DUXFORD BATTLE OF BRITAIN AIR SHOW (Wielka Brytania, EGSU)

Jak przystało na maniaka samolotów z II wojny światowej, od kilku lat jeżdżę na Flying Legends Air Show w Duxford (dla niezorientowanych – Duxford – miejscowość w Anglii). Kultowa impreza, niezapomniana atmosfera oraz dziesiątki warbirdów do obejrzenia i sfotografowania tak w powietrzu jak i na ziemi. W tym roku miało być inaczej. Zamiast lecieć na Flying Legends w lipcu, zaplanowałem wyjazd na Battle of Britain Air Show we wrześniu, oczywiście również w Duxford. Ostatecznie w lipcu też byłem w Duxford, ale to już zupełnie inna historia.
Battle of Britain Air Show była dwudniową imprezą, organizacyjnie bardzo podobną do „Flying Legends”. Program imprezy był identyczny dla obydwu dni. Około godziny 8 otwarcie bramek. Pierwszego dnia dojechaliśmy dopiero po 10, ale jeszcze udało się znaleźć w miarę dobre stanowisko. Za to drugiego dnia mieliśmy już okazję uczestniczyć w tradycyjnym porannym wyścigu do najlepszych miejscówek. Jak już oznaczyliśmy zdobyty teren krzesełkami, to można było spokojnie zacząć zwiedzać hangary Imperial War Museum (a jest co zwiedzać). Oczywiście pobuszowaliśmy też wśród niezliczonych stoisk z ubraniami, zegarkami, obrazami i innymi zupełnie niepotrzebnymi rzeczami z lotniczym charakterem. Przezornie nie brałem za dużo gotówki, a na szczęście nie wszędzie jeszcze da się płacić kartą. O 10 otwierają Flight Line Walk, gdzie za dodatkową opłatą można pospacerować wśród samolotów, które wezmą udział w pokazach. Moc naziemnych atrakcji sprawia, że nawet się nie zorientujesz jak zrobi się godzina 13, o której zaczynają się pokazy.
A jak przebiegają pokazy w locie?
To tak w skrócie…
Pierwszy punkt programu, to występ RAF Falcons Team – spadochronowego zespołu pokazowego Królewskich Sił Powietrznych. Zanim jednak spadochroniarze pojawią się na niebie, z lotniska podrywa się 6 Hurricane’ów… Wkrótce wysoko na niebie pojawia się samolot ze skoczkami na pokładzie i po chwili 9 niebiesko-biało-czerwonych czasz z napisem „RAF” rozpoczyna powietrzny balet. Nie jest to typowy pokaz spadochronowy, gdzie każdy leci w swoją stronę, ale odpowiednio zaplanowany układ kliku wspólnych manewrów, dodatkowo wzbogacony świecami dymnymi. Wygląda to całkiem efektownie. Gdy spadochroniarze dostają zasłużone brawa, nad lotniskiem pojawia się wspomniana wcześniej szóstka Hurricane’ow. Jak by nie patrzeć, jest to historyczna chwila, bo po raz pierwszy od czasów II wojny światowej we wspólnej formacji leci 6 samolotów tego typu. Samoloty po kilku defiladowych przelotach  przechodzą do „tail chase”, czyli czegoś w rodzaju powietrznej gonitwy, w której samoloty ustawiają się gęsiego i każdy „goni” swojego poprzednika . W tym czasie komentator nawiązuje do wydarzeń z września 1940 roku, gdy z Duxford do obrony Londynu startowały dywizjony wyposażone w Hurricane’y, w tym nasz 302 oraz czeski 310. Samoloty kolejno lądują po czym kołują na stojanki. W Duxford linia publiczności ustawiona jest wzdłuż drogi kołowania, więc kołujące samoloty mamy „na wyciągnięcie ręki”. To też duży plus tego miejsca.
Pokazy trwają nieprzerwanie przez około 4 godzin. Kolejne samoloty startują jeszcze w trakcie występu poprzedników. Podobnie z lądowaniami. Nie ma czasu na nudę. Nie będę tu opisywał każdego pokazu. Wymienię tylko co jeszcze latało i skupię się na tym, co mi najbardziej wryło się w pamięć. No to po kolei. Z Coningsby przyleciał Lancaster w eskorcie Hurricane’a i Spitfire’a z Battle of Britain Memorial Flight (BBMF). Nie lądowali i po pokazie wrócili do swojej bazy. Po nich w powietrzu mogliśmy zobaczyć grypę Tiger 9 latającą na 9 dwupłatowych Tiger Moth’ach, samotnego P40C, Buchona i dwa Jaki-3, latającą na replikach samolotów z I wojny światowej grupę Great War Display Team, dwa przedwojenne myśliwce Hawkera – Nimroda i Fury’ego, Blenheima z Gladiatorem i Lysanderem, Miga-15 UTI i dwa de Havilland Vampire z Norwegian Air Force Historical Squadron, Seafire’ a z Corsairem, Bearcata z Sea Furym, Catalinę z Wildcatem, dwie Dakoty w „inwazyjnym” malowaniu, B-17 „Sally B”, dwa Mustangi i w sumie jeszcze 15 Spitfire’ów. Podobnie jak podczas Flying Legends pokazy kończył grupowy przelot samolotów. Tutaj jednak mieliśmy nie jedną, a dwie duże formacje. Zaczynały Spifire’y. Najpierw wystartował Mk. XIV, który jako „Joker” „zabawiał publiczność” akrobacjami gdy kolejne 12 Spitów (w tym Seafire wspomniany wcześniej) formowało szyk. Spitfire’y pogrupowane w trzysamolotowe klucze wykonały najpierw przelot w układzie: prowadząca trójka, dwie kolejne po bokach i czwarta z tyłu. Do tej ostatniej trójki dołączył Joker po pierwszym przelocie formacji, po czym samoloty przegrupowały się do układu kluczy jeden za drugim. Kolejny przelot, a po nim Spitfire’y, dzielą się na dwa ugrupowania po 6 i 7 samolotów. Rozpoczyna się gonitwa 13 samolotów. 6 Spitów lata po południowej stronie lotniska, 7 po północnej. Co jakiś czas samoloty z obydwu grup spotykają się nad lotniskiem podczas niskiego przelotu. Pozornie wygląda to na jeden wielki chaos, ale jak się na spokojnie przyjrzymy, to widać że piloci zachowują właściwe separacje, a obydwa ugrupowania nie przekraczają osi pasa startowego, nie przecinając sobie tym samy drogi. Wymogi bezpieczeństwa są zachowane. Gdy Spitfire’y jeszcze latają, z lotniska podrywa się kolejna trójka samolotów tego typu, 5 Hurricane’ów, Blenheim i Gladiator. Wkrótce samoloty tworzą formację prowadzoną przez Blenheima w obstawie trójki Spitfire’ów Mk I, za nimi leci 5 Hurricane’ów w dwóch kluczach po 3 i 2 samoloty i na końcu samotny Gladiator. Gdy formacje przelatują nad lotniskiem w głośnikach odtwarzana jest przemowa Churchila z pamiętnym „Never in the field of human conflict was so much owed by so many to so few”.
Tak to mniej więcej wyglądało. Jak już pisałem obydwa dni mają identyczny program, co jednak nie znaczy, że było tak samo. Pierwszego dnia, podczas dołączania do B-17 „otarły się o siebie” dwa Mustangi. Było to daleko i nie znam szczegółów. Samoloty były w zakręcie po zachodniej stronie lotniska i widziałem jak w pewnym momencie jeden z Mustangów wyraźnie obniża lot i nie leci już za bombowcem. Drugi dołączył do „Sally B”, gdy ta zbliżała się do lotniska, ale w pewnym momencie skręcił i odleciał na zachód. Wyglądało to jakby poleciał na poszukiwanie kolegi. Wiedziałem, że coś jest nie tak. Po chwili, od zachodu, bardzo nisko nad polami nadleciał Mustang „Miss Helen” i wylądował z prostej, z wiatrem. Drugi wszedł w krąg i również wylądował. Wszystko skończyło się szczęśliwie, ale następnego dnia Mustangi nie pojawiły się nawet na statyce. Z powodu problemów technicznych każdego dnia z końcowego pokazu wypadał również jeden z Hurricane’ów i stąd właśnie „tylko” piątka tych samolotów pojawiała się na popołudniowym niebie. Z kolei w drugim dniu z powodu silnego bocznego wiatru nie oglądaliśmy również w locie dwupłatowców Hawkera, Lysandera i Gladiatora. Ostatecznie Gladiator wystartował do końcowego przelotu w formacji, ale start wykonany był prawie w poprzek lotniska. W niedzielę nie przyleciał też Spitfire z BBMF. Wszystkie te problemy nie miały jednak praktycznie żadnego wpływu na przebieg i atrakcyjność pokazów i podejrzewam, że większość widzów nawet nie zwróciła na nie uwagi.
Podsumowując, impreza bardzo udana. Jeżeli kolejne edycje też tak będą przebiegały, to warto się zastanowić, czy na stałe nie umieścić ich w planie imprez na kolejne lata.
Lucjan „Acroluc” Fizia