Szukaj

LUFTWAFFE NAD MALBORKIEM (Polska, EPMB)

21 kwietnia 2015 r. w 22 BLT w Malborku zebrało się ponad 130 fotografów i miłośników lotnictwa. Jaka to okazja? Oczywiście Spotters Day. W tym roku to już drugie takie spotkanie. Pierwsze odbyło się w lutym i pozostawiło pewien niedosyt. Kto był, albo widział relację, wie o co chodzi. Tym razem miało być inaczej. I było. Już sam plakat reklamujący imprezę podgrzał atmosferę. Otóż w imprezie, poza naszymi MiG-ami i belgijskimi Viper’ami, miały uczestniczyć niemieckie Eurofightery EF 2000.Dwie maszyny z Taktischen Luftwaffengeschwarders 73 „Steinhoff” stacjonujące w Laage zadziałały jak magnes. Jako że grupa przybyłych w tym dniu na EPMB była bardzo liczna, już na starcie poinformowano nas, że statyka nie wchodzi w grę. Każdy się z tym liczył, poza tym i tak nie miałoby to sensu. Uchwycenie czystego kadru graniczyłoby z cudem. Jednak na statykę, to można do muzeum pojechać... tu chodziło o coś więcej. Chcieliśmy tego, czego zabrakło nam w lutym, na poprzednim Spotters Day – palniki, ostre starty, niskie przeloty i to wszystko przy ładnej, słonecznej pogodzie. I trzeba przyznać, że nie zawiedliśmy się. Główną atrakcją były oczywiście niemieckie maszyny, ale nasze MiG-i oraz belgijskie Viper’y nie pozostawały w tyle. Dodatkowym urozmaiceniem była krakowska CASA, która wywoziła skoczków na desantowanie. Było co zapisywać na kartach pamięci! Cieszy fakt, że Spotters Day w Malborku staje się powoli stałym punktem na mapie krajowych imprez lotniczych. Podziękowania dla Dowództwa i Rzecznika 22 Bazy Lotniczej za, jak zwykle, ciepłe przyjęcie. Artur „Arturo” Osiak

FRISIAN FLAG 2015 (Holandia, EHLW)

Frisian Flag 2015 – Leeuwarden (EHLW), Holandia Choć sezon pokazowy jeszcze się nie rozpoczął, fotograficznie zaczynamy się już dobrze rozkręcać. W poszukiwaniu kolejnych foto-lotniczych wrażeń wyruszyliśmy do Holandii, a dokładniej, nad jej wybrzeże Morza Północnego do bazy lotniczej Leeuwarden. Jak co roku, w połowie wiosny, odbywają się tam ćwiczenia pod kryptonimem Frisian Flag. Biorą w nich udział jednostki lotnicze z krajów NATO oraz państw biorących udział w programie „Partnerstwo dla Pokoju”.  Tegoroczna edycja zapowiadała się bardzo ciekawie, ponieważ w   manewrach mieli wziąć udział lotnicy Gwardii Narodowej USA latający na F-15! Do Leeuwarden przyleciało aż dwanaście „Orłów”, więc zapowiadało się naprawdę dobrze. Ponadto w ćwiczeniach mieli wziąć udział piloci z Niemiec na Eurofighter-ach, Finlandii i Hiszpanii na F-18 oraz Polski i Holandii na F-16. Łącznie z samolotami wsparcia było to ponad pięćdziesiąt maszyn. Baza RNLAF Leeuwarden jest bardzo przyjaznym miejscem dla miłośników lotnictwa. W bardzo dobrym miejscu, tuż przy progu pasa i drogi podejścia do lądowania znajduje się bowiem „oficjalny” punkt spotterski, znany potocznie jako „spotters hill”. Jest to niewielkie wzniesienie, z którego rozciąga się bardzo dobry widok na to, co dzieje się wewnątrz bazy. Nasze „wzgórze” znajduje się oczywiście poza jej terenem. Prowadzi do niego wygodna droga i można tam spokojnie zaparkować. Co jeszcze istotne, punkt usytuowany jest po południowej stronie lotniska, więc w zasadzie cały czas fotografujemy ze słońcem. W czasie takich wydarzeń, jak to  przyjeżdża nawet „mobilny punkt cateringowy” w postaci budki z frytkami, kiełbaskami i innymi przysmakami lokalnej kuchni ;). Bardzo ładnie widać stamtąd kołowania, oczekiwanie na wjazd na pas, starty i lądowania. Oprócz tego, po krótkim spacerze, można stanąć pod drogą podejścia do lądowania, gdzie samoloty są prawie na wyciągniecie ręki J. Naprawdę jest czego pozazdrościć holenderskim miłośnikom lotnictwa… takie „górki” powinny być przy każdej bazie! ;) Nasz pobyt na Frisian Flag 2015 zaplanowaliśmy na dwa dni: czwartek i piątek. Jadąc na miejsce niepokoiliśmy się trochę o pogodę. Baza jest usytuowana tylko kilka kilometrów od morza i można się spodziewać mocno zmiennej pogody. Na szczęście w czasie całego pobytu obyło się bez deszczu. Na każdy dzień zaplanowano dwa wyloty – o 9:30 i 13:30. Starty realizowane były w trybie „mass launch”, czyli wszystkie wyznaczone do misji maszyny startowały jedna po drugiej. Biorąc pod uwagę, że za każdym razem w powietrze wznosiło się ponad trzydzieści samolotów (!), było na co popatrzeć. Podobnie było z lądowaniami. Po około półtorej godziny rozpoczynał się powrót na lotnisko, a dla nas ok. 30 minut wytężonej „pracy”. Pierwszego dnia dotarliśmy na miejsce „z marszu”, czyli prosto z trasy z Polski. Kiedy zaparkowaliśmy pod „wzgórzem” było tuż przed siódmą i było… zupełnie pusto. Szybko jednak miejsce zaczęło się zapełniać. Kwadrans po nas pojawili się pierwsi „malarze”, którzy zaczęli rozstawiać swoje drabiny. Nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy stają na górce, w „pierwszym rzędzie”,  tzn. w takim miejscu, że nie da się stanąć bezpośrednio przed nimi i jeszcze rozkładają drabinę, wchodzą na nią i  zasłaniają widok innym, którzy stoją za nimi. Ech…  Tuż przed planowaną godziną rozpoczęcia startów, z terenów bazy zaczęły dobiegać ulubione dźwięki każdego lotniczego świra – odgłosy uruchamianych silników. Kilkanaście minut później, wśród schrono-hangarów, pojawiły się pierwsze kołujące samoloty. Tego dnia w powietrze pierwsi mieli wznieść się Finowie na swoich „Hornetach”. Po nich do akcji weszli Niemcy, Holendrzy i Hiszpanie. Wreszcie, po drugiej stronie pasa, pojawiły się charakterystyczne sylwetki F-15. Dla nas, oprócz oczywiście kibicowania pilotom z 10 ELT z Łasku, był to główny powód przyjazdu. Najpierw w powietrze poszły dwie maszyny, a po przerwie na starty kilku F-16 gospodarzy, wystartowało jeszcze sześć (!) piętnastek. Przyznam, że start ośmiu F-15 na rozpoczęcie foto-lotniczego dnia potrafi dobrze poprawić nastrój J. Na koniec porannej serii w powietrze wzbiły się jeszcze cztery nasze Jastrzębie. Jak zawsze wzbudziły one duże poruszenie wśród obecnych spotterów. Jak widać nasze efki cały czas są bardzo atrakcyjnym tematem, również dla zagranicznych entuzjastów lotnictwa.  Po półtoragodzinnej przerwie na posiłek, kawę, herbatę, czy to, co kto tam miał na rozgrzewkę ;) rozpoczęły się powroty. Wracające maszyny najpierw przelatywały w grupach nad lotniskiem i rozchodziły się do lądowania. Najczęściej były to dwu lub cztero-samolotowe formacje.  Co ciekawe, często były to „zestawy mieszane”, np. dwa F-16 plus dwa F-15 lub para Eurofighterów w towarzystwie pary F-18. Po zakończeniu pierwszej tury wylotów czekała nas kilkugodzinna przerwa, podczas której można się było zdrzemnąć, pokrzepić lub np. przenieść gdzieś w inne miejsce wokół bazy. My postanowiliśmy zostać na drugą turę startów na „wzgórzu”, a na lądowania przenieść się pod drogę podejścia. Punktualnie w  wyznaczonym czasie rozpoczęła się druga seria wylotów. Zestaw maszyn był podobny, zmieniła się jedynie kolejność. Jednak po raz kolejny w powietrze „poszło” ponad trzydzieści maszyn. J Na drugą, popołudniową turę lądowań przenieśliśmy się w pobliże strefy podejścia. Tutaj rzeczywiście było się baaardzo blisko lotnictwa. Przelatujące „tuż nad głową” maszyny, to wrażenie, które zostaje na długo. ;). Dzień pierwszy dobiegł końca. Pogoda dopisała. Było słonecznie z częściowym zachmurzeniem i niezbyt mocnym, ale za to zimnym wiatrem.  Niestety zmorą wszystkich była duża termika przy powierzchni, która bardzo utrudniała „złapanie" ostrego kadru. Drugi dzień naszego wypadu na Frisian Flag przypadał w piątek i spodziewać się można było większej frekwencji na „spotterskim wzgórzu” i przyległych terenach. Faktycznie, punkt zapełnił się dosyć szybko, ale zdążyliśmy zająć odpowiednie miejscówki. Trochę jednak niepokoiliśmy się o pogodę. Po pięknym słonecznym poranku niebo się zachmurzyło, zrobiło się zimno, a nad lotniskiem zaczęły zbierać się brzydkie szare chmury. Na szczęście, kiedy miały rozpocząć się loty, pogoda się poprawiła i zagrożenie deszczem minęło. Przebieg wydarzeń był podobny do dnia poprzedniego. Dwie tury wylotów i lądowań, ponad trzydzieści maszyn w każdej serii… taka „rutyna” ;). Kiedy zbliżała się godzina wylotów popołudniowych, okolice „naszej górki" tłumnie zapełnili okoliczni mieszkańcy. Większość widzów przybyła całymi rodzinami aby podziwiać lądujące samoloty. Atmosfera zrobiła się wręcz piknikowa. J Podsumowując, wyjazd na Frisian Flag uważamy za bardzo udany. Chociaż nie były to pokazy, i nie można było liczyć na jakieś specjalne „fajerwerki”. Jednak możliwość oglądania takiej liczby ciekawych maszyn w ich "naturalnym środowisku" i to w tak dobrych warunkach nie zdarza się często. Dużo lotów, dużo samolotów, zapach lotniczego paliwa, huk dopalaczy, do tego świetna atmosfera… to nam w zupełności wystarcza do dobrej zabawy. Już dziś wpisujemy Frisian Flag i bazę Leeuwarden do naszego kalendarza. Jeszcze tutaj wrócimy! J Przemek „Youzi” Szynkora

GRILLOWANIE W ŚWIDWINIE (Polska, EPSN)

24 marca 2015 roku po raz kolejny mieliśmy przyjemność gościć w 21 Bazie Lotnictwa Taktycznego w Świdwinie. Dla większości z nas była to pierwsza wizyta w jakiejkolwiek bazie lotniczej po długim okresie jesienno-zimowej przerwy i pierwsza okazja w tym roku na wspólne fotografowanie w gronie „lotniczych” znajomych. Początek sezonu okazał się wymarzony. Wstępne prognozy meteo zapowiadały piękną słoneczną pogodę i nawet kilkanaście stopni w ciągu dnia. Po dotarciu na miejsce okazało się jednak, że w promieniu ok. 10km od bazy było szaro i trochę pochmurno. Jednak na szczęście w ciągu dnia słońce co jakiś czas pojawiało się na chwilę, nie było więc źle. Na początku spotkaliśmy się z dowódcami, którzy bardzo serdecznie nas przywitali i pokrótce opisali nam plan lotów danego dnia. Łącznie mieliśmy okazję sfotografować 3 wyloty – dzienny, popołudniowy i wieczorny. Byliśmy również bacznymi obserwatorami drobiazgowych przygotowań samolotów Su-22 do lotów, które mieliśmy okazję fotografować tuż obok płaszczyzny. Pierwsze starty odbywały się parami. Dodatkowo piloci trenowali również przelot formacją czterech maszyn. Fotograficznie oczywiście największym wyzwaniem był ostatni, czyli wieczorny wylot. Dostarczył on nam jednak największych emocji. Początek sezonu należy więc uznać za wyjątkowo udany. Ewa „FMS” Bartkiewicz

BLACK HAWK NA EPMM (Polska, EPMM)

W dniach 10-11 marca 2015 roku na terenie 23. Bazy Lotnictwa Taktycznego odbyły się warsztaty fotografii lotniczej, zorganizowane w ramach Akademii Nikona. W warsztatach uczestniczyło dwóch obecnych i kilku przyszłych fotografów spod znaku SPFL – w końcu uczymy się całe życie :). Warunki pogodowe były mieszane, od słońca poprzez mgłę, do pełnego zachmurzenia. Dzięki temu na zdjęciach zarejestrowaliśmy kadry typowo wiosenne, jak i typowo jesienne. Tortem w tym dniu jak zawsze były stacjonujące na co dzień MiGi-29, a wisienką – śmigłowce Black Hawk, które przyleciały na ćwiczenia i operowały z janowskiego lotniska.

WIZYTA W GNIEŹDZIE TYPHOONÓW (Wielka Brytania, EGXC)

WIZYTA W GNIEŹDZIE TYPHOONÓW Baza założona 75 lat temu. Dom „Battle of Britain Memorial Flight” (gdzie można spotkać Lancastery, Spitfire’y, Hurricany i Dakoty) oraz słynnego RAF Typhoon Display Team. Ale przede wszystkim to nowoczesna baza z 4 eskadrami myśliwców i 3000 personelu. Jako część systemu obronnego Quick Reaction Alert (QRA) jest w ciągłej gotowości bojowej 24/7 i w ciągu minut jest w stanie odpowiedzieć na każde zagrożenie. Tutaj historia ciągle przeplata się z nowoczesnością. To właśnie jest Royal Air Force Coningsby, której okolice odwiedziliśmy w dniach 11 i 25 marca. Baza w Coningsby okazała się bardzo atrakcyjna dla miłośników lotnictwa. Wiele tam różnych i dość łatwo dostępnych miejsc, gdzie z bardzo bliska można podziwiać wspaniałe samoloty i ich przyjazne dla widzów załogi. Szczególnie popularna jest droga przy samym końcu pasa startowego numer 7, gdzie jedynie kilka metrów dzieli od huczących Typhoonów. To właśnie tam można spotkać całe rodziny chcące odczuć na własnej skórze potęgę silników podczas startów i lądowań. Miejsce bardzo szczególne i warte odwiedzenia. W okolicznym barze można zamówić tradycyjne angielskie Fish & chips i podziwiać przez cały dzień piękne samoloty. Zapraszamy do RAF Coningsby! Marek 'Maras' Gembka

TITAN MISSILE MUSEUM (USA, Sahuarita)

Kto zainspiruje się okładką Michała „nurka” Wajncholda (zasłużone gratulacje dla członka SPFL) i sięgnie po marcową Polskę Zbrojną, na jednej z rozkładówek zauważy podkład w postaci fotki z wyrzutni pocisku balistycznego Titan II. Spieszę donieść, że SPFL też tam było. Z 54 wyrzutni Titanów ostała się tylko lokalizacja nr 571-7 w Sahuarita, na południe od Tucson w Arizonie, którą przekształcono w ogólnodostępne muzeum. Resztę, na mocy porozumień rozbrojeniowych, zlikwidowano za pomocą ładunków wybuchowych i buldożerów. Aktualnie modne są próby odkrywania pozostałości po wyrzutniach, które organizują zapaleńcy po uprzednim wykupieniu gruntów. Trochę sprzętu tam podobno pozostało. Nie opłacało się na przykład demontować awaryjnych generatorów prądu. Muzeum prezentuje (np. rosyjskim satelitom) stan wyrzutni pozbawiony funkcjonalności – z na wpół otwartą i trwale unieruchomioną pokrywą wyrzutni, która uniemożliwia start pocisku. A jest co unieruchamiać. Titan II był najpotężniejszym pociskiem balistycznym w arsenałach USA, z głowicą termojądrową o mocy 9 megaton, która w 35 min dolatywała na odległość 10 tys.km. Muzeum standardowo zwiedza się w grupach, w godzinnych odstępach. Ja miałem to szczęście, że akurat w okienku czasowym, w jakim pojawiłem się w Sahuarita, byłem jedynym zwiedzającym. A że byłem zza dawnej żelaznej kurtyny i z racji wieku nie trzeba mi było tłumaczyć różnicy między wojnami gwiezdnymi panów Lucasa i Reagana, obaj przewodnicy okazali się wyjątkowo pomocni i rozmowni. Konkluzja z tych rozmów była jedna – pociski spełniły swoją rolę, czego dowodem jest to, że mogliśmy w ogóle ze sobą rozmawiać. Ich rolą było przetrwać uderzenie jądrowe i skutecznie odpowiedzieć. I to ta wiedza potencjalnego przeciwnika, że w każdych okolicznościach, nawet po wyprzedzającym ataku będzie możliwa odpowiedź, skutecznie odstraszała od wojny przez okrągłe 20 lat służby pocisków. Przeżywalność wyrzutni była więc zadaniem priorytetowym i zapewniano ją na różne sposoby. Na przykład sterownię wyrzutni zlokalizowano w osobnym podziemnym bunkrze, a całość aparatury zawieszona jest na amortyzowanej platformie, o czym świadczy zespół potężnych sprężyn za szafami aparatury i wiązki luźno puszczonych kabli. Ze względu na spodziewany impuls elektromagnetyczny nie przesadzano też z zaawansowaną elektroniką. Zegary czasu lokalnego i czasu Zulu (czyli czasu uniwersalnego Greenwich), wg którego koordynuje się działania armii, to zwykłe zegary mechaniczne. Całość korytarza pomiędzy sterownią a silosem wyrzutni zawieszona jest na tłumikach drgań. Rakieta z kolei spoczywała na amortyzowanym pierścieniu, który usztywniano dopiero tuż przed startem. Pulpit operatora zawierał 3 guziki wyboru celu (z zamkiem ponad nimi). Cele były nieznane obsłudze wyrzutni, a jedynie programowane taśmami perforowanymi, przysyłanymi z dowództwa. Cele są zresztą tajne do dzisiaj. Pocisk był jeden, cała wyrzutnia jednorazowa, więc wybór targetu miał kapitalne znaczenie. Te trzy guziki, oprócz celu, definiowały też sposób detonacji – nad ziemią lub przy uderzeniu (w domyśle – nad miastem lub przy uderzeniu w miejsce umocnione). Dwa kwadratowe głośniki służyły do ciągłego nasłuchu dowództwa w oczekiwaniu na sygnał startu. Elektroniczny wyświetlacz na pulpicie wskazywał ciśnienie w zbiornikach rakiety nośnej. Sama rakieta Titan II, w przeciwieństwie do poprzednich generacji rakiet balistycznych USA, utrzymywana była w stanie zalania paliwem i utleniaczem i była zdolna do startu bezpośrednio z podziemnego silosa, bez wyjazdu na zewnątrz, w ciągu zaledwie 60 sekund. Zabawa tak niebezpiecznym narzędziem wymagała wyjątkowych zabezpieczeń przed niepowołanym startem. Jedno z mechanicznych zabezpieczeń stanowił zawór paliwa, który można było otworzyć jedynie za pomocą mechanizmu odblokowywanego kodem. Innym zabezpieczeniem była polityka co najmniej dwuosobowej pracy obsługi. W sterowni zawsze musiało przebywać dwóch członków załogi i mówiąc nieelegancko zawsze patrzeć sobie na ręce. Odpalenie rakiety wymagało z kolei współpracy dwóch ludzi oddalonych od siebie na odległość większą niż zasięg ramion każdego z nich. Wyrzutnia i rakieta prezentują się okazale. Załadowana do wyrzutni rakieta jest ćwiczebna i nigdy nie była zalana paliwem ani utleniaczem ze względu na bezpieczeństwo zwiedzających. Na ścianach wyrzutni widać złożone pomosty obsługowe. Opuszczenie któregokolwiek z nich uniemożliwiało start. Pomiędzy nimi wprawne oko zauważy dysze zraszania wyrzutni wodą. W ten sposób załatwiano odbiór energii wyzwolonej przy starcie. Odparowanie wody łagodziło szoki termiczne, a całość gazów spalinowych i pary upuszczano kanałami na zewnątrz skorupy wyrzutni. Rakieta nośna składała się z dwóch odrzucanych stopni napędzanych silnikami na paliwo ciekłe. Koncentrycznie ułożone dusze paliwa i utleniacza ułożone były w taki sposób żeby strugi "obijały" się o siebie wzmacniając efekt rozpylania. Jedynie silniczki korekcyjne napędzano paliwem stałym. Fotograficznie komfort pracy był niezły – żadnych ludzi, ale czasu zdecydowanie zbyt mało, bo tylko jedna godzina. Muzeum organizuje też specjalne wejścia do wyrzutni, gdzie przez 4 godziny można zobaczyć wszystko. Takie zwiedzanie trzeba jednak zgłosić z wyprzedzeniem. Relację przygotowano na podstawie obserwacji własnych i książki Chucka Pensona: The Titan II Handbook. A civilian's guide to the most powerful ICBM America ever built. 2012. Sylwester „eSKa” Kalisz

INCREDIBLE INDIA!!! (Indie, VOYK)

Przylot na odloty­ Boeing 747-800 to potężny i bardzo wygodny samolot, a lot w klasie Lufthansa Premium Economy to naprawdę fajne doznanie. Jestem pod wielkim wrażeniem jak gładko i pewnie ląduje na lotnisku w Bangalore. Jest 16 lutego 2015 roku, godzina druga w nocy i pierwszy szok - na termometrach 23 stopnie! Od pierwszych chwil wszystko wygląda inaczej niż znałem do tej pory. Lotnisko jest piękne. Wszędzie dywany i egzotyczne elementy dekoracji. Do tego ludzie kolorowi i nie mówię tu jedynie o kolorze skóry. Od samego początku jestem zachwycony wyglądem kobiet. Super te ich suknie. Wspaniale współgrają z długimi, czarnymi włosami! Od samego początku też jestem zachwycony wszechobecnym, dziwnym, innym ale fajnym zapachem. To pewnie mieszanka kwiatów i przypraw. Jest super! Na lotnisku w końcu spotykam ekipę Scandinavian Airshow. Lecieliśmy razem ale nie udało nam się spotkać ani we Frankfurcie ani też w samolocie. Pozwólcie że przedstawię: Hella Stening, Lisa Henriksson, Annika Burström – nasze Skycats, czyli dziewczyny śmigające na pokazach po skrzydłach samolotów, Jesper Rådegård – video operator, Claes Bonde, Petter Feltenstedt – magicy od pirotechniki i dymów, Claes Magnuson – magik od lasera z pokazu L.L.P. Od samego początku jest bardzo wesoło. Do tego stopnia, że idąc do samochodów orientujemy się, że jeden z naszych z wrażenia zostawił na lotnisku walizkę! :) Dojeżdżamy do hotelu. Heh – niby hotel a wygląda jak najpilniej strzeżona forteca! Potężnie umocniona brama. Ochrona dokładnie sprawdza nasze samochody również pod spodem czy przypadkiem nie przywieźliśmy jakiejś bomby. Nasze bagaże wjeżdżają do hotelu przez skaner RTG a my wchodzimy przez bramkę z wykrywaczem metali. Masakra jakaś. Jak się później okaże, to będzie nasz codzienny rytuał. Na korytarzu spotykamy resztę ekipy czyli samego bossa Jacoba Holländera i techników Magnusa Stenlunda i Benedikta Ólafssona. Witamy się serdecznie. Jest godzina 4.30 nad ranem. Wyjazd na lotnisko zaplanowany jest na 7.00 rano. Nie ma więc czasu na ceregiele zwłaszcza, że każdy jest totalnie zmęczony. Dostajemy klucze do pokoi. Jestem miło zaskoczony, gdyż każdy będzie mieszkać solo! Jakub naprawdę zaszalał. Jadąc windą zastanawiam się jak będzie wyglądać moje mieszkanko na nadchodzący tydzień. Mieszkam na 10 piętrze. Pokój piękny! Wielkie wygodne łóżko, TV, biurko, szafy, szafki, zestaw wypoczynkowy, elegancka łazienka. Zrzucam manatki, pakuję sprzęt na rano i myję zęby używając jedynie wody butelkowanej - jak nakazano w przewodnikach :) Śniadanie pachnie już na dziesiątym piętrze! Ten zapach…. Mniam! Zjeżdżam na dół, wchodzę do wielkiej sali, w której wyłożono żarcie i… moje oczy z miejsca wariują! Tyle kolorowych i prawdopodobnie dobrych rzeczy do jedzenia! Strach jednak zwycięża. Tyle się naczytałem o problemach żołądkowych w Indiach, że postanawiam jedynie zrobić sobie kanapkę „na ze sobą” i napić się soczku z… a cholera wie z czego, ale pyszny jest! Na wszelki wypadek mam moje magiczne batoniki. Dam radę :) Motoryzacyjne Tsunami Wyjeżdżamy z hotelu w kierunku bazy Yelahanka. Po wyjeździe z bramy kątem oka zauważamy zbliżającą się w naszym kierunku ścianę pojazdów. Mamy tu tylko dwa pasy ruchu ale ilość pojazdów wskazuje, że tych pasów jest i z siedem! Piszę pojazdy gdyż jest to mieszanka rowerów, skuterów, motorów, riksz, samochodów osobowych, samochodów ciężarowych i autobusów! Wygląda to przerażająco ale… nie dla naszego kierowcy! On jakby nie zauważył zbliżającego się na nas a następnie oblewającego nas zewsząd tego motoryzacyjnego tsunami tylko jak gdyby nigdy nic po prostu wjeżdża w to całe towarzystwo radośnie używając klaksonu! Tsunami odpowiada zewsząd tym samym i zabawa zaczyna się na całego. To indyjski ruch uliczny – totalne szaleństwo! Nie da się tego opisać. Jesteśmy tak samo rozbawieni jak i przerażeni! Czujemy się jak rozedrgana cząsteczka w rozgrzanym do czerwoności metalu. Pojazdy napierają na nas zewsząd. My napieramy na innych! Przemykają nam przed oczyma rowery, motory, skutery. Wszyscy trąbią i jeżdżą jak chcą. Nikt nie zwraca uwagi na pasy ruchu czy na jakieś przepisy! Trąbienie zastępuje kierunkowskazy. Jest informacją dla innych użytkowników drogi o tym, że przyspieszamy, że hamujemy, że zmieniamy kierunek ruchu a także potwierdzeniem tychże manewrów wykonanych przez sąsiadów, którzy również nie żałują sygnału! Totalna masakra! Co odważniejsi z nas próbują robić zdjęcia czy nagrywać filmiki. Tyle się wokół dzieje, wszystko tu jest tak dziwne, tak egzotyczne, że każde zdjęcie zrobione w dowolnym kierunku jest od razu wyjątkowe! Poza wyjątkowym ruchem ulicznym dostrzegamy ciekawe klimaty po drodze. Generalnie bieda. Generalnie brudno. Generalnie potężna masa ludzi przemieszana z dzikimi psami, krowami, kozami. Wszędzie jakieś budowy, budowle, ruiny, krzaki, mury, posesje. Wszędzie rosną palmy! Wszędzie masa ludzi! Po około godzinie tej szalonej jazdy dojeżdżamy do bazy lotniczej Yelahanka, w której odbywają się nasze lotnicze targi – Aero India 2015. Na bramie oczywiście kontrola zarówno nas jak i tego co wwozimy. Za to tuż za bramą bardzo miły akcent! W zaszczytnym miejscu przypominającym ogród, obsadzonym różnokolorowymi kwiatami i palmami, na wysokim postumencie, stoi a w zasadzie leci nasza Iskra w indyjskim malowaniu! Latało ich tu w Indiach w ostatnich latach bardzo dużo i to miłe, że Indianie postanowili tak sympatycznie uhonorować naszą, polską konstrukcję! Na lotnisku Hangar. To tu organizujemy naszą bazę na cały tydzień. To tu mechanicy Scandinavian Airshow przez ostatni tydzień poskładali nasze trzy samoloty: Viking (Pitts 12S), Wasp (Pitts S2B) i Catwalk (Grumman G-164A Ag-Cat). Trzy? Hmmm w zasadzie cztery! Cztery gdyż mamy też model Vikinga idealnie odwzorowujący oryginał :) Tuż obok hangaru znajduje się Air Crew Lounge czyli klimatyzowana sala z sofami, szklanymi stołami, lepszą niż przy hangarze toaletą i… lodówką z reguły pełną pięknie schłodzonego Kingfishera czyli naszego ukochanego i bardzo dobrego indyjskiego piwka! Nie ma jednak czasu na piwko ani na przesiadywanie w Lounge. Ekipa szykuje się do pierwszych treningów. Samoloty napełniane są paliwem oraz parafiną. Trwają ostatnie przygotowania. Nie tylko u nas. Hangar dzielimy z Czechami z zespołu Flying Bulls latającymi na samolotach Zlin-50, z Anglikami z zespołu Yakovlevs latającymi na samolotach Jak-50 i Jak-52 oraz… i tu ciekawostka, ze słynnymi Breitling Wingwalkers latającymi na Boing Stearman! Ciekawostka, gdyż dzieje się to pierwszy raz w historii, że dwa największe, najsłynniejsze i nie wiem czy nie jedyne w Europie zespoły prezentujące podczas swoich pokazów w locie sztukę chodzenia po skrzydłach, zostały zaproszone na tę samą imprezę w tym samym czasie! Sam jestem ciekaw jak oba zespoły na siebie zareagują. Na razie widzę, że odnoszą się do siebie z delikatnym dystansem. Indyjskie lotnictwo Dzięki temu, że przynależę do „Air Crew” o czym informuje wielka przywieszka na mojej szyi, mogę dowolnie łazić po terenie lotniska. Nie dla wszystkich strażników jednak jest oczywiste, że być gdzieś to TEŻ robić zdjęcia. Z czasem przyzwyczajają się, że ten długi i łysy chodzi też z aparatem i fotografuje gdzie się da i co się da. A chodzę i robię setki zdjęć bo na lotnisku dzieją się rzeczy niebywałe. Oczywiście niebywałe dla mnie. W zasadzie wszystko co spotykam, co widzę jest dla mnie nowe a przede wszystkim inne od tego, do czego zdążyłem przywyknąć. Przede wszystkim jestem zachwycony indyjskim lotnictwem. W jego barwach raz po raz spotykam maszyny z tak różnych krajów, że głowa mała. Już na samej statyce widzę radzieckie MiG-21 i MiG-29. Po chwili ląduje i kołuje obok mnie brytyjski Jaguar. Z drugiej strony drogi kołowania stoi francuski Mirage. Z pasa startowego odrywają się transportowe An-32 i… amerykański C-17! Po drugiej stronie lotniska stoją rosyjskie Su-30MKI. Dostojnie też prezentują się maszyny rodzimej produkcji czyli samoloty Tejas i śmigłowce HAL LCH. Wszystko to w barwach indyjskich sił powietrznych! Podobno Indie zamierzają tez kupić Rafale z Francji i PAK FA z Rosji! Mega mieszanka :) Jestem ciekaw jak oni to wszystko ogarniają logistycznie. Jak potężnie rozwinięte musi być szkolenie zarówno pilotów jak i służb technicznych. Pytam się o to znajomego pilota, który na to pytanie odpowiada mi pytaniem - czy ja wiem ilu mieszkańców liczą sobie Indie? No tak – jasna sprawa. Prawie miliard trzysta milionów znaczy jest skąd brać! Mówiąc o ludziach to rzeczywiście rzuca się w oczy ich ilość. Strefa dla publiczności pęka w szwach. Postanawiam się tam przespacerować. Jest tak szalenie kolorowo i egzotycznie! Ludzie tłoczą się przy barierkach ale też i na okolicznych drzewach. By nie płacić biletów? Wszyscy są wyposażeni w… smartfony i tylko bardzo nieliczni dysponują lustrzankami. Przyglądają mi się… Myślę, że również i ja jestem dla nich dość egzotyczny nie tylko za sprawą posiadanego sprzętu foto ale pewnie i wzrostu i rodzaju owłosienia – znaczy jego braku :) Indianie tłoczą się nie tylko za barierkami. Sporo ich też na samym lotnisku. Znajdując się w pobliżu drogi kołowania, ku mojemu zdziwieniu widzę zatrzymującą się ciężarówkę wypchaną po brzegi ludźmi. Kobiety w długich sukniach, mężczyźni w takich dziwnych przepaskach i turbanach. Nagle wszyscy wysiadają i dowodzeni przez jakiegoś żołnierza z radiem, który (zakładam) ma kontakt z wieżą, zaczynają… no tak! Takimi miotłami – drapakami zaczynają zamiatać właśnie drogę kołowania! Widok dość ciekawy zwłaszcza gdy dla kontrastu do owej archaicznej sceny, w tle z pasa startowego podrywa się mega nowoczesny Su-30MKI! Obserwując pracujących zamiataczy pasa dostrzegam kolejną ciekawostkę! To panowie kroczący dumnie po lotnisku i rytmicznie uderzający pałkami w niesione przez siebie wielkie bębny! Zakładam, że celem… odstraszenia ptaków!? Żeby było jeszcze ciekawiej, wspierani są przez porozwieszane tu i ówdzie balony z wyrysowanymi głowami ptaków – wypisz wymaluj żywcem wzięte z gry Angry Birds! Pokazy w locie Tymczasem zbliża się godzina rozpoczęcia bloku pokazów w locie. Jak się później okaże, wszystkie bloki podczas całego Aero India 2015 będą miały bardzo podobny przebieg. Na początek, tytułem chyba rozgrzewki, w powietrze idzie jakaś replika pewnej nie do końca zdefiniowanej przeze mnie starej konstrukcji. Lata od prawa do lewa pozdrawiając wszystkich machaniem skrzydłami. Również na ziemi dzieje się coraz więcej. Obok mnie grzeją się silniki samolotów Scandinavian Airshow a po drugiej stronie lotniska daje się zauważyć wzmożony ruch przy już uruchomionych samolotach wojskowych Indyjskich Sił Powietrznych. Reprezentować je będą potężny Su-30MKI oraz dużo mniejszy - samolot indyjskiej konstrukcji - Tejas. Drewniano-płócienna piękność powoli kończy swoją prezentację a jej miejsce na niebie zajmuje formacja Scandinavian Airshow czyli Wasp i Viking. Od razu dzieje się o wiele więcej i dużo ciekawiej! Start parą z obfitymi warkoczami dymu robi spore wrażenie. Podobnie jak cały pokaz. Chłopaki latają blisko siebie i widać że są super zgrani. Lot w formacji przechodzi w serię mijanek i figur solo a wszystko kończy efektowne rozejście. Brawo! Podczas ich pokazu, tuż przede mną przekołował Tejas. To moja pierwsza randka z tym samolotem. Wygląda bardzo sprytnie. Jest dość podobny do Mirage 2000 choć raczej sporo od niego mniejszy. Z tego co mówią Indianie to podobno najmniejszy obecnie samolot wielozadaniowy na świecie, podobno bardzo tani i podobno nie ustępuje za bardzo swojemu francuskiemu większemu bratu. Samoloty Scandinavian Airshow lądują i w momencie gdy tylko zjeżdżają z pasa, z okolic początku pasa dobiega ulubiony dźwięk dopalacza. Nie widać jeszcze źródła dźwięku gdyż schowane jest ono za lekkim wzniesieniem, znajdującym się w połowie pasa startowego. Jeszcze sekunda dwie i już Tejas pędzi zboczem tego wzniesienia. Tuż po oderwaniu wypuszcza z końcówek skrzydeł dwie wstęgi dymu. Rozpędza się nad pasem i na jego końcu wyrywa w górę. Pokaz bardzo ciekawy. Odnoszę wrażenie jakbym oglądał rzeczywiście Mirage 2000 choć często widoczne charakterystyczne załamanie krawędzi skrzydeł podpowiada że to jednak rodowity Indianin. Ciężko mi się skupić na pokazie Tejasa gdy widzę wykołowywującą ze swojego stanowiska potężną Su-30MKI. Biegnę na przedłużenie drogi kołowania i kładę się na tym ich wyjątkowo szorstkim i ostrym betonie. Mimo przedpołudniowych godzin jest już mega upalnie. Zdjęcia i tak nie będą ostre ale może uda mi się uchwycić tę piękną konstrukcję taplającą się w rozgrzanym powietrzu nad pasem. Już kołuje w moją stronę i po chwili dostojnie realizuje mój pomysł na tę sesję. Zbliża się szybko to i ja zrywam się z podłoża i fotografuję z bardzo bliska pilotów w kabinie. Odwdzięczają się zdziwionymi spojrzeniami i jakimś zakładam, że przyjaznym gestem dłonią. Tejas kończy pokaz i zjeżdża z pasa. Pora na Suczkę. Ta potężna maszyna już sunie po pasie startowym. Jeszcze moment i odrywa się od pasa od razu przechylając się w lewo. Dzięki temu manewrowi pięknie pokazuje mi swoje dysze wylotowe plujące jak na suczkę przystało, niebieskimi płomieniami dopalaczy. Potężny, kochany huk rozlega się w okolicy i zaczyna się pokaz. Pokaz, który wbrew oczekiwaniom nie powala na kolana. Dlaczego? Ano dlatego, że malowanie indyjskich Su-30MKI jest dość nieciekawe, takie jednolite, szare. Poziom komplikacji figur akrobacji też trochę odbiega od tego, do czego przyzwyczaili mnie Rosjanie. Dokładając do kompletu brak udziwnień typu choćby dymy czy jakieś flary i co gorsza to indyjskie, mało przejrzyste gorące powietrze, mamy odpowiedź. Suczka ląduje a jej miejsce na arenie pokazów zajmuje „Kapitan Ameryka” bo tak żartobliwie nazwałem przesympatycznego kpt. Austina Browna z Pacific Air Forces Demonstration Team czyli amerykańskiego F-16 DEMO, które na co dzień stacjonuje w Japonii. Już się rozpędza i już jest w powietrzu. Pokaz bardzo dynamiczny i o wiele efektowniejszy niż pokaz jego poprzednika. Jednakowoż porównywalny z pokazami jego odpowiedników z Holandii czy Belgii. Jest pięknie. Niektóre figury robią super wrażenie i mimo że F-16 jest ze dwa razy mniejszy od Su-30MKI to chwilami ledwo mieści się w kadrze gdy Suczki trzeba było poszukiwać :) Austin Brown kończy pokaz i podchodzi do lądowania. Dotyka kołami pasa i… widać że ciężko mu wytracić energię. Lotnisko w Yelahanka jest położone na wysokości ponad 1000 m.n.p.m., do tego ta wysoka temperatura i… to delikatne zbocze tego pagórka i… już widzę że jest problem! Ale nie dla takiego doświadczonego wygi. Huk dopalacza i odejście na krąg. Ufff… Jakob mówi, że to lotnisko jest wyjątkowo trudne w takich manewrach. Przez to całe zamieszanie nawet nie zauważyłem, że w tak zwanym międzyczasie, na pas wykołował francuski Rafale. Czaję się by uchwycić jego oderwanie od pasa mniej więcej w miejscu gdzie odrywali się poprzednicy czyli na zboczu pagórka a tu niespodzianka! Podczas gdy ja czatuję na uchwycenie odrywającego się Francuza, ten już jest bardzo wysoko w powietrzu! Szok jaki krótki rozbieg! To nie ostatni szok podczas tego pokazu. To co wyprawia kapitan Planche jest czymś, czego dawno nie widziałem a przecież pokaz Rafale to dla mnie nie nowość. Genialne manewry! Nie dość, że wykonywane na dużej prędkości to jeszcze mega karkołomne! Jakby inaczej działały prawa fizyki, jakby wszystko było pokazywane w przyspieszonym tempie a jednocześnie cały pokaz prawie nie wychodzi poza granice lotniska! Nastaje koniec pokazu Rafale czyli przelot z dużą prędkością po którym samolot ciśnie w górę z niewyobrażalnym przeciążeniem i to wcale nie jakoś strasznie wysoko! Podczas wznoszenia odwraca się na plecy i robi coś w stylu trzech czwartych pętli tyle że w końcowym jej etapie wypuszcza podwozie i…. ląduje? Jestem pod wrażeniem! Wyliczyć to wszystko? Kolejny szok! Sam dobieg kończy się daleko przed zboczem na którym walczył Kapitan Ameryka i „Rafałek” zjeżdża z pasa pierwszą poprzeczką! Coś niesamowitego! Ludzie na publiczności biją brawo a piloci innych samolotów z niedowierzaniem kiwają głowami. Pora na przerwę od ryku dopalaczy. Na scenę ponownie wchodzą śmigła. Tę sekwencję rozpoczyna Jacob Holländer czyli mamy kolejny akcent Scandinavian Airshow. Tym razem będzie to pokaz solo na Vikingu. Połączenie niebywale uzdolnionego pilota z niebywale zwrotną i obdarzoną potężnym silnikiem maszyną, robi naprawdę niezłe zamieszanie w powietrzu. Niektóre figury zapierają dech w piersiach. Uwielbiam te chwile, kiedy Jacob popisuje się zarówno swoimi umiejętnościami jak i możliwościami jego ulubionego samolotu. Z tego co słyszę za plecami – nie jestem w tym zachwycie odosobniony. Publiczność reaguje bardzo żywiołowo na jego wszystkie manewry. Po Jacobie na pokazową scenę wlatują kolejni aktorzy. A to Czesi z zespołu Flying Bulls (niestety kilka dni później przytrafił im się incydent w powietrzu, w wyniku którego zostały uszkodzone dwa samoloty – na szczęście bez żadnych uszczerbków na zdrowiu pilotów), a to Anglicy z grupy Yakovlevs czy nasza największa konkurencja – Breitling Wingwalkers, których zgodnie z sugestią Jacoba postanawiam nie fotografować choć… nie jest to łatwe gdy nad głową przelatuje w coraz to ciekawszych pozach piękna Danielle Hughes ;) Pisząc o Breitling Wingwalkers nie mogę nie wspomnieć o tym jak potoczyły się kolejne dni owej rywalizacji ze Scandinavian Airshow. Otóż ekipy się bardzo sympatycznie zakolegowały! W efekcie tej kiełkującej przyjaźni nie tylko wspólnie imprezowaliśmy ale też dziewczyny jednego dnia wymieniały się swoimi doświadczeniami przymierzając się do samolotów konkurencji. Miałem dzięki temu jedyną w swoim rodzaju okazję przyfocić wspólnie ćwiczące dziewczyny z obu teamów na konkurencyjnych samolotach. Tymczasem na lotnisku w bazie Yelahanka znowu rozlega się dźwięk silników odrzutowych. To potężny amerykański C-17 z dalekich Hawajów wzbija się do swojego wyjątkowego pokazu. Oglądanie tego kolosa tuż nad głową robi ogromne wrażenie! Po pokazie w locie, po pokazie krótkiego dobiegu i rozbiegu, wzbija się ponownie w powietrze i wyrzuca z siebie niemałą gromadkę spadochroniarzy zarówno amerykańskich jak i indyjskich. W tym czasie z drugiej strony pasa startowego podrywa się do swojego pokazu akrobacyjna grupa Sarang na pięknie pomalowanych indyjskich śmigłowcach HAL Dhruv. Zawsze bardzo chciałem zobaczyć ten pokaz na żywo. Już lecą w kierunku publiczności w zwartym szyku. Wydaje się, że każdy następny śmigłowiec siedzi na wirniku poprzednika. Rozpoczyna się pokaz składający się z serii przelotów, rozejść i mijanek. Wszystko ładnie zgrane w czasie i przestrzeni. Brawo. Docieramy do ostatniego punktu programu w locie czyli do trzeciego i najważniejszego pokazu zespołu Scandinavian Airshow. Tym razem tuż koło mnie kołuje Catwalk z naszymi zwariowanymi i jak zawsze roześmianymi dziewczynami na skrzydłach. W kabinie za sterem niezniszczalny Jacob Holländer. Krótkie przygotowanie do startu i już się dzieje magia. Dym, jaki generuje Catwalk jest nieprawdopodobnie intensywny. Start wygląda obłędnie. Jakby samolot pędził nie po pasie startowym ale po jakiejś gęstej chmurze. Z przodu słyszę pracujący silnik a z tyłu za plecami szum zachwytu publiczności. Tuż po starcie Jacob wykonuje kilka przelotów równolegle do pasa startowego z dziewczynami na skrzydłach w różnych konfiguracjach, skutecznie spowijając wszystko w białym dymie. Kolejna część pokazu rozpoczyna się hen wysoko, więc chwilę czekamy by Catwalk wzbił się na odpowiednią wysokość. W tym czasie może wspomnę o ciężkiej pracy dziewczyn. Po raz pierwszy mam bowiem przyjemność na bieżąco oglądać wszystkie ich przygotowania. Sam pokaz wygląda lekko i zwiewnie. Dziewczyny uśmiechnięte jakby to ich nic nie kosztowało ale to tylko złudzenie. To naprawdę ciężka fizyczna praca okupiona sporym bólem. Dowodem na to niech będzie choćby niewiarygodna ilość siniaków na prawie całym ciele, jakie dziewczyny mają po pokazie. Do tego tam w powietrzu jest bardzo niebezpiecznie. Z racji? A choćby ptaków, które zwłaszcza nad Yelahanką latają bardzo intensywnie. Zderzenie się z taką niemałą w końcu Kanią przy prędkości 160 km/h na pewno nie należy do przyjemności a może się skończyć wręcz tragicznie! Aby jak najlepiej przez to przejść, dziewczyny przed pokazami odbywają całą masę ćwiczeń fizycznych i treningów na sucho. Przez wiele godzin przygotowują też miejsca, w których będą przebywać na samolocie podczas pokazu. Przed samym startem przebierają się w swoje kocie kombinezony i nakładają charakterystyczny makijaż wraz z nieodłącznym uśmiechem, który zapewniam nie jest sztuczny. Wszystkie dziewczyny z zespołu, które poznałem to bardzo wesołe i otwarte osoby. Na co dzień zajmują się jakimiś ekstremalnymi sportami związanymi z lotnictwem. Chodzenie po skrzydle pędzącego samolotu Scandinavian Airshow to tylko jedna z ich wielu aktywności. OK – Catwalk już jest na wysokości rozpoczęcia drugiej części pokazu. Jacob kieruje starego Grummana w lot nurkowy w kierunku publiczności i uruchamia dymy na końcówkach skrzydeł. Za plecami słyszę potężny aplauz publiczności gdyż, dymy za samolotem zupełnie nie przez przypadek, są w barwach indyjskiej flagi narodowej! Samolot nabiera prędkości i rozpoczyna pętlę. Wspaniale to wygląda z tymi mega gęstymi warkoczami dymów, jakie ciągną się za samolotem znacząc tor jego lotu. Ludzie wariują, ja mam ciarki na całym ciele. Zdjęcia robią się same! To naprawdę jeden z piękniejszych pokazów jakie w życiu widziałem. W wizjerze aparatu widzę uśmiechnięte twarze dziewczyn a to przecież jest ten moment, kiedy ich ciała są maksymalnie obciążone. One, podczas gdy Catwalk wykonuje pętlę, trzymają się jedynie linek znajdujących się pomiędzy skrzydłami samolotu. Przy tych przeciążeniach to naprawdę hardcore! Koniec pokazu w locie! Pełny sukces. Lądowanie nie kończy jednak show. Dziewczyny biegną do publiczności i rozdają broszurki informacyjne o zespole. Indianie mega uradowani. Każdy, tak – dokładnie każdy musi sobie z dziewczynami zrobić selfie! Robota dość męcząca a one non stop szczęśliwe i zadowolone. Nie wiem skąd Jacob je wziął ale… to prawdziwe skarby! Druga strona lotniska Kolejny dzień imprezy. Codziennie rano, gdy przychodzę do hangaru, z utęsknieniem patrzę na drugą stronę lotniska gdzie parkują Su-30MKI i Tejasy. Tam codziennie widzę jakichś ludzi i codziennie chcę tam być. Raz, żeby przyfocić przygotowywanie do lotów i kołowania tych samolotów a dwa, by z tamtej perspektywy przyfocić inne samoloty biorące udział w imprezie. Niestety oficjalnej zgody na przejazd/przejście na drugą stronę nie mamy a wiadomo, jestem w zespole szwedzkim a u nich wszystko musi być oficjalnie i legalnie. Kuszą mnie jednak ci ludzie chodzący tam po drugiej stronie. Upraszam w końcu Jacoba by dał mi wolną rękę. Obiecuję mu super fotki i materiał video gdyż postanawiam zabrać ze sobą Jespera. Jesper cały w strachu. Chyba pierwszy raz w życiu robi coś, na co nie ma oficjalnej zgody. Tłumaczę mu, że nikt nam nie zabronił więc niech będzie spokojny. Wywieszamy nasze AIR CREW przywiechy na piersiach i… idziemy. Oczywiście z buta bo jak inaczej. Kawałek drogi nas czeka więc udzielam Jesperowi instruktażu, że w miejscach kontroli rozmawiamy żarliwie, nikogo o nic nie pytamy a jak ktoś się nas o coś spyta to nic nie rozumiemy. Znamy jednego pilota więc jak coś to mówimy, że idziemy do niego czy wręcz on „nam kazał” :) No to w drogę. Tu w Yelahance, wartownicy czy służba ochrony też wyglądają deczko inaczej niż w miejscach do których przywykliśmy. Nie dość, że żołnierze chodzą pod bronią to punkty kontroli są niczym innym jak gniazdami karabinów maszynowych usytuowanymi za workami piasku! Plan działa. Mijamy kolejne punkty jakby ich w ogóle nie było. Pewnie i ochrona myśli, że skoro idą jacyś ludzie to wiadomo, że mogą :) Powoli ale systematycznie jesteśmy coraz bliżej celu by w końcu znaleźć się po drugiej stronie pasa! Emocje super :) Kolejny punkt z mojej instrukcji – czujemy się tu jak u siebie. O nic nie pytamy i jesteśmy swobodni. Fajnie wszystko tutaj wygląda. Stoją jakieś stare samoloty. Wszystko wokół porośnięte jest palmami i roślinami, których nazw oczywiście nie znam. Przechodzimy przez coś w rodzaju domku pilota i wychodzimy na płaszczyznę gdzie stoi cała masa śmigłowców Mi-8, gdzie stoi zespół Sarang i gdzie parkują dwa samoloty Su-30MKI i dwa Tejasy! Przy Tejasach sporo ludzi no to i my kierujemy się w tamtą stronę. Okazuje się, że te osoby to rodziny pilotów i techników, którzy przyszli tu na specjalne zaproszenie. Tymczasem wtapiamy się w tłum co w przypadku naszych gabarytów i wyposażenia nie jest proste, ale jak się okazuje nie niemożliwe i zabieramy się za zbieranie materiału foto-video. A jest z czego! Tejas z bliska – bo stoimy bezpośrednio przy nim – okazuje się rzeczywiście bardzo małym samolotem. Biega po nim kilku mężczyzn w cywilnych ciuchach i sądząc po tym co robią zakładam, że są technikami :) Wokół niego jakieś 50 postronnych osób (w tym my!), które znajdują się w bezpośredniej odległości! No żarty jakieś. Ale to jeszcze nic. Po chwili przez ten tłumek przeciska się… pilot! Ufff udaje mu się przejść. Obchodzi samolot dookoła robiąc przegląd. Wsiada do kabiny i coś tam grzebie rozmawiając z „technikami”. Wszystko tu wygląda mega dziwnie biorąc pod uwagę standardy do których jestem przyzwyczajony. Po chwili jeden z techników coś krzyczy do ludzi. Żadnej reakcji. W tym momencie pilot uruchamia silnik! Osoby które stały z tyłu wybiegają w popłochu a gorące wyziewy z silnika miotają sukniami pań, które na szczęście zdążyły uciec już dość daleko. Tejas wykołowuje tuż przy nas tak, że można go klepnąć w skrzydło. Masakra jakaś. Ludzie zeszli z płyty a i do nas w tym momencie podszedł pewien pan i powiedział, że jak chcemy robić zdjęcia nadal to powinniśmy odejść na trawę. Tak czynimy i z tamtego miejsca robimy materiał. Wykołowuje Su-30MKI ale niestety w tym czasie swój pokaz w powietrzu wykonuje już pierwszy rzut Scandinavian Airshow. Tak! To jest idealne miejsce do fotografowania pokazów. Scenariusz pokazów jak w dniach poprzednich ale fotograficznie bajka. Wszystko mamy jak na dłoni! Nawet buraki z Ostravy i Rhymes Farm zostają z tyłu gdyż… poza lotnictwem nad głową, mamy je tuż obok – na płaszczyźnie przygotowania samolotów. Dzieje się dużo w powietrzu i… jest upalnie. Jesper już rano wysączył swoją wodę i zjadł kanapki. Niestety patrząc na niego zaczynam się obawiać, że jego kondycja może nam pokrzyżować plan na resztę dnia. Na szczęście nie ruszyłem jeszcze swojego zapasu batoników i wody i mogłem nimi poratować słaniającego się przyjaciela. Jakoś tak mam, że podczas gdy dzieje się dużo na niebie i na matrycach moich aparatów to… potrzeby przyziemne odchodzą na bok. Dzięki moim zapasom Jesper ożywa i możemy kontynuować naszą przygodę. Kończy się południowa seria pokazów i zarówno samoloty Su-30MKI jak i Tejas ponownie okupują miejsca postojowe. Żar z nieba się leje a mi udaje się zagadać z technikiem Su-30MKI. Okazuje się, że był w przeszłości technikiem na naszych Iskrach i że bardzo lubi Polskę i Polaków i… zupełnie nie przez przypadek tak dyskutując doszliśmy do samego Su-30! :) Indie to kraj, w którym podczas upału każdy szuka cienia. Ja też znalazłem! Najlepszy cień jaki może sobie wyobrazić lotniczy świr – cień najlepszego i najnowocześniejszego samolotu imprezy! Jestem mega szczęśliwy. Zwłaszcza, że po dłuższej chwili, tuż obok nas do swojego pokazu szykuje się zespół Sarang. Wygląda to pięknie. Do śmigłowców przychodzą piloci a technicy maszerują wokół w iście cyrkowy, ich narodowy sposób wysoko powyżej linii pasa unosząc nogi. Śmiechu co nie miara! Kolejne śmigłowce uruchamiają silniki, grzeją je i… powolutku, majestatycznie unosząc się opuszczają płaszczyznę postojową, „wykołowując” na minimalnej wysokości do „miejsca zbiórki”. Tuż po chwili zaczyna się ich pokaz. Okolicę powoli oblewa popołudniowo-wieczorne słońce a my fotografujemy spod naszej suczki. W sensie ja fotografuję, bo Jesper chowa kamerę do torby. Pytam się o co chodzi? On mi na to, że jakiś człowiek przeszedł i powiedział mu, że nie możemy stąd robić zdjęć. Hmmm ale powiedział i poszedł? No tak – odparł Jesper. No to – mówię mu – masz wybór. Możesz stać i patrzeć i nie mieć materiału albo zrobić to co ja i… mieć materiał :) Przecież nie robimy nic złego ani niebezpiecznego a z naszego materiału wszyscy będą mieć korzyść włącznie z tym panem! Widzę jak w Jesperze walczy chęć nagrywania filmu z noszoną w genach szwedzką manierą, że jak nie wolno to nie wolno. W końcu widząc, że ja nie przestaję focić to i on wyciąga kamerę i z pewną dozą niepewności ciśnie z materiałem dalej. [No i dobrze że podjął taką decyzję! Jak zobaczycie na jego filmach takie przeloty Sarang na tle zachodzącego słońca to właśnie tylko dlatego, że jakąś polską modyfikację genów mu w tamtym momencie zaszczepiłem :) Co więcej – piloci Sarang też otrzymali nasz materiał po imprezie i z tego co piszą są z niego bardzo zadowoleni! ] Koniec pokazów tego dnia. Żegnamy się z naszymi technikami od Su-30MKI i wracamy z pełnymi kartami pamięci i pełnymi głowami fajnych wspomnień :) Bollywood hangar party Ostatni akcent pokazów. Hangar party! Hmmm przygotowani jesteśmy nań jak mało kto. Jeszcze przed wyjazdem Jacob poprosił wszystkich by zabrali ze sobą jakieś eleganckie stroje. Panie piękne suknie a panowie garnitury. Trochę to dodało tak istotnych kilogramów w bagażu ale skoro był taki wymóg naszego szefa – cóż czynić. Rzeczywistość jak zwykle przebija nasze plany. Gdybyśmy chcieli się poprzebierać w te wszystkie elegancie łaszki, musielibyśmy teraz jechać ponad godzinę z lotniska do hotelu, tam godzinka na przebranie i… godzina jazdy z powrotem do Yelahanki. Czasu na to nie ma wcale i miast na elegancko – to po całym dniu pracy na lotnisku jedziemy na hangar party na brudno, nieelegancko i śmierdząco ale za to jak zawsze – na wesoło! Humory dopisują. Wpadamy do oficerskiego klubu i do potężnego ogrodu gdzie wszystko ma się odbyć. Rozmach imprezy zwala z nóg. Wszystko odbywa się na dużej przestrzeni. Jest sporo miejsc do siedzenia, scena, wielki podest do tańca, kilka otwartych barów. Z boku całe stado kucharzy szykuje jedzonko, które przygotowywane jest na żywym ogniu a następnie noszone przez kelnerów do stołów z wyżerką czy na tacach w postaci zagryzek podawanych bezpośrednio uczestnikom imprezy. A właśnie – uczestnicy. Piękny różnorodny i wielobarwny korowód. A to piloci biorący udział w pokazach prężący się w rozmaitych mundurach z tak wielu krajów, a to indyjscy wojskowi z tymi poduchami na głowach a to w końcu ich kobiety w cudownych galowych sukniach czy jak zwać te ich przebrania i ja… w krótkich spodenkach i koszulce AIR-ACTION :) Żeby nie wyjść na totalnego ignoranta – biorę aparat i biegam robiąc zdjęcia, że niby jestem tu służbowo co w sumie nie jest dalekie od prawdy. Wraz z naszą ekipą i Breitling Wingwalkers zajmuję miejsce przy jednym ze stolików i zaczynam imprezę. Oczywiście od baru. Po raz pierwszy od tygodnia mam w ustach coś mocniejszego niż piwko więc i fantazja do głowy uderza szybciej. Szybko też przeszkalam barmanów jak sporządzać drinki dla naszych dziewczyn i dla mnie i… biegam po imprezie. Sporo znajomych wszędzie. Spotykam Radkę z Flying Bulls, która wraz z kolegami ewidentnie i bardzo intensywnie odreagowuje ich incydent w powietrzu. Jest kapitan Planche, któremu gratuluję kapitalnego pokazu na Rafale. Są piloci grupy Sarang, od których dostaję naszywkę akonto przesłania robionych im zdjęć. Sączę drineczka z „kapitanem Ameryką” zajadając jakieś bliżej niezidentyfikowane, ale pyszne mięsiwa. Robię masę zdjęć nie tylko całej ekipie Scandinavian Airshow. Dzieje się. Rozbrzmiewa muza i powoli zapełnia się parkiet. Mam jednak pewien problem z muzyką. Jest naprawdę dobra ale… rodem na pewno nie z Indii! A ja uwielbiam bollywoodzkie klimaty! Zauważam szefa wszystkich szefów całego Aero India 2015, z którym miałem już przyjemność wcześniej się poznać. Pan pułkownik wygląda jak żywcem wyjęty z indyjskich bajek. Nooo w pięknym mundurze, z tym turbanem na głowie, wąsami i brodą. Wyciągam go na bok z jakiejś oficjalnej gadki z innymi gośćmi imprezy i wyrażam swoje niezadowolenie z racji braku klimatycznej, pięknej indiańskiej muzy. Dopiero jak to powiedziałem to uświadamiam sobie, że chyba jednak przeginam mówiąc o tym do takiej szychy. Już mam mówić coś w stylu, że aaaa ok – nie ma sprawy, w zasadzie muza jest wporzo, ale… widzę uśmiech w jego oczach! Facet bierze mnie za rękę i idziemy do Dee Jay’a, któremu coś tam gada i tłumaczy. DJ potulnie przytakuje, wyłącza „zachodnią” muzę i… no właśnie! Odpala właściwy bollywoodzki bit! W efekcie czego w kilka sekund na parkiet przyciąga prawie wszystkich! Jest pięknie tyle że… oj? Moja przygoda z szefem wszystkich szefów na tym się nie kończy! Gość bierze mnie za rękę i prowadzi na parkiet. Odkładam aparat i… tańczymy razem! Podoba Ci się? Pyta mnie. Drę się że jest odlotowo! Ale jaja :) Wesoło jak cholera. Po chwili wokół nas pojawia się cała ekipa ze Scandinavian Airshow i kolorowy korowód kobiet, pilotów, wojskowych i wszystkich, którzy brali udział w Aero India 2015. Jest dokładnie tak jak na finałowych scenach bollywoodzkich produkcji! Kapitalna zabawa do samego końca skąpana w indyjskich rytmach i jak zawsze – niebywałych zapachach, które zapamiętam do końca życia. Sławek hesja Krajniewski

ŁASK NA SZARO (Polska, EPLK)

Łask na szaro W środę, 18-go lutego mieliśmy okazję odwiedzić po raz pierwszy w tym roku 32. Bazę Lotniczą w Łasku. Dzień na lotnisku zapowiadał się wyjątkowo ciekawie, nie tylko ze względu na dużą liczbę startów i lądowań, lecz również przez zapowiedź wyjątkowo słonecznej, jak na tę porę roku pogody. Niestety, gdy już stawiliśmy się u wejścia do Bazy przekonaliśmy się że prognozy pogody niestety mają czasem niewiele wspólnego z tym, co dzieje się na niebie. Zamiast Słońca były szaro-bure chmury, przelotna mżawka, mroźny wiatr i mgła, która zagrażała planowi lotów tego dnia. Ostatecznie warunki unormowały się na tyle, że kilka maszyn wzbiło się w powietrze, właściwie od razu po starcie ginąc w gęstej warstwie nisko sunących po niebie chmur. Pomimo niesprzyjającej aury udało nam się jednak uchwycić w obiektywie kilka kadrów łaskich Jastrzębi. Chociaż pogoda nie dała nam szans rozruszać migawek po zimowej przerwie tak, jak tego oczekiwaliśmy, ale za to jakże miło było posłuchać przeszywającego huku dopalaczy. Mamy nadzieję szybko ponownie zawitać w gościnne progi 32. Bazy Lotniczej i jeszcze raz ‘zapolować’ na nasze Jastrzębie. Damian „fan” Guzek

SWEET HOME EPMM (Polska, EPMM)

Po nijakiej zimie i wciąż pochmurnej aurze każdy czekał na poprawę pogody, a szczególnie mińscy lotnicy, którzy mogli rozpocząć intensywne i regularne szkolenie A.D. 2015. Z uwagi na wystawienie PKW Orlik 6 przez 23. Bazę Lotnictwa Taktycznego, w bazie pozostała młodzież, która ma okazję zdobywać cenne godziny nalotu pod okiem instruktorów. Młodzi fighterzy szkolili się w walkach powietrznych, podejściach do lądowania, lotach po trasie oraz lotach w formacji. My również, po zimowej przerwie marzyliśmy o huku silników i płomiennych “marchewach”. Nasz zapał potęgowała świetna prognoza pogody na ten dzień – bezchmurne niebo i zimne powietrze. W tym dniu zapowiedziane były trzy wyloty, a w każdym minimum 4 maszyny. Zróżnicowanie postawionych zadań pozwoliło na wykonanie ciekawych kadrów wzdłuż całej długości pasa startowego oraz dróg kołowania. Mogliśmy fotografować zarówno starty pojedynczo, parami, lądowania pojedynczo, parami, ćwiczenia touch and go. Bardzo efektownie w tym dniu wyglądało ćwiczenie przelotu na lotniskiem klucza samolotów, po czym następowało widowiskowe rozpuszczenie i lądowanie w minimalnych, aczkolwiek dopuszczalnych regulaminem odstępach. Pomimo dużej intensywności lotów udało się również sfotografować to, co na ziemi – czyli ostatnią kontrolę przedstartową, jak również kołowanie po locie z uwalnianiem spadochronu. Dzień udany fotograficznie i towarzysko, jak każdy spędzony przez nas w 23. Bazie Lotnictwa Taktycznego. Na pewno jeszcze nie raz i nie dwa, pojawimy się w „naszej” bazie. Konrad „Kifcio” Kifert

SPOTTERS DAY W MALBORKU (Polska, EPMB)

Czwartek 12 lutego był długo wyczekiwanym dniem. Spotters Day organizowany przez 22. Bazę Lotnictwa Taktycznego w Malborku jak magnes przyciągnął spragnionych wrażeń miłośników lotnictwa wojskowego. Chętnych było tak wielu, że organizatorzy musieli zamknąć listę zgłoszeń i ponad połowa chętnych obeszła się smakiem. Nic dziwnego – przerwa w sezonie „lotniczo-pokazowym” jest dosyć długa. Główna atrakcją miały być wspólne loty naszych MiG-ów oraz belgijskich F-16, które okresowo stacjonują w Królewie Malborskim jako kontyngent, skierowany przez Dowództwo NATO do wsparcia misji Baltic Air Policing. Przed bramą przywitał nas rzecznik bazy mjr Dariusz Mazurkiewicz i po krótkiej przejażdżce autokarem znaleźliśmy się po drugiej stronie pasa startowego. Poza kilkoma naszymi MiG-ami w powietrze wyszła para F-16 oraz pojedynczy Viper w parze z Fulcrumem, najprawdopodobniej na ćwiczebną walkę powietrzną. Pogoda nas nie rozpieszczała, ponieważ było zimno i bardzo pochmurno, ale nikomu to specjalnie nie przeszkadzało. Ważne, że wreszcie się coś działo w powietrzu. Na zakończenie mieliśmy możliwość fotografowania z bliska kołującej po lądowaniu malborskiej pary dyżurnej, która w bliskiej odległości zaprezentowała się przed nami. Było to o tyle ciekawe i niecodzienne, że samoloty dosyć długo ciągnęły spadochrony hamujące oraz były uzbrojone w 2 rakiety R-73 każdy. Pewnym niedosytem był brak „palników” przy startach oraz niemożność fotografowania statyki. Mimo, iż belgijskie F-16 nie są żadną nowością i praktycznie każdy widział je wielokrotnie, to zawsze jest to atrakcja i okazja by poćwiczyć „warsztat”. Dziękujemy Dowództwu 22 BLT za zaproszenie. Mamy nadzieję na kolejne spotkania w malborskiej Bazie Artur „Arturo” Osiak
Back to Top