TITAN MISSILE MUSEUM (USA, Sahuarita)

Kto zainspiruje się okładką Michała „nurka” Wajncholda (zasłużone gratulacje dla członka SPFL) i sięgnie po marcową Polskę Zbrojną, na jednej z rozkładówek zauważy podkład w postaci fotki z wyrzutni pocisku balistycznego Titan II. Spieszę donieść, że SPFL też tam było.

Z 54 wyrzutni Titanów ostała się tylko lokalizacja nr 571-7 w Sahuarita, na południe od Tucson w Arizonie, którą przekształcono w ogólnodostępne muzeum. Resztę, na mocy porozumień rozbrojeniowych, zlikwidowano za pomocą ładunków wybuchowych i buldożerów. Aktualnie modne są próby odkrywania pozostałości po wyrzutniach, które organizują zapaleńcy po uprzednim wykupieniu gruntów. Trochę sprzętu tam podobno pozostało. Nie opłacało się na przykład demontować awaryjnych generatorów prądu.

Muzeum prezentuje (np. rosyjskim satelitom) stan wyrzutni pozbawiony funkcjonalności – z na wpół otwartą i trwale unieruchomioną pokrywą wyrzutni, która uniemożliwia start pocisku. A jest co unieruchamiać. Titan II był najpotężniejszym pociskiem balistycznym w arsenałach USA, z głowicą termojądrową o mocy 9 megaton, która w 35 min dolatywała na odległość 10 tys.km.
Muzeum standardowo zwiedza się w grupach, w godzinnych odstępach. Ja miałem to szczęście, że akurat w okienku czasowym, w jakim pojawiłem się w Sahuarita, byłem jedynym zwiedzającym. A że byłem zza dawnej żelaznej kurtyny i z racji wieku nie trzeba mi było tłumaczyć różnicy między wojnami gwiezdnymi panów Lucasa i Reagana, obaj przewodnicy okazali się wyjątkowo pomocni i rozmowni. Konkluzja z tych rozmów była jedna – pociski spełniły swoją rolę, czego dowodem jest to, że mogliśmy w ogóle ze sobą rozmawiać. Ich rolą było przetrwać uderzenie jądrowe i skutecznie odpowiedzieć. I to ta wiedza potencjalnego przeciwnika, że w każdych okolicznościach, nawet po wyprzedzającym ataku będzie możliwa odpowiedź, skutecznie odstraszała od wojny przez okrągłe 20 lat służby pocisków.
Przeżywalność wyrzutni była więc zadaniem priorytetowym i zapewniano ją na różne sposoby. Na przykład sterownię wyrzutni zlokalizowano w osobnym podziemnym bunkrze, a całość aparatury zawieszona jest na amortyzowanej platformie, o czym świadczy zespół potężnych sprężyn za szafami aparatury i wiązki luźno puszczonych kabli. Ze względu na spodziewany impuls elektromagnetyczny nie przesadzano też z zaawansowaną elektroniką. Zegary czasu lokalnego i czasu Zulu (czyli czasu uniwersalnego Greenwich), wg którego koordynuje się działania armii, to zwykłe zegary mechaniczne. Całość korytarza pomiędzy sterownią a silosem wyrzutni zawieszona jest na tłumikach drgań. Rakieta z kolei spoczywała na amortyzowanym pierścieniu, który usztywniano dopiero tuż przed startem.
Pulpit operatora zawierał 3 guziki wyboru celu (z zamkiem ponad nimi). Cele były nieznane obsłudze wyrzutni, a jedynie programowane taśmami perforowanymi, przysyłanymi z dowództwa. Cele są zresztą tajne do dzisiaj. Pocisk był jeden, cała wyrzutnia jednorazowa, więc wybór targetu miał kapitalne znaczenie. Te trzy guziki, oprócz celu, definiowały też sposób detonacji – nad ziemią lub przy uderzeniu (w domyśle – nad miastem lub przy uderzeniu w miejsce umocnione). Dwa kwadratowe głośniki służyły do ciągłego nasłuchu dowództwa w oczekiwaniu na sygnał startu. Elektroniczny wyświetlacz na pulpicie wskazywał ciśnienie w zbiornikach rakiety nośnej. Sama rakieta Titan II, w przeciwieństwie do poprzednich generacji rakiet balistycznych USA, utrzymywana była w stanie zalania paliwem i utleniaczem i była zdolna do startu bezpośrednio z podziemnego silosa, bez wyjazdu na zewnątrz, w ciągu zaledwie 60 sekund.

Zabawa tak niebezpiecznym narzędziem wymagała wyjątkowych zabezpieczeń przed niepowołanym startem. Jedno z mechanicznych zabezpieczeń stanowił zawór paliwa, który można było otworzyć jedynie za pomocą mechanizmu odblokowywanego kodem. Innym zabezpieczeniem była polityka co najmniej dwuosobowej pracy obsługi. W sterowni zawsze musiało przebywać dwóch członków załogi i mówiąc nieelegancko zawsze patrzeć sobie na ręce. Odpalenie rakiety wymagało z kolei współpracy dwóch ludzi oddalonych od siebie na odległość większą niż zasięg ramion każdego z nich.
Wyrzutnia i rakieta prezentują się okazale. Załadowana do wyrzutni rakieta jest ćwiczebna i nigdy nie była zalana paliwem ani utleniaczem ze względu na bezpieczeństwo zwiedzających. Na ścianach wyrzutni widać złożone pomosty obsługowe. Opuszczenie któregokolwiek z nich uniemożliwiało start. Pomiędzy nimi wprawne oko zauważy dysze zraszania wyrzutni wodą. W ten sposób załatwiano odbiór energii wyzwolonej przy starcie. Odparowanie wody łagodziło szoki termiczne, a całość gazów spalinowych i pary upuszczano kanałami na zewnątrz skorupy wyrzutni. Rakieta nośna składała się z dwóch odrzucanych stopni napędzanych silnikami na paliwo ciekłe. Koncentrycznie ułożone dusze paliwa i utleniacza ułożone były w taki sposób żeby strugi „obijały” się o siebie wzmacniając efekt rozpylania. Jedynie silniczki korekcyjne napędzano paliwem stałym.
Fotograficznie komfort pracy był niezły – żadnych ludzi, ale czasu zdecydowanie zbyt mało, bo tylko jedna godzina. Muzeum organizuje też specjalne wejścia do wyrzutni, gdzie przez 4 godziny można zobaczyć wszystko. Takie zwiedzanie trzeba jednak zgłosić z wyprzedzeniem.
Relację przygotowano na podstawie obserwacji własnych i książki Chucka Pensona: The Titan II Handbook. A civilian’s guide to the most powerful ICBM America ever built. 2012.

Sylwester „eSKa” Kalisz