AXALP. To słowo wywołuje dreszcz emocji u każdego świra lotniczego. Magiczne miejsce, które jest obowiązkowym punktem sezonu dla członków Stowarzyszenia Polskich Fotografów Lotniczych. W tym roku nasza ekipa miała wyglądać bardzo imponująco. No właśnie. Miała. Na wyjazd zadeklarowało się aż 36 osób, co jest niekwestionowanym rekordem. Niestety przyczyny losowe i zawodowe sprawy niecierpiące zwłoki pozbawiły kilka osób, w tym hesję szans na wyjazd i w ostatniej chwili musieli zrezygnować. Straty były bolesne, ale zgrana paczka ludzi nie pozwoliła za bardzo się rozczulać nad poległymi.
VOODOO. Nieobecny hesja obmyślił chytry plan “Ja nie jadę, będziecie cierpieć katusze”. Zmajstrował laleczki voodoo każdego członka wyjazdu, wbijał nawet szpilki w resoraki. O dziwo, był mocno skuteczny w swoich działaniach. Psuły się samochody na niemieckich autostradach, opady śniegu i deszczu które nawiedziły górskie rejony Szwajcarii w weekend spowodowały wielką powódź, u niektórych pojawiły się tajemnicze stygmaty na żebrach, a jeszcze inni błądzili cały wyjazd jak otumanieni. Wniosek jest jeden: za rok mogą Cię kolego zwolnić z pracy. Trudno. Podamy tabletkę gwałtu, zwiążemy, załadujemy do “trumny” i zawieziemy na miejsce!
NIEDZIELA. W tym roku w czasie naszego pobytu w Szwajcarii odbyły się wybory do polskiego parlamentu. Członkowie SPFL jednogłośnie uznali, że muszą wypełnić swój obywatelski obowiązek i postanowiliwspólnie wybrać się do stolicy Szwajcarii, żeby oddać głos. Wcześniej należało zgłosić chęć głosowania (odbywało się to przez stronę internetową Ministerstwa Spraw Zagranicznych) lub pobrać z Urzędu Gminy odpowiednie zaświadczenie. Do Berna mieliśmy ok. 90km. Nasz konwój wyruszył w samo południe z wioski Axalp, w której mieszkaliśmy już od soboty. W czasie niedługiej (dzięki sieci autostrad) podróży mogliśmy się jeszcze raz dobrze zastanowić na kogo oddamy nasze głosy i mieć nadzieję, że to właśnie ci politycy, czy opcje polityczne będą miały możliwość przybliżyć nasz standard życia do standardu szwajcarskiego, który widać na każdym kroku (w każdej dziedzinie życia codziennego).
PONIEDZIAŁEK. Z racji fatalnej pogody postanowiliśmy odwiedzić bazę w Meiringen. I powiem, że żadne opowieści nie są w stanie oddać jej unikalności. Pastwiska dookoła pasa startowego, miejsca dla spotterów, knajpki... Coś niesamowitego. Niestety loty tego dnia były odwołane ze względu na wysoki stan pobliskiej rzeki, która przelała się miejscami przez tory i zaczynała podchodzić do granic pasa startowego. Jakby w nagrodę za cierpliwość, już w drodze do aut, przepiękny niski przelot ze smugaczami zaserwowali nam Patrouille Suisse. Bajeczne zwieńczenie dnia! I postanowienie: jutro idziemy w góry fotografować treningi!
WTOREK - TRENINGI. Pobudka wyjątkowo późna jak na standardy Axalp, bo z racji dnia treningowego wymarsz zaplanowaliśmy na 6 rano, czyli ponad godzinę później, niż się to normalnie odbywa. W tym roku droga po górę była wyjątkowo trudna. Nasiąknięta ziemia, błoto, śnieg i ogromna ilość wody spływającej ze szczytów sprawiły, że u niektórych zmęczenie sięgało zenitu. Nikt się nie poddał i w komplecie stanęliśmy na wieży około 8 rano. Widok z góry na prawdę zapiera dech w piersiach. Ośnieżone szczyty, chmury w dolinach i na przełęczach tworzą piękną scenę do pokazów lotniczych. Około godziny później nastąpiło pierwsze, wielkie zaskoczenie. Treningi zaczęły się od walki dwóch F-18! Wyglądało to efektownie, choć szkoda, że w dość sporej odległości od publiczności. Później było już tylko lepiej, a atmosfera i słońce rozgrzały nas do czerwoności. Pięknie latał czerwony Pilatus, F-18 Hornet strzelające do tarcz i rzucające flary, F-5 Tiger przeciskające się między szczytami i prujące powietrze pociskami z działek i pięknie latający solista na Hornecie. Strzelali nawet Patrouille Suisse! Wyjazd zapowiadał się bardzo efektownie, a to dopiero pierwszy, poranny blok treningowy. Drugi wyglądał bardzo podobnie, choć do wspomnianych maszyn doszły śmigłowce, w tym Puma rzucająca olbrzymią serię flar. Zdziwił nas tylko komentator na wieży. Stali bywalcy stwierdzili, że to coś nowego i tyle. Na zakończenie drugiego, ostatniego bloku, na niebie pojawiły się charakterystyczne, czerwono białe F-5 Patrouille Suisse. I tu muszę się zgodzić z powiedzeniem, że jeśli już robić im zdjęcia, to tylko w Alpach, w ich naturalnym środowisku! Po tym pokazie nastąpiła tragedia: spiker poinformował wszystkich, że główne pokazy zostały odwołane ze względu na dramatyczną sytuację powodziową w kraju, a wojsko zabezpieczające pokazy jest bardziej potrzebne w innych miejscach. Voodoo? Najbardziej żałują Ci, którzy odpuścili sobie wtorkową wspinaczkę aby zaoszczędzić siły na następne dni.
O dziwo w środę, na dole w bazie Meiringen, punktualnie o 8 rano zaczęły się loty. Jako że pokazy odwołano, tłumy ludzi zebrały się przy pasie startowym, aby przynajmniej w takich okolicznościach utrwalić maszyny. Organizatorzy chyba to przewidzieli, bo starty i lądowania odbywały się często. Czwartek był niestety dniem odlotów do macierzystych baz, a w piątek lotów w ogóle nie było, więc część z nas postanowiła zwiedzić malowniczą Szwajcarię i szlifować fotografię krajobrazową i architektury.
Tak minął tydzień w Alpach. Pełen niespodzianek i rozczarowań, ale jednocześnie niezliczonej ilości absurdalnych sytuacji. Największym plusem takich wyjazdów jest zacieśnienie przyjaźni, i tu mogę powiedzieć, że znowu się nam udało. Z fotolotniczego punktu widzenia można powiedzieć “Axalp do poprawki”. W 2012!
Bartosz „Jamal” Stelmach