TRAGICZNY V PŁOCKI PIKNIK LOTNICZY (Polska, EPPL)

W tym roku na weekend 18-19 czerwca 2011 roku przypadała V edycja Płockiego Pikniku Lotniczego. Całkiem bogaty jak na pokazy regionalne program (włącznie z niedzielnym przelotem nad Wisłą Boeinga 767 Polskich Linii Lotniczych LOT i konkurencji Air Snake zorganizowanej na wzór zawodów Red Bull Air Race) zgromadził na liście wyjazdowej dosyć pokaźną ilość „świrów lotniczych” spod znaku SPFL. Ale może od początku…

Przygotowania do pikniku rozpoczęły się na długo przed nim. Wszystko dlatego, że jako oficjalny patron medialny imprezy mieliśmy możliwość zaprezentować siebie na stoisku reklamowym na terenie pokazów. Jego organizacja i przygotowanie pochłonęło naprawdę sporo czasu. Mimo wielu obaw udało się, jak to się później okazało, zapiąć wszystko na ostatni guzik. Nasz sobotni dzień zaczął się chwilę przed godziną 8:00. Niektórzy z nas zjechali się do Płocka już dzień wcześniej, reszta dołączyła sobotniego poranka. Pogoda nie zachęcała – pełne zachmurzenie z naprawdę niewielkimi prześwitami, od czasu do czasu delikatny deszczyk. Mimo to dosyć prężnie zaczęliśmy organizować nasze stoisko, które prezentowało się naprawdę okazale – rzutnik, na którym wyświetlana była prezentacja z naszymi pracami, wydrukowane zdjęcia w różnych formatach rozwieszone w kilku rzędach na „ścianach” stoiska, album „Odloty Hesji” wyłożony na stole z eleganckim obrusem, a na zewnątrz całość pod wielkim bannerem Air-Action.

Pochłonięci atmosferą i rozmową (bądź co bądź do Płocka zjechało się nas naprawdę sporo), nawet nie zauważyliśmy kiedy na niebie dało się słyszeć pierwszy ryk silnika. Niektórzy zostali na miejscu, niektórzy rozbiegli się z aparatami w różne miejsca. A było w czym wybierać – brzeg Wisły, piękne Wzgórze Tumskie, most kolejowy przez Wisłę, czy nawet dach hotelowy na samym szczycie Wzgórza (stamtąd był naprawdę świetny widok na całe pokazy). Do południa na płockim niebie rządzili paralotniarze, spadochroniarze i cała plejada znanych i lubianych klasyków – Curtis Jenny, CSS-13, RWD 5, Piper Cub, Zlin 526F, TS-8 Bies, a także niesamowity Marek Szufa w swoim Christen Eagle II. Pogoda dawała powody do zadowolenia, gdyż coraz częściej zza chmur wychodziło słońce. Stoisko stanowiło bazę, niejako punkt wyjściowy, gdzie wszyscy z nas się zbierali, chwilę odpoczywali i ruszali dalej w fotograficzny wir wrażeń.

Po klasykach przyszedł czas na Biało-Czerwone Iskry. Ich pokaz znany nam już w pełni niczym nas nie zaskoczył. Mimo to miło, że zespół zagościł na płockich pokazach. Po nich przyszedł czas na kolejną turę skoków spadochronowych oraz dobrze znanych i lubianych „Żelaznych”. Sceneria pokazów w Płocku naprawdę zachęcała do fotografowania. Jest to chyba jedyne miejsce w Polsce, gdzie warto się wybrać nie zważając na program pokazów, pogodę czy przeszkody losowe. Po „Żelaznych” swoje pięć minut miały śmigłowce – był Eurocopter EC135 Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, Mi-2, Robinson 44, wiatrakowiec Xenon czy Bell 206. Świetny pokaz na niskiej wysokości nad Wisłą dał Mi-14 Marynarki Wojennej RP. A dla nas była to idealna okazja do poćwiczenia ręki na dłuższych czasach naświetlania.

Po śmigłowcach miało miejsce jeszcze trochę akrobacji indywidualnych, a po nich przyszedł czas na ‘numer wieczoru’ – Air Snake, czyli wyścigi samolotowe między pylonami rozstawionymi na Wiśle. Udział w wyścigu wzięli „Żelaźni” (3 samoloty) oraz Marek Szufa na swoim Christen Eagle II. Rozdzieliliśmy się na kilka ekip – niektórzy zostali na dachu hotelu, by z góry obserwować powietrzne zmagania pilotów, niektórzy udali się na brzeg Wisły, aby widzieć wszystko z bliska. Wyścig naprawdę robił wrażenie. Jeden za drugim ganiali się między pylonami, a włączone smugacze na samolotach tylko dodawały klimatu. Każdy z nich wykonał po kilka zajść i szereg kombinacji, starając się jak najlepiej oddać realizm zawodów w stylu Red Bull Air Race. „Żelaźni” wykonali swoje ostatnie przeloty, przyszedł czas na Marka Szufę. Tej sytuacji nie ma sensu opisywać – wszyscy zapewne wiedzą dokładnie, co się stało. Po głuchym odgłosie zderzenia z taflą wody wielki szok, krzyki, łapanie się za głowę, niesamowite przygnębienie – tak zapamiętam te kilka chwil zaraz po katastrofie. Po powrocie do stoiska wszyscy z zapartym tchem, w wielkim skupieniu i strachu obserwowaliśmy reanimację pilota. Po ponad godzinie od katastrofy karetka zabrała Marka Szufę do szpitala. Komunikat spikera był jednoznaczny – pokazy zostały odwołane. Ludzie zaczęli się rozchodzić do domów, a my w atmosferze przygnębienia zaczęliśmy składać nasze stoisko. Padł pomysł rozjechania się do domów, ale przecież większość z nas miała zarezerwowane noclegi w hotelu, a mało tego już wcześniej ustaliliśmy, że wieczór 18 czerwca będzie w Płocku terminem Walnego Zgromadzenia naszego Stowarzyszenia.

Cała ta sytuacja z fatalnym zakończeniem pierwszego i jak się okazało ostatniego dnia pokazów wywołała nieznaczny poślizg organizacyjny, tak że Walne Zgromadzenie rozpoczęło się w niewielkiej hotelowej salce konferencyjnej chwilę po godzinie 21:00. Była na nim obecna znakomita większość Członków, zarówno Zwyczajnych, jak i Sympatyków. Chwilę po otwarciu zebrania przez hesję dostaliśmy telefon, że o godzinie 19:20 Marek Szufa zmarł w szpitalu. Długo nie myśląc postanowiliśmy uczcić minutą ciszy pamięć tego znakomitego pilota, człowieka, przyjaciela. Oczy wielu z nas się przeszkliły, na polikach pojawiły się łzy. Przecież tylu z nas znało go osobiście. Zawsze uśmiechnięty, jego pokazy co i raz zapierały dech w piersiach, był fenomenem polskiego lotnictwa, a przy tym niesamowicie ciepłym człowiekiem. Nie wiem, czy kiedykolwiek pogodzimy się z jego śmiercią.

Po tej informacji obrady były wiedzione w niesamowicie smutnej atmosferze. Mimo wszystko utrzymaliśmy ich merytoryczny poziom i przedyskutowaliśmy wszystkie bieżące sprawy Stowarzyszenia, plany na przyszłość oraz udzielone zostały odpowiedzi na pytania, wątpliwości Członków. Po niespełna 2 godzinach Walne Zgromadzenie zostało zakończone. Niektórzy z nas wyczerpani obfitym we wrażenia dniu od razu rozeszli się do swoich pokojów, niektórzy zostali aby jeszcze przez chwilę porozmawiać, przedyskutować różne sprawy. A następnego dnia z samego rana rozjechaliśmy się do domów, każdy w swoim kierunku.

Dzień 18 czerwca 2011 na długo zostanie w naszej pamięci. A ja osobiście widoki, odgłosy i atmosferę tego dnia zaniosę w sercu aż do grobowej deski…

Maciej „volt” Aleksandrowicz