Ponad rok temu padła propozycja, by wyruszyć na MAKSa do Rosji. Gdzieś tam w polu, przy okazji innych pokazów, wypłynął temat jednej z największych atrakcji lotniczych. Do tej pory impreza ta kojarzyła mi się z czymś ogromnym, widowiskowym, wartym zaliczenia chociaż ten jeden raz w życiu. Z zaciekawieniem i dużą przyjemnością oglądałem zdjęcia innych fotografów, którzy byli tam już wiele razy. Myślałem sobie: „kiedyś też tam pojadę”. Nie spodziewałem się, że okazja nadarzy się tak szybko. A od kiedy na horyzoncie pojawił się napis „Wyprawa do Rosji”, nie mogłem spokojnie usiedzieć w jednym miejscu. Dodatkowym atrakcją miało być zwiedzanie samej Moskwy i okolic, ale o tym później.
Od pomysłu i planu wyjazdowego do realcji długa droga. Bardzo długa, żmudna, wymagająca ciągłego skupienia i pilnowania sytuacji, począwszy od zarezerwowania lotów, hoteli, poprzez zorganizowanie dokumentów i akredytacji fotograficznych, a na samej bezpiecznej podróży skończywszy. Sporo e-maili, telefonów, reagowania na bieżące zmiany i poprawki, odwiedzania urzędów i koorydonowania swoich planów. Bądź co bądź miałem zamiar wyfrunąć na dość dużą odległość od domu, a cała wycieczka trwać miała prawie 2 tygodnie. Nie wspomnę już o odłożeniu jakiegoś grosza na takie wakacje...
Ale się udało. Udało się wszystko podopinać, głównie dzięki ogromnej pomocy Przyjaciela. I tak oto we dwóch porwaliśmy się na żywioł.
Sama podróż przebiegła bez żadnych problemów. Wycieczka z Gdańska do Moskwy z przesiadką w Warszawie zleciała raz-dwa. Biorąc pod uwagę środek lokomocji, tylko się uśmiechałem pod nosem na myśl, ile czasu zajmowała mi zawsze podróż pociągiem z jednego końca Polski na drugi.
Po przestawieniu zegarków i zakwaterowaniu się w hotelu można było się nieco zrelaksować i odetchnąć. Przez pierwsze kilka dni zwiedzaliśmy samą Moskwę i okolice, w tym m. in. muzea, skwery, deptaki i place. W zasadzie zwykły spacer ulicami miasta był już atrakcją samą w sobie. Dość intensywnie spędzony czas, głównie pieszo oraz metrem. Samo metro (które jest przepięknie zdobione) na pewno zasługuje na oddzielny, turystyczny wpis.
Wróćmy zatem do lotnictwa. Niejaką „uwerturą” do MAKS-a było zwiedzenie muzeum w Monino, gdzie mogliśmy nacieszyć oczy wystawionymi tam eksponatami. A stoją tam takie perełki, jak Tu-144, czy wielki Mi-12, który swoimi rozmiarami budzi podziw i szacunek dla konstruktorów. Potężna maszyna w dobrym stanie. Niektóre z zachowanych tam statkow powietrznych są już w dość opłakanej kondycji, ale większość trzyma się jeszcze na własnych kołach. Duże wrażenie robi „rodzina” samolotów MiG, ustawionych w długim szeregu. Gdzieś tam w kącie można było dostrzec jednego z nich (MiG-29) w stanie agonalnym. Całość wycieczki, przy w miarę sprawnym poruszaniu się i fotografowaniu, nie powinna zająć więcej, jak 2-2,5 godziny. Warto wybrać się tam wcześnie rano, by mieć możliwość sfotografowania wszystkiego, bez udziału innych zwiedzających. W godzinach okołopołudniowych możliwości zrobienia zdjęcia bez dodatkowych gości spada drastycznie. W każdym razie - warto tam być i zobaczyć to wszystko na własne oczy.
Po zrealizowaniu pierwszych planów przyszedł czas na główną imprezę. Przenosiny do drugiego miejsca noclegowego w pobliżu terenu portu lotniczego Żukowskij miały być naszą ostatnią przeprowadzką i już spokojnie mogliśmy zająć się zdjęciami i imprezą.
W tym momencie wypadałoby przejść do samej organizacji, a ta była - oceniając moim okiem - bardzo dobra. Wiadomą rzeczą jest, że przy tak ogromnym przedsięwzięciu nie sposób uniknąć potknięć i opóźnień, ale biorąc pod uwagę skalę imprezy - można to przyjąć ze spokojem. Zapewnienie odpowiednich warunków takiej liczbie gości zasługuje mimo wszystko na wyróżnienie. Oznakowanie drogi prowadzącej na teren imprezy zaczynało się już na dworcach kolejowych. Do tego czuwali tam przygotowani wcześniej ludzie, którzy pomagali wszystkim w sprawnym przemieszczaniu się. Podróż do Moskwy na MAKS to także możliwość ujrzenia prezydenta Rosji Władimira Putina, który otwierał uroczyście całą imprezę. Imprezę zorganizowaną z dużym rozmachem. Przygotowano dla nas wszystkich transport na lotnisko i z lotniska, wszelkie udogodnienia w postaci stoisk gastronomicznych, z pamiątkami oraz punktów sanitarnych. Do pomocy włączyli się także wolontariusze, którzy mieli specjalnie oznakowane koszulki i również służyli radą i pomocą. Organizatorzy zadbali też o mobline punkty sprzedaży biletów kolejowych, by ułatwić i usprawnić podróżowanie. Zgubić można się było chyba tylko w tłumie.
Na miejscu spotkałem całe rzesze fotografów, w tym oczywiście naszych członków SPFL. Razem tworzyliśmy już naprawdę sporą grupę wycieczkową, a prezentowany materiał fotograficzny może być tego dowodem. Przyjemnie było spotkać swoich tak daleko od ojczyzny i bawić się wspólnie na tej samej imprezie. Widok znanych mi twarzy dostarczył mi energii, której tak potrzebowałem.
Cały teren imprezy podzielony został na część targową z pawilonami (wręcz hangarami) firm, prezentujących technologie wykorzystywane w lotnictwie, oraz część wystawową z samolotami odrzutowymi, transportowymi, helikopterami, a także dronami. Można było ujrzeć z bliska najnowocześniejszą maszynę Su-57, zaprezentowaną na bardzo atrakcyjnym stanowisku. Do tego samolot Su-47 Berkut, który miałem nadzieję wreszcie zobaczyć na własne oczy. Wielki jest, no i ocywiście w jedynym słusznym (czarnym) kolorze. Równie okazałymi maszynami były dwa rywalizujące projekty: M-4 z zakładów Miasiczewa, z ogromnym „jajem” na kadłubie oraz Tu-95 - Tupolewa. Rosjanie budują naprawdę ogromne maszyny, przy których można się poczuć nieswojo. Wystawa statyczna rozciągała się aż po horyzont, a przynajmniej takie miałem wrażenie. Zmęczenie nóg po całodniowym zwiedzaniu i fotografowaniu uświadomiło mi, ile kroków mnie to kosztowało. Pogoda dopisała, nie było burz, ani innych nieprzyjemnych zjawisk, które mogłyby zniweczyć plany lotów. Wszystko przebiegało dość sprawnie i nic nie zapowiadało, że miało się to zmienić. Małym zgrzytem okazało się kupowanie i wydawanie wejściówek na specjalną platformę fotograficzną. Natłok ludzi i małe zamieszanie organizacyjnie spowodowały prawie 3-godzinne opóźnienie. Nie złamało to ducha SPFL, którego członkowie wygodnie się rozsiedli na trawniku pod budynkiem, w oczekiwaniu aż sprawy papierkowe ruszą do przodu. Można by rzec, że ci szczęściarze przed drzwiami mieli tam już swojego rodzaju mini-piknik z pogaduchami. Po rozwiązaniu problemu, reszta przebiegała już sprawnie. Sporo było także służb mundurowych pilnujących porządku i bezpieczeństwa. Zwiedzenie całego obszaru na ziemi zajęło mi prawie cały dzień, a i to wątpię, czy wszystko dokładnie obejrzałem.
Za to na niebie działo się sporo. Dla mnie, jako zupełnego „świeżaka” na tej imprezie, wszystko miało znaczenie, choć taki zespół jak Baltic Bees widziałem już wcześniej przy okazji innych imprez. Nie zmienia to faktu, że ponownie dali popis umiejęności na niebie. Równie dobrze zaprezentowały się „Jerzyki”, czyli grupa odrzutowców MiG-29, w pięknym, biało czerwonym malowaniu z niebieską sylwetką wspomnianego ptaszka, którego wizerunki odzabiały spód każdego samolotu. Ciemne maszyny z jasnymi oznaczeniami to z kolei wizytówka grupy Russ, choć miejscami przypominali mi Frecce Tricolori oraz wspomniane wyżej Pszczoły; latają też takimi samymi samolotami, jak drugi ze wspomnianych zespołów. Bardzo ładnie zaprezentowała się litewska grupa ANBO, pokazując naprawdę bogaty program i różnorodne układy na niebie. Całości dopełniał bardzo żywy i entuzjastyczny głos komentatora. Ciekawym i niespodziewanym dodatkiem był przelot grupy wykonującej na niebie napis "MAKS 2019" w postaci dymów. Wyszło im to doskonale i bardzo równo.
Pokazy solistów oraz duetów były wręcz oszałamiające: największą gwiazdą była dla mnie para samolotów Su-30SM oraz solista w Su-57. Piloci tych maszyn używają ich zupełnie nie uznając praw fizyki; popisy tego ostatniego można obejrzeć na Youtube. Manerwy, które wykonywali na niebie zwyczajnie nie mieściły mi się w głowie. Widziałem, ale nie wierzyłem. Słabo się robiło od samego patrzenia i myślenia, jak duże przeciążenia musiały na nich działać przy takich ewolucjach. Nie mniejszy błysk w oku powodowały loty helikopterów, a zwłaszcza Ka-52 „Aligatora”, z którego wręcz tryskały fontanny flar. Fantastyczny widok i kolejna akcja dla fotografów. Loty takich zasłużonych staruszków, jak chociażby MiG-15 także powodowały szybsze bicie serca. Efektowne, srebrne malowanie z czerwonymi akcentami na pewno może się podobać. W największe zdumienie wprawiły mnie jednak pokazy lotów samolotami pasażerskimi. Nie sądziłem, że można tak gwałtownie manewrować takimi maszynami. Piloci, jak się zdaje, wycisnęli z nich, co tylko się dało.
Oddzielną atrakcją, na którą wszyscy czekali z zapartym tchem, był zrzut wody w barwach narodowych Rosji. Przepiękne widowisko z udziałem rosyjskiej łodzi latającej Be-200ES, wzbudzającej zachwyt oglądających. Nie ukrywam, że i na mnie zadziałało to tak, jak należało. Pogoda była słoneczna, toteż kolory były żywe i intensywne. Udało mi się także sfotografować całą sekwencję, więc mogę powiedzieć, że plan wykonałem i jestem usatysfakcjonowany.
Każdy dzień minimalnie różnił się od poprzedniego programem, dzięki czemu korzyści były podwójne: można było poprawić nieudane ujęcia podczas ponownych lotów tych samych pilotów oraz obserwować pokazy następnych. Tak zleciał mi prawie cały tydzień od wtorku do niedzieli. W międzyczasie udało się porozmawiać z wieloma osobami i wymienić doświadczenia. Tego punktu każdych pokazów nie sposób przecenieć.
Główna część imprezy, weekendowa, obfitowała w największe atrakcje. Huku dopalaczy nie sposób opisać, a to dzięki wykonawcom akrobacji w samolotach takich, jak: Su-35, Su-30, Su-57, MiG-29, czy Su-34. Wspaniałe widoki dla oczu i bezcenna możliwość sfotografowania tego wszystkiego działała na wyobraźnię i na dobre samopoczucie. W sobotę byłem wśród szczęśliwców, którym udało się dotrzeć na specjalną platformę, dość daleko od samej widowni. Tam też samoloty wykonywały wszelkie nawroty nisko nad głowami i dało się odczuć, jak duża moc silników pozwalała im się wbijać w powietrze - platforma dosłownie trzęsła się pod nogami. Małą niedogodnością była pozycja słońca w stosunku do wykonywanych manewrów. Mocno świeciło i zdarzyć się mogło, że oko przyłożone do wizjera aparatu zostało bardzo nieprzyjemnie potraktowane podczas śledzenia lotu samolotu. Ale jeszcze ważniejszym od samych przeżyć, związanych z pokazami, był fakt przebywania w gronie zapaleńców, którzy tak samo czują, reagują i cieszą się wycieczką. Czas spędzony na tej platformie mogę śmiało wpisać do najlepszych chwil w mojej dotychczasowej historii fotograficznej.
W niedzielę, ostatni dzień imprezy, byłem już poza jej terenem, powoli szykowałem się do powrotu do domu; po drodze udało się jeszcze zwiedzić kawałek miasta oraz okręt podwodny B-396, ale to już zupełnie inna historia...
Na koniec całej wyprawy znów byliśmy niemalże w komplecie: oto na lotnisku Szeremietiewo zebrała się spora grupa znanych mi osób, w tym SPFL rzecz jasna, dzięki czemu czekanie na samolot było o wiele przyjemniejsze. A ten, jak na złość, miał opóźnienie, a niech go... No i jak łatwo się domyśleć - w efekcie do domu dotarłem jeszcze później. Jakby mało było atrakcji, to jeszcze tego brakowało na sam koniec, no ale szczęśliwie wreszcie dotarłem do siebie i wycieczkę mogłem uznać za zamkniętą.
Kończąc chciałbym bardzo podziękować Wszystkim, których udało się znów poznać lub spotkać po raz pierwszy. Naszej ekipie SPFL za wsparcie, dodatkowe żarty i dobrą zabawę oraz zwyczajnie za to, że byli i naładowali mi akumulatory pozytywną energią, że mogłem znów z Nimi przebywać w jednym miejscu i cieszyć się wspólną pasją.
Szczególne i największe podziękowania składam mojemu Przyjacielowi Moriemu za tytaniczą pracę, jaką włożył w organizację tego wyjazdu. Bez Ciebie nie dałbym sobie rady.
Sławomir „Sławol” Borysowski.