Szukaj

UPALNE JACKSONVILLE (USA, KJAX)

W dniach 4-5 listopada 2017 r., w amerykańskiej bazie sił powietrznych w Jacksonville, odbyły się pokazy lotnicze, których główną atrakcją nie mógł być kto inny niż osławiony zespół akrobacyjny Blue Angels. Zawsze marzyłem aby go zobaczyć. Jak widać marzenia czasami się spełniają i w końcu udało się. Oczywiście pokazy to nie tylko ich występ, zaprezentowali się również Randy Ball na swoim Migu-17, który szalał nad naszymi głowami, F-22 Raptor Demo Team oraz wielu innych wykonawców. Jednak na długo zostaną mi w pamięci Blue Angels, a przede wszystkim cała ceremonia przygotowania zespołu do występu. Perfekcja w każdym calu, uczta dla oka i oczywiście obiektywu, choć pogoda nie była łaskawa fotograficznie przez straszną termikę. Na nudę na pewno nie można było narzekać, bo wrażenia były niesamowite tak lotniczo jak i obserwacją ludzi, którzy kochają tam lotnictwo . Niestety taka gratka dla lotniczego świra nie zdarza się co sezon i nie wiadomo czy się powtórzy, oby tak, czego sobie i reszcie pozytywnie zakręconych lotnictwem życzę. Zbigniew "zibi" Hojka

SPOTKANIA Z HISTORIĄ NA WYSPACH (Wielka Brytania, LHB)

Nasze 24 godziny przygody z angielską historią lotnictwa zaczęliśmy w piątek 3 listopada 2017 r. udając się do Lincolnshire Aviation Heritage Centre w East Kirkby. Ciemna noc, daleka droga i tylko jeden samolot. Co nas przekonało do takiej wyprawy? Właśnie ten jeden, ale szczególny samolot – bombowiec Avro Lancaster „Just Jane”. Niespotykana okazja do uchwycenia z bardzo bliska i w wyjątkowych okolicznościach tą legendarną maszynę z czasów II wojny światowej. Ten wyjątkowy wieczór został specjalnie zorganizowany dla fotografów lotniczych. Przez ponad pięć godzin mogliśmy bez skrępowania fotografować Lancastera w różnych sytuacjach. Organizatorzy zadbali o prawie każdy szczegół: światła, maszyny do wytwarzania dymu, aktorzy przebrani w mundury z czasów wojny i wiele innych. Dużym zaskoczeniem było przylot specjalnego śmigłowca ratunkowego (oczywiście po służbie), który swoimi reflektorami z góry oświetlił stojącego statycznie Lancastera. Dało to możliwość zrobienia dość niespotykanego nocnego zdjęcia z idealnie oświetlonym od góry bombowcem. Oczywiście najważniejszą i najbardziej oczekiwaną częścią było odpalenie wszystkich czterech silników Merlin. Ten dźwięk i ogień z silników sprawiają, że naprawdę można się zakochać w tym wspaniałym samolocie. I tak zakończyliśmy pierwszą cześć naszej wyprawy. Jak się dowiedzieliśmy od organizatorów,  w kwietniu ma się odbyć następna edycja tej imprezy. Naprawdę wszystkim serdecznie polecamy te szczególne wydarzenie. Dzień chyli się ku końcowi. Ostatnie promienie zachodzącego słońca oświetlają pusty pas startowy… Nagle ostry dźwięk syreny oznajmia zagrożenie brytyjskiej strefy powietrznej i w ciągu kilku sekund piloci biegną w kierunku gotowych do startu dwóch samolotów English Electric Lightning. Mija zaledwie kilka minut i nasze uszy wypełnia ryk silników Rolls-Royce Avon i dwie maszyny mkną po pasie startowym na pełnych dopalaczach, gotowe stawić czoła potencjalnemu zagrożeniu z powietrza! Czy to Sowieckie Tu-22, może Tu-95? Na szczęście to tylko część programu przygotowanego przez Lightning Preservation Group. W sobotni wieczór, postanowiliśmy wziąć udział w wydarzeniu zwanym Twilight Run. Co roku grupa entuzjastów zwana Lightning Preservation Group (LPG), organizuje pokaz tak zwanego QRA (Quick Reaction Alert) z czasów Zimnej Wojny. LPG ma swoją kolekcję trzech samolotów English Electric Lightning F.MK6 w hangarze lotniska Bruntingthorpe w hrabstwie Leicestershire w Anglii. Samoloty te, w okresie Zimnej Wojny, były podstawowymi myśliwcami RAF’u używanymi do przechwytywania potencjalnych wrogów mogących zagrozić brytyjskiej strefie powietrznej. Napęd z dwóch silników Rolls-Royce Avon Mk.301 pozwalał Lightningom na przekroczenie prędkości mach 2, co umożliwiało im szybki przechwyt nowo opracowanych, ponaddźwiękowych sowieckich bombowców Tu-22, gdyby zaszła taka potrzeba. Podczas pokazu, piloci odpalają silniki samolotów i na dopalaczach przejeżdżają z zawrotną prędkością dosłownie kilka metrów przed nami, by po chwili powrócić i statycznie zademonstrować moc obu silników. Po zakończeniu tego spektaklu mamy szansę na sfotografowanie tych pięknych maszyn w hangarze, bądź przed nim. Jeżeli angielska pogoda dopisuje to wydarzenie to może być naprawdę spektakularne, a na przegapienie czegoś tak wyjątkowego jako członkowie Air-Action nie możemy sobie pozwolić! Piotr "Piotrek" Szydło Marek "Maras" Gembka

ŚWIDWIŃSKA JESIEŃ

W  październiku członkowie AirAction odwiedzili 21. Bazę Lotnictwa Taktycznego w Świdwinie. Podczas wizyty mogliśmy obserwować pracę personelu wykonującego loty ćwiczebne na poligon. Piękne jesienne warunki pogodowe umożliwiły nam zrobienie dobrego materiału. Na fotorelacje zapraszamy wkrótce.

ŚWIDWIŃSKA JESIEŃ (Polska, EPSN)

Korzystając z uroków jesieni postanowiliśmy odwiedzić 21. Bazę Lotnictwa Taktycznego w Świdwinie. 18.10.2017 r. miały odbywać się loty na poligon w Nadarzycach, więc kiedy pojawiła się ta informacja grupa fotografów SPFL  przybyła z najodleglejszych zakątków Polski na świdwińskie lotnisko. Uzbrojona w dobre humory oraz sprzęt i po wypełnieniu wszystkich procedur związanych z wejściem na teren bazy, udaliśmy się w okolice pasa startowego w oczekiwaniu na pierwsze loty, które lada moment miały się rozpocząć. W pierwszej części dnia w niebo wzbijali się młodzi oficerowie pod czujnym okiem instruktorów, by podczas powrotu na lotnisko ćwiczyć manewr "touch & go". Najbardziej eksploatowaną maszyną tego dnia był świdwiński tygrys (Su-22 o numerze taktycznym 707). W późniejszych godzinach popołudniowych pojawiła się tzw.  "truskawka na torcie",  a w sumie dwie, czyli startowały w odstępie dwa Su-22 uzbrojone w ciężkie bomby. Za sterami tych śmiercionośnych, pięknych maszyn zasiedli  dowódca 1. Skrzydła Lotnictwa Taktycznego płk Ireneusz Starzyński oraz ppłk Roman Stefaniak.
Marek "dulmen" Dulewicz

ALPY! TU SIĘ ODDYCHA! (Szwajcaria, LSAX)

aaa Alpy! Tu się oddycha! - ten cytat z jednej z najlepszych polskich komedii doskonale wpisuje się w atmosferę tegorocznego festiwalu Szwajcarskich Sił Powietrznych w Axalp. Dlaczego? Bo w tym roku pogoda była wręcz idealna! W tym miejscu chciałbym przypomnieć, że ubiegłoroczna edycja pokazów nie doszła do skutku ze względu na ogłoszoną żałobę w siłach powietrznych Szwajcarii, a dodatkowo pogoda nas nie rozpieszczała, co oczywiście i tak nie miało wpływu na obecność w bazie w Meiringen. Ale do Axalp jedzie się po to, aby podziwiać kunszt pilotażu Helwetów w jakże trudnym środowisku szwajcarskich Alp. I w tym roku się to udało! Przygotowania do samego wyjazdu trwają z reguły od wczesnej wiosny. Trzeba zarezerwować nocleg, zebrać skład z którym będziemy pomieszkiwać przez tydzień, uzgodnić najdrobniejsze szczegóły, zaplanować trasę przejazdu i ekipę, która z nami pojedzie, w końcu przygotować się na wędrówkę po górach, wyposażyć w odpowiedni sprzęt, aby być w miarę bezpiecznym. Pokazy w Axalp to jeden dzień treningów i dwa pokazów (w tym roku w poniedziałek treningu nie było i wszyscy, którzy doświadczeniem lat poprzednich wybrali się w górę podziwiali głównie nisko zawieszone chmury do momentu aż jeden pilot horneta się zlitował i przeleciał nad nimi wypuszczając flary). Trening odbywa się we wtorek i tak naprawdę, niczym nie różni się od samych pokazów! Dla fotolotniczych świrów to idealna okazja na wyszukanie odpowiedniej scenerii do zrobienia zdjęć hornetom i tigerom. Można przebierać w miejscówkach, do których należą m.in. Brau, Tschingel, KP oraz Wildgarst. I w tym miejscu ogromny szacunek dla znajomych, którzy wybrali się na ten ostatni szczyt. O ile na trzy pierwsze trzeba maszerować około 2 godzin, to na Wildgarst ten czas wydłuża się do siedmiu! A zatem, aby zdążyć na pierwszą turę treningową, która zaczyna się o godzinie 9:00, na Wildgarst trzeba wyruszyć w okolicach godziny 2:00 w nocy! I jak w przypadku naszych kolegów, którzy zaplanowali nocleg na szczycie góry zabrać ze sobą sprzęt ważący ponad 20 kg na łebka! Irek,Tomasz – chapeau bas Panowie! Wróćmy jednak do samych pokazów. Wszystko zaczyna się od rotacyjnych przylotów śmigłowców transportowych super puma vel cougar, które zwożą żołnierzy armii szwajcarskiej zapewniającej bezpieczeństwo w trakcie pokazów. Nie można bowiem zapominać, że samoloty biorące udział w tych pokazach strzelają ostrą amunicją do celów naziemnych, a w takich warunkach nie trudno o wypadek. Śmigłowce przylatywały i odlatywały co kilka minut, miało się wrażenie, że panuje tu ruch jak w pasiece. Ostatniego sprawdzającego poligon oblotu dokonuje załoga Eurocoptera EC635... I już wiemy, że za moment zacznie się show! I już są! Na horyzoncie pojawia się para hornetów. Wszyscy wycelowują swoje aparaty w ich stronę. Lecą lekko powyżej linii alpejskich szczytów, kiedy nagle niebo poniżej nas w dolinie, zaczyna się rozświetlać! Dopiero teraz dociera do nas, że to druga para osiemnastek, które dosłownie zasypały parów flarami! Nadleciały doliną, w której mało kto je dostrzegł. Ja, będąc na KP po raz pierwszy, także skupiłem swoją uwagę na parze F/A-18 lecących na wyższym pułapie i kiedy zrobiło mi się jasno przed oczami wiedziałem, że padłem ofiarą zabawy szwajcarskich pilotów. No nic, pomyślałem, mamy jeszcze możliwość poprawy ujęcia w kolejnych dniach. Pierwszeństwo w strzelaniu do celów rozmieszczonych na zboczach gór mają piloci hornetów. Ciasne zakręty często wykonywane na dopalaczu, ogromne prędkości, niezwykły odgłos serii z działek i trafienia pocisków w cel robią niesłychane wrażenie na zgromadzonych obserwatorach. Odrzutowce przelatują nisko nad nami, strzelają krótkimi seriami, które trafiają w cel, a piloci ściągają na siebie drążki, aby wznieść się nad szczyt atakowanego celu. Po czym odwracając samolot na grzbiet schodzą w dolinę. Niesamowity widok! Niesamowite doświadczenie! Po hornetach przyszedł czas na mniejsze myśliwce, a mianowicie samoloty F-5 Tiger. To już leciwa konstrukcja, ale wierzcie mi, robiąca wrażenie. Scenariusz ćwiczeń bardzo podobny do tego, który realizowany był przez pilotów F/A-18, czyli atakowanie celów naziemnych rozlokowanych na zboczach gór. 4 cele, rozmieszczone na 4 różnych zboczach i atakowane kolejno przez 4 tigery. Po wystrzelaniu całego zapasu amunicji myśliwce formują się w czwórkę i robią wspólny przelot ku uciesze widzów. Chwila wytchnienia... i znów zaskoczenie ! Doliną nadlatuje Pilatus PC-21 w pięknym czerwonym malowaniu! Samolot pięknie kontrastuje na tle gór i zachwyca swoją zwrotnością. Kolejnym punktem programu jest występ super pumy. To śmigłowiec transportowy, sporych gabarytów. Ale w rękach Helwetów zachowuje się jak ważka przecząca prawom fizyki! Odważne manewry, wykonywane w niewielkiej odległości od zbocza góry, ustawianie śmigłowca niemal pionowo, czy bliski przelot obok wieży kontroli lotów powodują szybsze bicie serca nie tylko u mnie. Głównym punktem programu super pumy, na który czekaliśmy jest wystrzelenie 128 flar - ależ widok! Po solowym pokazie cougara Szwajcarzy zaprezentowali użycie tych śmigłowców w symulowanej akcji gaszenia pożaru za pomocą wody transportowanej w zbiornikach podwieszonych pod kadłubem. Następnym, niejako naturalnym punktem programu był pokaz ratownictwa SAR. Szwajcarzy wykorzystują do tego typu zadań mniejsze śmigłowce a mianowicie EC635. Pokaz przedstawiał opuszczenie ratownika z helikoptera i przygotowanie poszkodowanego do podjęcia na podkład śmigłowca i w konsekwencji bezpieczny transport do placówki medycznej. I żeby nie było zbyt spokojnie, chwilkę później przylatuje solista na F/A-18! Pojawia się jakby znikąd w locie poziomym, aby w pewnym momencie wystrzelić pionowo w górę! Od tej chwili można podziwiać niezwykłą manewrowość osiemnastki dosiadanej przez doświadczonego pilota ;) Ciasne zakręty, dynamika, dopalacz i festiwal flar! To się musi podobać! I genialny high pass, wykonywany przy prędkości prawie 1 Macha! Na zdjęciach już widać załamania powietrza przy płatowcu, publika uśmiechnięta – wszak po to tu przyszli! Na zakończenie pokazów kulminacja – występ zespołu akrobacyjnego Patrouille Suisse. Niejeden z nas miał okazję podziwiać ich podniebne show na innych pokazach, ale w alpejskiej scenerii, niejako u siebie w domu, ten pokaz ma zupełnie inny klimat. Czerwone F-5, z charakterystycznym białym krzyżem na spodzie kadłuba pięknie kontrastują z ośnieżonymi szczytami Alp, czy też przy przelocie malowaną pastelami jesieni doliną... Podsumowując, kto nie był w Axalp, musi tam być. Przynajmniej raz w życiu tego doświadczyć, ponieważ takich pokazów, w tak cudownej scenerii, wymagających także sporego samozaparcia aby wdrapać się na KP czy Tschingla, nie można zaznać gdzie indziej. I wierzcie mi, że trudy wspinaczki okupione niejednokrotnie kontuzjami, wyczerpaniem czy zwykłymi odciskami, zostają wynagrodzone tymi pięknymi pokazami pośród szczytów szwajcarskich Alp. I pamiętajcie, tak naprawdę to są całe 3 dni tych pokazów. A w poniedziałek czy też w piątek, kiedy nie odbywają się ani pokazy ani treningi, warto odwiedzić bazę w Meiringen, w której stacjonują F/A-18 Hornet. To zupełnie inne lotnisko i zupełnie inna atmosfera niż ta, którą zapewne znacie chociażby z naszych lotnisk. Ale to już temat na zupełnie inną opowieść. Tadeusz "Hornet" Popardowski

AXALP 2017

Axalp to impreza na której zdecydowanie nie mogło zabraknąć członków SPFL. Te jesienne pokazy znane ze swojego wyjątkowego klimatu, w tym roku "zaliczyły" wyjątkowo udaną edycję! Po raz pierwszy od kilku lat pogoda naprawdę rozpieszczała widzów i z 4 planowanych dni lotnych obyły się aż 3 dni, co w przeciwieństwie do lat poprzednich jest bardzo dobrym wynikiem. To był naprawdę dobry Axalp!

DUXFORD BATTLE OF BRITAIN AIR SHOW (Wielka Brytania, EGSU)

Jak przystało na maniaka samolotów z II wojny światowej, od kilku lat jeżdżę na Flying Legends Air Show w Duxford (dla niezorientowanych – Duxford – miejscowość w Anglii). Kultowa impreza, niezapomniana atmosfera oraz dziesiątki warbirdów do obejrzenia i sfotografowania tak w powietrzu jak i na ziemi. W tym roku miało być inaczej. Zamiast lecieć na Flying Legends w lipcu, zaplanowałem wyjazd na Battle of Britain Air Show we wrześniu, oczywiście również w Duxford. Ostatecznie w lipcu też byłem w Duxford, ale to już zupełnie inna historia.
Battle of Britain Air Show była dwudniową imprezą, organizacyjnie bardzo podobną do „Flying Legends”. Program imprezy był identyczny dla obydwu dni. Około godziny 8 otwarcie bramek. Pierwszego dnia dojechaliśmy dopiero po 10, ale jeszcze udało się znaleźć w miarę dobre stanowisko. Za to drugiego dnia mieliśmy już okazję uczestniczyć w tradycyjnym porannym wyścigu do najlepszych miejscówek. Jak już oznaczyliśmy zdobyty teren krzesełkami, to można było spokojnie zacząć zwiedzać hangary Imperial War Museum (a jest co zwiedzać). Oczywiście pobuszowaliśmy też wśród niezliczonych stoisk z ubraniami, zegarkami, obrazami i innymi zupełnie niepotrzebnymi rzeczami z lotniczym charakterem. Przezornie nie brałem za dużo gotówki, a na szczęście nie wszędzie jeszcze da się płacić kartą. O 10 otwierają Flight Line Walk, gdzie za dodatkową opłatą można pospacerować wśród samolotów, które wezmą udział w pokazach. Moc naziemnych atrakcji sprawia, że nawet się nie zorientujesz jak zrobi się godzina 13, o której zaczynają się pokazy.
A jak przebiegają pokazy w locie?
To tak w skrócie…
Pierwszy punkt programu, to występ RAF Falcons Team – spadochronowego zespołu pokazowego Królewskich Sił Powietrznych. Zanim jednak spadochroniarze pojawią się na niebie, z lotniska podrywa się 6 Hurricane’ów… Wkrótce wysoko na niebie pojawia się samolot ze skoczkami na pokładzie i po chwili 9 niebiesko-biało-czerwonych czasz z napisem „RAF” rozpoczyna powietrzny balet. Nie jest to typowy pokaz spadochronowy, gdzie każdy leci w swoją stronę, ale odpowiednio zaplanowany układ kliku wspólnych manewrów, dodatkowo wzbogacony świecami dymnymi. Wygląda to całkiem efektownie. Gdy spadochroniarze dostają zasłużone brawa, nad lotniskiem pojawia się wspomniana wcześniej szóstka Hurricane’ow. Jak by nie patrzeć, jest to historyczna chwila, bo po raz pierwszy od czasów II wojny światowej we wspólnej formacji leci 6 samolotów tego typu. Samoloty po kilku defiladowych przelotach  przechodzą do „tail chase”, czyli czegoś w rodzaju powietrznej gonitwy, w której samoloty ustawiają się gęsiego i każdy „goni” swojego poprzednika . W tym czasie komentator nawiązuje do wydarzeń z września 1940 roku, gdy z Duxford do obrony Londynu startowały dywizjony wyposażone w Hurricane’y, w tym nasz 302 oraz czeski 310. Samoloty kolejno lądują po czym kołują na stojanki. W Duxford linia publiczności ustawiona jest wzdłuż drogi kołowania, więc kołujące samoloty mamy „na wyciągnięcie ręki”. To też duży plus tego miejsca.
Pokazy trwają nieprzerwanie przez około 4 godzin. Kolejne samoloty startują jeszcze w trakcie występu poprzedników. Podobnie z lądowaniami. Nie ma czasu na nudę. Nie będę tu opisywał każdego pokazu. Wymienię tylko co jeszcze latało i skupię się na tym, co mi najbardziej wryło się w pamięć. No to po kolei. Z Coningsby przyleciał Lancaster w eskorcie Hurricane’a i Spitfire’a z Battle of Britain Memorial Flight (BBMF). Nie lądowali i po pokazie wrócili do swojej bazy. Po nich w powietrzu mogliśmy zobaczyć grypę Tiger 9 latającą na 9 dwupłatowych Tiger Moth’ach, samotnego P40C, Buchona i dwa Jaki-3, latającą na replikach samolotów z I wojny światowej grupę Great War Display Team, dwa przedwojenne myśliwce Hawkera – Nimroda i Fury’ego, Blenheima z Gladiatorem i Lysanderem, Miga-15 UTI i dwa de Havilland Vampire z Norwegian Air Force Historical Squadron, Seafire’ a z Corsairem, Bearcata z Sea Furym, Catalinę z Wildcatem, dwie Dakoty w „inwazyjnym” malowaniu, B-17 „Sally B”, dwa Mustangi i w sumie jeszcze 15 Spitfire’ów. Podobnie jak podczas Flying Legends pokazy kończył grupowy przelot samolotów. Tutaj jednak mieliśmy nie jedną, a dwie duże formacje. Zaczynały Spifire’y. Najpierw wystartował Mk. XIV, który jako „Joker” „zabawiał publiczność” akrobacjami gdy kolejne 12 Spitów (w tym Seafire wspomniany wcześniej) formowało szyk. Spitfire’y pogrupowane w trzysamolotowe klucze wykonały najpierw przelot w układzie: prowadząca trójka, dwie kolejne po bokach i czwarta z tyłu. Do tej ostatniej trójki dołączył Joker po pierwszym przelocie formacji, po czym samoloty przegrupowały się do układu kluczy jeden za drugim. Kolejny przelot, a po nim Spitfire’y, dzielą się na dwa ugrupowania po 6 i 7 samolotów. Rozpoczyna się gonitwa 13 samolotów. 6 Spitów lata po południowej stronie lotniska, 7 po północnej. Co jakiś czas samoloty z obydwu grup spotykają się nad lotniskiem podczas niskiego przelotu. Pozornie wygląda to na jeden wielki chaos, ale jak się na spokojnie przyjrzymy, to widać że piloci zachowują właściwe separacje, a obydwa ugrupowania nie przekraczają osi pasa startowego, nie przecinając sobie tym samy drogi. Wymogi bezpieczeństwa są zachowane. Gdy Spitfire’y jeszcze latają, z lotniska podrywa się kolejna trójka samolotów tego typu, 5 Hurricane’ów, Blenheim i Gladiator. Wkrótce samoloty tworzą formację prowadzoną przez Blenheima w obstawie trójki Spitfire’ów Mk I, za nimi leci 5 Hurricane’ów w dwóch kluczach po 3 i 2 samoloty i na końcu samotny Gladiator. Gdy formacje przelatują nad lotniskiem w głośnikach odtwarzana jest przemowa Churchila z pamiętnym „Never in the field of human conflict was so much owed by so many to so few”.
Tak to mniej więcej wyglądało. Jak już pisałem obydwa dni mają identyczny program, co jednak nie znaczy, że było tak samo. Pierwszego dnia, podczas dołączania do B-17 „otarły się o siebie” dwa Mustangi. Było to daleko i nie znam szczegółów. Samoloty były w zakręcie po zachodniej stronie lotniska i widziałem jak w pewnym momencie jeden z Mustangów wyraźnie obniża lot i nie leci już za bombowcem. Drugi dołączył do „Sally B”, gdy ta zbliżała się do lotniska, ale w pewnym momencie skręcił i odleciał na zachód. Wyglądało to jakby poleciał na poszukiwanie kolegi. Wiedziałem, że coś jest nie tak. Po chwili, od zachodu, bardzo nisko nad polami nadleciał Mustang „Miss Helen” i wylądował z prostej, z wiatrem. Drugi wszedł w krąg i również wylądował. Wszystko skończyło się szczęśliwie, ale następnego dnia Mustangi nie pojawiły się nawet na statyce. Z powodu problemów technicznych każdego dnia z końcowego pokazu wypadał również jeden z Hurricane’ów i stąd właśnie „tylko” piątka tych samolotów pojawiała się na popołudniowym niebie. Z kolei w drugim dniu z powodu silnego bocznego wiatru nie oglądaliśmy również w locie dwupłatowców Hawkera, Lysandera i Gladiatora. Ostatecznie Gladiator wystartował do końcowego przelotu w formacji, ale start wykonany był prawie w poprzek lotniska. W niedzielę nie przyleciał też Spitfire z BBMF. Wszystkie te problemy nie miały jednak praktycznie żadnego wpływu na przebieg i atrakcyjność pokazów i podejrzewam, że większość widzów nawet nie zwróciła na nie uwagi.
Podsumowując, impreza bardzo udana. Jeżeli kolejne edycje też tak będą przebiegały, to warto się zastanowić, czy na stałe nie umieścić ich w planie imprez na kolejne lata.
Lucjan „Acroluc” Fizia

DUXFORD BATTLE OF BRITAIN AIR SHOW 2017

Co roku w drugiej połowie września brytyjskie Imperial War Museum organizuje w Duxford pokazy lotnicze. Impreza ma upamiętniać czasy, gdy była w tym miejscu jedna z ważniejszych baz lotniczych broniących Wielkiej Brytanii przed nalotami w 1940 roku. Postanowiliśmy sprawdzić, czy zapewnienia organizatorów o wyjątkowości pokazów, to nie tylko chwyt reklamowy i 23 oraz 24 września spędziliśmy w Duxford. Czy był to dobry wybór będzie się można przekonać jak zwykle w dziale „Gdzie i kiedy byliśmy”, gdzie wkrótce pojawi się relacja i zdjęcia z tej imprezy.

NATO DAYS OSTRAVA 2017 (Czechy, LKMT)

"Dni NATO na bogato " To była moja siódma wyprawa na Dni NATO w morawskiej Ostrawie. Jako, że prognozy na dni pokazowe, tj. sobotę i niedzielę wyglądały kiepsko postanowiłem przechytrzyć aurę i pojawić się wcześniej, na czwartkowych i piątkowych treningach. Jak się później okazało był to strzał w dziesiątkę. Dodatkowo zaplanowałem zostać na poniedziałkowe odloty, gdzie główną motywacją było uchwycenie w locie gości z USA: B-52 oraz B-1B. Dzień pierwszy (czwartek) Z domu wyjechałem około godziny piątej rano, tak aby w okolicach lotniska w Mosnovie pojawić się koło godziny dziewiątej, kiedy to planowany był przylot francuskiego zespołu Couteau Delta. Następcy słynnego Ramex Delta byli dla mnie gwiazdą numer jeden całych pokazów i nie zamierzałem tracić żadnej okazji do ich fotografowania. Przylot nastąpił z ponadgodzinnym opóźnieniem, ale czekać było warto - przed lądowaniem trójka Mirage 2000D zrobiła kilka efektownych niskich przelotów nad lotniskiem zanim wylądowała. Powoli zlatywali się pozostali uczestnicy pokazów, w tym słowackie MiGi-29, holenderskie F-16 czy F-18 Hornet z dalekiej Kanady. Najistotniejszymi punktami czwartkowego programu były dla mnie treningi, w tym wspomnianego już Couteau Delta oraz słowackiego MiGa-29. Trening MiGa nie zawiódł oczekiwań, dodatkową i nieoczekiwaną atrakcją było wystrzelenie flar, co na treningach zdarza się dość rzadko. Po południu pogoda zaczęła się psuć, od zachodu nadciągał front deszczowy i właśnie w takich przejściowych warunkach, połowa nieboskłonu w słońcu a połowa pogrążona w ciemnych chmurach, rozpoczął się trening pary Mirage 2000. Wspaniałe światełko oraz mistrzostwo francuskich pilotów złożyło się na niesamowite wrażenia i nie mniej efektowne fotografie. Tego dnia odbyły się jeszcze treningi zespołu akrobacyjnego Saudi Hawks, ale że nie jestem wielkim fanem takich zespołów to i wielkich uniesień nie doświadczyłem. Ot takie słabsze Red Arrows pomalowane na zielono. Niewiele większe emocje wzbudził u mnie trening czeskiego Gripena - owszem było głośno, były dopalacze… ale ten samolot jakoś nie porywa. Dzień drugi (piątek) Głównymi aktorami piątkowych treningów były niewątpliwie dwa EF-2000 - austriacki i włoski. O ile według mnie występ Austriaka nie zachwycił, o tyle włoski pilot wycisnął ostatnie soki ze swojego Eurofightera. Szczególnych emocji dostarczył wykonując niskie i ciasne przeloty nad słynnym polem "buraków". Informacyjnie: pole, to obszar położony w bezpośrednim sąsiedztwie osi pokazów, która w czasie Dni NATO jest wyznaczona nietypowo - prostopadle do osi pasa startowego. Zalety fotografowania z pola są dwie: samoloty latają naprawdę blisko, a przez większą część dnia słońce jest za plecami. Z kronikarskiego obowiązku wspomnę, że w ciągu dnia pogoda się pogarszała, tak aby pod koniec osiągnąć pełne zachmurzenie. Zwiastowało to słabe warunki atmosferyczne na sobotę. Dzień trzeci (sobota) Niestety, zgodnie z prognozami sobotni ranek przywitał nas opadami deszczu. Opady wkrótce ustały, ale pełne zachmurzenie utrzymało się cały dzień. Brak słońca to zło, ale duża ilość wilgoci w powietrzu to dobro. Powstają wtedy idealne warunki dla kondensacji pary wodnej na płatowcach. I tak też było tym razem... Program rozpoczął pokaz austriackiego EF-2000. Mimo że występ nie należał do bardzo agresywnych, tzw. oderwania wzbudziły zachwyt licznie zgromadzonej widowni. Jak to jest już w zwyczaju tych pokazów, około godziny jedenastej nastąpił tzw. przelot Sił Powietrznych Republiki Czeskiej. Dla większości widowni to świetny moment żeby coś przekąsić lub ugasić pragnienie. W tym roku tzw. państwem partnerskim Dni NATO była Słowacja i to właśnie z tej okazji MiG-29 wraz z rządowym A-319 wykonały wspólny niski przelot nad pasem startowym zakończony efektownym odejściem MiGa. To się mogło podobać. W dalszej części pochmurnej soboty mogliśmy podziwiać akrobacje włoskiego EF-2000. Pilotowany przez kapitana Gabriele Orlandi myśliwiec ze względu na niską podstawę chmur wykonywał niski wariant swojego pokazu. W niczym to nie zmniejszyło jego atrakcyjności, Włoch kręcił akrobacje bardzo ciasno i nisko, prawie cały czas na dopalaczu. Efektem tego była masa oderwań na samolocie i nie mniejsza ilość udanych zdjęć z tego lotu. Niestety, był to ostatni pokaz tego pilota, który dane mi było oglądać. Tydzień po pokazach w Ostrawie podczas lokalnego show we włoskiej Terracinie pilotowany przez niego Eurofighter uderzył w powierzchnię morza, pilot zginął... R.I.P. Wracając do Dni NATO - gwoździem programu, na który wszyscy czekali, miał być występ pary francuskich Mirage 2000 znanych również jako Couteau Delta. I faktycznie, po południu w okolicach godziny piętnastej na pas wytoczyły się francuskie myśliwce. Szybki agresywny start na dopalaczu... i po chwili jeden z Mirage podchodzi do lądowania. Przyziemienie odbyło się w asyście lotniskowej straży pożarnej, niestety awaria zgłoszona przez pilota już podczas startu uniemożliwiła dalszy lot. Po chwili siada drugi z pary samolotów, a nasze miny rzedną... a miało być tak pięknie. Warunki pogodowe przez cały czas pogarszały się, właśnie dlatego pokaz zespołu Saudi Hawks został odwołany - ich minima zostały przekroczone. W międzyczasie dochodzi do dość przykrego incydentu na naszym ukochanym polu, mianowicie czeska policja przesuwa licznie zgromadzonych tam widzów na sąsiednie pole. Fotograficznie niewiele to zmienia, ale jest złym prognostykiem przed przyszłoroczną edycją. Argumentacja organizatorów była ponoć taka, że to ze względu na niską podstawę chmur samoloty musiały latać niżej, a przez to na polu było niebezpieczniej. I tak właściwie dobiegł końca pierwszy dzień pokazowy. Oczywiście były jeszcze pokazy jakiś helikopterów czy samolotów śmigłowych, ale nic co by rzucało na kolana. Dzień czwarty (niedziela) Prognozy na niedzielę były najgorsze, miało po prostu padać cały dzień... i niestety tak było. Biorąc to pod uwagę postanowiłem po raz pierwszy od niepamiętnych czasów odwiedzić wystawę statyczna na płycie lotniska imienia Leoša Janáčka. Organizatorzy trafnie odczytali mój zamiar i z samego ranka poinformowali, że pokazy dynamiczne wszystkich szybkich samolotów zostały odwołane, latać miały praktycznie tylko śmigłowce. Ta dość wyjątkowa sytuacja, podczas moich wizyt na tej imprezie miała miejsce po raz pierwszy. Na tzw. statyce obfotografowałem wielką trójkę zza oceanu, tj. bombowce strategiczne B-1B i B-52 oraz tankowiec KC-135. Odwiedziłem też część wystawy, na której stały myśliwce i śmigłowce, w tym nasz MiG-29 z 23 Bazy Lotnictwa Taktycznego. Po zrobieniu obowiązkowych zdjęć każdemu statkowi powietrznemu i skrupulatnym zanotowaniu jego numerów rejestracyjnych uznałem, że nic tu po mnie i opuściłem teren pokazów. Dzień piaty (poniedziałek) Odloty uczestników miały osłodzić gorycz po kiepskim weekendzie. W odróżnieniu od deszczowej niedzieli poniedziałek przywitał słoneczkiem i niebieskim niebem, nawet czasami zbyt niebieskim. Same odloty wyglądały różnie, niektórzy piloci po prostu startowali i znikali za horyzontem, ale wielu po starcie robiło jeszcze dodatkowy pożegnalny przelot nad lotniskiem, często na niskiej wysokości. Najbardziej napalony byłem na amerykańskie B-1B i B-52. Goście zza wielkiej wody nie zawiedli, po starcie każdy z nich zawrócił i pożegnał się efektownym flypassem nad lotniskiem, a B-ONE wykonał efektowane odejście na dopalaczach. Poniedziałek był też okazją aby zobaczyć w locie naszego MiGa-29, który po starcie zawrócił i podobnie jak Amerykanie pożegnał się efektownym przelotem. Poczekałem jeszcze na odlot pary naszych Orlików, które wykonały piękny low-pass po starcie i podjąłem decyzję o odwrocie do ojczyzny. Podsumowując, mimo kiepskiej pogody pokazy były dla mnie udane. Przywiozłem sporo ciekawych zdjęć i nie mniej niezapomnianych wrażeń. Na pewno wrócę tu za rok. Karol "Carlito" Kakietek

JAK ZAMKI NA NIEBIE

Szwajcarskie miasto Sion słynie z win, zamków i lotnictwa. Zamek Château de Tourbillon wraz z przyległym lotniskiem został zbudowany w latach 1290-1308 przez Bonifacego de Challant. Podobno w północnej wieży była przetrzymywana księżniczka Fiona natomiast południowa wieża była wykorzystywana przez kontrolerów lotów. Legenda głosi iż pierwsze pokazy lotnicze w Sion odbyły się w 1496 r. kiedy to Leonardo da Vinci oblatywał prototyp swojej maszyny latającej…niestety nie było wtedy nikogo z SPFL aby to sfotografować… ale już w roku pańskim 2017 podczas Breitling Sion Airshow byliśmy!!! Jak wspominałem w pierwszym zdaniu Sion słynie z wina... dlatego fakty opisane powyżej niekoniecznie są autentyczne. Na obszerniejszą relację zapraszam wkrótce jak kronikarz (nie mylić z kornikiem drukarzem) spisze wszystko na pergaminie.

Back to Top