Szukaj

THE FLYING LEGENDS 2012

W dniach 30 czerwca i 1 lipca 2012 roku w angielskim Duxford odbyła się kolejna edycja kultowych pokazów lotniczych "The Flying Legends". Przez dwa dni mieliśmy okazję cofnąć się do czasów, gdy na niebie królowały klasyczne samoloty z napędem śmigłowym, a o odrzutowcach jeszcze niewielu słyszało. Relacja i zdjęcia już niebawem.

THE FLYING LEGENDS 2012 – PODRÓŻ W CZASIE (Wielka Brytania, EGSU)

Duxford – niewielka miejscowość niedaleko Cambridge, słynna jednak na cały świat za sprawą odbywających się tu co roku pokazów lotniczych, które bezwzględnie zasługują na miano kultowych. „The Flying Legends”, bo oczywiście o tej imprezie jest ten artykuł, to airshow, na którym nie usłyszymy ryku dopalaczy, nie będziemy podziwiać najnowszych konstrukcji lotniczych, ale za to mamy możliwość zobaczenia w locie najwspanialszych dla niejednego z nas maszyn jakie kiedykolwiek wzbiły się w powietrze. Mowa tu oczywiście o klasycznych myśliwcach i bombowcach z okresu II Wojny Światowej. Zanim jednak opiszemy co działo się w powietrzu, warto wspomnieć o tym co można zobaczyć na ziemi. A naprawdę jest co podziwiać. Na terenie lotniska znajduje się jeden z oddziałów Imperial War Museum, w którego kilku hangarach znajdziemy ogromną ilość ciekawych eksponatów. Żeby zwiedzić wszystkie ekspozycje potrzeba chyba kilku dni. Dla miłośników lotnictwa najciekawszym wydaje się być hangar „The American Air Museum”, w którym z reguły najbardziej obleganym eksponatem jest SR-71 Blackbird. Pod sufitem zawieszony jest jego „kolega po fachu” – U-2, pod nim natomiast stoi szokujący wielkością bombowiec B-52, przy którym B-17, Liberator i superforteca B-29 wyglądają jak łupinki. W jednym hangarze można spędzić kilka godzin, lecz nie będziemy wymieniać tu wszystkich eksponatów muzealnych, bo jednak bardziej interesuje nas „to co lata”. Idziemy więc przyjrzeć się z bliska głównym bohaterom dzisiejszych pokazów. Jak na prawie każdych pokazach lotniczych strefa dla publiczności oddzielona jest od strefy ruchu lotniskowego barierkami, jednak w Duxford organizatorzy udostępniają w dni pokazów „The Flight Line Walk” – strefę z ustawionymi po obu stronach drogi kołowania samolotami biorącymi udział w pokazach. Po przejściu przez bramkę i uiszczeniu dodatkowej opłaty każdy ma możliwość podziwiania samolotów z bliska. Oczywiście chodzenie pomiędzy samolotami nie jest dozwolone, jednak widzów od eksponatów nie oddzielają już żadne barierki i można swobodnie fotografować. Wchodzimy na teren Flight Line i jesteśmy w innym świecie. Stajemy przed dylematem – robić zdjęcia, czy podziwiać... i od czego zacząć? Łyk coli uspokaja trzęsące się ręce. Jest decyzja – idziemy najpierw do Amerykanów... Na zielonej trawie pasą się trzy Mustangi: klasyczny P-51D, żółtonosy „Ferocious Frankie” i dwa dwumiejscowe TF-51. Srebrne kadłuby lśnią w przebijającym się przez skłębione chmury słońcu. Eh... można by tak stać i patrzeć godzinami. Zaraz za rasowymi Mustangami przysiadł potężny Thunderbolt. To dopiero kawał maszyny. Pięknie odrestaurowany, oliwkowy pasiasto-kraciasty „Snafu” będzie miał dzisiaj swój debiut na pokazach. Za nim trzy Hawki (H-75 i dwa P-40), a na końcu „alei gwiazd” lśni srebrny Lightning. Sprawdzamy godzinę. Flight Line zamykają o 12:30, mamy więc jeszcze sporo czasu. Idziemy na drugą stronę. Liczymy... 1, 2, 3,... 9... i dziesiąty trochę z boku... 10 Spitfire’ów w jednym miejscu!!! Niestety ktoś nie zadbał o to, żeby stały wszystkie na jednej linii i nie będzie zdjęcia „w szeregu zbiórka” :(. Trudno. Za to mamy możliwość zobaczenia obok siebie trzech Spitów w najstarszej wersji Mk I, też chyba pierwszy raz od niepamiętnych czasów. Jest jeszcze wersja V, VIII, IX, XVI, XIV i XIX – prawie cała historia Spitfire’a w jednym miejscu :). Obok „strefy Spita” ustawiono legendarną „Sally B” – „Latającą Fortecę” B-17. Patrząc na nią od razu stają przed oczami sceny z filmu „Memphis Belle”. Zostawiamy „Ślicznotkę z Memphis” i idziemy w stronę morskich piratów. Tu wyróżnia się zdecydowanie swoimi podniesionymi do góry mewimi skrzydłami ciemnogranatowy Corsair. Obok, na swoich „szczudłach” stoi Bearcat, a obok jego rówieśnik Sea Fury. Linię wilków morskich zamyka ciemnogranatowy Skyrider. Zaraz za granatową czwórką spotykamy trzech przedstawicieli spod znaku czerwonej gwiazdy: dwa Jaki-3 i Jaka-11. Idziemy dalej. Kilka dwupłatów: legendarny Swordfish i dwa Nimrody. Tuż obok Lysander. I mamy strefę niemiecką a w niej: dwa dwupłatowe Bükery, dwa Buchony – młodsi bracia Messerschmitta 109 „ucharakteryzowane” na swojego starszego brata oraz poczciwa „Ciotka Ju” – Junkers Ju-52. Jest jeszcze norweska Dakota, trzy repliki myśliwców z I Wojny Światowej i kilka innych samolotów, w tym Harvard i dwa dwupłaty Dragon Rapid, które cały czas wykonują loty wycieczkowe. Zwiedzanie Flight Line kończymy przy dwóch łodziach latających: słynnej Catalinie i niesamowitej Sikorsky S-38. Warto również w tym miejscu wspomnieć o ludziach przebranych w mundury i kombinezony lotnicze z epoki, pozujących przy historycznych maszynach. Obserwując pilotów w mundurach RAF z okresu Bitwy o Anglię, dyskutujących obok śmigła Spitfire’a można rzeczywiście przenieść się w czasie. Czas jednak opuścić magiczną aleję gwiazd. Udajemy się na zachodnią część lotniska, gdzie na niewielkim wzniesieniu rozsiadła się już spora grupa ludzi. Dołączmy do nich i my. Miejsce to wydaje się być najbardziej optymalne do fotografowania pokazów w locie. Samoloty startują w naszym kierunku, słońce mamy już po prawej a nie z przodu, no i ludzie stoją na niewielkim zboczu i prawie nie zasłaniają sobie widoku na lotnisko. Pokazy powinny rozpocząć się o 14:00, jednak już na około kwadrans przed terminem widzimy, że na drugim końcu lotniska kołują trzy Spitfire’y. Ustawiają się na trawie i po chwili starują. Jest to wspomniana już trójka w najstarszej wersji Mk I. Dla wielbicieli tego typu widok niezapomniany. Kiedy obserwujemy jak Spity formują klucz, z utwardzonego pasa startuje srebrna błyskawica – P-38 Lightning. Ledwo Lockheed zdążył oddalić się od lotniska, gdy od zachodu w łagodnym zakręcie nadlatuje trójka myśliwców. Przelatują kluczem na dużej prędkości, ale widać, że w jednym Spicie nie do końca schowało się prawe podwozie. Wykonują jeszcze wspólny zakręt na tle wypiętrzonego cumulusa i widzimy, że niestety jeden Spitfire opuszcza formację. Dwójka kontynuuje swój pokaz a ich trzeci kolega na północ od lotniska próbuje usunąć problem z podwoziem. W końcu podwozie chowa się całkowicie i po ponownym, prawidłowym otwarciu pechowy Spitfire bezpiecznie ląduje. Tymczasem w powietrze poszła kolejna grupa samolotów – sześć Spitów i dwa Messery. Gdy tylko ostatni startujący samolot przekroczył granice lotniska, na scenę wkracza Lightning dając dynamiczny i efektowny pokaz. Zajmuje uwagę publiczności przez kilka minut po czym ustępuje miejsca formacji siedmiu Spitfire’ów i dwóch Messerschmittów. Samoloty wykonują efektowny wspólny przelot nad lotniskiem i dzielą się na kilka grup. Piątka Spitów rozpoczyna na niebie istną gonitwę. Prowadzący Mk Vb z charakterystycznymi obciętymi końcówkami prowadzi całą watahę a reszta powtarza dokładnie jego manewry. Gdy tylko na chwilę nad lotniskiem zrobi się luźniej, na niebie od razu pojawia się dwójka najsilniejszych z rodziny, czyli Spitfire Mk XIV i XIX napędzanych silnikami Griffon i pięciołopatowymi śmigłami. Po Spitfire’ach na scenę wkraczają Messerschmitty. Po nich popisuje się Corsair i Bearcat i w zasadzie nie ma czasu, żeby się nudzić, bo gdy tylko wydaje się, że po którymś przelocie samoloty odlatują trochę dalej, jak się okazuje robią to tylko po to żeby zrobić miejsce dla kolejnych startujących maszyn. W dodatku część maszyn po pokazie kołuje obok naszych stanowisk, więc jest okazja na złapanie w obiektyw machającego do publiczności pilota. W czasie popisów morskich myśliwców z lotniska startuje pękaty Thunderbolt, a chwilę później B-17. Samoloty prezentują się na zmianę. Gdy majestatyczna Latająca Forteca zawraca aby wykonać kolejny przelot nad naszymi głowami, jej „mały przyjaciel” pojawia się nad lotniskiem prezentując swą muskularną sylwetkę. W końcu oba samoloty lądują i na chwilę nad lotniskiem nastaje cisza. Ale to tylko pozory, bo oto na scenę wkracza Battle of Britain Memorial Flight z Lancasterem i dwoma Spitfire’ami. Z reguły w formacji tej jest jeden Spitfire i jeden Hurricane, ale widocznie tak miało być, że w tegorocznej edycji „Latających Legend” Hurricane’a zabrakło. Samoloty początkowo wykonują wspólne przeloty, a potem podobnie jak w przypadku B-17 i Thunderbolta, pojawiają się nad lotniskiem na przemian, by na koniec wspólnie odlecieć do bazy. Po pokazie bombowca i towarzyszących mu myśliwców na niebie pojawia się Junkers Ju-52. Zadziwiające jak ciasne zakręty potrafi wykonywać ta trzysilnikowa maszyna. Powoli tracimy rachubę, co już latało, a co jeszcze poleci. Z niepokojem patrzymy na rozładowane akumulatory w aparatach i kurczące się karty pamięci, a czasu na to żeby zrobić jakąś selekcję zdjęć nie ma. A przed nami jeszcze trójka Curtisów, Sea Fury, trójka Jaków, no i Mustangi... Na szczęście zapasów starczyło a wszystko latało tak, że głowa mała.. Zresztą zapasów starczyło jeszcze na Lysandera, Catalinę, S-38 i Swordfisha. Jednym z końcowych pokazów był występ zespołu Breitling Wingwalkers. Dwa pomarańczowo-białe Stearmany, na skrzydłach których w czasie lotu „stały” panie w czarnych kombinezonach, do tego dymy – wrażenie niesamowite. Po Breitlingach wystąpiła jeszcze srebrna Dakota, która pięknie błyszczała w popołudniowym słońcu, ale na ziemi trwały już przygotowania do finału pokazów, czyli słynnego Balbo. Większość z myśliwców, które wcześniej prezentowały się w powietrzu ponownie uruchomiła silniki i samoloty jeden po drugim wystartowały do jeszcze jednego lotu. Lecąc po szerokim kręgu wokół lotniska 21 maszyn utworzyło formację i przedefilowało na zakończenie nad duxfordzkim lotniskiem. To dopiero jest radość dla oka i ucha! Tyle działo się w sobotę 30 czerwca. W niedzielę 1 lipca program był podobny, z tym że nie było Lancastera i jego dwóch towarzyszy, za to w powietrzu można było podziwiać trzy repliki myśliwców z I Wojny Światowej (Fokker Dr I. Nieuport 17 i Sopwith Triplane) oraz wystąpił zespół akrobacyjny Aerostars latający na Jakach 52. Przez dwa dni mogliśmy cofnąć się w czasów, gdy królami przestworzy były amerykańskie Mustangi, angielskie Spitfire’y, niemieckie Messerschmity i radzieckie Jaki. Wiemy już, że kolejna edycja odbędzie się 13 i 14 lipca 2013 roku i chyba nas tam nie zabraknie. Lucjan „Acroluc” Fizia

PIKNIK LOTNICZY „ŚWIDWIN 2012”

Dnia 30 czerwca 2012 roku w Świdwinie odbył się Piknik Lotniczy z okazji święta 21. Bazy Lotnictwa Taktycznego. Oprócz oficjalnych uroczystości związanych ze świętem, na przybyłych widzów czekało wiele atrakcji. Miedzy innymi na pokazie statycznym został bardzo efektownie zaprezentowany samolot Su-22 wraz z pełnym zestawem uzbrojenia, w jaki można go wyposażyć. Jednak głównym punktem programu był pokaz dynamiczny samolotów Su-22 i MiG-29. Ponieważ w zeszłym roku pogoda pokrzyżowała loty, teraz cała widownia trzymała kciuki licząc na widowiskowe podniebne akrobacje.

PANIE MARKU! PAMIĘTAMY :(

18 czerwca 2012 minął rok od tragicznego lotu kapitana Marka Szufy w czasie pokazów lotniczych w Płocku. Niecały tydzień później członkowie SPFL, przy okazji Walnego Zebrania odbywającego się w Pensjonacie Arkadia, złożyli na falach Wisły w miejscu wypadku wieniec, oddając w ten sposób cześć wspaniałemu lotnikowi i dając wyraz swej pamięci.

FLORENNES AIR SHOW

W dniach 23 i 24 czerwca 2012 roku w bazie lotniczej we Florennes zorganizowano największe w tym roku pokazy lotnicze w Belgii. Program imprezy zawierał pokazy zarówno historycznych, jak i współczesnych samolotów bojowych. Wszystko to oczywiście uzupełnione było zespołami akrobacyjnymi. Prawdziwą gratką była możliwość porównania pokazów dynamicznych czterech różnych zespołów F-16. Tak, tak! Grecja, Holandia, Turcja i Belgia zaprezentowały swoje indywidualne pomysły na dynamiczny pokaz F-16. Niestety pogoda nie pozwoliła zrealizować pełnego planu pokazów. A o tym, co udało się zrealizować, dowiecie się w najbliższym czasie.

FLORENNES AIR SHOW 2012 (Belgia, EBFS)

W dniach 23 i 24 czerwca 2012 roku na południu Belgii, w wojskowej bazie Florennes odbyły się pokazy zorganizowane z okazji 70 lat lotnictwa wojskowego. Różnorodność statków powietrznych ściągnęła na lotnisko około 200 tysięcy ludzi. Nie zabrakło też ekipy SPFL. A było co oglądać. Oprócz samolotów na ziemi i na niebie publiczność mogła podziwiać rekonstrukcje z II Wojny Światowej. Blisko 300 aktorów ubranych w autentyczne wojskowe i cywilne kostiumy odtwarzało wojenne wydarzenia. Pierwszego dnia pokazy rozpoczęły się około 10:00. Od samego rana można było podziwiać historyczne samoloty. Zaprezentowały się m.in. PC-7, Spitfire, T6 Harvard, Jak-52. Duże wrażenie zrobił P-51, który wydobywał z siebie niesamowity świst podczas lotu. Jednak większość z nas czekała na dźwięk dopalaczy i zapach spalin. To właśnie dla tych emocji warto przemierzać tysiące kilometrów, czuć drżące powietrze i patrzeć na niesamowite ewolucje wykonywane przez odrzutowce. Jako pierwszy zaprezentował się F-16 z Belgii poprzedzony krótkim występem belgijskiej formacji Alpha Jet. Następnie do F-16 dołączył Spitfire, którzy wykonali kilka wspólnych przelotów. To był niecodzienny widok – połączenie historii z nowoczesnością. Następny F-16, tym razem z Turcji. Piękne malowanie Turka było ciekawym kąskiem dla fotografów. Od spodu złota gwiazda z księżycem, z wierzchu białe paski w kształcie gwiazdy na granatowym tle i do tego złoty ogon. Turek nie poprzestał tylko na puszczaniu dymów czy wolnych przelotach, kilka razy cieszył nasze oczy pięknymi flarami. Pokaz był bardzo efektowny, dynamiką dorównywał Belgowi i Holendrowi. Kolejną ciekawą formacją, która zagościła nad lotniskiem, był zespół armii szwajcarskiej PC-7 Team w asyście F/A-18. Szwajcarzy zadziwiali perfekcyjnością i precyzją. Z przyjemnością oglądało się tak równiutko i blisko siebie latające samoloty. Hornet tego dnia zrobił na mnie największe wrażenie. Latał blisko, bardzo szybko, robił niesamowite zwroty, wszystko to przy efektownych dymach. Gdy przy wejściu na lotnisko obsługa wręczała każdemu zatyczki do uszy, zostawiliśmy je oczywiście w samochodzie, bo dotychczas nigdy nie były potrzebne. Jednak podczas pokazu Horneta pożałowałam tego – to był „najgłośniejszy” pokaz, na jakim do tej pory byłam. Nie obyło się też bez polskiego akcentu. Mogliśmy podziwiać Su-22, które przelatywały nad lotniskiem z różną geometrią skrzydeł, markowały lądowania i ku naszemu zaskoczeniem puszczały flary. Największą atrakcją, oprócz oczywiście wszystkich odrzutowców, był zespół akrobacyjny Francuskich Sił Powietrznych – Patrouille de France, prezentujący się na Alpfa Jetach. Dymy w kolorach francuskiej flagi stanowiły wspaniałe tło dla latającej formacji. Wykonywali efektowne mijanki i rozejścia. Sobotnie show trwało do wieczora. Można było zobaczyć jeszcze słowackiego MiG-29, Falcony z Jordani, litewskie „Pszczółki”, Wings of Storm z Chorwacji, czeską L-159, Red Devils z Belgii. Pokaz zakończył „Zeus” z Grecji na swoim F-16. Dzień drugi upłynął nam pod ogonem polskiej Casy. Lało... wiało... było dość zimno. Nie latało prawie nic. Poderwały się Patrouille de France, które odleciały do domu. Trzy godziny w płaszczu przeciwdeszczowym spędzone pod samolotem, brak lotów i silny wiatr zniechęciły mnie do dalszego oczekiwania. W strugach deszczu wróciłam do samochodu. Katarzyna „Kate” Skonieczna

PANIE MARKU! PAMIĘTAMY :(

23 czerwca 2012 roku, w miejscu, w którym rok temu tragicznie zginął wspaniały lotnik - kapitan Marek Szufa, członkowie SPFL Air-Action przy okazji Walnego Zebrania Członków, złożyli na falach Wisły wieniec - oddając w ten sposób cześć wspaniałemu lotnikowi i dając wyraz swej pamięci.

BODO INTERNATIONAL AIR SHOW 2012 (Norwegia, ENBO)

Weekend 16-17 czerwca 2012 zapowiadał się cudownie, choć na początku było zgoła inaczej. O pokazach w malowniczym Bodø położonym na północnym zachodzie Norwegii wiedzieliśmy już pod koniec zeszłego roku. Entuzjazm w narodzie był... praktycznie zerowy. Jednak im bliżej terminu pokazów, tym poruszenie stawało się coraz większe. Doszło do tego, że do Bodø pojechała zgrana 7-osobowa ekipa SPFL na czele z Eskimosem, który zadekował się w kraju Wikingów kilka dobrych lat temu i był dla nas przewodnikiem, tłumaczem i, co chyba najważniejsze, organizatorem całego przedsięwzięcia, bez którego pewnie do tego wyjazdu by nie doszło. Jeszcze raz wielkie dzięki Grzesiu za wszystko! :) Cała zabawa rozpoczęła się w środę 13 czerwca, kiedy to poleciałem do Oslo, gdzie przywitał mnie Eskimos i skąd mieliśmy udać się w dłuuuuuugą, ale jakże piękną podróż do Bodø przez całą (jak się później okazało... przez pół :P) Norwegię na kółkach. Wszak 1600 km nie przejeżdża się w pół dnia, a i trzeba znaleźć przerwę na odpoczynek. Podczas gdy przemierzaliśmy kolejne kilometry norweskich dróg otoczeni cudownymi widokami, reszta ekipy jeszcze nawet nie myślała o pakowaniu walizek ;) Mieli dolecieć bezpośrednio do Bodø czwartkowym popołudniem/nocą, rozbici na 2 samoloty. Całe szczęście dotarliśmy z Eskimosem na nasz kemping dobre 2h przed przylotem pierwszej podgrupy, co nie było łatwym zadaniem zważywszy na fakt, że postojów było sporo. Nie chodzi nawet o przerwy na focenie krajobrazów, których było wiele, ale chociażby o stado reniferów spacerujących po drodze :) Nie mówiąc już o łosiach, które podobno są zmorą tubylców. Niemałą rolę w naszym dotarciu na czas odegrał samolot, który rozkraczył się na lotnisku w Oslo przed samym odlotem. Podstawienie drugiego zajęło trzy kwadranse, dzięki czemu zyskaliśmy nieco czasu i mogliśmy spokojnie rozpakować walizki, rozlokować się w domkach, obejrzeć kawałek meczu w TV i, co najważniejsze, wyjechać po naszych na lotnisko. Koło 19:30 ujrzeliśmy 3 znajome twarze przy taśmach bagażowych. Po ciepłym przywitaniu i odebraniu kluczyków od wynajętego auta ruszyliśmy w drogę na kemping, po drodze rozkoszując się malowniczymi widokami i... jasnym niebem jak na tę porę :) Choć najlepsze w tej kwestii było dopiero przed nami. Kilka godzin wolnych na kempingu i koło północy ruszyłem w drogę na lotnisko po pozostałą dwójkę. Hesja z markiem, chociaż dolecieli o czasie i bezpiecznie, to również nie bez przygód. Okazało się, że walizka marka... została na lotnisku w Oslo :) Nie chodziło już nawet o ciuchy, ale bardziej o polskie przysmaki, którymi mieliśmy uraczyć Eskimosa wygonionego wszak na obczyznę. Trudno, musiał poczekać – walizka miała przylecieć pierwszym SASem następnego dnia (co też nastąpiło – nawet przywieźli ją bezpośrednio na kemping i zostawili na recepcji). I tu nadszedł czas na pierwszy szok – północ i... jasno jak u nas w lato o 20:00 :) Co lepsze, ciemniej nie było ani przez chwilę naszego całego pobytu w Norwegii. W Bodø, położonym ok. 300km za kołem podbiegunowym, w zasadzie przez cały czerwiec i pierwszy tydzień lipca jest dzień polarny. Skutkuje to tym, że o 2-3 w nocy można spokojnie odpalić grilla przy ciepłym świetle słoneczka i śpiewie ptaków, co ochoczo czyniliśmy. Podsumowując, koło 1:00 w nocy byliśmy już w pełnym składzie. Piątek, jak to zazwyczaj bywa, był dniem treningów. Dzień ten spędziliśmy po spottersku – pod płotem, rozmawiając z tubylcami i lokalną prasą internetową, dla których byliśmy swojego rodzaju ciekawostką – 7 chłopów ubranych tak samo, ze sprzętem foto, w dodatku z Polski, nieczęsty widok w tak odległej krainie, jaką bez wątpienia jest miasteczko Bodø. Minusem, który tylko na początku zdawał się nim być, było słońce, a w zasadzie jego położenie. Dzień polarny powoduje, że nie ma możliwości robienia zdjęć ze słońcem w plecy, gdzie by się nie ustawić. Wszystko przez to, że słońce przez cały dzień świeci centralnie nad głową, poruszając się niejako trajektorią tęczy z jednej części horyzontu na drugą. Treningi dały nadzieję na fajne pokazy, tym bardziej że nie widzieliśmy jeszcze gwoździa pokazów w postaci szwedzkiego Viggena, który latanie na piątkowych treningach sobie odpuścił. Pierwszy dzień pokazów rozpoczęliśmy dosyć niefortunnie, gdyż zjawiliśmy się na lotnisku za późno, co w połączeniu z kosmicznie długą kolejką do bramki wejściowej (która była, o zgrozo, tylko jedna na całe pokazy!) poskutkowało przepuszczeniem pokazu Belga, który był ustawiony w programie jako jedna z pierwszych atrakcji. Trudno, w końcu większość z nas widziała Belga już dziesiątki razy – można przeboleć. Na szczęście w porę otworzyli drugą bramkę, dzięki czemu przeszliśmy tę kolejkę w miarę sprawnie. Pierwszą fajną rzeczą, którą zaobserwowaliśmy, były bodajże 4 spore górki na terenie lotniska, które w połączeniu z górami w tle i morzem od strony podejścia do jednego z końców pasa dawały mega podkład pod zdjęcia. Tak też było – byliśmy ponad startującymi/przyziemiającymi samolotami, nie mówiąc już o niskich przejściach. Cały dzień spędziliśmy na jednej z tych górek, położonej najbliżej środka pasa. Zresztą drugi dzień był podobny, tyle że wybraliśmy górkę najbardziej oddaloną od środka pasa, która z kolei była blisko strefy przyziemienia, w zasadzie prawie na początku pasa. Żeby się już nie rozpisywać odnośnie samych pokazów, pokuszę się o kilka słów podsumowania. Pogodowo sobota była idealna – świecące słońce i świetne chmury dla kontrastu. Jedynie lekka walka z ekspozycją przez słońce na kontrze, ale pomijając ten aspekt zdjęcia robiły się same. W piątek mieliśmy kompletną żarówę, w niedzielę zaś padający deszcz. Jednak, wbrew pozorom, to właśnie na treningach działo się najlepiej na płatowcach. Oderwanie oderwaniem oderwanie poganiało, co zresztą można zaobserwować na zdjęciach. Co do programu pokazów – całkiem bogaty. Z solistów Norweg, Belg, Fin, Szwajcar, z zespołów Frecce, PS, sporo maszyn RedBulla, nie wspominając już o masie samolotów historycznych czy latającej łodzi pt. Catalina. No i oczywiście Viggen, który zasługuje na osobne wyróżnienie. Wszyscy z nas widzieli tę maszynę w locie po raz pierwszy w życiu i wywarła na nas ogromne wrażenie. Sylwetka w powietrzu, gracja, dźwięk silników, czy chociażby sam wygląd z wielkim wylotem na końcu kadłuba – przepiękna sprawa! Polecam każdemu fanatykowi lotnictwa, naprawdę warto zobaczyć tę maszynę w locie. Warto powiedzieć też o „pokazie nocnym”, który miał miejsce z soboty na niedzielę w zachodząco-wschodzącym pomarańczowym słońcu nad morzem. Fotograficznie marnie, gdyż wszystko latało baaaaardzo wysoko, ale za to mega widok dla oka. Szczególnie dwupłatowiec z dymami, którego mieliśmy okazję podziwiać na pokazach. Jemu akurat udało się zrobić fajną sesję, a podświetlone pomarańczem słońca dymy zrobiły całą robotę na zdjęciach. Zniechęceni nieco niedzielną pogodą urwaliśmy się z pokazów na kilka godzin przed końcem, tym bardziej że większość ciekawszych dla nas punktów z programu zaliczyliśmy. Postanowiliśmy spędzić jeszcze chwilę czasu na kempingu z Eskimosem, który tego dnia udawał się w podróż powrotną do Oslo na kółkach, tylko tym razem już samotnie. Koło 18:00 pożegnaliśmy naszego polskiego Wikinga, a następnego dnia my, znowuż rozbici na 2 grupy, udaliśmy się w podróż powrotną do Polski drogą lotniczą. Widok Bodø zaraz po starcie zamknął kilkudniowy rozdział pt. Bodø International Air Show 2012, pokazów które prawdopodobnie były ostatnimi w tej malowniczo położonej miejscowości. Dowiedzieliśmy się, że baza ta ma być niestety zlikwidowana na przestrzeni kilku następnych lat. Przykro, ale tym bardziej jesteśmy zadowoleni, że udało nam się tam być. Niezapomniane przeżycie dla każdego z tam obecnych, które przykryło nawet środki, które trzeba było przeznaczyć, żeby się tam pojawić. Mnie osobiście te kilka dni zapadło w pamięć na zawsze, nie tylko ze względu na same pokazy, ale całą otoczkę, która towarzyszyła temu wyjazdowi. A tymczasem zapraszam do obejrzenia zdjęć, jest na co popatrzeć :) Maciek „volt” Aleksandrowicz

BODØ INTERNATIONAL AIR SHOW 2012

W dniach 16-17 czerwca 2012 roku odbyły się pokazy lotnicze w odległym Bodø, na północy Norwegii. Miejscowość ta położona kilkaset kilometrów za kołem podbiegunowym, malowniczy górski krajobraz i obfity program z Viggenem na czele spowodowały, że nie mogło nas tam zabraknąć. Relacja z wyjazdu, gdzie miesiąc czerwiec nie zna pojęcia „nocy” niebawem w dziale "Gdzie i kiedy byliśmy".

W GNIEŹDZIE ORLIKÓW (Polska, EPRA)

Stowarzyszenie Polskich Fotografów Lotniczych gościło już w prawie każdej z polskich baz lotniczych. Jedną z nielicznych baz, w których ekipa SPFL nie fotografowała poza oficjalnymi piknikami i pokazami było lotnisko Radom Sadków. Mieści się tam 42. Baza Lotnictwa Szkolnego, w której stacjonują samoloty Orlik oraz An-2. W dniu 18 czerwca korzystając z zapowiadającej się pięknej pogody oraz zaproszenia grupy akrobacyjnej “Orliki” mieliśmy możliwość zawarcia znajomości z pilotami oraz obserwowania intensywnego treningu. Podczas rozmowy z dowódcą i jednocześnie prowadzącym zespołu dowiedzieliśmy się, że dzisiejsze dwa treningi odbędą się po raz pierwszy w tym roku w 6-cio osobowym składzie oraz że zespół postara się uwzględnić prośby fotografów i latać tak by ułatwić im zrobienie dobrych zdjęć. Po krótkiej naradzie i ustaleniu strategicznych miejsc do fotografowania i miejsc gdzie Orliki mają robić naloty, wsiedliśmy do czekającego na nas autokaru i ekspresowo przemieściliśmy się na drugą stronę pasa tak aby mieć słonko w „plecy”. Po krótkiej chwili Orliki wykołowały na pas startowy, by za moment wystartować całą szóstką. Chwilę wcześniej w powietrze wzbił się jeszcze jeden Orlik z dwoma pilotami na pokładzie, z których jeden miał za zadanie robić zdjęcia pozostałym członkom zespołu. Szczerze mówiąc niejeden z nas chciałby być na jego miejscu. Pierwszy trening rozpoczął się od kilku zapoznawczych okrążeń lotniska całą szóstką i kilkoma przelotami nad fotografującymi. Potem piloci postanowili przećwiczyć cały plan pokazu, ale z uwzględnieniem nas – fotografów. Były więc niższe i bliższe przeloty, samoloty odwrócone w naszą stronę, naloty z różnych stron, dużo dymu (czasami za dużo) i moc pozytywnej energii. Widać było, że piloci robią wszystko, byśmy byli zadowoleni ze zdjęć, tym bardziej że im samym również zależało na dobrych i efektownych kadrach na swoją nową stronę internetową. Po zakończonym pierwszym treningu nasz lotniskobus podwiózł nas pod domek pilota abyśmy mogli wspólnie z ekipą Orlików omówić nasze propozycje co do przebiegu drugiego treningu. Trening ten rozpoczął się od kołowania samolotów na pasie w równiutkim szeregu, od strony fotografów stojących na progu pasa. Po starcie, zgodnie z naszymi sugestiami zespół wykonał nad nami, centralnie w osi pasa dwa niskie przeloty w formacji „concorde” z włączonymi smugaczami… nieczęsto zdarza się być w takim miejscu i w takim czasie. Piloci potraktowali drugi trening troszkę bardziej ulgowo latając swobodnie i na luzie. Były mijanki, naloty w formacjach oraz solo, niskie i szybkie nawroty nad lotniskiem oraz popisy solisty. Finałem był naprawdę niski „kosiak” solisty, który zaskoczył wszystkich wyskakując nie wiadomo skąd. Po zakończeniu drugiego treningu jeszcze raz podjechaliśmy do domku pilota, by podziękować za fajne latanie oraz strzelić „grupówkę” z pilotami na tle ich maszyn. Pierwszą naszą wizytę na Sadkowie można uznać za bardzo udaną, przetarliśmy szlak i teraz będzie już tylko lepiej. Co się odwlecze to nie uciecze… Ekipa SPFL w temacie Orlików nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Do zobaczenia niebawem! Krzysztof „krispol” Polak
Back to Top