Szukaj

AKADEMIA NIKONA W MIŃSKU MAZOWIECKIM (Polska, EPMM)

W dniach 5-6 kwietnia 2016 roku na terenie 23. Bazy Lotnictwa Taktycznego odbyły się warsztaty fotografii lotniczej, zorganizowane w ramach Akademii Nikona. W warsztatach uczestniczyło dwóch obecnych i kilku przyszłych fotografów spod znaku SPFL. Warunki pogodowe były mieszane, od słońca poprzez mgłę, do pełnego zachmurzenia. Dzięki temu na zdjęciach zarejestrowaliśmy kadry typowo wiosenne, jak i typowo jesienne. Podczas naszego fotografowania, w tych dniach załogi 56. BLot i 23. BLoT wykonywały misje odzyskiwania izolowanego personelu. Zatem oprócz samolotów MiG-29, mogliśmy sfotografować wspólne loty Mi-24 Hind oraz W-3PL Głuszec, które przyleciały z 56. Bazy Lotniczej z Inowrocławia na ćwiczenia i operowały z janowskiego lotniska. Konrad "kifcio" Kifert

Z WIZYTĄ U KAWALERZYSTÓW (Polska, EPTM)

Oliwkowo-zielony W-3 „Sokół” pojawił się jakby znikąd. Leciał nisko, tuż nad ziemią. Kierował się w kierunku trzech poruszających się po polnej drodze ciężarówek. Ich kierowcy prawdopodobnie zobaczyli wojskową maszynę dopiero, jak zbliżyła się do czoła konwoju. Pilot prowadził śmigłowiec tak, aby boczny strzelec przez cały czas miał dogodne pole obserwacji całej kolumny. Maszyna szybko dotarła do czoła konwoju, wyprzedziła go i zawisła przed prowadzącą ciężarówką. Pilot ustawił „Sokoła” bokiem, ponownie dając bocznemu strzelcowi dogodne pole obserwacji. Pojazdy zatrzymały się. W tym samym czasie w pobliżu kolumny zawisły jeszcze dwie maszyny: kolejny „Sokół”, niedaleko pierwszej ciężarówki, oraz większy Mi-8 przy końcu konwoju. Z wnętrza śmigłowców wyrzucono liny desantowe. Po chwili zaczęli po nich zjeżdżać pierwsi żołnierze. Kiedy desant się zakończył, obie maszyny odleciały do strefy oczekiwania. Żołnierze, ubezpieczając się nawzajem, ruszyli w kierunku zatrzymanych pojazdów. W tym samym czasie pierwszy z „Sokołów” krążył już nad miejscem akcji z zadaniem osłony sił działających na ziemi. Chociaż wszystkie maszyny nosiły polskie znaki identyfikacji, pododdział na ziemi był jak najbardziej międzynarodowy. Przeprowadzane właśnie ćwiczenie mobilnego punktu kontrolnego realizowali żołnierze z polskiej 25. Brygady Kawalerii Powietrznej (7. batalionu k. pow.) i Królewskiego Kanadyjskiego 22. Pułku Kawalerii. Obie grupy sprawnie zabezpieczyły zatrzymane pojazdy i rozpoczęły przeszukanie oraz identyfikację zatrzymanych osób. Po kilkunastu minutach nad punktem kontrolnym ponownie pojawiły się polskie śmigłowce. Tym razem maszyny naprowadzane przez żołnierzy na ziemi, sprawnie wylądowały w pobliżu grupy pojazdów. Po szybkim załadowaniu desantu z powrotem na pokłady, maszyny odleciały w kierunku lotniska. Na nas też już przyszła pora. Kolejny punkt wizyty w 7. dywizjonie lotniczym 25. BKP dobiegł końca. Tak blisko akcji już dawno nie byliśmy, ale zacznijmy może jednak od początku Wraz z nastaniem wiosny dla wielu z nas rozpoczął się sezon lotniczy. I tak, pewnego pięknego marcowego poranka, stawiliśmy się mocnym składem u bram lotniska w Nowym Glinniku – bazy 7. dywizjonu lotniczego kawalerii powietrznej. Okazja była szczególna, ponieważ na ten dzień zaplanowano wspólne ćwiczenia taktyczne żołnierzy 7. batalionu kawalerii powietrznej oraz komponentu 22. Królewskiego Pułku Kawalerii armii kanadyjskiej. Po dopełnieniu wszystkich formalności „wejściowych” oraz zapoznaniu się z zasadami bezpieczeństwa ruszyliśmy w „bój”. Pierwszym ćwiczeniem, jakie mogliśmy obserwować, było podebranie desantu przez parę śmigłowców W-3 i Mi-8. W ćwiczeniu brali udział zarówno żołnierze polscy, jak i kanadyjscy. Dzięki możliwości podejścia blisko miejsca ćwiczeń, mieliśmy okazję zarejestrować wiele bardzo efektownych kadrów. Procedurę podebrania desantu trenowano „na bojowo”, więc mogliśmy zobaczyć wszystkie jej etapy. Od zabezpieczania strefy lądowania, naprowadzania śmigłowca do miejsca przyziemienia po załadunek desantu i efektowny start maszyny. Dodatkowo, potęgując efekt, cały czas nisko nad naszymi głowami krążył „Sokół” eskorty. Generalnie wszystkie loty, jakie mogliśmy oglądać tego dnia, wykonywane były na niskim i bardzo niskim pułapie. Zobaczyliśmy, co to znaczy latanie „po kawaleryjsku”. Po raz pierwszy też poczuliśmy, jak to jest być w centrum akcji. Nie wiedzieliśmy jeszcze, że jest to jedynie preludium do tego, co dane nam było przeżyć chwilę później. Po obejrzeniu i zarejestrowaniu kilku podebrań przemieściliśmy się na drugą stronę lotniska, gdzie realizowany był drugi element ćwiczeń – mobilny checkpoint. Był to zdecydowanie najefektowniejszy punkt programu na ten dzień. Dynamiczna akcja zatrzymania i kontroli kolumny ciężarówek zrobiła na nas bardzo duże wrażenie. Szybkość, sprawność i pewność działania zarówno pilotów, jak i sił lądowych budziła prawdziwy respekt. Dodatkowo bliskość operujących na niskim pułapie śmigłowców sprawiła, że czuliśmy się, „jakby gwiazdka przyszła już w marcu”. . Trzeba tu podkreślić, że po raz kolejny znaleźliśmy się w centrum akcji, co dało nam okazje na „złapanie” wyjątkowych kadrów. Z drugiej strony był to trudny egzamin z umiejętności szybkiego „orientowania się” i wyłapywania ciekawych momentów. Po zakończeniu ćwiczeń wróciliśmy na teren lotniska. Czekała tam nas kolejna atrakcja w postaci wystawy statycznej. Specjalnie dla nas zaprezentowano śmigłowce użytkowane w bazie: W-3 Sokół oraz Mi-17 w wersji ewakuacji medycznej wraz z wyposażeniem i uzbrojeniem. Zainteresowani mogli również zwiedzić rozwinięty polowy punkt medyczny. Następnie mieliśmy wyjątkową okazję, aby zapoznać się z symulatorem lotu śmigłowca W-3 „Sokół”. Ostatnim elementem naszej wizyty była możliwość „podglądania” szkolenia spadochronowego przeprowadzanego przez żołnierzy brygady z pokładu śmigłowca W-3. Podsumowując, wizyta w Nowym Glinniku była bardzo udanym zapoczątkowaniem nowego sezonu. Bazę opuszczaliśmy bardzo zadowoleni, z kartami pełnymi ciekawych kadrów i wspomnieniami wyjątkowych przeżyć. Szczególne podziękowania pragniemy złożyć naszym gospodarzom w osobach Pani Porucznik z sekcji wychowawczej oraz Oficerowi Prasowemu Bazy. Był to dla nas bardzo emocjonujący i bogaty w kadry dzień. Bardzo dziękujemy i (mamy nadzieję) do zobaczenia. Przemek „Youzi” Szynkora

SWEET HOME EPMM – REAKTYWACJA A.D. 2016 (Polska, EPMM)

Po nijakiej zimie i ciągle pochmurnej aurze, z utęsknieniem oczekiwaliśmy na poprawę pogody. Oczekiwali również młodzi Fulcrum Driverzy, aby rozpocząć intensywne i regularne szkolenie A.D. 2016. W dniu 16 marca b.r. udało się fotografom stowarzyszenia zawitać na kilka chwil w 23. Bazie Lotnictwa Taktycznego, aby poobcować z pięknymi MiGami-29. Jednak głównym powodem wizyty było wręczenie Panu mjr. pil. Grzegorzowi Czubskiemu skromnego upominku od Stowarzyszenia Polskich Fotografów Lotniczych Air-Action. ICEMAN w dniu 15 marca przekroczył na swoim lotniczym zegarze 2000 godzin spędzonych w powietrzu za sterami samolotów odrzutowych. Panie Majorze – gratulujemy!! Konrad "kifcio" Kifert

TICO WARBIRD AIRSHOW TITUSVILLE (USA, KTIX)

Według organizatora, którym jest Valiant Air Command Warbird Museum, Tico Airshow jest imprezą otwierającą sezon pokazowy w USA. Sprzyja temu położenie lotniska w miejscowości Titusville, która oprócz skojarzeń z komiksem o Tytusie, Romku i A’Tomku, ma ten niezaprzeczalny walor, że leży na słonecznej Florydzie. A ta wiosną nie jest jeszcze zalewana tropikalnym deszczem, a już oferuje upały. Jeszcze nie ma komarów, ale za to zawsze są aligatory. Impreza jest czysto komercyjna, biletowana, w stylu wesołego miasteczka z nastawieniem na sprzedaż hot-dogów i właśnie dlatego dała sporo swobody w miejscach, z których można było ładnie przyfocić. Gawiedź zajęta konsumpcją kompletnie odpuściła te atrakcyjne dla nas lokalizacje, a lotnisko w Titusville oferuje doskonałą miejscówkę na przecięciu dwóch pasów umieszczonych pod kątem prostym względem siebie. Niestety miejsce to organizatorzy potraktowali jako bazę wozów strażackich, stojankę pięknej Tico Belle (Douglas C-47 Skytrain) i lądowisko dla wykonywanych na Bellach (Huey i Cobra) lotów widokowych. Słowem, zostało niemiłosiernie zagracone. Nikła reprezentacja miejscowych fotografów tłoczyła się zaś w strefie VIPów i niestety nikt chyba nie przekazał organizatorom, że to piękne skrzyżowanie pasów mogłoby być lepiej wykorzystane. W zamian Tico Belle, sama w sobie przepiękna, mniej lub bardziej skutecznie blokowała widok na starty i lądowania. Z kolei loty widokowe śmigłowcami prowadzono całymi godzinami z piaszczystego podłoża, czego efektem były chmury piachu nawiewane na część publiki i na kilku desperatów usiłujących wykorzystać fotograficznie widły pasów startowych. Piszę o tym celowo, bo niewielka reorganizacja sprzętu na stojance i odsunięcie lądowiska helikopterów o kilkadziesiąt metrów załatwiłoby sprawę. Tegoroczna trzydniowa edycja Tico Airshow po raz pierwszy rozpoczęła się pokazami popołudniowo-wieczornymi z fantastycznym twilight show w wykonaniu Randyego Balla, jedynego pilota certyfikowanego do akrobacji dziennej i nocnej na…Lim-5, a jakże z Mielca rodem. Lot Lima na dopalaniu o zmierzchu to, trzeba przyznać, rzecz rzadka. Pokaz wieczorny sam w sobie bardzo widowiskowy okazał się wymagający fotograficznie, wysokie ISO rujnowało jakość. Na szczęście Lim latał jeszcze przy resztkach światła słonecznego, a jego metaliczne poszycie odpowiednio zareagowało, prezentując się prawie na różowo. Pozostałe gwiazdy wieczoru, czyli zespół Aeroshell (T-6 Texan) i Matt Younkin (Twin Beech 18) kończyły w egipskich ciemnościach. Nie dało się już fotografować, graty poszły w kąt i pozostało przyglądać się ewolucjom zupełnie na luzie – to też ciekawe doświadczenie. Kolejnego dnia w powietrzu, jak na „warbird airshow” przystało, pojawiło się dużo weteranów z superfortecą B-29 FiFi na czele. Uściślijmy, jedyną zdolną do lotu superfortecą na świecie. FiFi co prawda lata w USA często, na każdy lot sprzedaje się miejscówki, łącznie z penthousem Lorda Vadera w przeszklonym nosie maszyny i przez to zarabia na jej utrzymanie, ale dla mnie osobiście obejrzenie tej legendy w powietrzu to było coś. Odpalenie FiFi prowadzono z należną starszej pani asystą strażaków zabezpieczających ewentualny pożar silników. Podobnej asysty nie miała z kolei Tico Belle, też staruszka, ale widać gorszego sortu. Ze względu na swój raczej nostalgiczny charakter Tico airshow większość maszyn w powietrzu oferował w postaci samolotów śmigłowych. Niewątpliwie wyróżniały się tu aż trzy latające B-25 Mitchell. Wszystkie w kompletnie różnych malowaniach i w dynamicznym pokazie, duże i szybkie, czyli fotograficznie bardzo atrakcyjne. Wypolerowane poszycie B-25 o nazwie własnej Panchito dawało tu szczególnie wiele możliwości. Maszyny dostępne były również na statyce i dopiero wtedy można było się przekonać, że jedna z nich wozi na sobie niezłe działo – kaliber grubego słupka ogrodzeniowego. Takiej rury myślę nie powstydziłby się niejeden pojazd lądowy. Sporo zamieszania generowały śmigłowe Corsair, Mustang i cała chmara Trojanów. Corsair dumnie prezentował się w wolnym przelocie w konfiguracji jak do lądowania na lotniskowcu – najeżony wypuszczonymi klapami i opuszczonym hakiem. W powietrzu prezentowano kilka rzadkich konfiguracji. Modne ostatnio zestawienie starego z nowym, czyli odpowiednik brytyjskiego tandemu Typhoon-Spitfire Synchro Display pokazano w parze F-16/Mustang. To zawsze interesujące i całkiem fotogeniczne, gdy obie maszyny starają się dopasować do swoich zupełnie różnych możliwości. Podobnie jak u Brytyjczyków koniec pokazu para zaznaczała efektownym rozejściem. Innym zestawieniem był zazębiający się pokaz MiGa-17 (Lim-5) i F-86 Sabre, bezpośrednich rywali z Korei. Trochę jarmarcznie, ale na pewno w amerykańskim stylu i z amerykańskim przytupem, prezentowały się wyścigi Skyhawka z wyścigówką, przy czym nie były to dwa, cztery wyścigi wzdłuż pasa, jak to się zwykle praktykuje w Europie, ale bite kilkanaście o ile nie kilkadziesiąt przelotów. Obie maszyny drałowały tam i z powrotem na samym początku dnia, przy czym długotrwałość show oceniam na podstawie czasu, jaki zajęło mi przedostanie się z parkingu na teren lotniska. Trochę szkoda, że pokaz umknął. Taka powtarzalność pozwala na dopracowanie ujęcia. Kolejnym widowiskiem był przejazd ciężarówki na dopalaniu, gdzie do amerykańskiego trucka założono silniki odrzutowe z Learjeta. Tutaj nie było już żadnej powtarzalności – jeden przejazd i koniec. Porządne igrzyska potrzebują ofiar, i proszę, drugiego dnia tył ciężarówki stanął w ogniu i nie obyło się bez interwencji straży. Co charakterystyczne dla pokazów w Stanach, często uderza się w patriotyczną nutę i mimo, że Tico to impreza czysto komercyjna, to w programie znalazł się czas na publiczną przysięgę kadetów pobliskiej bazy lotniczej AFB Patrick. Znaleziono też czas na uroczyste pożegnanie pilota Dana Carra latającego od kilkudziesięciu lat na Skyhawku najpierw w Wietnamie, a potem w charakterze pilota pokazowego. Pożegnanie przez polewanie urządziła niezawodna straż lotniskowa. Tico pozostanie w pamięci jako impreza atrakcyjna fotograficznie (z zastrzeżeniami powyżej) głównie ze względu na swobodny dostęp do atrakcyjnych miejscówek i całkiem długą listę maszyn weteranów. Tubylcy ograniczyli się do piknikowania i nie zaprzątali sobie głowy takimi drobnostkami jak starty, lądowania czy przygotowania przedstartowe. Tak więc Tico to impreza godna polecenia tym bardziej, że w pobliżu można wyeksplorować jeszcze Kennedy Space Center. Sylwester „eSKa” Kalisz

REKONESANS NA KRZESINACH (Polska, EPKS)

Wiosna powoli budzi się do życia, a wraz z nią nasze żelazne ptaki nieśmiało zaczynają wyjeżdżać z hangarów. W związku z tym nie zwlekając w dniu 10.02.2016 r. skorzystaliśmy z gościnności personelu w 31. Bazy Lotnictwa Taktycznego w Krzesinach i odbyliśmy krótką gospodarską wizytę. W trakcie pobytu odbyło się krótkie spotkanie z Dowódcą Bazy oraz OP. Mieliśmy okazję porozmawiać o planach i tym co może wydarzyć się lotniczo w Krzesinach w nadchodzącym roku oraz o możliwej współpracy SPFL z 31. BLT. Krótko po południu, korzystając z gościnności gospodarzy, choć pogoda nie rozpieszczała, udało się uwiecznić kilka pierwszych startów i lądowań w tym roku. Maciej "szamal" Szamałek

DOŚWIADCZYĆ MACH LOOP (Wielka Brytania, LFA7)

Jest pierwszy tydzień stycznia. Znajdujemy się gdzieś w walijskich górach w Parku Narodowym Snowdonia. Wilgotność powietrza jest około 90%, a temperatura spada poniżej zera. Wiatr osiąga w porywach do 80 km/h. Wieje na tyle silnie, że gdy zaczyna padać śnieg to pada horyzontalnie. Zerkamy w stronę wybrzeża oddalonego kilka kilometrów od nas - widać, że się przejaśnia. Silny wiatr szybko przepycha zimny atlantycki front. Zaczynamy szykować się do wyjścia w górę. Czeka nas stroma wspinaczka na około 600 metrów. Ale nie jesteśmy tutaj, aby podziwiać górskie widoki. O nie! Jesteśmy w obszarze wojskowej przestrzeni powietrznej. Jest to obszar treningowy niskiego latania numer 7. Zapraszamy na wycieczkę do słynnego MACH LOOP! - Gdzie i dlaczego? - Mach Loop jest jednym z 18 regionów w Wielkiej Brytanii, gdzie wojskowe samoloty trenują latanie na niskich wysokościach. Oddalone około 10 kilometrów od nadmorskiego miasteczka Barmouth. Jest to miejsce bardzo szczególne, bo tworzy pętlę biegnącą przez malownicze górskie doliny, tak ukochane przez pilotów myśliwców i entuzjastów lotnictwa. Piloci z całego świata odwiedzają to miejsce od lat aby sprawdzić swoje umiejętności na ciasnych górskich zakrętach, a miłośnicy fotografii lotniczej czekają godzinami, aby złapać szybkie bojowe samoloty w przepięknej scenerii. Poza pięknym tłem jest jeszcze jeden powód, dlaczego to miejsce jest tak szczególne. Połączenie wilgotnego morskiego powietrza z górskim tworzy niesamowite warunki, przy których powstają niesamowite oderwania przy samolotach i ciągnące się za nimi smugi. Naprawę ciężko znaleźć pokazy lotnicze gdzie coś takiego można zobaczyć. - Co i kiedy? - Jedyne co jest pewne, to że nie ma lotów w weekendy i święta. Poza tym nie ma reguły. Nie wiadomo co i na pewno nie wiadomo kiedy. Choć latają tam przez cały rok, to ze względu na pogodę, koniec zimy i początek wiosny z reguły bywa najlepszym okresem na odwiedzenie Mach Loop'a. Najlepiej wybrać się w ładny słoneczny dzień. Jeśli widoczność jest dobra mamy duże szanse zobaczyć brytyjskie Tornada i Typhoony. Przy odrobinie szczęścia będziemy mieli okazję spotkać Amerykańskie Siły Powietrzne w ich niesamowitych F 15 Strike Eagle. Wszystko to latające bardzo nisko nawet do 75 metrów od powierzchni ziemi. W okresie pomiędzy tymi większymi pokazami lotniczymi można liczyć na inne typy samolotów. W ostatnich latach widziane były F-16, A-10, Mirage 2000, Red Arrows i wiele innych. Niestety dużo zależy od bardzo zmiennej pogody no i oczywiście od łutu szczęścia. Podczas dość męczącej około 45 minutowej wspinaczki czuć każdy gram sprzętu, który zabraliśmy ze sobą. Jedno jest pewne, termos z ciepłym piciem i jakiś prowiant na pewno się przyda podczas długiego czekania, a już szczególnie w taki zimny styczniowy dzień. Po dotarciu na miejsce spotykamy lokalnych walijskich spotterów. Od lat bywają tutaj niemal codziennie i znają te góry jak nikt inny. Są też o wiele lepiej zahartowani do tej pogody i patrzą z uśmiechem jak trzęsiemy się z zimna w naszych puchowych kurtkach. Ktoś na przywitanie powiedział: „Croeso Y Gymru” co po walijsku znaczy: Witamy w Walii. Oczekiwanie mija na pogawędkach na temat lotnictwa i nasłuchiwaniu skanera. Czasem wysoko słychać odgłosy myśliwców. Kilka fajnych przelotów Hawków z pobliskiej bazy RAFu daje okazję do zrobienia kilka bardzo konkretnych kadrów. Niespodzianką było pojawienie się po raz pierwszy w tym roku jednej z maszyn z Red Arrows. RED 4 przeleciał zostawiając piękne smugi za sobą. Niestety styczniowe dni są bardzo krótkie i warunki do fotografowania z minuty na minutę są coraz gorsze. Część ludzi powoli schodzi w dół. Ale ekipa Air Action zawsze zostaje do końca. Nasza cierpliwość zostaje nagrodzona. Skaner budzi się do życia. Słychać rozmowę pilota Tornada GR4 z Londynem. Jego kod wywoławczy to „Gold Star”. Piękny przelot zrekompensował długie godziny czekania. Piękna złota gwiazda namalowana na ogonie - naprawę mieliśmy dużo szczęścia trafiając na tę maszynę. Zaczyna robić się późno i zimno staje się nie do zniesienia. Powoli szykujemy się do powrotu. Jednak Mach Loop uczy pokory i cierpliwość. Tutaj zawsze trzeba czekać do ostatniej minuty. Na skanerze odzywa się ktoś z bardzo charakterystycznym akcentem. Mówi bardzo powoli i poważnie. To Amerykanie! Trzy F-15 proszą o pozwolenie na lot na niskiej wysokość przez 30 minut. Wysoko szukają przerwy w chmurach na wejście do doliny. W pewnym momencie odgłosy z głośnika skanera i odgłosy silników ucichają. Łapiemy za aparaty, serce zaczyna bić szybciej. Już nie czujemy żadnego zimna. W dolinie ukazuje się wspaniała sylwetka F-15 zostawiając piękne smugi. I za nim kolejny! Naciskamy przycisk migawki aparatu. Mamy to! Marek „Maras” Gembka
Back to Top