwa dni) ale dzięki niemu można uczestniczyć w tej imprezie w naprawdę wyjątkowy sposób. Co nam daje nabycie SP? Na pewno możliwość skorzystania z 13 (!) punktów spotterskich usytuowanych dookoła głównego teatru pokazów, zarówno od strony publiczności jak i z drugiej strony pasa startowego. Na punkty te fotografowie są przewożeni przez specjalnie do tego wyznaczony personel i samochody. Dodatkowo każdy właściciel SP może liczyć na wygodnie usytuowany specjalny parking samochodowy oraz na  całodobowe wyżywienie i napoje – oczywiście spod znaku Red Bulla w dowolnych ilościach. To według mnie najważniejsze profity jakie wynikają z posiadania SP. Oczywiście jest ich więcej, ale są mniej istotne. Taka ilość punktów spotterskich to super sprawa, ale też i wielki problem z wyborem tegoż właściwego miejsca. Mamy możliwość fotografowania z wałów położonych na lotnisku w odległości 100 i 400 metrów od pasa startowego. Mamy opcję na focenie z linii publiczności w wydzielonych miejscach. Jest możliwość użycia specjalnej, podnoszonej rampy foto. Chętni mogą też przebywać na przedłużeniach pasa startowego. Biorąc pod uwagę odległość od miejsca pokazów, pozorny ruch słońca po niebie, nasilenie lotów i kąty z jakich możemy fotografować – mamy do rozwiązania dość solidny rebus :) W 2009 roku fotografowałem z okolicy środka linii publiczności oraz ze słynnej 1-ki (strefy położonej na wale w okolicy końca pasa startowego), tym razem postanowiłem więc zakosztować w nowych atrakcjach i na początku pokazów (piątek) wybrałem się na 8-kę, czyli punkt dość znacznie oddalony od głównego teatru pokazów, ale za to położony w pobliżu początku pasa. Do tego poranne słońce miałem za plecami, więc zapowiadała się niezła uczta foto. Wszystko zaczęło się bardzo wcześnie rano od startu majestatycznej DC-6B, która już na samym początku zaznaczyła kto będzie na tej imprezie rozdawał karty. Oczywiście Red Bull. Dla mnie ta firma to fenomen. Nie wnikając w genezę jej rozwoju, doprowadziła ona do tego, że miliony ludzi na całym świecie kupują Red Bulla, który jest kilkakrotnie droższy od tak samo smakujących, innych napojów energetycznych. Dzięki potężnym dochodom, Red Bull postanowił wesprzeć cały szereg inicjatyw. Między innymi zajął się lotnictwem, zbierając niemałą kolekcję kapitalnych maszyn, zatrzymując dla nich czas, a dając możliwość ich podziwiania takim zapaleńcom jak np. ja :) Czy to przypadek, że w stajni Red Bulla latają historyczne samoloty, które od wczesnego dzieciństwa wyjątkowo uwielbiałem? Nie wiem. Wiem jedno, że dzięki takiemu podejściu – do picia wybiorę Red Bulla :) Po starcie DC-6 i symbolicznie rzuconej na lotnisko wodzie z samolotów Pilatus PC-6 w austriackich barwach, przyszła kolej na całą masę lotniczych atrakcji. Rozwiązał się Airpower’owy worek. Oczekiwałem głównie na atrakcje, jakich nie miałem okazji wcześniej sfotografować. Pierwszą z nich był wyjątkowy, chyba najmniejszy na świecie samolot odrzutowy BD-5J. W pierwszej chwili myślałem, że to latający model, ale pozdrawiający nas pilot rozwiał wątpliwości. Rewelacyjna konstrukcja choć do fotografowania nadająca się, jak wspomniany model właśnie. Spore wrażenie jak zwykle zrobił zespół akrobacyjny na śmigłowcach Alouette III i… zespół Flying Bulls, którego zawsze się boję. Latają wyjątkowo blisko siebie i robią niesamowite akrobacje ale nie zawsze idealnie równo co sprawia wrażenie dość sporego chaosu, który lekko podnosi ciśnienie obserwującym. Po Bull’sach przyszedł czas na palnik :) F-16 a za sterami Mitch to jak zwykle potężna dawka mocy, prędkości i piękna w wykonaniu solisty belgijskich sił powietrznych. Miejscówka nr 8 znakomicie nadawała się do fotografowania kołujących na pas maszyn. Gdy w naszym kierunku zaczął się przemieszczać Messerschmitt Me-262 to przed oczyma stanęły wszystkie relacje pilotów z II Wojny Światowej, które onegdaj tak nagminnie czytywałem. Wystartował z wielkim hukiem i rozpoczął swój pokaz. Wszystko przebiegało idealnie do pewnego momentu! Podczas kolejnego najścia na lotnisko, pilot zapewne przeliczył możliwości samolotu, który zmierzał wyjątkowo niebezpiecznie w kierunku ziemi i… sporej grupy osób stojących pod płotem lotniska. Mając jeszcze przed oczyma tragedię z Płocka – zamarliśmy. Me-262 zszedł tak nisko, że płot przeszkodził nam w fotografowaniu! Gdy udało mu się wyprowadzić odetchnęliśmy z ulgą. Było naprawdę nerwowo. A to przecież dopiero początek pokazów! Ukojeniem dla zszarpanych nerwów był pokaz naszego Lim-2A. Latał ładnie, dostojnie i wzbudzał ogólnie sporą sensację. Szkoda, że to jedyny polski akcent w powietrzu na tak zacnej imprezie lotniczej. Po pięknym jak zawsze pokazie Turkish Stars postanowiliśmy o zmianie miejscówki. Podczas oczekiwania na samochód, będąc pod namiotem spotterskim, zobaczyliśmy coś niesamowitego. Coś co może zrobić tylko grupa Blanix :) Dwa szybowce z rozpalonymi końcówkami skrzydeł, rzucające raz po raz „flary”. Niesamowity efekt. Brawa! Przemieszczając się na punkt nr 1 zostaliśmy osaczeni przez TV Airpower. Kilka osób jednolicie ubranych i wyposażonych w długie obiektywy Nikona musiało zwrócić uwagę reżysera. Łamaną angielszczyzną starałem się skrócić ów wywiad do niezbędnego minimum, gdyż w powietrze wzbiła się oczekiwana przez wszystkich grupa Royal Saudi Hawks, a zaraz po niej do pokazu solo wystartowały po sobie austriacki EF2000 i czeski JAS-39 Gripen w pięknym tygrysim malowaniu. Pokaz saudyjskiego zespołu zaskoczył rozmachem. Na język cisnęło się Green Arrows choć do tych RED jeszcze im dużo brakuje. Niedługo przed końcem pokazu zamarliśmy po raz kolejny na Airpower11. Nagle zniknęły znad lotniska Hawki i zapanowała cisza, którą po chwili zagłuszył uruchomiony śmigłowiec grupy ratunkowej! Co się mogło stać? Nikt z nas nie wiedział. Po kilku minutach zobaczyliśmy nadlatujące w kierunku pasa dwa Hawki. Ewidentnie jeden eskortował drugiego. Coś musiało się wydarzyć. Wyglądało to bardzo nieciekawie. Po chwili pojawiła się pozostała czwórka. Kołujący pierwszy Hawk miał na prawej przedniej części kadłuba dość solidny ślad po… zderzeniu z ptakiem! Dobrze, że to skończyło się tak a nie inaczej. Po „Green Arrows” na scenę Airpower11 weszła potężna ekipa Red Bull’a prezentując swoje nietuzinkowe maszyny. Pokaz P-38, F4U-4 i B-25, gang tych wspaniałych silników – to jest to co wręcz uwielbiam! Do kompletu brakowało mi tylko P-51 ale to… niebawem ;) Po śmigłach – rury. Holenderski F-16 nie zaskoczył niczym! Był jak zawsze piękny, precyzyjny i robił niezłe wrażenie. Za to wielkim zaskoczeniem dla mnie był występ zespołu Krila Oluje (Wings of Storm). Latali cudownie i niesłychanie równo! Bardzo podnieśli swój poziom od razu poprzedniego. Heh gdyby tylko ktoś wpadł na pomysł użycia smugaczy – byłby to jeden z najciekawszych pokazów imprezy. Nadszedł kulminacyjny moment pokazów – atak spadochroniarzy na lotnisko. W rzeczy samej stał się wydarzeniem, o którym wszyscy później najwięcej mówili. Wszystko za sprawą dwójki skoczków, z których jeden zaplątał się w spadochron drugiego. Wyglądało to strasznie dramatycznie! Dwa spadochrony nie zdążyły się rozwinąć. Jeden ze skoczków szamotał się będąc zaplątanym w spadochron kolegi. Próbował ratować się zapasowym ale niewiele to pomogło. Potężnie uderzyli w płytę lotniska i leżeli nieruchomo. Podobnie znieruchomiała cała publiczność. Niesamowicie szybko w pobliżu skoczków znalazły się karetki pogotowia, straż i śmigłowiec. Długo trwała akcja ratunkowa. Oczywiście pokazy przerwano by je po ponad godzinie wznowić. Szczęśliwie okazało się, że nie ma zagrożenia życia a chłopaki tylko i aż, dość solidnie się połamali. Byliśmy przekonani, że będzie gorzej. Na całe szczęście udało się! Atak na lotnisko przeprowadzili komandosi ze śmigłowców no i po raz kolejny mogliśmy się przekonać jak sprawnie i szybko dwa EF2000 rozprawiają się z najeźdźcą w postaci C-130. Po sprowadzenia na ziemię Herculesa, zrobiły kapitalny pokaz z lotami w ciasnej formacji oraz szeregiem mijanek. Brawa! Gdy wydawało się, że pokaz Eurofighter’ów może przyćmić wszystko – do swojego pokazu wystartował C-27 Spartan! No i dopiero teraz wszystkim szczęki opadły! Tak, nawet tym, którzy już widzieli Spartana na pokazach. Co ta potężna maszyna w locie wyprawiała to było coś niesamowitego. Wspaniale wygląda gdy taki niby spowolniony transportowiec wywija beczki i pętle tuż nad głowami. Pełny szacunek dla konstruktorów i pilotów. Po pokazie szwajcarskich sił powietrznych w składzie Pilatus PC-9, F/A-18 Hornet i oczywiście Patrouille Suisse nad lotnisko nadeszła groźba potężnego urwania chmury! Zaczął wiać bardzo silny wiatr, a deszczowe chmury z zachodu nie pozostawiały cienia wątpliwości, że za chwilę wszystko zostanie równo zmyte. Podczas gdy większość publiczności w popłochu uciekała z lotniska, swój wyjątkowy pokaz zaprezentował słowacki MiG-29. Naprawdę było na co popatrzeć. Z fotografowaniem za to były nie lada problemy z powodu wiatru oczywiście. Deszcz jednak nie spadł a na grande finale, czyli na pokaz zespołu Frecce Tricolori zrobiło się spokojnie i bezwietrznie. Do tego na niebie pojawiło się tyle wyjątkowo pięknych chmur, że poczuliśmy się jak w potężnym amfiteatrze przed wyjątkowym przedstawieniem. Taka fantastyczna nagroda dla tych, których nie przestraszyła groźba ulewy. Opłacało się zostać, obejrzeć i poczuć moc Frecce! Oni nigdy nie zawodzą ale tu, w tej scenerii przyprawiali o wyjątkowe doznania w prawie każdej figurze. To był fantastyczny dzień pokazów i już nie mogliśmy się doczekać soboty. Sobota przywitała nas taką samą pogodą co piątek i po śniadanku spotterskim ruszyliśmy na miejscówkę. Tym razem nr 13 czyli po drugiej stronie pasa startowego. Wczoraj wydawało nam się, że to właśnie tu wszystko lata. Dziś już się dowiedzieliśmy, że nie do końca. Też dość daleko ale za to zupełnie inne kadry co zapewne przysłuży się urozmaiceniu portfolio. Było bardzo wesoło gdyż w jednym miejscu zebrał się prawie cały skład SPFL Air-Action, który przyjechał do Zeltweg i przyjaciele ze spotter.pl :) Nam do zabawy dużo nie trzeba a jak zaczęły hałasować nam nad głowami samoloty to już w ogóle pełnia szczęścia. Pokazy odbywały się w zasadzie z bardzo podobnym programem do wczorajszego tyle że… dużo wyżej i dużo bezpieczniej. Dowiedzieliśmy się, że wielu pilotów dostało reprymendy po wczorajszych lotach. Tu w Zeltweg, wszystko musi być bezpiecznie i to trzeba bardzo podkreślić i uszanować. Gdy tylko się o tym dowiedzieliśmy do pokazu wystartował nasz Lim-2A. Wszystko przebiegało zgodnie z planem do momentu gdy… samolot wyszedł zza góry i… zaczął przepadać :( Wyglądało to bardzo dramatycznie. Wszyscy struchleli! Coś musiało się dziwnego przydarzyć ale na szczęście pilot wyprowadził maszynę w dolinie i bezpiecznie wylądował. Podobnie nerwowo było podczas pokazu Patrouille Suisse gdy z niewyjaśnionych na ów czas przeszkód, przerwano pokaz. Okazało się, że sprawcą zamieszania był bocian, który raz po raz przelatywał przez okolice pasa startowego :) Podobnie jak wczoraj, było również z pogodą. Zamieszanie burzowo-deszczowe tuż przed słowackim MiGiem i… podobnie jak wczoraj Grande finale było zaiste Grande :) Kolejny AIRPOWER przeszedł do historii. Mimo tak wielu przesłanek do wypadków wszystko skończyło się jak zawsze dobrze. Pokazy pokazami, ale najważniejsze jest bezpieczeństwo, na które organizatorzy postawili wyjątkowo silny nacisk. Tak powinno być wszędzie. Jestem pod wrażeniem i nie wyobrażam sobie nie zawitać do Zeltweg za dwa lata. Tym bardziej, że hotelik w którym spaliśmy ma wyjątkowo rewelacyjne jedzonko :) Sławek "hesja" Krajniewski

AERO-MOTO VIKEND POPRAD (Słowacja, LZTT)

W dniach 25-26 czerwca 2011 roku w słowackim Popradzie odbyły się pokazy Aero-Moto Vikend 2011. Program imprezy zapowiadał się bardzo ciekawie, jak na tę rangę imprezy, której bliżej raczej do pikniku lotniczego niż prawdziwego Air Show. Bogatą reprezentację wystawiły Słowackie Siły Powietrzne w postaci pokazów dynamicznych MiGa-29, Mi-24 i Tu-154 oraz przelotu Jaka-40 wraz ze śmigłowcem Mi-171. Kolejną silną grupą był Red Bull, który w Popradzie zaprezentował się samolotami DC-6B oraz akrobacyjną Extrą-330L, za której sterami zasiadał sam Peter Besenyei. W powietrzu można było podziwiać jeszcze wiele innych „aeroklubowych” atrakcji. Program przewidywał rozpoczęcie imprezy około godziny 12, lecz my pojawiliśmy się przy płocie już o godzinie 9. W tym czasie mogliśmy obserwować ostatnie treningi przed pokazami. Pogoda spłatała figla i o godzinie 10 zaczął padać deszcz. Zdenerwowani przeczekaliśmy ten czas w samochodzie. W pewnym momencie usłyszeliśmy odgłos silników, szybko udaliśmy się pod płot lotniska, aby móc obserwować start śmigłowca Mi-171. W tym samym czasie pogoda nagle zaczęła się poprawiać i równo w południe zaświeciło piękne słoneczko, a po chmurach nie było już śladu. Weszliśmy na teren lotniska i ustawiliśmy się zaraz przy siatce odgradzającej publikę od strefy pokazów. Dzięki poprawie warunków pogodowych można było obserwować Tatry, które stanowiły wspaniałe tło dla latających maszyn. Sceneria bardzo przypomina tą z Axalp, znaną chyba wszystkim „świrom lotniczym”. Jako pierwszy w powietrzu zaprezentował się Mig-29, którego pilot jak zwykle zademonstrował wspaniały pokaz, następnie przyszła kolej na Augustę A-109 słowackich służb ratunkowych. Następnie w locie zaprezentował się redbullowski DC-6B oraz słowacki Tu-154M, który wykonał kilka podejść do lądowania oraz niskie przeloty. Następnie przyszła kolej na przelot Jaka-40 oraz Mi-171 oraz na grupę Retro Sky Team, imitująca walkę z czasów II Wojny Światowej pomiędzy lotnikami niemieckimi i rosyjskimi. Na zakończenie pokazów w locie wystąpił Peter Besenyei, latający Extrą-330L, który świetnie zaprezentował zdolności swojej maszyny. Pokazy w Popradzie można uznać za bardzo udane, było to dla mnie wspaniałe rozpoczęcie sezonu foto-lotniczego. Mam nadzieję, że w przyszłym roku także będę miał możliwość odwiedzić Poprad. Bartosz "BNOVY" Nowak

PARIS AIR SHOW 2011 (Francja, LFPB)

W długi czerwcowy weekend mieliśmy okazję pojawić się przez 2 dni na 49-tym Mędzynarodowym Salonie Lotniczym, który odbył się na podparyskim lotnisku Le Bourget w dniach 20-26 czerwca 2011 roku. Paris Air Show to niewątpliwie największe targi branży lotniczej w Europie. W tym roku gościły rekordową liczbę ponad 2100 wystawców z 45 krajów (w tym również z Polski), którzy w 28 pawilonach prezentowali najnowocześniejsze osiągnięcia szeroko rozumianego przemysłu kosmiczno-lotniczego. W ciagu tego tygodnia podpisano rekordową liczbę kontraktów, m.in. zamówienia na 730 samolotów firmy Airbus oraz ponad 140 maszyn Boeinga, co jest ewidentnym sygnałem ożywienia w tej gałęzi gospodarki. „Salon du Bourget”, jak nazywają go Francuzi, to również okazja, aby obejrzeć szereg ciekawych statków powietrznych – zarówno na wystawie statycznej, jak i podczas codziennych 4-godzinnych pokazów w locie. W tym roku pojawiło się ich aż 150 (w tym 40 w pokazie dynamicznym). Główną gwiazdą był niewątpliwie pierwszy na świecie samolot na energię słoneczną Solar Impulse, który zresztą miał tutaj swoją światową premierę przed szeroką publicznością. Niestety, ze względu na mało sprzyjające warunki pogodowe, samolot można było oglądać tylko w specjalnie przygotowanym dla niego hangarze. Wzbił się on w powietrze jedynie w niedzielę – mnie niestety ominęła więc przyjemność podziwiania go w locie. Kolejne nowości zaprezentował Boeing. Na paryskich targach pojawiły się 3 nowe maszyny tego producenta: Dreamliner 787 oraz pasażerska i transportowa wersja samolotu 747-8. Interesująca była również najnowsza ‘zabawka’ Eurocoptera czyli hybrydowy śmigłowiec X3 – pierwszy helikopter z wirnikiem i śmigłami, który widziałam :) Łączy on w sobie zalety pionowego startu oraz znaczną prędkość lotu (430 km/h), którą może osiągnąć właśnie dzięki dwóm dodatkowym silnikom turbo-śmigłowym. Wielkim zainteresowaniem publiki niezmiennie cieszył się największy ‘pasażer’ świata czyli Airbus A380. Trzeba tu wspomnieć o pewnej specyfice imprezy w Paryżu. Część maszyn biorących udział w pokazach dynamicznych, znajduje się w ciągu dnia na tzw. statyce. Dopiero kilkanaście minut przed popisami w powietrzu, służby lotniskowe odgradzają na chwilę drogę kołowania, po której standardowo przechadzają się widzowie, a samolot przemieszcza się na pas między zgromadzoną na pokazach publiką. Kołowanie Airbusa A380 wzbudziło przez to ogromne emocje. Rozmiary maszyny spowodowały, że w trakcie kołowania część publiczności miała okazję na chwilę dosłownie znaleźć się pod skrzydłami tego latającego olbrzyma. Wrażenia – bezcenne :)  Kolejną ciekawostką był zrzut wody w wykonaniu rosyjskiej łodzi latającej – Berieva Be-200 – którego miałam okazję zobaczyć dotychczas jedynie na targach lotniczych MAKS w Moskwie w 2009 roku. Nie zabrakło również tego, co tygrysy lubią najbardziej – czyli myśliwców :) Pierwszym był oczywiście francuski Rafale w okolicznościowym malowaniu – świętowano 30 000 godzin, które dotychczas zostały wylatane na tym typie samolocie we francuskich siłach powietrznych. Następnie podziwiać można było demo amerykańskiego F-16 z bazy w Spangdahlem. Najbardziej jednak podobały mi się podniebnie ewolucje włoskiego Eurofightera, którego niesamowicie intensywne smugi ze skrzydeł pięknie komponowały się z lekko zachmurzonym niebiem :) To jednak nie koniec emocji dostarczonych przez pilotów włoskich sił powietrznych. Smaczku pokazom dodały również dynamiczne akrobacje Spartana. Mało kto oczekiwał czegoś specjalnego podczas lotu pokazowego transportowego samolotu, a jednak... jak większość widzów, byłam mocno zaskoczona i nawet lekko zaniepokojona, gdy zobaczyłam jak włoscy piloci Spartana wykonują nim beczkę :) Francuzi nie pozostawali jednak w cieniu. Dali pokaz swoich umiejętności akrobacyjnych na samolotach Alpha Jet oraz Extra 300. Dodatkowo, w końcowej części pokazów Patrouille de France, jak przystało na zespół akrobacyjny światowej klasy, zapewnił piękne widowisko zgromadzonej publiczności. Doskonale i precyzyjnie wykonywane figury oraz malowanie nieba kolorami francuskiej flagi – coś pięknego :) Na wystawie statycznej nie brakowało lotniczych ‘perełek’. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Były legendarne oldtimery, wśród których znalazły się m.in. Lockheed L-1049 Super Constellation czy Hawker Sea Fury (można było go oglądać również w powietrzu). Amerykanie wystawili kilka żelaznych pozycji takich jak F-15 Eagle, F-16, CH-47 Chinook, C-130J Herkules czy udostępnione widzom do ‘zwiedzania’ C-17 oraz C-5 Galaxy. Pojawiły się również m.in. szwajcarskie Pilatusy (biznesowy PC-12 oraz znany nam z pokazów w Axalp czerwony PC-21), brytyjski szkoleniowy Hawk, kolorowy ATR 72-600 czy rosyjski Sukhoi Superjet 100. Nie dziwi fakt, że najwiecej pokazali oczywiście Francuzi. Z najciekawszych maszyn wymienić można myśliwce Rafale i Mirage, treningowe Alpha Jety i Extrę 300, kilka typów Eurocopterów oraz samoloty zespołu akrobacyjnego Breitling. Paris Air Show to nie typowe pokazy lotnicze, a przede wszystkim targi branżowe i miejsce zawierania najważniejszych kontraktów w branży kosmiczno-lotniczej. Pokazy wykonywane są w bezpiecznej odległości od publiczności, nie ma tu specjalnych stref dla fotografów. Mimo tego, każdy miłośnik lotnictwa ma okazję znaleźć coś dla siebie i ciekawie spędzić czas. Impreza służyć może także za pretekst do połączenia lotniczy wypadu wraz ze zwiedzaniem samego Paryża – magicznego miasta, w którym nie można się nie zakochać ;-) Byliśmy tu dwa lata temu i za kolejne dwa pewnie znów tam wrócimy. Ewa „FMS” Bartkiewicz

TRAGICZNY V PŁOCKI PIKNIK LOTNICZY (Polska, EPPL)

W tym roku na weekend 18-19 czerwca 2011 roku przypadała V edycja Płockiego Pikniku Lotniczego. Całkiem bogaty jak na pokazy regionalne program (włącznie z niedzielnym przelotem nad Wisłą Boeinga 767 Polskich Linii Lotniczych LOT i konkurencji Air Snake zorganizowanej na wzór zawodów Red Bull Air Race) zgromadził na liście wyjazdowej dosyć pokaźną ilość „świrów lotniczych” spod znaku SPFL. Ale może od początku... Przygotowania do pikniku rozpoczęły się na długo przed nim. Wszystko dlatego, że jako oficjalny patron medialny imprezy mieliśmy możliwość zaprezentować siebie na stoisku reklamowym na terenie pokazów. Jego organizacja i przygotowanie pochłonęło naprawdę sporo czasu. Mimo wielu obaw udało się, jak to się później okazało, zapiąć wszystko na ostatni guzik. Nasz sobotni dzień zaczął się chwilę przed godziną 8:00. Niektórzy z nas zjechali się do Płocka już dzień wcześniej, reszta dołączyła sobotniego poranka. Pogoda nie zachęcała – pełne zachmurzenie z naprawdę niewielkimi prześwitami, od czasu do czasu delikatny deszczyk. Mimo to dosyć prężnie zaczęliśmy organizować nasze stoisko, które prezentowało się naprawdę okazale – rzutnik, na którym wyświetlana była prezentacja z naszymi pracami, wydrukowane zdjęcia w różnych formatach rozwieszone w kilku rzędach na „ścianach” stoiska, album „Odloty Hesji” wyłożony na stole z eleganckim obrusem, a na zewnątrz całość pod wielkim bannerem Air-Action. Pochłonięci atmosferą i rozmową (bądź co bądź do Płocka zjechało się nas naprawdę sporo), nawet nie zauważyliśmy kiedy na niebie dało się słyszeć pierwszy ryk silnika. Niektórzy zostali na miejscu, niektórzy rozbiegli się z aparatami w różne miejsca. A było w czym wybierać – brzeg Wisły, piękne Wzgórze Tumskie, most kolejowy przez Wisłę, czy nawet dach hotelowy na samym szczycie Wzgórza (stamtąd był naprawdę świetny widok na całe pokazy). Do południa na płockim niebie rządzili paralotniarze, spadochroniarze i cała plejada znanych i lubianych klasyków – Curtis Jenny, CSS-13, RWD 5, Piper Cub, Zlin 526F, TS-8 Bies, a także niesamowity Marek Szufa w swoim Christen Eagle II. Pogoda dawała powody do zadowolenia, gdyż coraz częściej zza chmur wychodziło słońce. Stoisko stanowiło bazę, niejako punkt wyjściowy, gdzie wszyscy z nas się zbierali, chwilę odpoczywali i ruszali dalej w fotograficzny wir wrażeń. Po klasykach przyszedł czas na Biało-Czerwone Iskry. Ich pokaz znany nam już w pełni niczym nas nie zaskoczył. Mimo to miło, że zespół zagościł na płockich pokazach. Po nich przyszedł czas na kolejną turę skoków spadochronowych oraz dobrze znanych i lubianych „Żelaznych”. Sceneria pokazów w Płocku naprawdę zachęcała do fotografowania. Jest to chyba jedyne miejsce w Polsce, gdzie warto się wybrać nie zważając na program pokazów, pogodę czy przeszkody losowe. Po „Żelaznych” swoje pięć minut miały śmigłowce – był Eurocopter EC135 Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, Mi-2, Robinson 44, wiatrakowiec Xenon czy Bell 206. Świetny pokaz na niskiej wysokości nad Wisłą dał Mi-14 Marynarki Wojennej RP. A dla nas była to idealna okazja do poćwiczenia ręki na dłuższych czasach naświetlania. Po śmigłowcach miało miejsce jeszcze trochę akrobacji indywidualnych, a po nich przyszedł czas na ‘numer wieczoru’ – Air Snake, czyli wyścigi samolotowe między pylonami rozstawionymi na Wiśle. Udział w wyścigu wzięli „Żelaźni” (3 samoloty) oraz Marek Szufa na swoim Christen Eagle II. Rozdzieliliśmy się na kilka ekip – niektórzy zostali na dachu hotelu, by z góry obserwować powietrzne zmagania pilotów, niektórzy udali się na brzeg Wisły, aby widzieć wszystko z bliska. Wyścig naprawdę robił wrażenie. Jeden za drugim ganiali się między pylonami, a włączone smugacze na samolotach tylko dodawały klimatu. Każdy z nich wykonał po kilka zajść i szereg kombinacji, starając się jak najlepiej oddać realizm zawodów w stylu Red Bull Air Race. „Żelaźni” wykonali swoje ostatnie przeloty, przyszedł czas na Marka Szufę. Tej sytuacji nie ma sensu opisywać – wszyscy zapewne wiedzą dokładnie, co się stało. Po głuchym odgłosie zderzenia z taflą wody wielki szok, krzyki, łapanie się za głowę, niesamowite przygnębienie – tak zapamiętam te kilka chwil zaraz po katastrofie. Po powrocie do stoiska wszyscy z zapartym tchem, w wielkim skupieniu i strachu obserwowaliśmy reanimację pilota. Po ponad godzinie od katastrofy karetka zabrała Marka Szufę do szpitala. Komunikat spikera był jednoznaczny – pokazy zostały odwołane. Ludzie zaczęli się rozchodzić do domów, a my w atmosferze przygnębienia zaczęliśmy składać nasze stoisko. Padł pomysł rozjechania się do domów, ale przecież większość z nas miała zarezerwowane noclegi w hotelu, a mało tego już wcześniej ustaliliśmy, że wieczór 18 czerwca będzie w Płocku terminem Walnego Zgromadzenia naszego Stowarzyszenia. Cała ta sytuacja z fatalnym zakończeniem pierwszego i jak się okazało ostatniego dnia pokazów wywołała nieznaczny poślizg organizacyjny, tak że Walne Zgromadzenie rozpoczęło się w niewielkiej hotelowej salce konferencyjnej chwilę po godzinie 21:00. Była na nim obecna znakomita większość Członków, zarówno Zwyczajnych, jak i Sympatyków. Chwilę po otwarciu zebrania przez hesję dostaliśmy telefon, że o godzinie 19:20 Marek Szufa zmarł w szpitalu. Długo nie myśląc postanowiliśmy uczcić minutą ciszy pamięć tego znakomitego pilota, człowieka, przyjaciela. Oczy wielu z nas się przeszkliły, na polikach pojawiły się łzy. Przecież tylu z nas znało go osobiście. Zawsze uśmiechnięty, jego pokazy co i raz zapierały dech w piersiach, był fenomenem polskiego lotnictwa, a przy tym niesamowicie ciepłym człowiekiem. Nie wiem, czy kiedykolwiek pogodzimy się z jego śmiercią. Po tej informacji obrady były wiedzione w niesamowicie smutnej atmosferze. Mimo wszystko utrzymaliśmy ich merytoryczny poziom i przedyskutowaliśmy wszystkie bieżące sprawy Stowarzyszenia, plany na przyszłość oraz udzielone zostały odpowiedzi na pytania, wątpliwości Członków. Po niespełna 2 godzinach Walne Zgromadzenie zostało zakończone. Niektórzy z nas wyczerpani obfitym we wrażenia dniu od razu rozeszli się do swoich pokojów, niektórzy zostali aby jeszcze przez chwilę porozmawiać, przedyskutować różne sprawy. A następnego dnia z samego rana rozjechaliśmy się do domów, każdy w swoim kierunku. Dzień 18 czerwca 2011 na długo zostanie w naszej pamięci. A ja osobiście widoki, odgłosy i atmosferę tego dnia zaniosę w sercu aż do grobowej deski... Maciej „volt” Aleksandrowicz
Back to Top