Szukaj

NOWOTARSKI PIKNIK LOTNICZY (Polska, EPNT)

W weekend 15-16 sierpnia b.r. już po raz siódmy zorganizowano na Podhalu piknik lotniczy. Gospodarzem tej imprezy lotniczej był jak co roku Aeroklub Nowy Targ. Tatry jako tło zdjęć lotniczych? Tego nie można przegapić! Do Nowego Targu przybyliśmy wcześnie rano, więc nie spotkały nas korki na kochanej przez kierowców zakopiance. Krótki spacer po strefie gastronomicznej i do roboty. Jako pierwszy zaprezentował się przed nami Uwe Zimmermann na swojej extrze 200. Mimo stosunkowo niewielkiej mocy żółty akrobat gościa z Niemiec dawał radę. Nam najbardziej podobały się niskie przeloty. Uwe kręcił jeszcze bączki na trawie, a w powietrzu już byli pasjonaci z Warszawy, czyli 3AT3. Ultralekkie maszyny miały spore problemy w trakcie pokazu, rzucało nimi bowiem niemiłosiernie. Winowajcą był bardzo silny zachodni wiatr, który w dodatku przyniósł ze sobą ciemne chmury. Warto wspomnieć, że zarówno Uwe, jak i 3AT3 wystąpili dwa razy tego dnia. Zanim jednak rozpętała się burza z piorunami, zdążyli wystąpić jeszcze wojskowi na śmigłowcach szturmowych Mi24. Stało się! Ulewa i pioruny przerwały pokazy. Przez blisko dwie godziny nic nie zapowiadało poprawy warunków. Wreszcie jednak zaczęło się coś dziać… przestało grzmieć, deszcz jakby słabnął. Kilka minut później do lotu już szykował się zlin 526 pilotowany przez słynnego Słowaka Dusana Samko. Organizator pikniku wznowił pokazy. Później na niebie mogliśmy zobaczyć cztery zliny z zespołu Retro Sky Team, które przede wszystkim prezentowały przeloty w różnych precyzyjnych formacjach. Po nich w niebo wzbiły się takie samoloty jak Jungman, Polikarpov PO-2, Jak-18 i replika RWD-5. Dostojnie i z klasą, tak prezentowały się te maszyny. Kilka minut później nad Nowym Targiem pojawiła się długo wyczekiwana Ts-11 Iskra pilotowana przez Sławomira Hetmana. Kosiak, jaki wykonał na ,,dzień dobry”, przyprawił widzów o dreszcze. Tak niskiego przelotu Iskry nad trawiastym pasem nigdy nie widziałem. Pilot w trakcie całego pokazu komentował swoje manewry. Nawet w trakcie szybkich pętli miał spokój w głosie i opanowanie. Na zakończenie wisienka na torcie, czyli rekonstrukcja historyczna Retro Sky Team. Walka powietrzna i bombardowanie, które dzięki materiałom pirotechnicznym wyglądało jak prawdziwe. Śmiem twierdzić, że to właśnie Retro Sky Team najbardziej podobał się widzom w Nowym Targu. Na minus - mało atrakcji lotniczych, błędy w programie pikniku i w liście występujących. Nie było ani Zoltana Veresa, ani Hawks of Romania, ponadto Wiedeńczyk i Stearman nie latali w niedzielę, mimo,że byli w programie. Na piknik do Nowego Targu jeżdżę co roku od kilku lat i zawsze mile go wspominam. Warto znaleźć czas w ten sierpniowy weekend i pojawić się tam już za rok. Kamil ,,Kamio” Łach

FLYGFESTEN DALA-JARNA 2015 (Szwecja, ESKD)

Lecimy. Samolot De Havilland DH.114 Heron. Jedyny na świecie latający egzemplarz tego typu. Wysokość około 1000 metrów. W dole piękny szwedzki krajobraz z tysiącami jezior, wysepek i lasów. Za sterami Jan Andersson. Obok niego – otumaniony od ilości wrażeń - ja :) Otumaniony bo dzieje się tyle, że nie nadążam! Jestem po kilku dniach mega fotografowania na lotnisku muzeum Västerås oraz po dwóch sesjach air2air z formacją Texanów i A-26. Dzisiejszy dzień od rana przebiegał w klimacie wyjazdu do oddalonego o około 200 km od Västerås lotniska Dala-Järna gdzie mają odbyć się pokazy lotnicze, do których wszyscy ostatnio trenowali. Przedsięwzięcie dość skomplikowane logistycznie bo część osób będzie rezydować w jednym miejscu, część w innym, jedne samoloty będą operować z Dala-Järna inne z Borlänge. Całe towarzystwo i pilotów i techników od rana biegało i komunikowało się oczywiście po szwedzku, z czego rozumiałem dokładnie nic. W końcu zapytałem się Janne jak to będzie ze mną, czym pojadę i z kim i dokąd dokładnie? Powiedział, że nie mam się o nic martwić, i że on się wszystkim zajmie. No i jak powiedział tak zniknął. To znaczy po kilku chwilach Daniel (prawa ręka Janne) przyszedł do mnie i zabrał moją walizkę do samochodu mówiąc, ze ja polecę na końcu z Janne. Polecę? No ok. I tak oto zostałem tylko i aż z moim plecakiem foto obserwując jak wszyscy po kolei wyjeżdżają i wylatują. W końcu ktoś zamknął wrota od tego potężnego, historycznego hangaru i nastała rzadko tu spotykana cisza. Zostałem sam. Musiało to super wyglądać z odległości. Potężny zamknięty hangar a pod jego drzwiami siedząca na betonie jakaś sierotka z plecakiem. Pozostało mi tylko czekać na bieg wydarzeń tu, samemu, na końcu świata i wierzyć, że Janne o mnie nie zapomni. Po dwóch godzinach czekania zaczynałem trochę wątpić. Bo w końcu kim ja tu jestem by o mnie pamiętano w tym całym galimatiasie? A jeżeli nawet to niby czym miałby po mnie przylecieć? Janne odstawiał Huntera do Borlänge a Texany już w Dala-Järna. Pozostało mi tylko jedno rozwiązanie, że Andreas, który wiózł Heronem ekipę do Borlänge, odda miejsce Janne za sterem a ten przyleci po mnie Heronem właśnie. No jaja jakieś. Taką niemałą czterosilnikową maszyną tylko po mnie? Tak czy siak byłoby dobrze, gdyż zostałem tu nawet bez walizki, która pojechała zwiedzać Szwecję niezależnie ode mnie. Choć tak naprawdę to cholera wie gdzie pojechała. Podczas gdy układałem sobie w głowie tę całą układankę, z oddali usłyszałem delikatny i powoli narastający pomruk silników. To Heron! Po chwili wylądował i podkołował pod hangar. Wskoczyłem do środka i z nieukrywaną radochą przywitałem się z Janne. Ten zamknął drzwi i zapytał, czy potrafię coś w temacie pilotażu. Powiedziałem, że tyle o ile i to wystarczyło by mianował mnie swoim co-pilotem :D Niestety, choć jak się później okazało stety, nie zmieściłem się z moimi nogami w kabinie na fotelu drugiego pilota. Zająłem zatem miejsce tuż za Janne i wystartowaliśmy. Była piękna pogoda. Zajęcie miejsca poza kabiną było genialnym posunięciem. Dzięki niemu mogłem biegać wszędzie i focić w każdą stronę. A było co fotografować gdyż Szwecja z lotu ptaka wygląda obłędnie. Do tego ta perspektywa świata widzianego z kabiny Herona podczas lotu w kierunku zachodzącego słońca. Masakra! Cieszyłem się jak głupi. Gdzie tam ja, jakiś nikt, z jakiegoś dalekiego kraju i to z głębokiej wioski, lecę sobie teraz sam z Janne Anderssonem - legendą nie tylko szwedzkiego lotnictwa, hen gdzieś wysoko nad północną Europą, unikatową na skalę światową maszyną, na jakieś lotnisko, na którym nie wiadomo co i kto mnie czeka :) Totalne szaleństwo! Lubię to! :) Lądowanie w Dala-Järna Hesja! Zobacz tam w dole jest Dala-Järna! Krzyczy do mnie Janne wyrywając mnie z moich przemyśleń. Ok! Zapinam pas przy okazji układając oba aparaty w pobliżu by były w gotowości do działania. Pierwszy raz w życiu lecę na pokazy lotnicze maszyną pokazową. Z reguły o tej porze siedzę na lotnisku i wypatruję przylatujących samolotów licząc na to, że pokażą coś więcej niż tylko lądowanie z prostej i będzie okazja do zrobienia fajnych fotek. Nie spodziewam się zbyt wiele po naszym przylocie. Raz, że Heron to dość duży, czterosilnikowy, pasażerski samolot dwa, że dość stary bo podejrzewam, że był wyprodukowany gdzieś w latach 60-tych, trzy, że stał dość długo nieużywany w Västerås. Lotnisko coraz bliżej. Mimo, że jesteśmy już dość nisko to nie wygląda mi to jednak na podejście do lądowania, gdyż mamy sporą prędkość. Jesteśmy już tuż nad lotniskiem i zaczyna się szaleństwo. Janne przechyla samolot na lewe skrzydło tak, że trawa nieomal muska jego końcówki a w oknach z prawej strony widzę poziom drzew sąsiadującego z lotniskiem lasu. Wooow! Nisko i ostro dość, jak na tak leciwą konstrukcję. W tej chwili jednak nie myślę o jakimś niebezpieczeństwie, ale rozkoszuję się tym co się dzieje i nagrywam komórką filmik, próbując utrzymać ją na odpowiedniej wysokości, co nie jest łatwe z powodu przeciążeń! Już wyrywamy w górę by zrobić ciasny zakręt nad miasteczkiem i wejść nad lotnisko od drugiej strony! Tym razem kosimy nad samolotami ustawionymi w jednej linii na obrzeżu lotniska. Wrażenie niesamowite! Wyprowadzenie, zakręt i ponowny nalot! Jeszcze niżej niż poprzednio?? Masakra! Tylko przez chwilę żałuję, że nie jestem teraz na lotnisku i nie fotografuję tych manewrów! Po kolejnych dwóch nalotach Janne ewidentnie przygotowuje się do lądowania. Manewr niby prosty ale nie tu. Pas startowy lotniska Dala-Järna mierzy sobie 800 metrów. To znaczy mało. Trzeba więc wylądować tuż na początku pasa. Już jesteśmy na podejściu. Już lecimy totalnie nisko nad samym lotniskiem. Już drą się ostrzeżenia o przeciągnięciu. Jeszcze chwila i… jeb! Przyziemiamy jakieś 5 metrów przed początkiem pasa :) O dziwo samolot znosi to zupełnie spokojnie. Kołujemy na nasze miejsce postoju. Wysiadamy. Jest piękny, ciepły wieczór. Zachodzi właśnie słoneczko. Na lotnisku wita nas komitet powitalny. Ktoś z obsługi lotniska dogaduje z Janne szczegóły. Słyszę, że Janne przedstawia mnie jako jego „crew”, co sprawia, że otrzymuję właśnie taki identyfikator hi hi :) Ku mojej uciesze podchodzą do mnie moi znajomi szwedzcy fotografowie, witają się i dają mi identyfikator „Photo”! Podobno dowiedzieli się, ze będę i sami z siebie mi załatwili akredytację. Strasznie to miłe. Wszyscy opowiadają o naszym przylocie, że podobno wyglądało to kosmicznie, że są mega w szoku, że Janne zaskoczył wszystkich przylatując Heronem niczym rasowym myśliwcem. Nagle czuję klepnięcie w plecy i znajomy głos, który mógł wydobyć się tylko z jednych ust. To Jurgis Kairys wita się i mówi, „hesja, to było dopiero niebezpieczne!” He He :) Zawsze Jurgisa proszę przed jego lotami, żeby nie latał zbyt niebezpiecznie i on zawsze mnie uspokaja mówiąc, że wie co robi. To jego stwierdzenie jest jednak najlepszym dowodem, że Janne nieźle zaszalał. Ja jestem w szoku. Znajduję się na można powiedzieć, końcu świata a czuję się jak wśród najlepszych przyjaciół! Już mam w ręku piwo, już stoimy i plotkujemy. Podchodzi do nas Rick van Der Graf (holenderski pilot Jak-3U), z którym znamy się od dość dawna oraz Mikael Carlson – kolejna legenda szwedzkiego lotnictwa. Plotkujemy, śmiejemy się, spijamy kolejne pifka, robię im zdjęcia ale… w głowie zaczyna rodzić się pytanie – co dalej? Janne – a gdzie ja będę spać? No i gdzie jest moja walizka? Ups… okazuje się, że nie wiadomo gdzie będę spać a walizka… no ta jest z Danielem czyli jakieś 80 km stąd i nie ma opcji by była dziś ze mną. Zapada noc. Towarzystwo powoli opuszcza lotnisko. Jadę z pilotami i technikami. Nie wiem gdzie. Lasy jakieś. Na szczęście niedaleko. W ciemnościach nocy wygląda mi to na jakiś ośrodek z kilkoma budynkami porozrzucanymi po okolicy. Wszyscy ładujemy się do tego największego budynku. Pada hasło, że o 7.00 wyjeżdżamy. A gdzie ja mam spać? Ok. – jest i miejsce dla mnie. Sala. Pięciu Szwedów już w środku siedzi przy stole. Dookoła trzy zestawy łóżek piętrowych w tym moje oczywiście na piętrze. Wszystko co mam to sprzęt foto. No jakoś przebieduję. Dobrze, że są jakieś ręczniki. Atmosfera taka sobie. Oni coś tam sobie opowiadają, śmieją się, dyskutują. Wszystko oczywiście po szwedzku. Mają totalnie inne od polskiego podejście do takich akcji. U nas na bank byśmy próbowali zagadać z obcakiem, zaprosić do stołu by mu było fajniej. Coś razem, na wesoło. No i na bank przynajmniej jedna flaszeczka by już była rozlewana :) Oni nic. Przywitali się, dowiedzieli skąd jestem i… już. Spoko. Leżę sobie zatem na gałęzi i słucham ich gadania próbując wyłowić choć pojedyncze słowa. Hehe – zawsze jak słyszę szwedzki język - na myśl przychodzą mi różne sceny ze Szwedami z „Potopu”. W ogóle taki dość śmiechowy jest :) CDN. :) Sławek "hesja" Krajniewski

MAZURY AIRSHOW (Polska, EPKE)

W dniach 1-2 sierpnia 2015 r. odbyły się już po raz piętnasty pokazy lotnicze nad jeziorem Niegocin, w pobliżu miejskiej plaży w Giżycku. Na niebie można było zobaczyć licznych solistów i zespoły akrobacyjne zarówno na nowych, jak i wiekowych maszynach. Prezentowali się m.in. Marek Choim, Uwe Zimmerman oraz Patrouille Reva z Francji na przedziwnych samolotach Acroez, litewski zespół akrobacyjny na Jak-50, grupa Pterodaktyl Flight, Puszczyk SW-3 z Dęblina, Herkules C-130 z 3. Skrzydła Lotnictwa Transportowego z Powidza, wiatrakowce oraz wiele innych. Pomimo tylko trzygodzinnego bloku w niedzielę, na niebie co chwilę coś się działo. Samoloty startujące na niedalekim lotnisku w Kętrzynie pojawiały się w mgnieniu oka nad taflą jeziora. Każdy ich ruch był obserwowany przez tłumy wczasowiczów i fanów awiacji opalających się na plaży miejskiej i stojących na pobliskich bulwarach. Szczególne uznanie publiczności zdobyła grupa Pterodaktyl Flight, odtwarzająca (wystrzałowo) bitwę powietrzną z czasów pierwszej wojny światowej. W trakcie każdego z przelotów zewsząd było słychać zachwyty nad kunsztem i umiejętnościami pilotów. Niecodzienna, przepiękna sceneria nad niegocińskim jeziorem w połączeniu z maszynami latającymi blisko i nisko dawała niesamowite wrażenie. Warto wybrać się na Mazury i doświadczyć tego na własnej skórze. Justyna "Gonitwa" Hodźko

THE ROYAL INTERNATIONAL AIR TATTOO (Wielka Brytania, EGVA)

There are many airshows but there is only one Air Tattoo! – jest wiele pokazów lotniczych, ale Air Tattoo jest tylko jeden. Taki napis widniał na koszulce, którą kupiłem na moim pierwszym RIATcie w 2006. Trochę czasu od tego momentu już minęło, ale hasło cały czas jest aktualne. Od blisko 44 lat co roku (z jednym wyjątkiem ;)) w połowie lipca w bazie RAF Fairford odbywają się Royal International Air Tattoo największe/najważniejsze pokazy lotnicze w Europie. Można się oczywiście spierać co do tego, czy cały czas są to największe pokazy itd., ale nikt chyba nie ma wątpliwości, że jest to najważniejsza impreza lotnicza na naszym kontynencie. Pięć dni bliskiego kontaktu z lotnictwem, setki samolotów, ciekawy program pokazów i świetna organizacja to wizytówka tej imprezy. Oczywiście RIAT zmienił się (czytaj zmniejszył się) od mojej pierwszej wizyty. Czasy, kiedy z tym co stało na płaszczyźnie postojowej w Fairford, można było prowadzić małą wojnę powietrzną, już minęły, ale trzeba pamiętać, że zmieniły się również realia, w jakich żyjemy. Siły powietrzne większości państw zmniejszają swoje stany sprzętowe, wycofywane są kolejne typy samolotów, wprowadzane są coraz to nowe oszczędności w budżetach obronnych wielu krajów. Biorąc to wszystko pod uwagę, należy podziwiać organizatorów, że wciąż są w stanie zorganizować imprezę o takim rozmachu. Pomimo tych wszystkich ograniczeń co roku na RIATcie jest co oglądać! I tak też było w tym roku… Motywem przewodnim tegorocznej edycji imprezy była obrona powietrzna kraju – w przeszłości, dziś i w przyszłości. Temat ten został wybrany nieprzypadkowo. Z jednej strony obchodzimy w tym roku 75. rocznicę Bitwy o Anglię, a z drugiej sprawa bezpieczeństwa własnej przestrzeni powietrznej staje się na Wyspach znowu bardzo aktualna. Wraz z coraz częstszymi „wizytami u bram Albionu” rosyjskich bombowców strategicznych, Królewskie Siły Powietrzne mają coraz więcej pracy na tym obszarze działań. Trzeba przyznać organizatorom, że prezentacje motywu przewodniego zrealizowali z iście angielską elegancją. Jego element historyczny przedstawiono w formie wielkiej powietrznej defilady oraz kilku pokazów solowych maszyn historycznych. Prawdziwym majstersztykiem był jednak wspólny pokaz Typhoona i Spitfire’a, a więc przeszłości i przyszłości brytyjskiego lotnictwa. Przeloty w ciasnej formacji, mijanki i na zakończenie popisy solowe pokazały zarówno wysoki kunszt pilotów, jak i możliwości maszyn – szczególnie supernowoczesnego Typhoona. Dodatkowo maszyna ta otrzymała na ten sezon specjalne malowanie okolicznościowe nawiązujące do wojennego kamuflażu dywizjonów myśliwskich RAF z tego okresu. Podobnie jak w zeszłym roku również tegoroczna edycja została przygotowana jako impreza trzydniowa (piątek, sobota, niedziela). W pierwszy dzień, formalnie będący dniem obchodów 75. rocznicy Bitwy o Anglię, pokazy rozpoczynały się po południu i były poprzedzone serią treningów kwalifikacyjnych. Na niebie zaprezentował się m.in. francuski duet RAMEX Delta oraz nasz MiG-29 z 23BLT, za którego sterami siedział kpt. Adrian Rojek. Widowiskowy start i agresywny pokaz naszego „smokera” po prostu oszołomił zebraną publiczność… a przynajmniej zebranych wokół nas lotniczych świrów z całej Europy (i nie tylko). Możliwość oglądania ich reakcji… była bezcenna ;). Świetny pokaz uatrakcyjniła jeszcze sama natura. Wysoka wilgotność powietrza spowodowała, że na powierzchniach maszyny rozgrywał się prawdziwy festiwal oderwań, chmurek i wszelkich innych efektów… Po zakończeniu sesji treningowej rozpoczęły się regularne pokazy. Tego dnia oprócz wspomnianej wcześniej parady powietrznej, występów Blenheima, Typhoona i Spitfire’a czekały na nas jeszcze inne atrakcje. Niesamowity pokaz umiejętności pilotażu oraz możliwości maszyny dała załoga Airbus Military, prezentująca transportowego A400M. Wyglądało to trochę jakby latający nim piloci zapomnieli, że jest to wielki transportowiec, a nie zwinny myśliwiec. Było na co popatrzeć. Swoją reprezentację miały tego dnia również śmigłowce. W powietrzu zobaczyliśmy czeskiego Mi-35, holenderskiego Apache oraz amerykańskiego CV-22B Osprey. Niestety pozbawiony flar pokaz AH-64 (na RIATcie od 2007 roku nie wolno rzucać flar) wypadł trochę słabo. Wreszcie przyszedł czas na palniki! Tego dnia nad głową huczał nam polski MiG-29 (powtórnie), belgijski F-16, Typhoon gospodarzy (tym razem solo) i „Zeus”, czyli demo F-16 helleńskich sił powietrznych. O ile pierwsi trzej soliści „dali prawdziwego ognia”, o tyle pokaz znanego z fajnych do tej pory występów Greka był po prostu nudny. Przeloty po prostej z lewa na prawą na dużej prędkości to trochę mało jak na imprezę tej rangi. Oprócz solistów zaprezentowały się także zespoły akrobacyjne. Ciekawy pokaz (po raz pierwszy na RIAT) dała para Hawk’ów T2 z IV dywizjou RAF. Zaprezentowali oni tzw. Role Demo, czyli prezentację zastosowania bojowego. Dynamiczny, bogaty w pirotechnikę pokaz był naprawdę atrakcyjny. Oprócz nich zaprezentowała się w powietrzu formacja trzech uderzeniowych Tornado. Były to maszyny z Tri-National Tornado Training Establishment z ośrodka szkolącego pilotów z Wielkiej Brytanii Niemiec i Włoch. Ta potencjalnie bardzo ciekawa prezentacja… zakończyła się trzema przelotami po prostej. Wielka szkoda! :( Wreszcie w powietrzu zaprezentowały się zespoły akrobacyjne, i to nie byle kto, lecz sam TOP, czyli Patruille de France oraz Red Arrows. Piloci obu zespołów nie zawiedli i dali, jak zwykle, fenomenalne przedstawienie. Pierwszy dzień pokazów kończył się, a my już nie mogliśmy doczekać się dni następnych tym bardziej, że miały obfitować w dodatkowe atrakcje. Drugi dzień pokazów przywitał nas znacznie lepszą pogodą. Nie zapowiadano już deszczu, a jedynie częściowe zachmurzenie co w realiach RIAT dawało nadzieję na piękne widoki. Ten dzień część naszej ekipy postanowiła spędzić „pod płotem” poza terenem lotniska. Według programu oprócz „zestawu” z piątku czekały na nas dodatkowe atrakcje. Pokazy otworzył Patrulla Aguilla – zespół reprezentacyjny hiszpańskich sił powietrznych. Choć nie jestem wielkim fanem tej formacji, muszę jednak przyznać , że połączenie porannego słońca z ich gęstymi dymami oraz miejscówką po drugiej stronie pasa dało bardzo smakowite efekty ;). Dalej pokazy zaczynały nabierać większego tempa. W kolejności wystąpił belgijski F-16, Typroon RAF oraz „szalony” A400M. Następnie zaprezentowała się pierwsza nowość tego dnia Army Air Corps Role Demo, czyli pokaz zastosowania bojowego w wykonaniu pary WAH-64D Apache. Była to prawdziwa fotolotnicza uczta. Bardzo dynamiczny pokaz z dużą ilością pozoracji pirotechnicznych był naprawdę świetny. Nie opadł jeszcze dym po kończącej pokaz Apaczy ściganie ognia, kiedy nad lotniskiem pojawiły się trzy Tornada. Niestety, podobnie jak w piątek zobaczyliśmy jedynie „spacerek” wzdłuż pasa… ale i tak było ładnie. Dla mnie, te maszyny zawsze prezentują się pięknie. ;). Chwilę później „przenieśliśmy się w czasie”. Nad lotniskiem rozpoczął się pojedynek Spitfire’a z Bf-109. Następnie w powietrze wzniosły się dwa Mirage 2000, co oznaczało, że zaraz zrobi się bardzo głośno. Pokaz francuskiego duetu RAMEX Delta był jak zwykle bardzo widowiskowy :), szczególnie kiedy oglądało się go z takiego bliska. Precyzja i synchronizacja tej pary jest niesamowita i ten dźwięk! Po pokazie Francuzów przyszła chwila oddechu. Niebo przejęły maszyny śmigłowe, najpierw Osprey, później śmigłowce: niemiecki Bo-105 i szwajcarska Super Puma. Ta ostatnia rozpoczęła swój pokaz widowiskowym przelotem w towarzystwie 9 maszyn PC-7 ze szwajcarskich sił powietrznych, które później również zaprezentowały się w powietrznym pokazie. Impreza rozkręcała się. Charakterystyczny klekot łopat dwóch wirników zasygnalizował nam, że rozpoczynał się występ Chinook’a HC4 RAF. Widziałem go już wiele razy, ale za każdym razem jestem pod ogromnym wrażeniem możliwości tej maszyny i umiejętności jej pilotów. W ich rękach ten wielki, dwuwirnikowy śmigłowiec tańczy po niebie, jak lekka maszyna. Po Chinooku przyszła kolej na następnego debiutanta na RIAT’15: morski samolot patrolowy P-1 lotnictwa Japońskich Morskich Sił Samoobrony(!). Możliwość oglądania tego samolotu w Europie to było coś wyjątkowego. Wreszcie zbliżała się godz. 14:00 i na pas zaczęły wykołowywać maszyny historyczne: Blenheim, pięć Hurricane’ów, dwa (udające Bf-109) Buchony oraz dziesięć (!) Spitfire’ów. Był to znak, że rozpoczyna się jeden z głównych elementów tegorocznego RIATu: przelot upamiętniający 75. rocznicę Bitwy o Anglię. Po starcie samoloty sformowały się w klucze i cała formacja kilkukrotnie przedefilowała przed zgromadzona publicznością. Po defiladzie solowo zaprezentował się Bristol Blenheim. Ten świeżo odrestaurowany lekki bombowiec z okresu II wojny również debiutował na tych pokazach. Generalnie był to pierwszy sezon pokazowy tej maszyny po zakończonej sukcesem wieloletniej odbudowie. Po bloku maszyn historycznych przyszedł czas na popisy gospodarzy… niebo nad Fairford przez kilkanaście minut należało do Red Arrows. „Czerwoni” latali jak zwykle… czyli fenomenalnie. :) Po swoim programie maszyny nie wylądowały jednak na lotnisku, tylko oddaliły się do strefy oczekiwania. Nadszedł moment, na który czekała większość widzów zgromadzonych na terenie i wokół lotniska. Do swojego pokazu przygotowywał się Vulcan XH558. Dla nas również był to najważniejszy punkt tych pokazów. Kiedy na początku roku ogłoszono, że rok 2015 będzie ostatnim sezonem, w którym będziemy mogli podziwiać w locie tę piękną maszynę, klamka zapadła. Jeżeli zobaczyć Vulcana po raz ostatni, to tylko na RIATcie. Czym jest ta maszyna i cały związany z nią projekt „Vulcan to the Sky”, pisać nie trzeba. Nigdy nie zapomnę tej elektryzującej atmosfery i burzy oklasków, jaką było słychać, kiedy na RIAT 2009 przywrócony niedawno do lotów Vulcan startował do swojego pierwszego na tej imprezie pokazu. Wróćmy jednak do 2015 roku :). Po dynamicznym, wręcz „myśliwskim” starcie, pilot poprowadził maszynę do pięknego pożegnalnego pokazu. Wielkim finałem był oczywiście wspólny przelot w formacji z zespołem RED ARROWS. Być może trudno w to uwierzyć, ale wielu ludzi wokół miało łzy w oczach. Kiedy podczas ostatniego przelotu usłyszeliśmy słynny „Vulcan howl” – do nas też „dotarło”, że widzimy te maszynę w locie najprawdopodobniej po raz ostatni. Ech… Pokazy trwały dalej. Niebo nad nami przejęły palniki. Najpierw „Zeus”, a później kpt. Adrian Rojek na swoim MiG-u. Pierwszy pokaz niestety ponownie nie wzbudził większych emocji, drugi natomiast „zwalił z nóg”. Najpierw „kosiak” po starcie, a później prawie pionowe wznoszenie… tak się robi powietrzne show! Dalej było już „jak zwykle”, czyli dynamicznie i agresywnie :). Jakaż szkoda, że na RIATcie nie można rzucać flar, to byłby dopiero pokaz! Na takie specjały trzeba będzie poczekać do Radomia :). Po naszym MiG-u ponownie zaprezentowali się gospodarze. Najpierw zobaczyliśmy rewelacyjny wspólny pokaz Typhoona i Spitfire’a, a późnie bogate w pirotechniczne fajerwerki Role Demo na Hawkach T2. Było co oglądać. Pokazy powoli się kończyły. Na deser zostały nam jeszcze dwa fotolotnicze specjały. Najpierw F-18 z Finlandii oraz Patrouille de France. Fiński pilot jak zwykle zaserwował nam piękną akrobację na dużych kontach natarcia z prawie non stop włączonymi dopalaczami. Według mnie jest to najlepsze demo „Horneta” „dostępne na rynku” ;). Pokazy zamknęli, jak zwykle rewelacyjni, Patrouille de France. Zdecydowanie razem z „Czerwonymi” stanowią absolutny Top Class w swojej kategorii. Tak zakończył się drugi pełen emocji dzień na RIAT’15. Niedziela przywitała nas jeszcze bardziej słoneczną pogodą. Program ten sam, co w sobotę, przebiegał w równie emocjonującej atmosferze. Chyba jedyną różnica był występ RAMEX Delta… w pojedynkę. Po tym jak zaraz po starcie jeden z Mirage’ów „złapał” ptaka i musiał lądować awaryjnie, druga załoga dokończyła pokaz solowo. RIAT to, oprócz oczywiście okazji do powiększenia swojego fotolotniczego portfolio, miejsce, gdzie można spotkać lotniczych fotografów praktycznie z całego świata. Dla nas była to także okazja na kolejne spotkanie ekipy spod znaku SPFL, a jak to mówią: tam, gdzie jest już trzech ludzi spod znaku niebieskiej mocy, tam jest zabawa :) … a było nas znacznie więcej… Podsumowując, Royal International Air Tatto to z pewnością jedna z najciekawszych imprez lotniczych na naszym kontynencie. Jest to wydarzenie wyjątkowe. Można tu zobaczyć najciekawsze maszyny i zespoły demonstracyjne. Często tylko na RIATcie możemy swobodnie podziwiać samoloty, do których dotarcie (szczególnie mieszkając w Polsce) byłoby utrudnione lub wręcz niemożliwe. Jest to miejsce o szczególnej atmosferze. Możesz poznać fotografów lotniczych z całego świata, ludzi, których zdjęcia podziwiasz na profesjonalnych stronach lub w czasopismach. Co jednak jest najważniejsze: RIAT to wielkie święto lotnictwa wojskowego. Tutaj zawsze jest co oglądać. Tak więc… Do zobaczenia za rok! Przemek „Youzi” Szynkora

FLYING LEGENDS (Wielka Brytania, EGSU)

Flying Legends – dla jednych najważniejsza impreza w roku, dla innych nuda i „drewutnie”. Należę do tych pierwszych, więc 11 i 12 lipca 2015 roku spędziłem w Duxford. Jeżeli ktoś pierwszy raz czyta o „Flying Legends”, wyjaśniam – są to największe w Europie pokazy lotnicze, na których latają tylko samoloty z napędem tłokowym, w większości myśliwce z okresu II wojny światowej. Pokazy rozpoczynają się około godziny 14, ale kto przyjedzie wcześniej nie będzie się nudził. Impreza odbywa się na terenie Imperial War Museum, więc przy okazji można zwiedzić kilka hangarów z samolotami, czołgami, innym sprzętem wojskowym i różnymi ciekawostkami. Kto nie lubi zamkniętych pomieszczeń może odwiedzić Flight Line Walk – wystawę utworzoną z samolotów, które będą brały udział w pokazach - około 50 maszyn. Przed samolotami paradują panie i panowie w strojach z epoki. Jak się poprosi, można sobie zrobić wspólne zdjęcie. Dla amatorów książek lotniczych, wszelkiej maści breloków, kubków z samolotami, kalendarzy, koszulek i innych ubiorów lotniczych oraz piwa „Spitfire” przygotowano około kilometrowej długości rząd namiotów i stoisk handlowych. Gdzieś w tle słychać muzykę w stylu lat czterdziestych – to koncert zespołu Manhattan Dolls. Pamiętacie filmy z Flipem i Flapem? Takich dwóch śmiesznych panów w melonikach – też ich tu spotkacie. No dobra, a co lata? W tym roku – formacja 11 Spitfire’ów, para Korsarzy, Bearcat, cztery Mustangi, cztery Curtissy (2 P-40 i 2 P-36), dwa Buchóny i jeden prawie prawdziwy „Messer” Bf-109, Blenheim eskortowany przez 3 „Spity” Mk. I i Hurricane’a w barwach Dywizjonu 303, majestatyczna B-17 „Sally B”, Wildcat, Avenger, Sea Fury, „Morane” 406 (D-3801), „redbullowe” Mitchell i Lightning, Dakota i „Ciotka Ju” (Ju-52). Ze starszego pokolenia, dwa Gladiatory i trzy dwupłaty Hawkera – Fury i 2 Nimrody. Pojawił się też lżejszy kaliber – trójka samolotów Piper Cub i akrobacyjny Bücker Bü 131. Codziennie około 4 godzin latania i to wszystko praktycznie bez przerwy (nie licząc około 10 minut w niedzielę, gdy przyszła chmura z silnym opadem). Podczas Flying Legends cały czas coś wisi w powietrzu. Kolejni „aktorzy” nie czekają aż poprzednicy skończą. Gdy tylko w powietrzu zrobi się luźniej, na przykład podczas nawrotu do kolejnego kosiaka, następni w kolejce idą już w powietrze. Bywa i tak, że z pasa startuje kolejny samolot, a w tym samym czasie, na przeciwnym kierunku, ktoś śmiga prawie nad naszymi głowami (da się? ). Niektórzy po lądowaniu kierują się prosto na stojankę, inni jadą do końca pasa i zjeżdżają na drogę kołowania. Otwarta owiewka kabiny, „zimny łokieć” i te sprawy... Publiczność jest zachwycona. Każdy dzień kończy Balbo. Ponad dwadzieścia samolotów ponownie zajmuje miejsce do startu i po sygnale kolejno, a często i po kilka naraz startuje do wspólnego przelotu. Kiedy cała wataha wykonuje szeroki krąg i formuje szyk, nad lotniskiem szaleje solista, nazywany tu Jokerem – w tym roku jest nim Gladiator. Joker odlatuje, a na wschodzie widać już 25 punkcików, które z każda sekundą nabierają kształtu samolotów. Za chwilę można rozpoznać już poszczególne typy. Cała formacja przelatuje nad lotniskiem. Na ciele gęsia skórka, a oczy robią się jakieś szkliste… Takich przelotów jest kilka. Po każdym z formacji odłącza się kilka samolotów. Zanim wylądują wykonają jeszcze efektowne rozejście. Niedziela, późne popołudnie. Ostatni Mustang odjechał drogą kołowania. Pakujemy sprzęt i idziemy na parking. Czekając w kolejce na wyjazd widzimy jak niektóre samoloty odlatują już do swoich baz. Do zobaczenia za rok… Lucjan „Acroluc” Fizia

SWEET HOME ALABAMA (Polska, EPLK)

8 lipca 2015 roku był wyjątkowym dniem w moim 5-miesięcznym stażu w SPFL, bowiem tego dnia po raz pierwszy zagościłam w progach wojskowej bazy lotniczej – 32. Bazie Lotnictwa Taktycznego w Łasku. Dzień ten zaczął się dość wczesną pobudką i obawami o pogodę, gdyż spory front burzowy przetaczał się nocą i rankiem przez Polskę. Po pięknym wschodzie słońca, burzy z piorunami, warszawskich korkach i czterech godzinach z hakiem w samochodzie pod bramą bazy pojawiłam się o 9:00. Po przywitaniu się ze wszystkim towarzyszami z SPFL-u (rekorodową liczbą 26 osób z całej Polski) i krótkiej rozmowie, wsiedliśmy do wyznaczonych samochodów i udaliśmy się na teren lotniska. Humory dopisywały, pogoda była wyśmienita, nie było deszczu ani słonecznej spiekoty. Nie mogłam się doczekać, co zobaczę w bazie, jak będzie ona wyglądać i co z wypchanego planu lotów zostanie zrealizowane. Po krótkiej zbiórce pod wieżą kontroli lotów, przeszliśmy na łąkę między pasem startowym a drogą kołowania. Tam dostaliśmy prikaz pozostawania w wyznaczonej strefie bezpiecznej – tzn. na polu nieskoszonego dzikiego szczawiu sięgającego kolan – oraz parę wskazówek, kogo i w którym miejscu należy się spodziewać podczas startu. Nie minęła krótka chwilka i zaczęło się! Najpierw seria kilku F-16 – startowały z efektownymi dopalaczami i ogłuszającym hukiem. Na takie widoki czekałam od dawna! Podziwialiśmy z bliska nowe malowanie pary tygrysich efów, które wraz z resztą krzesiniaków przebywały w Łasku na przebazowaniu. Ale to nie krzesińskie i łaskie Jastrzębie były główną atrakcją tego dnia – wszyscy czekali z niecierpliwością na amerykańskie A-10. Cztery Guźce – jak przystało na dzikie świnie pojawiły się na pasie znienacka, ich silniki były tak ciche, że gdyby nie sprawni obserwatorzy, to mogliśmy ich przez przypadek nie zauważyć. Chwilkę po nich na pasie znowu królowały F-16. W okolicach południa, przy największym ruchu – jedni przylatywali, drudzy już kołowali na swoje miejsca, nie było wiadomo co wybrać! Statykę i kołowanie czy też może przyloty i lądowania? Pas od drogi kołowania dzieliła odległość jakiś 200 metrów, które to pokonywaliśmy wielokrotnie, w większości biegiem – tyle tam się działo. Dłuższych chwil przerwy prawie nie było, a te które się pojawiły można było wykorzystać na błogie leżakowanie pośród wybujałego szczawiu. Około 14:00 nastąpiła przerwa pomiędzy lotami porannymi a popołudniowymi, a dla nas przerwa na posiłek i odpoczynek na schodach przed wieżą kontroli lotów. Nigdzie wcześniej zwykły napój z puszki nie smakował mi tak dobrze jak tam, na miejscówce z widokiem na potężne stado naszych Jastrzębi. Żadne plaże na Helu, czy też najpiękniejsze tatrzańskie widoki nie mogą się z tym równać. Po posiłku przyszedł czas na zdjęcie grupowe i niestety okazało się, że nasz czas na lotnisku powoli dobiegał końca. Pod bramą po krótkiej naradzie, pamiętając o zapowiadanych lotach popołudniowych, przemieściliśmy się zwartą kolumną samochodów pod łaski płot, w miejsce najbliższe początkowi pasa startowego, tam mieliśmy szansę sfotografować przyloty paru efów z naszej nowej mobilnej SPFL-owskiej platformy fotograficznej typu Liebherr 310, którą dostaliśmy do testów. Po zrobieniu zapasów i nieznacznym powiększeniu ekipy ruszyliśmy na drugą stronę lotniska żeby sfotografować starty A-10, niestety dwie sztuki oderwały się od pasa zanim dotarliśmy na miejsce. Na osłodę zostały nam jeszcze dwa Guźce. Zaraz potem zaczęło padać, najpierw mżawka, później rzęsisty deszcz. Reszta lotów została odwołana, zaczęliśmy się zbierać do samochodów. Znaczna część ekipy została na wspólny obiad, a mnie czekała długa droga do domu. Justyna „Gonitwa” Hodźko

MARINEDAGEN – DNI FLOTY HOLENDERSKIEJ (Holandia, Den Helder)

Marinedagen, czyli dni holenderskiej floty, które odbyły się w dniach 4-5 lipca br., to dla fotografów lotniczych pokazy nieco egzotyczne. Zwyczajowo pojawiamy się na dniach lotnictwa – Luchtmachtdagen, a naszej uwadze uchodzą dwie inne imprezy organizowane regularnie w Holandii czyli dni floty, znane przed rokiem 2008 pod nazwą Vlootdagen, a dziś przemianowane na Marinedagen oraz Landmachtdagen – dni wojsk lądowych. Tymczasem pokazy poszczególnych rodzajów wojsk zawsze obsługuje ciekawy komponent lotniczy i jeżeli dodamy do niego niestandardowe tło, na przykład port wojenny w Den Helder , to okazuje się, że warto bliżej zaznajomić się z ofertą wodniaków. Po wycofaniu z eksploatacji nieodżałowanych Lynksów, Holendrzy zaprezentowali w powietrzu śmigłowiec NH90, Cougara czyli krewniaka dobrze nam znanego Caracala oraz AH-64. Jak widać nie było tych statków powietrznych zbyt wiele za to latały całkiem blisko publiki w dwóch slotach czasowych, które pozwalały zawczasu odpowiednio się przygotować. Zaprezentowano indywidualny pokaz demo team Apache i demonstrację odbijania statku opanowanego przez terrorystów ze wsparciem Cougara MK II a także podejmowanie rozbitków na pokład NH90. Cechą szczególną wodniackich pokazów w Den Helder jest doskonała miejscówka do fotografowania. Pokazy odbywają się na stosunkowo małej przestrzeni basenu portowego przy czym po obu jego stronach stoją okręty, które można zwiedzać. I to one właśnie stanowią doskonałą platformę foto. Wystarczy zainstalować się na pokładzie jednego z nich i z wysokości 5 piętra fotografować zarówno akcję w basenie portowym jak i nadlatujące śmigłowce. Łatwiej jest też uchwycić nadlatujące nisko przy powierzchni wody maszyny od góry. Na okręty nie wniesiemy plecaków ani innego zaawansowanego sprzętu typu drabinka, lodówka turystyczna czy krzesełko , mamy więc wszyscy równe fotograficzne szanse bez dodatkowych wspomagaczy. Dodatkowo publika jest nastawiona na patrzenie na wodę, a nie w górę, rotacja widzów jest szybka, bo jak to na wybrzeżu, po prostu mocno wieje, a to przekłada się na komfort fotografowania, który należy uznać za wysoki . Nie ma tłoku, przy odrobinie samozaparcia znajdzie się własną miejscówkę, nie ma też zbędnych przepychanek przy relingu. W drugim dniu pokazów, w niedzielę, kiedy to zjechaliśmy do Den Helder warunki pogodowe były mocno zmienne. Akurat podczas części pokazu spadł deszcz, który wyczyścił powietrze i nadał scenie dramatyzmu. Kto poświęcił siebie i sprzęt i pozostał na pokładzie okrętu, z którego publiczność oglądała pokazy, ten zyskał. Maszyny w powietrzu efektownie ociekały wodą i okres deszczu przeplatany słońcem nadawał scenerii niezwykłej plastyki. Zanim rozpętała się prawdziwa ulewa z mocnym wiatrem, która definitywnie zakończyła pokazy, na niebie pojawiła się jeszcze majestatyczna Catalina. Jak na imprezę wodniaków - było co oglądać. Sylwester „eSKa” Kalisz

SWEDISH ARMED FORCES AIRSHOW (Szwecja, ESIB)

Największe wojskowe lotnicze pokazy Szwecji po dziewięciu latach przerwy zagościły ponownie w Skaraborg Wing – F7 w odległym od cywilizacji, za to malowniczym Såtenäs. Szwedzi wyciągnęli wszystko co lata i z czego słynie ich przemysł lotniczy. Cała wielopokoleniowa rodzina Saabów – Tunnan, Viggen, Draken, Gripen wykonała wspólny lot z treningowym SK 60 (Saab 105). Dobrą robotę wykonały szwedzkie Herculesy prezentując tankowanie w powietrzu, zrzut skoczków i ładunków wyrzucając przy okazji mnóstwo flar. Byłoby świetnie gdyby nie tropikalne ukropy i miejsce dla fotografujących wybrane przez organizatorów, które z Såtenäs zrobiły Poznań z czasów ostatniego Aerofestivalu. Kto był ten wie o czym mowa. Sylwester "eSKa" Kalisz

SPFL Z WIZYTĄ U KAWALERZYSTÓW (Polska, EPTM)

W czwartek 2 lipca 2015 roku ekipa Stowarzyszenia Polskich Fotografów Lotniczych gościła w 25. Brygadzie Kawalerii Powietrznej w Tomaszowie Mazowieckim. Właśnie tam kręcono zdjęcia do filmu „Karbala”, dzięki czemu (i dzięki uprzejmości dowódcy 25 BKPow) mieliśmy okazję przypatrzeć się wszystkiemu z bliska. Przed bramą przywitał nas kapitan Tomasz Pierzak – oficer prasowy 25 BKPow, a chwilę później odbył się briefing z pilotami oraz ekipą filmową, podczas którego przedstawiono nam plan działania. Po kilkunastu minutach wdrapaliśmy się na taras wieży, gdzie mogliśmy fotografować przeloty Mi-8 oraz Sokołów. Tak niskie, że latały nam dosłownie nad głowami ! Na zakończenie mieliśmy możliwość uchwycenia (z bliska !) startu Mi-8 na przednim kole. I to była petarda ! W tej właśnie chwili poczułam kłucie w sercu! Brykająca nade mną „betoniara” – ba, nawet dwie „betoniary” – priceless! Moja dzika radocha udzieliła się współtowarzyszom.  Nie ukrywam, że ten moment pozostanie w mojej pamięci na długo. Pogoda nam dopisała zarówno w sensie praktycznym, jak i estetycznym. Było bardzo ciepło, a na dodatek chmury nad tomaszowską płytą pięknie wkomponowały się w krajobraz. Ktoś mi kiedyś powiedział – widząc uśmiech na mojej twarzy podczas każdej lotniczej imprezy (i to nieważne, czy lata nade mną F-16, Su-22, „betoniara”, szybowiec MDM-1 Fox czy formacja Turkish Stars albo Baltic Bees) – że udziela się wszystkim mój mega duży fun. I nie będę się wstydzić, jeśli przyznam, że jestem „lotniczym świrem”. Cieszymy się ogromnie, ze to właśnie ekipa SPFL miała sposobność uczestniczyć w kręceniu kolejnych scen do filmu „Karbala”, za co szczerze dziękujemy Dowództwu 25 BKPow. Monika „ryba” Zielińska

PIKNIK LOTNICZY ŚWIDWIN 2015 (Polska, EPSN)

Jak co  roku w ostatni weekend czerwca 21. Baza Lotnictwa Taktycznego w  Świdwinie obchodzi swoje święto, połączone z piknikiem lotniczym. Już od godzin porannych rzesza miłośników lotnictwa zmierzała w stronę świdwińskiego lotniska. Oczywiście nie mogło tam zabraknąć fotografów z pod znaku SPFL. Po części oficjalnej przyszedł czas na część pokazową, która rozpoczęła się od dynamicznego pokazu Su-22, okraszonego licznymi przelotami na dopalaczu. Później w powietrzu zaprezentował się „latający czołg” czyli śmigłowiec Mi-24, a zaraz po nim w podniebnym tańcu ukazał się PZL SW-4 „Puszczyk”. W oczekiwaniu na pokaz gości z Dęblina obejrzeliśmy pokaz gaszenia pożaru w wykonaniu śmigłowca Mi-2 oraz Dromadera. Po nich zespół „Biało-Czerwone Iskry” na samolotach TS-11 Iskra dał przepiękny pokaz, przeplatany kolorowymi smugaczami. Na zakończenie dnia jeszcze raz mogliśmy podziwiać kunszt pilotów świdwińskiego demo teamu. Kolejny piknik w Świdwinie już za nami i z niecierpliwością czekamy na następny. Marek „dulmen” Dulewicz
Back to Top