Szukaj

W KRAINIE JANNE ANDERSSONA, CZYLI A2A PO SZWEDZKU (Szwecja, ESKD)

Ponownie w Västerås. Nawigacja prowadzi nas do muzeum, gdy tuż nad nami, nad skrzyżowaniem przelatuje znajomy P-51D Jana Anderssona! Niezamierzone, acz piękne powitanie. Morda się śmieje na kolejną przygodę. Przyjeżdżamy do muzeum. W środku nie znajdujemy nikogo. Spokojnie i cicho jak nigdy. Potężny, ponad 100-letni drewniany hangar wypełniony tylko leciwymi konstrukcjami. W tej ciszy tym bardziej słychać każdą opowieść, każdej z tych maszyn o ich podniebnych przygodach. Byłoby prościej gdyby nie opowiadały tego po szwedzku ;) Tymczasem pod hangar podkołowuje Janne. Pojawia się też jego ekipa. Witaj przyjacielu i ponownie dziękuję za zaproszenie do Szwecji! Plan jest taki, a przynajmniej do tej pory był, że pakujemy się do jego nowego nabytku, czyli pięknej acz leciwej DC-3 Dakoty „Kongo Queen”, która dumnie stoi przed hangarem i lecimy do Dala-Järna na pokazowy weekend. Tymczasem okazuje się, że póki co warunki pogodowe nie pozwalają na lot, gdyż w połowie trasy do Dala-Järna pułap chmur jest niższy niż wysokość okolicznych pagórków, co zmusiłoby nas do lotu bez widoczności ziemi, a na taki lot DC-3 nie ma zgody. Decyzja ma zapaść do godziny 15.00. Mamy zatem dużo czasu. Towarzystwo rozsiadło się w hangarze w miejscu do odpoczynku. Nie po to jednak tu przyjechaliśmy, by siedzieć ze wszystkimi przy stole i rozmawiać. Jest ładne światełko, mam ze sobą wspaniałą modelkę i niebanalne tło w postaci stojącej przed hangarem potężnej Dakoty. Trzeba te punkty połączyć. Może później nie będzie takiej okazji? Proszę Ewę, by założyła tę czerwoną spódnicę, gorset i wzięła czerwony tiul. Po chwili, ku zdziwieniu wszystkich, zaczynamy zabawę w sesję. Niech Janne widzi, że zaprosił fotografa z modelką, a nie tylko ludzi, którzy chętnie z nim posiedzą i bezproduktywnie pogadają o wszystkim i niczym. Sesja niestety bez lamp i bez blendy, ale za to z fantazją. Pomysły powstają jeden za drugim. Nie jest łatwo, gdyż przy samolocie kręci się też jakaś ekipa. No właśnie, robienie zdjęć dość konkretnie uśpiło moją czujność. Nawet przez chwilę nie pomyślałem, że oni mogą przygotowywać Kongo Queen do lotu! Nie minęło 10 minut, gdy jeden z nich (sam Åke Jansson) pyta się nas czy my przypadkiem nie mamy z nimi lecieć do Dala-Järna? Odpowiadam, że i owszem. No to pospieszcie się, bo startujemy za dwie minuty! Jak to za dwie minuty? Rozglądam się za Janne, by poprosić o przynajmniej 15 minut celem przebrania się, przepakowania rzeczy z samochodu, przygotowania sprzętu, gdy widzę, że on już siedzi gotowy do lotu w swoim P-51D! Od tej sekundy wszystko toczy się błyskawicznie. Ewa przebieranie, ja przerzucanie naszych bagaży do Dakoty i przygotowywanie sprzętu, gdyż to nie będzie zwykły lot, ale lot połączony z sesją air-to-air i to z pokładu DC-3! Ale jazda. Dwie minuty i już siedzimy w środku i kołujemy na pas. Co za emocje! A jaki ładny jest ten samolot też i w środku! Duże wygodne fotele, wszystko stare, ale pięknie zadbane. Tylko my dwoje w całej kabinie pasażerskiej! Nagle silniki przechodzą na zakres startowy. Moje zmysły wariują od tego niesamowitego, tak klasycznie pięknego dźwięku! Powoli rozpędzamy się po pasie, coraz szybciej i szybciej, by majestatycznie oderwać się od ziemi. To się dzieje naprawdę! Lot samolotem zbudowanym w bodajże 1943 roku to niesamowite przeżycie. Tuż za oknem potężne, cudnie grające silniki i te wielkie błyszczące skrzydła odbijające promienie słoneczne i ciężko pracujące w strugach powietrza. Panuje piękna pogoda z błękitnym niebem okraszonym tu i ówdzie białymi chmurkami. Niesamowita chwila. Nie ma jednak za dużo czasu na rozkoszowanie się samym lotem, gdyż mamy do wykonania poważne zadanie. Zmieniam ustawienia aparatów, które jeszcze kilka minut temu fotografowały magiczne sceny z Ewą i z DC-3 w tle, by już za moment te same aparaty fotografowały z pokładu tegoż samego DC-3 kolejną modelkę tego dnia – P-51D. Wszystko od momentu przyjazdu do Västerås dzieje się masakrycznie szybko. Technik samolotu pomaga mi poskładać fotele tak, by było dojście do okien ewakuacyjnych. Problem z tymi oknami polega na tym, że nie można ich całkowicie zdjąć, a jedynie odchylić, i to na zewnątrz. Do tego nie ma przy nich żadnej podpórki. Proszę zatem Ewę, żeby mi w tym temacie pomogła, gdyż już w oddali widzę zbliżającą się do nas sylwetkę Mustanga. Warunki do fotografowania straszne. Biedna Ewa trzyma ręką okno, a ja próbuję robić zdjęcia między jej ręką, a oknem i to w pędzących strugach powietrza, które nie tylko szarpią skórę na Ewy przedramieniu, ale jeszcze nieźle rzucają moim aparatem. Chwilami ciężko jest w ogóle uchwycić P-51D w kadrze. Zabawa na całego, gdyż muszę przecież robić zdjęcia na długim czasie ekspozycji. Szybko orientuję się, że dopiero 1/80 całkowicie rozmywa śmigło. Niezły hardcore w tych warunkach. Żeby było jeszcze ciekawiej, samolotem dość konkretnie rzuca. Lecimy stosunkowo nisko, słoneczko świeci, więc termika jest potężna. Janne podlatuje raz z jednej raz z drugiej strony. Co skutkuje naszym przewalaniem się z lewa na prawo i z powrotem. Nie ma szansy na normalne przechodzenie. Do tego Mustang wykonuje co chwilę jakieś odejścia, zwroty, które przy tych czasach otwarcia migawki i warunkach do fotografowania nie mają prawa wyjść ostre zdjęcia. Mimo wszystko walczymy nieprzerwanie. Nie ma czasu na podziwianie okolicy. W wizjerze aparatu i kątem oka widzę jednak, że lecimy nad naprawdę piękną okolicą. Lasy, pochowane w nich mniejsze i większe jeziora, pagórki. Jest pięknie. Po około 40 minutach sesji widzę, że Ewa robi się coraz bardziej blada. Bidulka nieźle dostaje w kość. Co innego jest lecieć siedząc wygodnie w fotelu w kierunku lotu, a co innego walczyć z oknem ewakuacyjnym siedząc na tak niestabilnym podłożu i do tego bokiem do kierunku lotu. Na szczęście w kieszeniach w fotelach znajdują się papierowe torebki. Technik zauważył nasz problem i od tej chwili on stara się trzymać okno. Wytrzymuje tylko 5 minut! Najlepszy dowód na wyczyn Ewy. Od tej chwili zostaję sam na froncie. Trzymanie okna jedną ręką i robienie zdjęć dwoma aparatami z obiektywami o zmiennej ogniskowej – bajka :) Na szczęście po kilku chwilach technik informuje nas, że za chwilę będziemy schodzić do lądowania. Janne odlatuje. Koniec sesji. Siadamy w fotelach i zapinamy pasy. Przede mną siedzi wymęczona Ewa, której w tym momencie nikt by nie przekonał, że cudownie jest lecieć poczciwą DC-3. Ja jestem konkretnie oszołomiony. Nie ukrywam, że i w moim błędniku trwa niezłe zamieszanie. Jestem ciekaw czy mam jakiekolwiek ostre zdjęcia. Nie mam siły ich teraz przeglądać. To co mam zapisane na karcie będzie na niej też i za pół godziny. Nic już nie poprawię, nie zmienię. Rozkoszuję się ostatnimi chwilami lotu w Kongo Queen. Ilu takich jak ja tu siedziało przede mną? Jakąż potężną historię musi mieć ta konstrukcja? Lądujemy w Dala-Järna. Sławek „hesja” Krajniewski

MAZURY AIR SHOW 2018

Gdyby tak podsumować tegoroczne Mazury AirShow 2018, to można by je streścić słowami piosenki: "Błękit jeziora dokoła, a tam w oddali gdzieś las. Słońce i przestrzeń nas woła, tutaj więc spędź wolny czas. Hej, Mazury, jak wy cudne! Gdzie jest taki drugi kraj!". No powiedzcie sami, czy gdzieś tak na pokazach lotniczych pachnie tak lasem, jeziorem, wolnością i przestrzenią? A przy tym możliwość ochłody w wodach Niegocina, albo rozłożenie się na kocyku na plaży... ech... Wszystko to przy obserwacji tych co skaczą i pływają, a dodatkowo co latają, to miły dla oka relaks, o którym niedługo przeczytacie w relacjach wypoczętego reportera AirAction :)

BRAY AIR DISPLAY (Irlandia, Bray)

Lipcowe pokazy lotnicze w Bray to nie lada gratka dla irlandzkiej publiczności. 13 już edycja tej imprezy zyskała taką popularność, że nawet ciemne chmury nie powstrzymują przyjeżdżających tu tłumów. Atrakcyjności tego przedsięwzięcia - całkowicie darmowego - dodaje świetna lokalizacja. Bowiem pokazy możemy oglądać z lądu - szerokiej, kamienistej plaży, z wody - coś extra dla właścicieli jachtów, których w Irlandii nie brakuje i z góry - dla tych, co większą siłę mają w nogach, bo trzeba się trochę wspinać na klifowe wzniesienie z panoramą na miasteczko i morze. To właśnie tu samoloty przelatują na wysokości naszych oczu. Czy to nie brzmi jak idealne miejsce? Idealnie by było, gdyby nie pogoda, która usilnie chciała pokrzyżować plany. Ostatecznie z lekką obsuwą, ale już na sucho wszystko ruszyło z kopyta. No - może z silnika. Bray Air Display, w tym roku, jak co roku miało bogaty repertuar. Ekipy z Irlandii miały piękne towarzystwo między innymi z Wielkiej Brytanii, Jordanii, Francji, Szwecji. Przedstawienie rozpoczęte zostało przez tegoroczną gwiazdę pokazów czyli Messerschmitta 109. Jest to oryginalna maszyna z roku 1950, która przelatała w służbie 15 lat. 2 lata po przejściu na emeryturę zagrała w filmie Guya Hamiltona „Bitwa o Anglię”. W Bray do ME109 dołączył jedyny latający na wyspach Mustang TF-51D z 1945 roku. Przeprowadzili oni symulowaną bitwę nad głowami zgromadzonych na plaży widzów. Zaraz po nich na niebie pojawił się szwedzki myśliwiec szturmowy Saab JA 37 Viggen. Tyle możliwości zaprezentowania się, jednak tym razem odległość była barierą ciężką do pokonania. Swój przelot miał zdecydowanie zbyt daleko dla oka. Nie musieliśmy długo czekać na wielkie wow. Pochmurne irlandzkie niebo przecięły czerwone strzały w swoim 11 występie na zielonej wyspie. Aplauz zebrały jak zwykle największy, a piękne trzykolorowe smugi nareszcie dodały koloru pokazom. Na niebie zaprezentowały się również maszyny pasażerskie takie jak Douglas DC-3 z pierwszej połowy XX wieku oraz jedna z najpopularniejszych maszyn Airbus A321. Oba modele w barwach Aer Lingusa – irlandzkiego przewoźnika. Irlandzka publiczność, irlandzkie barwy – wszystko zagrało jak należy. Wizytówka Jordańskiego króla Husseina Bin Talala „Royal Jordanian Falcons” w swoim precyzyjnym i profesjonalnym przelocie czterech Extra-300 L, po raz trzeci zachwyciła zebranych. Kolejna zagraniczna czwórka – Patrouille Groupe Tranchant, tym razem z Francji już na odmiennych maszynach Fouga CM.170 Magister również pokazała klasę jak poprzednicy. A wisienką na torcie w ich dynamicznym pokazie były smugi w kolorach Irlandzkiej flagi. W tym roku na swoje 75 urodziny zaszczyciła nas swoją obecnością „Catalina” latająca łódź, która od 1943 roku latała dla kanadyjskich sił powietrznych. Irish Air Corps w tym roku zaprezentowało się w licznym składzie. Dwie Casy - CN-235 latające w ciasnym szyku, cztery Pilatusy - PC-9M, które na co dzień latają jako maszyny treningowe. Kolejno dwa śmigłowce wielozadaniowe AgustaWestland AW139 i Eurocopter EC135P2 w trakcie swojego przelotu pokazały jak wyglądają akcje gaśnicze z powietrza. Najbardziej rozpoznawalny śmigłowiec w Irlandii Sikorsky S-92 zaprezentował jak wygląda akcja ratownicza na wodzie. Jak zwykle niezawodny okazał się Rich Goodwin w swoim silnie zmodyfikowanym Pitts Special S2S. Jego akrobacje skutecznie podnosiły ciśnienie widzom. W show uczestniczyli również Eddie Goggins z fundacji „Make a Wish” w swoim CAP 232 i Gerry Humphrey z jego Vans RV7 „Latającą krową”. Z północnej Walii przyleciały do nas również dwa Strikemastery z Strikemaster Flying Club (SFC). Air show zakończyła lokalna grupa spadochronowa. Jedyne czego możemy sobie życzyć w przyszłym roku to… lepsza pogoda. Jakub "Qba" Kupczyk

BRAY – AIR DISPLAY 2018

W ostatni weekend lipca na południe od stolicy Irlandii, odbyły się 13 coroczne pokazy lotnicze Bray – Air Display. Na niebie podziwiać mogliśmy między innymi maszyny z przełomu lat 30. -40. ubiegłego stulecia jak Messerschmitta 109 i Mustanga TF-51D. Następnie pochmurne irlandzkie niebo przecięły Czerwone Strzały w swoim 11 występie na zielonej wyspie. „Naszych” również nie mogło zabraknąć – patrolującego przybrzeżne wody S-92 Sikorsky oraz wojskowych Pilatusów PC-9M. A to wszystko w pięknej scenerii nadmorskiej promenady ze stolicą w tle. Do Pełnej relacji zapraszamy już niebawem.

FOYNES AIR SHOW 2018

Ostatni weekend lipca w Irlandii to nie tylko słynne Bray - Air Display. Przenieśmy się więc na zachód Irlandii. FoynesAir Show świętowało swoją piątą rocznicę z przytupem. Program rozpoczął szwedzki Viggen SE-DXO, z przerwami na krótki oddech, zza otaczającej urokliwe miasteczko Foynes góry, wyleciały dwie CASA CN 235, które patrolują na co dzień wody przybrzeżne Irlandii. Nie mogło również zabraknąć uwielbianego przez widownię byłego pilota RAF-u Richarda Goodwina w specjalnie przygotowanym na pokazy lotnicze dwupłatowcu Pitts S2S. Międzynarodowego charakteru dodał również zespół akrobatyczny z Francji Patrouille Tranchant z maszynami Fouga CM-170 Magister. Tłem dla całej imprezy było miasteczko, które zapisało się w historii lotnictwa w czasie II WŚ. Więcej w relacji już niebawem.

IV PODKARPACKIE POKAZY LOTNICZE

W ostatnią sobotę lipca w Mielcu odbyła się IV edycja Podkarpackich Pokazów Lotniczych. Program rozpoczął się od prezentacji w locie samolotu Fieseler Fi-156 ”Storch”, później mogliśmy zobaczyć w locie między innymi : CSS-13, Piper Cub L-4H,RWD-5R, Jak-18 i oczywiście samolot, który był produkowany przez wiele lat w mieleckich zakładach lotniczych (powstało tu prawie 12 000, a ostatnie cztery sztuki w 2002r. ) czyli An-2. Popularny „Antek” to jeden z wielu samolotów które można było zobaczyć na mieleckim niebie historycznie związanych z PZL Mielec. Oprócz wspomnianego tu „Antka” obserwowaliśmy PZL M-28 „Bryza”, którego pilot zademonstrował możliwości tego płatowca oraz TS-11 Iskra z Fundacji Biało-Czerwone Skrzydła. Nie zabrakło oczywiście pary „Dromaderów”, które dały efektowny pokaz zrzutu środków gaśniczych. Jedną z gwiazd tegorocznych pokazów był łotewski zespół „Baltic Bees”, który tego dnia wykonywał pokazy dwa razy, a licznie zgromadzona publiczność gromko oklaskiwała podniebne akrobacje łotewskich „Pszczółek”. Oczywiście Łotysze to nie jedyny zespół akrobacyjny jaki widzieliśmy. „Celfast Flying Team”, „FireBirds” to dwa kolejne zespoły, które zaprezentowały się na tegorocznych pokazach. Maciej Pospieszyński, Mateusz Strama i Artur Kielak to piloci których nazwiska pasjonatom lotnictwa nie trzeba przybliżać. W sobotę każdy z nich pokazał co można „wycisnąć’ z samolotu, który był przez nich pilotowany. Szczególne pokaz akrobacji w wykonaniu Artura Kielaka wzbudził - jak zawsze – zachwyt zgromadzonej publiczności. Niewątpliwą atrakcją tego dnia był pokaz F-16 Tiger Demo Team Poland, nawiasem mówiąc był to powrót na mieleckie niebo po 21 latach. Kapitan Dominik "Zippity" Duda zaprezentował nowy program pokazowy, który obfitował w to co lubimy najbardziej – flary. Na pewno na długo zapadnie widzom w pamięci element pokazu „Slow pass” z flarami, który moim zdaniem jest najefektowniejszym elementem nowego programu. Do zobaczenia w przyszłym roku!

BIAS 2018 NA 100-LECIE ZJEDNOCZENIA RUMUNII

Bukaresztański BIAS (Bucharest International Air Show) to renomowana impreza z gwarantowaną obecnością SPFL na pokładzie. Tegoroczne wydanie, jako że jubileuszowe, z okazji 100-lecia zjednoczenia Rumunii, zapowiadało się nadzwyczajnie, ale... trochę zawiodło. Było wszystko co zwykle na BIASie jest - flary o zachodzie słońca, gęsty program, wyjątkowe zaangażowanie Aeroklubu Rumunii, Jurgis Kairys, Air Bandits, Turkish Stars, ale odgrodzono nas od linii pokazów podwójnym płotem i, co najważniejsze, zabrakło głównej atrakcji czyli rumuńskiego MiGa-21 Lancer. To bezpośredni efekt utraty jednego z nich w niedawnej katastrofie, a i pewnie Rumuni zachwycili się swoimi F-16 kosztem Lancera właśnie. W zamian swój debiut na BIAS zaliczyły nasze Biało-Czerwone Iskry. Dwukrotnie w ciągu dnia wyjątkowo dobry pokaz dał rolniczy Kamov Ka-26 a Red Bullsi dokończyli dzieła. W sumie impreza na dużym plusie, gdyby jeszcze tylko pojawił się Lancer, do którego wszyscy nieustannie wzdychali...

IV PODKARPACKIE POKAZY LOTNICZE (Polska, EPML)

W ostatnią sobotę lipca w Mielcu odbyła się IV  edycja Podkarpackich Pokazów Lotniczych. Program rozpoczął się od prezentacji w locie samolotu Fieseler Fi-156 ”Storch”,  później mogliśmy zobaczyć w locie  między innymi : CSS-13,  Piper Cub L-4H,RWD-5R, Jak-18  i oczywiście samolot, który był  produkowany przez wiele lat w mieleckich zakładach lotniczych (powstało tu prawie 12 000, a ostatnie cztery sztuki w 2002r. ) czyli An-2. Popularny „Antek”  to jeden z wielu samolotów które można było zobaczyć na mieleckim niebie  historycznie związanych z PZL Mielec. Oprócz wspomnianego tu „Antka” obserwowaliśmy PZL M-28 „Bryza”, którego pilot zademonstrował możliwości tego płatowca oraz TS-11 Iskra z Fundacji Biało Czerwone Skrzydła. Nie zabrakło oczywiście pary „Dromaderów”, które dały efektowny  pokaz zrzutu środków gaśniczych. Jedną z gwiazd tegorocznych pokazów był łotewski zespół „Baltic Bees”, który tego dnia wykonywał pokazy dwa razy, a licznie zgromadzona publiczność gromko oklaskiwała podniebne akrobacje łotewskich „Pszczółek”. Oczywiście Łotysze to nie jedyny zespół akrobacyjny jaki widzieliśmy. „Celfast Flying Team”, „FireBirds” to dwa kolejne zespoły, które zaprezentowały się na tegorocznych pokazach. Maciej Pospieszyński, Mateusz Strama i Artur Kielak to piloci których nazwiska pasjonatom lotnictwa nie trzeba przybliżać. W sobotę każdy z nich pokazał co można „wycisnąć’ z samolotu, który był przez nich pilotowany. Szczególne pokaz akrobacji w wykonaniu Artura Kielaka wzbudził - jak zawsze – zachwyt zgromadzonej  publiczności. Niewątpliwą atrakcją tego dnia był pokaz F-16 Tiger Demo Team Poland, nawiasem mówiąc był to powrót na mieleckie niebo po 21 latach. Kapitan Dominik "Zippity" Duda zaprezentował nowy program pokazowy, który obfitował w to co lubimy najbardziej – flary. Na pewno na długo zapadnie widzom w pamięci element pokazu „Slow pass” z flarami, który moim zdaniem jest najefektowniejszym elementem nowego programu. Do zobaczenia w przyszłym roku Piotr "pepic" Tomczyk

PIKNIK LOTNICZY ŁOSOSINA 2018

Przed górami za lasami w dolinie kwitnącej jabłoni Firebirds i Łukasz Czepiela piknik w Łososinie urozmaicili i piknie to zrobili. Zagościły w Łososinie Mi-24 czadu dodając swym pokazem dynamicznym wraz z Czepielą. Z przyczyn wiadomych, zapowiadany MiG-29 nie wykonał ewolucji w powietrzu, co nie zniechęciło przybyłych pasjonatów lotnictwa do udziału w tym wydarzeniu. Piknik kameralny, bez reklamy w mediach, ale udany - pogoda była zdecydowanie najmocniejszą stroną! Szersza relacja, pojawi się wkrótce.

FLYING LEGENDS 2018 (Wielka Brytania, EGSU)

Co roku w lipcu jesteśmy w Duxford aby delektować się widokiem i posłuchać dźwięku maszyn z lat trzydziestych i czterdziestych poprzedniego wieku. 14 i 15 lipca 2018 roku nie mogło być inaczej. W tych dniach odbyła się kolejna edycja kultowego „Flying Legends”. Oczywiście kolejna udana. Już sama lista maszyn, które wzięły udział w pokazach powoduje szybsze bicie serca u osób zakochanych w warbirdach. Okoł 50 maszyn – 15 Spitfire’ów, 4 Hurricane’y, 4 Mustangi, 4 Buchony, 3 Corsair’y , 3 Hawki, 2 Sea Fury, Thunderbolt, Lightning, Bearcat, Wildcat, B-17, Lancaster, Mitchell, Blenhaim, 2 Dakoty, 3 Baech 18, DC-6 i Jungmann. Był też wspólny przelot najnowszego F-35 Lightning w asyście Mustanga i Spitfire’a. To tak w skrócie. A jakieś szczegóły? Jak co roku program obydwu dni pokazowych jest prawie taki sam. Od godziny 8 można zwiedzać hangary i budynki Imperial War Museum i jak ktoś jeszcze nie był to szczerze polecam. Na terenie pokazów dla amatorów lotniczych pamiątek jest kilkadziesiąt stoisk z bogatą ofertą. Nie można też nie pójść na Flight Line Walk, gdzie bliżej przyjrzymy się samolotom, które będą brały udział w pokazach. Koło samolotów kręcą się rekonstruktorzy w strojach z epoki, co dodatkowo potęguje efekt przenosin w czasie. W tym roku na Flight Line mogliśmy dodatkowo zobaczyć dwupłatowy włoski myśliwiec z II wojny światowej – Fiata CR 42. Maszyna jest odrestaurowywana do stanu lotnego i miejmy nadzieję, że za rok zobaczymy ją w powietrzu. Wszystkie wymienione wcześniej samoloty ustawiono w jednym szeregu (poza F-35 i Lancasterem, które dolatywały z innych lotnisk), więc spacer od DC-6 do B-17 zajmował trochę czasu. Z ciekawostek warto może jeszcze odnotować fakt ozdobienia samolotów Red Bulla, a konkretnie P-38 i B-25 „nowymi” godłami. Na samolotach tych czerwonego byka dosiadają w tej chwili pin-up girls. Ciekawe, czy to na stałe, czy tylko na czas Flying Legends? O 14 rozpoczynają się pokazy w locie, ale już na jakiś kwadrans przed tą godziną w powietrze wzbija się 11 Spitfire’ów, aby równo o 14 wykonać wspólny przelot. Potem formacja dzieli się na pół i rozpoczyna się powietrzna gonitwa. Chociaż w poprzednich latach wyglądało to dokładnie tak samo, widok ten na pewno szybko się nie znudzi. Nie będziemy tu może relacjonować dokładnie przebiegu pokazów, skupmy się bardziej na ciekawostkach. Na co warto zwrócić uwagę, to udział aż 3 samolotów Corsair. Kolejna „kumulacja” to 4 Buchony. Samoloty te wzięły udział w „walce powietrznej” z trzema Spitfire’ami, a wszystko działo się przy akompaniamencie muzyki z kultowego filmu „Battle of Britain”, w którym zresztą chyba wszystkie występowały. Również 4 Hurricane’y mogliśmy oglądać w powietrzu razem z Blenhaimem i dwoma Baby Spitfire, jak często określa się te samoloty w pierwszej wersji. Po kilku latach przerwy na europejskie niebo (na razie tylko angielskie) powrócił Thunderbolt i jak przed laty wystąpił w roli eskorty B-17. Mustangi tym razem zajęte były kosiakami nad lotniskiem. Każdy z wymienionych na wstępie samolotów miał swoje „5 minut” i w zasadzie każdemu należałoby poświęcić chociaż jedno zdanie. Może więc zamiast opisu wystarczą zdjęcia? A jeżeli nie to zapraszamy na Flying Legends za rok. Na pewno większość z tegorocznych uczestników tam się pojawi. Lucjan "Acroluc" Fizia
Back to Top