Szukaj

LIGHTNING O ZMIERZCHU (Wielka Brytania, Bruntingthorpe Aerodrome)

Co się stanie, gdy grupka ambitnych ludzi będzie bardzo chciała czegoś dokonać? Powstaną rzeczy wielkie! Aby się o tym przekonać, 7 listopada 2015 r., udaliśmy się do Bruntingthorpe w Anglii. To tam kilku starszych panów założyło „Lightning Preservation Group” i w małym hangarze utrzymuje przy życiu wspaniałe myśliwce z czasów zimnej wojny - English Electric Lightning. Ten niesamowity samolot myśliwski produkowany był w latach 1959-1969. Jednomiejscowa konstrukcja o owalnym kadłubie ze stożkowym wlotem powietrza z przodu i skrzydłach o skosie natarcia 60 stopni ważyła ponad 14 ton i robiła ogromne wrażenie. Lightningi miały służyć jako samoloty przechwytujące, więc charakteryzowały się bardzo dobrymi osiągami. Dzięki dwóm ogromnym silnikom Rolls–Royce'a, ułożonym pionowo jeden nad drugim z dyszami na końcu kadłuba, potrafił osiągnąć zawrotną prędkość 2415 km/h. 25 listopada 1958 r. jako pierwszy brytyjski samolot osiągnął Mach 2. W kwietniu 1985 r. podczas ćwiczeń miał jako jedyny samolot na świecie prześcignąć samolot Concorde. Nie tylko prędkość w locie poziomym przewyższała osiągi większości myśliwców tamtych czasów (a nawet część późniejszych maszyn). Prędkość wznoszenia dochodziła do 15 km/min. Podobno w 1984 r. na ćwiczeniach NATO, na wysokości ponad 20 kilometrów nad ziemią, miał przechwycić szpiegowski samolot Lockheed U-2. Mimo niesamowitych osiągów Lightning był konstrukcją o niewielkim uzbrojeniu i ograniczonym zasięgu. Duże kłopoty też sprawiało serwisowanie. Widok tego myśliwca nawet po tylu latach robi ogromne wrażenie. W Bruntingthorpe stoją trzy egzemplarze (z czego XR713 jest jeszcze w renowacji). Niestety w Wielkiej Brytanii nie mają już pozwolenia na latanie. Tego dnia były wystawione dwie maszyny i mieliśmy praktycznie pełen dostęp do nich przez cały dzień. Odbyła się też bardzo dobrze zorganizowana sesja przy pięknym zachodzie słońca, ale gwoździem programu było kołowanie obu maszyn i start silników z pełnymi dopalaczami. Silniki Lightningów robią niesamowity hałas, a płomienie z dysz są ogromne. Trzeba przyznać, że to był pokaz jedyny w swoim rodzaju. Na pewno odwiedzimy to miejsce ponownie, do czego zachęcamy również Was, drodzy czytelnicy. Zazwyczaj dwa razy do roku organizowane są dni otwarte. Szczegóły można znaleźć na stronie www.lightnings.org.uk. Gorąco popieramy tych miłych starszych panów – wielkich pasjonatów lotnictwa. Cały program działa jedynie dzięki prywatnym dotacjom, a wszystko to przez miłość do tych pięknych maszyn. Niestety troszkę też jesteśmy zazdrośni... no bo kto by nie chciał mieć na emeryturze własnego myśliwca z czasów zimnej wojny? Marek „Maras” Gembka

ADEX 2015 – SEOUL AIR SHOW (Korea Płd, RKSI)

Nieubłaganie przyszła jesień. Nie ma co kryć, że nie jest to nasza ulubiona pora roku. Pod koniec października sezon pokazowy w Europie w zasadzie jest już zakończony. Jesteśmy już po Radomiu, Ostrawie, a nawet po Axalp. Coraz trudniej o dobrą pogodę. Lotnicze życie w bazach też jakby trochę przymiera. Czy to znak, że czas już odłożyć sprzęt na półkę? O Nie! Postanowiliśmy spróbować znaleźć jeszcze nieco lotniczych kadrów (trochę dalej) za granicą. Nasze zainteresowanie wzbudziła odbywająca się w Seulu duża wystawa sprzętu obronnego ADEX 2015 i organizowane przy niej pokazy lotnicze. Do wyjazdu bardzo zachęciła nas informacja o uczestnictwie w niej F-22 (miał być to jedyny poza USA pokaz w tym roku)… oraz bardzo atrakcyjna promocja na kierunku azjatyckim pewnej znanej linii lotniczej ;). Czasu na decyzję było mało, tak więc zapadła szybko. Nie było na co czekać. W końcu zakończyć sezon pokazem Raptora, to jest coś! ADEX jest imprezą siedmiodniową, przy czym ostatnie 2 dni są otwarte dla publiczności. Wtedy też organizowane jest Air Show. Na miejsce dotarliśmy w piątek, a więc w ostatni dzień „profesjonalny”. W planie mieliśmy oczywiście jeszcze pozostać na pozostałe dni „publiczne”. Po krótkich formalnościach i odebraniu akredytacji prasowych ruszyliśmy na teren pokazów. Lotnisko, na którym zorganizowana została wystawa, na co dzień jest bazą 15. Skrzydła Lotnictwa Transportowego. W jego skład wchodzą eskadry transportowe, operacji specjalnych, zabezpieczające podróże najważniejszych osób w państwie oraz eskadra lotnictwa taktycznego latająca na lekkich samolotach szturmowych KA-1. :::Jak to się robi w Korei?::: Część wystawiennicza została zorganizowana w kilku dużych pawilonach. Można tam było zobaczyć ekspozycje największych producentów uzbrojenia. Było też kilka polskich akcentów, od modelu SW-4 w polskich barwach na stanowisku Augusta Westland po… stoisko Ministerstwa Obrony RP. Na zewnątrz pawilonów zorganizowano ciekawą wstawę statyczną. W jej skład wchodził sprzęt koreańskich wojsk lądowych oraz lotnictwa. Oprócz jednostek artylerii, pojazdów zabezpieczenia technicznego, bojowych wozów piechoty, samobieżnych zestawów p-lot i czołgów prezentowano również samoloty i śmigłowce. Gospodarze wystawili większość użytkowanego przez siebie sprzętu. Od konstrukcji, które lada moment zostaną wycofane (F-5E, F-4E), przez te, które zostaną poddane modernizacji (KF-16C), po najnowsze nabytki: KA-1, T-50, FA-50, F-15K i F-35 (w postaci makiety 1:1). W specjalnej strefie wystawiono maszyny zespołu akrobacyjnego Black Eagles (T-50) - jednej z głównych atrakcji imprezy. Nie zapomniano również o transportowcach reprezentowanych przez CH-47D, C-130H i C-235. Oprócz gospodarzy w niezłym składzie pojawili się również Amerykanie. Na płaszczyźnie postojowej pięknie prezentowały się CH-47F, AH-64D, F-16C, A-10C, F-18E, C-17, KC-135 i… dwie sztuki F-22A (!). Dalej na odwiedzających czekała specjalnie wydzielona przestrzeń do dynamicznej prezentacji sprzętu lądowego. Działo się tam sporo… ale o tym później. Według zapowiedzi organizatorów w powietrzu miały zaprezentować się: KT-1 (samolot szkolny), KA-1 (lekki samolot szturmowy), KF-16, Red Devils (spadochroniarze z RAF) HH-60P Pave Hawk, A-10, Osprey, C-17, T-50, FA-50, F-22, U-2 i Black Eagles. Zapowiadało się ciekawie. Przyznam, że największe zdumienie wywołała u mnie zapowiedź obecności U-2. Kilka razy sprawdzałem, czy czasem Koreańczycy nie mają jakiegoś nudnego transportowca, który też ma takie oznaczenie. Wszystko jednak wskazywało na to, że naprawdę zobaczymy w powietrzu „Dragon Lady”! Z drugiej strony bardzo ciekawiło nas, „jak w takiej Korei wyglądają pokazy lotnicze”. Czy latają jak „u nas”, czy może bardziej jak w Niemczech (czyli w miarę blisko i nisko czy daleko i wysoko ;) )? Z drugiej strony dla takich lotniczych świrusów jak my już sama możliwość oglądania na żywo maszyn wojskowych z tak odległego kraju jak Korea Południowa była ogromną atrakcją. Zobaczyć, jak u nich malowane są C-130, jakie noszą oznaczenia eskadr, o możliwości zajęcia miejsca w kabinie F-4 czy F-5, nie wspomnę. ;) OK, ale wróćmy do tego, co działo się w powietrzu. Jak wspomniałem wcześniej piątek był ostatnim dniem dla profesjonalistów i mediów. Pokazy w powietrzu tego dnia miały być mocno ograniczone w stosunku do dni dla publiczności, jednak cały czas w powietrzu coś się działo. Co chwila przylatywały lub odlatywały różne statki powietrzne… i nie chodzi tu o jakieś cywilne autobusy. :)A to przyleciały jakieś Black Hawki, a to odleciał C-130 lub C-235. W związku z tym, że stacjonuje tu eskadra VIP, mieliśmy też możliwość zobaczyć przy pracy śmigłowce i samoloty do transportu najważniejszych osób w państwie: śmigłowce S-70, S-92 i pasażerskie B-737 i B-747. Ruch był naprawdę spory. :::Czarne Orły i Raptory::: Odgłos uruchamianych silników na płaszczyźnie zajmowanej przez Black Eagles oznaczał, że za chwilę miały rozpocząć się pokazy w powietrzu. Zanim jednak Czarne Orły miały opanować niebo nad nami, do pokazu wystartował mały żółty dwupłatowiec. Jego pilot zaraz po oderwaniu kół od ziemi włączył smugacz i „pociągnął” kosiaka prawie do końca pasa, by tuż przed końcem wyrwać ostro w górę. Z głośników usłyszeliśmy, że właśnie swój pokaz rozpoczął Paul Bennet latający na Pitts Wolf Pro. Nie wiem, co oni tam w tej Australii mają (że tak latają), ale będę musiał to kiedyś sprawdzić osobiście ;). Jeżeli ktoś mnie spyta, jak wygląda radość z latania, to zawsze będzie mi się przypominał ten pokaz. Kilkanaście minut lotniczego szaleństwa. Kosiaki nad pasem, przeloty bokiem, zwariowane korkociągi, nurkowania, pętle, beczki i figury, których nawet nie umiem nazwać. Po żółtym akrobacie przyszedł czas na gospodarzy. Z płaszczyzny postojowej zaczęli wykołowywać Black Eagles, czyli zespół akrobacyjny ROKAF. Byłem bardzo ciekaw tego pokazu. Dużo o nich słyszałem, widziałem oczywiście jakieś filmy, ale na żywo jeszcze ich nie oglądałem. Na jedyną prezentację w Europie podczas RIAT 2012 niestety nie dotarłem. Teraz wreszcie nadszedł moment, aby nadrobić zaległości. Pokaz rozpoczął się przelotem całego zespołu ze smugaczami w barwach narodowych Republiki Korei. Słyszałem, że pokaz Koreańczyków to taka składanka najefektowniejszych figur zaczerpniętych z pokazów najlepszych zespołów akrobacyjnych. Jest w tym sporo prawdy. Łatwo dopatrzyć się rozejść, mijanek, figur i formacji znanych z pokazów Włochów, Brytyjczyków, Francuzów czy Szwajcarów. Przyznam jednak szczerze, że zupełnie mi to nie przeszkadzało. Wszystkie te figury wykonywane były nie dość, że perfekcyjnie, to najczęściej znacznie dynamiczniej i na większej MOCy. T-50 to fantastyczna maszyna. Mówi się o nim, że to taki mini F-16, i coś w tym jest. I nie chodzi tu tylko o sylwetkę, ale o dynamikę wykonywania poszczególnych figur. Z drugiej strony pokaz Black Eagles to nie tylko „składanka znanych numerów”, wiele figur i manewrów, to autorskie pomysły zespołu, a co najważniejsze całość składa się w bardzo atrakcyjny i dynamiczny pokaz, który ogląda się z prawdziwą przyjemnością. Kiedy na płaszczyznę postojową zjeżdżały już ostatnie czarno-żółte T-50, na krawędzi pasa w falującym od termiki powietrzu widać już było charakterystyczną sylwetkę myśliwca z podwójnym usterzeniem. Krótka zapowiedź spikera i już w naszym kierunku, nisko nad pasem mknął F-22 Raptor. Kiedy maszyna była dokładnie przed nami, ostro wyrywała pionowo w górę. Co za MOC! Na ten moment czekałem od 2010 roku, kiedy po raz ostatni widziałem pokaz Raptora na RIAT 2010. Od tego czasu dużo się zmieniło. Teraz pokaz był dynamiczniejszy i lepiej prezentował możliwości manewrowe tego samolotu. Wiele figur było nowych, jak choćby pionowe wznoszenie zakończone ślizgiem na ogon(!). Czyżby amerykanie oglądali pokaz naszego MiGa-29? ;). Pokaz był fenomenalny. Z jednej strony Raptor jest niesamowicie manewrowy i potrafi prawie zawrócić w miejscu, a z drugiej strony duże wrażenie robi to, jak szybko potrafi odzyskać po takim manewrze energię i dynamikę. Zaaferowani tym, co działo się nad nami, nie zwróciliśmy uwagi, że powoli słońce zbliżało się ku zachodowi. Piękne złociste światło zaczęło malować dookoła zupełnie nowe obrazy. Formalne pokazy zbliżały się do końca. Dużo więcej czekało nas jutro i pojutrze. Nie oznaczało to jednak, że w powietrzu nic się już nie działo. Lotnisko wróciło do swojego zapracowanego trybu. Ponownie mogliśmy obserwować starty i lądowania różnego rodzaju maszyn wojskowych, tym razem w pięknym popołudniowym świetle. Przylatywali nowi goście, jak choćby koreański P-3 Orion, a niektórzy odlatywali, jak należący do RAF A-400M. Korzystaliśmy z pięknego światła i odwiedziliśmy jeszcze wystawę statyczną. Na ten dzień pokazy się zakończyły, ale nazajutrz mieliśmy zacząć od nowa. :::Dzień drugi::: Drugi, a w zasadzie pierwszy dzień pokazów, powitał nas dużym zachmurzeniem i deszczową pogodą. Grube, szare chmury wisiały nisko nad całym Seoulem. Prognozy na dalszą część dnia były optymistyczne, więc się tym nie przejmowaliśmy. W dobrych nastrojach dotarliśmy na teren pokazów. Na miejscu okazało się, że deszcz, który padał w nocy, zalał centrum biletowo-akredytacyjne i unieruchomił system komputerowy odpowiedzialny za bramki. ;) Na szczęście po godzinie oczekiwania machina ruszyła i mogliśmy spokojnie wejść na teren imprezy. Oprócz pokazów w powietrzu organizatorzy zorganizowali też wiele atrakcji dodatkowych. Na wydzielonym tankodromie dwa razy dziennie prezentowały swoje możliwości wojska lądowe. Świetnie przygotowana prezentacja (komentowana również w języku angielskim) obejmowała prawie cały przekrój sprzętu zmechanizowanego. Od pojazdów wsparcia poprzez samobieżną artylerię, jednostki p-lot, bojowe wozy piechoty po najnowsze czołgi K2. Swoje umiejętności odbijania zakładników prezentowały oddziały specjalne. Na płaszczyźnie postojowej w innej części lotniska można było oglądać pokazy musztry paradnej, walki wręcz oraz występy tradycyjnych koreańskich bębniarzy. Teren pokazów bardzo szybko zapełnił się odwiedzającymi. Na lotnisko przybyły całe rodziny. Zanosiło się na wielki rodzinny piknik. Dzięki świetnej organizacji każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Olbrzymi pawilon zajmowały Koreańskie Siły Powietrzne. Odwiedzający mogli dowiedzieć się o służbie, „polatać” na różnych symulatorach lotu. Zrobić pamiątkowe zdjęcia z ekipą Black Eagles. Czekało ich tam wiele różnych atrakcji. Bardzo aktywni byli również Amerykanie. Szczególnie oblegane było stoisko przy A-10. Zajmujący je lotnicy chętnie opowiadali o swoim samolocie i o tym, czym się zajmują na co dzień, a niektórzy z nich wrócili do domu z naszywkami polskich MiG-ów-29. ;). Dla wytrwałych (bo kolejki były długie) dostępne były również kokpity niektórych samolotów i śmigłowców. Trzeba przyznać, że możliwość zajęcia miejsca w kabinie F-4, F-5, Apache czy Chinooka była bardzo kusząca. ;). Pokazy w powietrzu podobnie jak w dzień poprzedni otworzył „szalony Australijczyk” na swoim Pitts-ie . Zaraz po nim miejsce na niebie mieli zająć Black Eagles, ale ze względu na niski pułap chmur ich występ przełożono na godziny popołudniowe. Oficjalne rozpoczęcie uświetnili spadochroniarze z flagami. Nieoczekiwanie poprawiła się pogoda. Wielka szara chmura, która zakrywała praktycznie całą przestrzeń nieba nad lotniskiem w pewnym momencie po prostu „przeszła”, zostawiając za sobą błękitne niebo. W powietrzu natomiast swoje możliwości prezentowała załoga turbo śmigłowego samolotu szkolnego KT-1. Naszą uwagę jednak przyciągnął ruch daleko na końcu pasa. Tam do swojego (pierwszego tego dnia) pokazu przygotowywała się gwiazda imprezy - F-22 Raptor. Podobnie jak w dniu poprzednim pilot udowodnił prawdziwą klasę. Dodatkowo pokaz odbywał się przy zupełnie innej pogodzie, więc oglądaliśmy go jakby na nowo. Na zakończenie pilot wybrał podejście do lądowania od „naszego końca pasa”, więc mieliśmy jeszcze możliwość zarejestrowania przyziemienia i pięknej „defilady” na dużym kącie natarcia. Po Amerykanach na niebo znowu powrócili gospodarze. W powietrzu możliwości swojej maszyny prezentował pilot T-50. Dla nas było to o tyle ciekawe, że samolot ten starował w przetargu na samolot szkolenia zaawansowanego dla Polskich Sił Powietrznych. Trzeba przyznać, że jest to bardzo ciekawa maszyna. Z wyglądu bardziej przypomina maszynę bojową niż szkolną. T-50 Golden Eagle wyposażony w wytwornice dymu zamontowane na końcach skrzydeł dał atrakcyjny i bardzo dynamiczny pokaz. Momentami przypominał belgijskie demo na F-16. Po pokazie Złotego Orła nastąpiła przerwa w pokazach w powietrzu, a organizatorzy zaprosili wszystkich chętnych na prezentacje wojsk lądowych. Ponad godzinną przerwę w powietrznych akrobacjach skrzętnie wykorzystało kilka C-130, Chinooków i Black Hawków, odlatując i przylatując na teren lotniska. Przez chwilę pojawił się nawet rozpoznawczy RC-800 ze stacjonującej tu jednostki rozpoznania taktycznego… ot, taka wisienka na torcie dla lotniczego maniaka. :) :::„Smoczyca” i powietrzni komandosi::: Po wyznaczonym czasie nad lotniskiem pojawił się samotny spadochron, a z głośników dowiedzieliśmy się, że za chwilę będziemy świadkami akcji ewakuacyjnej zestrzelonego pilota z terenu zajętego przez wroga. Chwilę po szczęśliwym przyziemieniu nad samotnym lotnikiem pojawił się lekki samolot szturmowy KA-1. Czas był idealny, ponieważ w jego stronę zaczęła zbliżać się już ciężarówka pełna wrogich żołnierzy. Wymalowana na jej burcie czerwona gwiazda jednoznacznie określała, z jakiego kraju ona pochodzi. :) Szturmowiec zatoczył kilka kręgów nad miejscem lądowania i zaatakował przeciwników. Efekty pirotechniczne w postaci widowiskowych wybuchów potwierdziły, że „atak” był skuteczny. Przeciwnicy początkowo zawrócili, lecz po chwili ponownie ruszyli w kierunku naszego rozbitka. Wtedy na niebie pojawiła się para F-16. Chroniąc się za salwą flar, przystąpiła do (symulowanego) ataku. Ponownie zobaczyliśmy efektowne eksplozje. Kiedy „szesnastki” wykonywały okrąg nad terenem działań, na niskim pułapie wleciała para ratowniczych HH-60P. Maszyny przemknęły tuż przy linii publiczności na wysokości zaledwie kilku metrów. Przyznam szczerze, że takiego kosiaka na pokazach to jeszcze nie widziałem. Tak blisko (publiczności) i tak nisko to się w Europie (niestety) nie lata. Efekt był niesamowity dla widzów wpatrzonych w latające w górze myśliwce, śmigłowce, które pojawiły się po prostu „ znikąd”. Tuż za miejscem, gdzie staliśmy, maszyny wykonały ostrego break-a ze wznoszeniem i przystąpiły do akcji ratowniczej. Jeden z Pave Hawk-ów przeszedł do zawisu, a drugi, krążąc nisko, osłaniał go ogniem z broni pokładowej. Dodatkowo na wyższym pułapie co chwilę przelatywała (rzucając flary), strzegąc cały zespół, para F-16. Z wiszącego w pobliżu rozbitka śmigłowca, za pomocą szybkiej liny, desantowali się żołnierze zespołu ratowniczego. Gdy cała ekipa była już na ziemi, maszyna z efektownym przechyłem oddaliła się z miejsca lądowania. Po identyfikacji i zabezpieczeniu zestrzelonego pilota zespół został podebrany przez kolejnego Pave Hawka, tym razem już z ziemi. Po chwili obie maszyny ratownicze były już w powietrzu. Akcja zakończyła się sukcesem. Na zakończenie pokazu wszyscy uczestnicy ponownie zaprezentowali się publiczności w efektownych przelotach. Pave Hawki znowu blisko i bardzo nisko, a F-16 wystrzeliwując na pożegnanie kolejną porcję flar. Prezentacje działań Combat SAR, czyli ratowania personelu z terenu objętego walkami, prezentowane są dosyć często na różnych pokazach, ale muszę przyznać, że tak brawurowego latania na śmigłowcach to jeszcze nie widziałem. „Specjalsi” z 233 dywizjonu CSAR wykonali swoje zadanie „iście po kozacku” ;). Nie opadły jeszcze emocje po ekscytującym pokazie CSAR-u, kiedy nad horyzontem z lewej strony lotniska pojawił się charakterystyczny, przypominający szybowiec, kształt. W osi pasa zbliżał się do nas samolot legenda - U-2S Dragon Lady. Sławny, supertajny (w czasach Zimnej Wojny) samolot szpiegowski, który obok SR-71 pomógł USA wygrać Zimną Wojnę. Zobaczyć tę maszynę w powietrzu to naprawdę rzadkość, a móc podziwiać ją na pokazach lotniczych to prawdziwy ewenement. Ten, przypominający trochę wielki czarny szybowiec, samolot nie zaprezentował nam oczywiście żadnych akrobacji. Pilot wykonał kilka przelotów z różną prędkością oraz w konfiguracji do lądowania. Pomimo to u każdego oglądającego miłośnika historii lotnictwa wywołało to szybsze bicie serca. ;) Potwierdziło to zresztą wielu ze stojących tam fotografów. W rozmowie przyznawali, że to właśnie U-2, Raptor i A-10 przyciągnęły ich w to miejsce. Właśnie, a gdzie podział się A-10? Z zapowiedzi wynikało, że możemy spodziewać się prezentacji „Guźca” w powietrzu. Niestety, jak powiedzieli nam później piloci tych maszyn: „w ostatniej chwili odwołano prezentację w powietrzu ze względów operacyjnych”... cokolwiek to znaczyło. Nie pojawiła się też inna zapowiadana gwiazda - V-22 Osprey. No trudno, może dadzą radę następnym razem, jak na razie i tak bawiliśmy świetnie. :) W czasie, kiedy na horyzoncie majaczył jeszcze smukły kształt U-2, z lotniska wystartował koreański HH-47. Po kilkunastu minutach z jego pokładu wyskoczyli Red Devils - spadochronowy zespół akrobacyjny RAF. Przyznam szczerze, że nie jestem fanem oglądania ludzi wyskakujących ze sprawnych samolotów… (z niesprawnych oczywiście tym bardziej) i raczej tego typu „przerwy” w pokazach wykorzystuje na posiłek, ale ci faceci naprawdę są warci obejrzenia. Oni naprawdę wykonują akrobacje i to jeszcze z dymami. Był to fenomenalny pokaz sprawności, wyszkolenia i precyzji pilotażu, który nagrodzony został wielkimi brawami. Pokazy trwały dalej. Przyszedł czas na cięższy sprzęt. W powietrze wzbił się C-17 Globemaster III. Miałem już okazję kilkukrotnie oglądać ten samolot podczas różnych pokazów. Zawsze zdumiewało mnie, jak ta wielka maszyna potrafi być zwrotna, zarówno w powietrzu, jak i na ziemi. Po lądowaniu i bardzo krótkim dobiegu piloci zaprezentowali cofanie samolotu po pasie startowym. W czasie tego manewru przed jednym z silników pojawił się wir zasysanego powietrza, a po chwili doszło do jego pompażu. Objawiło się to efektownym płomieniem, który wystrzelił z gondoli silnika. Jak się szybko okazało, nie doprowadziło to do żadnej sytuacji awaryjnej, samolot pojawił się ponownie w powietrzu następnego dnia. Pokazy (tego dnia) powoli dobiegały końca. Zbliżające się do zachodu słońce ponownie zafundowało nam „magiczną godzinę”. Trzeba przyznać, że był to idealny moment, ponieważ do swojego drugiego tego dnia pokazu wystartował F-22. Piękna maszyna, niesamowite światło, ciężko to opisać słowami, lepiej pooglądać zdjęcia w galerii. ;) Na zakończenie, już w świetle zachodzącego słońca gospodarze zaprezentowali jeszcze swój najnowszy samolot - FA-50, czyli bojową wersję T-50 Golden Eagle. Ta maszyna również została wyposażona w smugacze zainstalowane na końcach skrzydeł i dała równie efektowny pokaz. Było to bardzo udane zakończenie tego owocnego dnia. Teren pokazów opuściliśmy bardzo zadowoleni. :::Piloci, jak gwiazdy rocka::: Nadszedł trzeci i ostatni dzień naszej przygody z ADEX 2015. Tego dnia postanowiliśmy zmienić miejsce fotografowania. Do tej pory byliśmy zainstalowani w nieformalnej strefie spotterskiej tzn. miejscu, gdzie zupełnie przypadkowo zebrała się chyba większość długich obiektywów, jakie były na tym terenie. ;) Na ostatni dzień postanowiliśmy przenieść się do „strefy publiczności”. Była ona oddalona nieco od osi pokazów, ale za to mieściła się o kilkadziesiąt metrów bliżej pasa startowego. Chcieliśmy też poczuć prawdziwą atmosferę tych pokazów, a nie ma nic lepszego, jak wmieszać się w tłum widzów. Koreańczycy bardzo żywiołowo i otwarcie reagowali na to, co działo się nad ich głowami. Nie stronili od okrzyków zachwytu, oklasków i wiwatowania. Dużo się działo! Wszystko w atmosferze radości z oglądanego widowiska. Szczególnie mocno oklaskiwano zespół Black Eagles. Jego piloci traktowani są tu prawie jak gwiazdy rocka. ;) Generalnie Koreańczycy są dumni ze swoich sił zbrojnych i okazują to otwarcie, i przy każdej okazji. Podobnie, jeśli chodzi o barwy i symbole narodowe. Jest to jedna z wielu rzeczy, którą warto u nich „podpatrzeć”. :) Zmiana miejsca była bardzo dobrą decyzją. Atmosfera była świetna, a bliskość linii pokazu szybko zaowocowała nowymi ciekawymi kadrami. W tamtym miejscu lotnictwo było momentami naprawdę prawie na wyciągnięcie ręki. ;) W czasie prezentacji CSAR-u para Pave Hawk-ów kilkukrotnie przemknęła nad nami tak nisko, że prawie straciliśmy nasze kapelusze. Generalnie, na tych pokazach latano bliżej i niżej niż na większości imprez w Europie. Przeloty nad publicznością? Nie ma problemu. Nawet F-22 zafundował nam kilka przelotów zza publiczności lub „po skosie” tuż nad jej strefą. W trakcie pokazów Black Eagles, kilka przelotów i mijanek odbyło się bardzo blisko, a w zasadzie to nad naszymi głowami. Momentami można się było poczuć się jak „w burakach” w Ostrawie czy na Rhymes Farm. Generalna ocena pokazów - bardzo dobra. :) Niedzielne prezentacje w powietrzu rozgrywały się według podobnego scenariusza jak w dzień poprzedni. Trochę więcej było przerw na starty i lądowania samolotów i śmigłowców niebiorących udziału w pokazach, ale zupełnie nam to nie przeszkadzało. :) Dziwnie natomiast zakończył się pokaz F-22. Maszyna wystartowała pod koniec dnia, kiedy słońce już było bardzo nisko i dawało ostre ciepłe światło, a niebo przybrało lekko fioletową barwę - po prostu bajka! Tym razem obserwowaliśmy pokaz z innego miejsca. Inne kąty, bliżej pasa, dalej od osi pokazu, czyli prawie jakbyśmy widzieli go pierwszy raz. Niestety w trzech czwartych występu pilot przerwał pokaz i wszedł na wysoki krąg. Po kilku minutach z lotniska wystartował drugi F-22 i dołączył do maszyny pokazowej. Samoloty przeleciały parą jeszcze raz nad lotniskiem i odleciały. W pierwszej chwili mieliśmy nadzieję, że poleciały, aby dołączyć do zbliżającej się U-2 i zaprezentować się we wspólnym przelocie, ale niestety tak się nie stało. Po kilku minutach nad naszymi głowami pojawiła się „Dragon Lady”, lecz sama bez honorowej asysty, wielka szkoda. Po krótkim „pokazie” latającego szpiega ponownie wystartowali Black Eagles. Zespół najpierw przeleciał piękną, równiutką taflą wzdłuż strefy publiczności, a następnie zmienił formację, by nadlecieć od frontu i zakończyć ten minipokaz widowiskowym rozejściem. Tak Black Eagles pożegnały swoich widzów i całe pokazy Seoul Air Show 2015. Publiczność nagrodziła ich gromkimi oklaskami i wiwatami. Tak zakończyły się nasze pierwsze pokazy lotnicze na Dalekim Wschodzie i jestem pewien, że nieostatnie. ;) Przemek (Youzi) Szynkora

FLEET WEEK SAN FRANCISCO 2015 (USA, KSFO)

"Fleet Week" to święto marynarki wojennej ale zakończone weekendowymi pokazami lotniczymi. Ulokowanie święta w San Francisco akurat nie powinno dziwić, gdyż miasto wraz z sąsiednim Oakland to w praktyce jeden wielki port. Dwa dni spędzone w San Francisco udowodniły, że pierwsze wrażenie może być mylne i nie należy wyciągać pochopnych wniosków. Po prostu piątek 9 października 2015 r. lotniczo nie zachwycił, można było nawet zwątpić w zaangażowanie Blue Angels, pokazowego zespołu US Navy, który słynie z perfekcji i których niejeden fotograf lotniczy plasuje na samym szczycie pokazowej drabiny. Jeżeli doda się do tego obrazu tzw. okoliczności przyrody – zatokę San Francisco z wyspą Alcatraz i majaczący w oddali most Golden Gate, to chyba staje się jasne, że oczekiwania co do pokazów i okazji fotolotniczych właśnie w tym miejscu były ogromne. Ale po kolei. Zgodnie z wielokrotnie sprawdzoną regułą rozpoznaję teren pokazów najpierw na mapie i na forach lotniczych. Dzięki temu mniej więcej wiem gdzie się ulokować, przynajmniej wirtualnie. Czasem dobrych rad jest aż za dużo i jesteśmy postawieni przed dylematem na zasadzie „osiołkowi w żłoby dano”. W przypadku Fleet Week żłoby były aż cztery – rekomendowany przez organizatorów południowy brzeg zatoki, od strony nabrzeża San Francisco ze słońcem i z przyjaznym widokiem na Alcatraz. Następnie północny brzeg Zatoki pod słońce ale za to z tłem w postaci wieżowców miasta z naturalną możliwością złapania oderwań pod słońce właśnie. I wreszcie ulokowanie się na jakiejś rybackiej lub turystycznej łajbie, które hurtowo oferują rejs w pobliże osi pokazów. Można było także zameldować się na samej wyspie Alcatraz, która zapewniała stabilny grunt w przeciwieństwie do łajby . Logika nakazywałaby skorzystanie przynajmniej z trzech dostępnych możliwości kolejno przez trzy dni pokazów. Niestety, aż tak dobrze nie jest, mam ograniczenia czasowe i jeszcze nie za bardzo orientuję się w topografii miasta, łatwo można ugrzęznąć w niekorzystnym miejscu długiego na wiele kilometrów deptaka wzdłuż zatoki. Pierwszego dnia, w piątek, wybieram więc wariant pierwszy, na zasadzie rozpoznania miejscówki bojem. Podążam wzdłuż nabrzeża, które kilometrami ciągnie się w kierunku Golden Gate. Znajduję górkę okupowaną przez miejscowych ale fotografujących na poważnie jak na lekarstwo, to daje do myślenia. Ponadto górka przysłonięta jest wysokimi drzewami i w pionie niewiele się widzi. Wykorzystuję więc górkę do focenia parady okrętów, która otwiera pokazy i zostaje mi raptem pół godziny na znalezienie lepszego miejsca zanim zaczną latać. Robi się nerwowo. Gnam z górki w kierunku portowych nabrzeży i zajmuję miejsce na wysuniętej kei – Mason Center. Miejsce okupują nieliczni fotografowie ale za to z długimi lufami, co zaczęło dobrze rokować. Dodatkowo stało się w cieniu budynku ulokowanego na kei, co prawda nisko, tuż przy wodzie ale z pewnością, że nikt nas nie zasłoni. Wkrótce pirs wypełnił się innymi fotografującymi ale ciągle było sympatycznie luźno. Gwarno zrobiło się wtedy, kiedy na keję wtoczył się Les Baldwin (www.fotosfx.com), jak się wkrótce okazało miejscowy guru fotografii - głośny, doświadczony i jowialny, który natychmiast okazuje się skarbnicą użytecznych informacji. Wymieniamy zwyczajowe uprzejmości – Les to canoniarz, ja nikoniarz, co zawsze przełamuje pierwsze lody. Les potwierdza, że niechcący jestem na najlepszej miejscówce Fleet Week i nie ma sensu przeprawiać się na drugą stronę Zatoki. To mocno uspokaja i daje poczucie, że nie zmarnowało się okazji. Po takiej rekomendacji postanawiam spędzić oba dni w tym samym miejscu. Gdybym miał możliwość pozostania w SF na trzeci dzień wtedy zapewne przeniósłbym się na Alcatraz lub nawet za most Golden Gate. Piątek, jak pisałem na wstępie, niestety rozczarował. Niezbyt bogaty program wypełniały głównie malutkie, akrobacyjne śmiglaki, które niestety nie podlatywały za blisko. Pokaz Blue Angels był zachowawczy i rozczarował, o ile w kategorii rozczarowania można uznać brak oderwanej chmury przy kosiaku tuż nad wodą – pokazowego numeru Angelsów. Pilot zdaje się , nie dopchnął manetki ciągu, traktując przelot rozpoznawczo. Jak się później okazało cały ten dzień należało potraktować ulgowo, co udowodniła sobota. Pożegnawszy się z Lesem, umawiamy się na sobotę właśnie o tym samym czasie i w tym samym miejscu. I tu dobra rada – im bardziej egzotyczne pokazy tym bardziej należy nawiązać nić porozumienia z lokalnymi fotografami. Oni zwykle doceniają determinację fotografa z odległej Polski i zwykle są wyjątkowo pomocni. Jak się wkrótce okaże piątkowa znajomość z Lesem opłaciła się w dwójnasób. Nadchodzi sobota, jako że mieszkam na przedmieściach SF dojazd zajmuje mi ok. 30 minut i już w kolejce podmiejskiej widać wzmożony ruch do centrum. Na nabrzeże ciągną tłumy widzów. Nie wygląda to dobrze. Gnam na wybrane miejsce i widzę ciemność - lud kłębi się na wąskiej kei w miejscu, które jeszcze dzień wcześniej okupowałem z Lesem. Przedzieram się na jej szczyt i nie grzesząc posturą Pudziana już wiem, że się nie dopcham. Klęska. Nagle słyszę jak Les przekrzykuje tłum, a głos ma tubalny – miejsce dla człowieka z Polski! I o to chodzi w tym całym naszym hobby. Dziękuję Les! Sobota pokazała Fleet Week od zupełnie innej strony. Pokazy odbywały się rytmicznie i z werwą. Synchronizacja lotu grupowego Angelsów to niespotykany widok. Do tego wyjątkowego dnia przyłożyła się także pogoda, która w SF wcale nie jest taka łagodna jak by się mogło wydawać. Dość powiedzieć, że Golden Gate w kilkanaście minut zdążył się ukryć w bardzo niskich chmurach, na tyle niskich, że czerwone pylony wystawały ponad nie – niezwykły widok. Uwijające się po zatoce setki łódek, jachtów, motorówek i okrętów nadają scenerii dodatkowej dramaturgii, a niektórzy wykonawcy (Team Oracle i Lucas Oil Air Show na Pittsach) zdaje się celowo koszą blisko łódek zadymiając gapiów na ich pokładach. To jednak tylko widowiskowe złudzenie, gdyż oś lotów odgradzana jest od łódek przez okręty patrolowe. Dramaturgia dramaturgią, niestety las masztów często skutecznie zakłócał fotografowanie wchodząc w kadr w najmniej oczekiwanych momentach. Pokazy lotnicze podczas tygodnia floty w San Francisco to wisienka na torcie raczej wodniackiego święta składającego się z koncertów, parad i prezentacji związanych z marynarką. Program nie jest napięty i w trakcie prawie czterech godzin pokazów prezentuje się klasyczną “konfekcję” w postaci akrobacji solowych (Team Oracle i Lucas Oil Air Show na Pitts, Embry-Riddle Aeronautical University na Extra), oldtimerów (T-33 Shooting Star), akrobacji zespołowych (Red Star Pilots Formation Team na chińskich CJ-6) i pokazów skoczków spadochronowych (U.S. Navy Leap Frogs Parachute Team). Gwiazdą pokazów okazał się oczywiście zespół Blue Angels, a ciekawostką przelot United Airlines 747 Demo, który akurat pokazał się w Boeingu 757. Piątek, 9 października 2015 r. okazał się dniem treningowym za to sobota przeistoczyła się w prawdziwe święto wodniaków i lotników. A wszystko to w otoczeniu wspaniałych okoliczności przyrody – mostu Golden Gate i wyspy Alcatraz. Sylwester "eSKa" Kalisz

AXALP FLIEGERSCHIESSEN (Szwajcaria)

Rok 2015 był obfity w różnego rodzaju imprezy lotnicze, a na wielu z nich pojawili się przedstawiciele Błękitnej Mocy. Na tak kultowym wydarzeniu, jakim jest Axalp Fliegerschiessen, czyli demonstracja możliwości bojowych Sił Powietrznych Szwajcarii, naturalnie nie mogło zabraknąć SPFL. W Axalp można podziwiać szwajcarskich pilotów trenujących strzelanie do celów naziemnych i wykonujących niesamowite ewolucje w niecodziennym, jak na pokazy lotnicze, otoczeniu. Główny punkt widokowy znajduje się przy "KP" – wieży kontrolnej poligonu, ok 700 m nad samą miejscowością Axalp, czyli około 2300 m n.p.m. Z tego miejsca gwiazda programu, czyli pokaz słynnego zespołu akrobacyjnego Patrouille Suisse, robi niezapomniane wrażenie. Program imprezy przewiduje dwa dni treningów oraz dwa dni pokazowe. Różnią się one w zasadzie tylko liczbą lotów każdego dnia. W poniedziałek i wtorek odbywały się ćwiczenia, a pokazy zaplanowano na środę i czwartek (7 i 8 października). Aby dotrzeć na 2300 m n.p.m. przed zamknięciem szlaków, należało wyruszyć w pieszą wędrówkę już o godzinie 5.00 rano. Z uwagi na bezpieczeństwo szlak prowadzący na „widownię” zamykany jest zazwyczaj około godziny 8.00, gdyż przebiega przez teren poligonu. Pod wieżą obserwacyjną jesteśmy w okolicach godziny 7.00 i napawamy się widokiem wyłaniających się z ciemności obielonych śniegiem szczytów górskich Alp Berneńskich, a wokoło zbiera się coraz większa liczba widzów oczekujących popisów szwajcarskich pilotów. Poniedziałkowy trening rozpoczyna się niezwykle dynamicznym pokazem Pilatusa PC-7. Szybkie pętle, beczki, zwroty, a wszystko to na dużych kątach natarcia. Dzięki temu duża ilość wilgoci w powietrzu powoduje powstawanie efektownych oderwań na skrzydłach samolotu i wzbogaca kadry na naszych kartach. Po kilku minutach od zniknięcia w oddali Pilatusa dochodzą nas znajome dźwięki… to chyba F5-Tiger. Po chwili wyłaniają się z opadającej mgły trzy samoloty w groźnie wyglądającym szyku i z dużą prędkością przelatują na wysokości stojącej na zboczu góry widowni. Kilka ciasnych zwrotów, włączone dopalacze i samoloty znikają za sąsiednimi szczytami. Jednak cały czas słyszymy, jak krążą w okolicy, by ponownie nadlecieć. Lecz zanim dźwięk silników zmienia się w „przyjemny” huk, słyszymy odgłos działek, a następnie dźwięk ostrzeliwanych skał i usytuowanych na nich tarcz. A wszystko to przyprawia o gęsią skórkę. Po około 20 minutach do akcji wkracza F/A-18 Hornet. Jest szybko, głośno i agresywnie. Demo szwajcarskiego Horneta zazwyczaj robi spore wrażenie, ale w alpejskiej scenografii budzi szczery podziw u wszystkich widzów i fotografów. Chwilę po pokazie F/A-18 pojawiła się szansa na poprawę kadrów z F-5 Tiger. W niewielkim odstępie czasu kolejne trzy maszyny rozpoczęły kolejną turę strzelań do tarcz umieszczonych na przeciwległym zboczu. Po F-5 przychodzi czas na gwiazdę wydarzenia, czyli osławiony zespół akrobacyjny Patrouille Suisse. Można śmiało powiedzieć, że w żadnym innym miejscu ta formacja nie prezentuje się tak okazale i tak efektownie. Widać, że u siebie Szwajcarzy czują się najlepiej. Częste flary, smugacze, precyzyjne ewolucje formacji i popisy solistów, kwintesencja pokazu Patrouille Suisse, oglądane w Axalp ze zbocza góry, a nie z płaszczyzny lotniska, staje się zupełnie nowym doświadczeniem. Treningi tego dnia kończą F-5 Tiger, oddając do tarcz kolejne serie ze swoich działek. Na wtorek przypadał kolejny dzień treningów. Niestety prognozy pogody zapowiadały chmury i deszcz. Nie zniechęciło nas to jednak i podobnie jak poprzedniego dnia stawiliśmy się pod ‘KP’ około g. 7.00. Pogoda nie nastrajała jednak optymistycznie i od razu pojawiły się wątpliwości, czy polecą. Nie traciliśmy jednak ducha i wyglądaliśmy przejaśnienia. Na szczęście w pewnej chwili dało się słyszeć w oddali zbliżające się samoloty, co zwiastowało optymistyczny wariant i rozpoczęcie kolejnego dnia treningów. Pod względem programu była to praktycznie dokładna powtórka poniedziałkowego treningu z nieco wcześniejszym zakończeniem. We środę przekonaliśmy się, że w Axalp tak naprawdę karty rozdaje pogoda. Oficjalny komunikat rozwiał ostatecznie nasze nadzieje, informując, że ze względu na trudne warunki środowy pokaz zostaje odwołany i żadne loty nie odbędą się. Z napięciem obserwowaliśmy prognozy na czwartek. Kolejne spływające prognozy sugerowały, że pokazy powinny się odbyć, choć mogą rozpocząć się z opóźnieniem. Na Szczyt Tschingla (sąsiadującego z KP wierzchołka), pełni nadziei, docieramy o 7 rano i jesteśmy pierwsi. Jest niewielkie zachmurzenie. Widać wspinające się w dolinie setki, a może i tysiące światełek. Tak duża liczba ludzi oraz rozchodzące się chmury napawają nas optymizmem. Jest szansa, że pokazy odbędą się. Powoli wstaje słońce, lecz chmur zaczyna przybywać. Na górkach sąsiadujących z KP zaczyna rosnąć tłum spragnionych pokazów widzów. Z ustawionych na górze głośników sączy się cicha muzyka. Oczekując rozpoczęcia pokazów, słyszymy komunikat o opóźnieniu z uwagi na niekorzystne warunki pogodowe. Kilka kolejnych powtórzeń tej informacji nie zmniejsza rozczarowania ostatecznym komunikatem, że po raz kolejny z rzędu pokazy nie odbędą się ze względu na warunki meteorologiczne. W kiepskich humorach i w lekkich opadach deszczu rozpoczyna się wędrówka w dół. Wiedzie ona w dość stromym trawiastym zboczem, gdzie nietrudno o wypadek, szczególnie w deszczu. Niestety w krótkim czasie kilka schodzących z nami osób nabawiło się kontuzji. Na szczęście służby ratunkowe były na miejscu i bardzo sprawnie udzieliły im pomocy. Oczywiście taki rozwój wypadków pozostawił spory niedosyt. Małą rekompensatą była wizyta w pobliskiej bazie w Meiringen, gdzie stacjonuje m.in. dywizjon STAFFEL 11 latający na F/A-18. W czasie gdy odbywają się treningi i pokazy w Axalp, można tam fotografować startujące i lądujące maszyny z kliku ciekawych miejsc, choćby z tarasu restauracji znajdującej się w bazie. Można też zrobić sobie fotkę na środku pasa startowego, przez który wiedzie normalna droga… Niestety w tym roku tylko tyle... Pozostaje powiedzieć: Do zobaczenia w przyszłym roku w Axalp! Łukasz "lukasz.tur" Kulik

RAF LAKENHEATH (Wielka Brytania, EGUL)

Nie ma, że boli! Pobudka o 5 rano, bezlitosny budzik każe wstać. Mocna kawa i dokładne sprawdzanie pogody. Zapowiada się piękny październikowy dzień z ciepłym jesiennym słońcem. To idealne warunki – będą latać! Po kilku godzinach jazdy docieramy do jednego z najlepiej strzeżonych miejsc na Wyspach Brytyjskich. Nie, to nie jest słynne więzienie „Tower of London” – to amerykańska baza sił powietrznych RAF Lakenheath. Dość łatwo znajdujemy oficjalny punkt widokowy. Choć jest bardzo wcześnie, parking jest już prawie pełny. Przy płocie widać kilka rozstawionych drabin i pogrążonych w rozmowie spotterów. Jeden z nich ma kamizelkę z przeróżnymi lotniczymi naszywkami – podchodzimy i miło zagadujemy. Bardzo dobrze trafiliśmy – to nasz człowiek! Już po chwili wiemy prawie wszystko o tej bazie. A co najważniejsze nasz nowy znajomy pokazuje nam pewną nieoficjalną miejscówkę, idealnie nadającą się dla fotografów. Bez zastanowienia opuszczamy oficjalny parking i udajemy się w stronę baraków. Mijamy tabliczki „Zakaz wstępu”, znajdujemy stary murek przy samym płocie – dzisiaj to będzie nasza fototrybuna! Momentalnie podjeżdża do nas wielki pickup na amerykańskich tablicach z uzbrojoną ochroną. Machamy przyjaźnie. Na naszej kurtce SPFL widzą błękitne logo z F-15. Pomogło, odjechali! W oddali z hangarów zaczęły dobiegać odgłosy kompresorów potężnych silników F-piętnastek. Mamy dużo szczęścia – to maszyny ze słynnej eskadry „The Grim Reapers” (czyli „Ponurzy Żniwiarze”). Cztery potężne myśliwce powoli kołują. A za nimi kolejne i kolejne! Prawdziwe lotnicze niebo. Tak właśnie, niezwykle udanie, spędzamy cały dzień przy huku silników i dopalaczach tych pięknych samolotów. Robi się ciemno i zadowoleni z owocnego dnia powoli szykujemy się do powrotu. Punktualnie o 17, jak każdego dnia, w bazie RAF Lekenheath puszczany jest przez głośniki amerykański hymn narodowy – to dobre zakończenie naszej wyprawy. Już mamy iść do samochodu, gdy znowu dobiegają nas znajome odgłosy kompresorów... to nocne loty! Szykujemy sprzęt, ustawiamy się, focimy! Właśnie dla takich momentów kochamy to, co robimy. Marek „Maras” Gembka

DZIEŃ OTWARTYCH KOSZAR W ŁASKU (Polska, EPLK)

W dniu 26 września swoje podwoje dla zwiedzających otworzyła 32. Baza Lotnictwa Taktycznego w Łasku, organizując Dni Otwartych Koszar. Jednostka ta od dawna nie organizowała tego typu imprez dla ludności cywilnej, co miało chyba niebagatelny wpływ na frekwencję zwiedzających, mimo niezbyt sprzyjającej pogody. Dla fanów lotnictwa organizatorzy przygotowali nie tylko wystawę statyczną statków powietrznych, ale także bardzo ciekawe pokazy dynamiczne, w trakcie których obok stacjonujących tu F-16 można było podziwiać także MiGa-29 czy SU-22. Po raz pierwszy otwartej publiczności zaprezentował się F-16 Tiger Demo Team z 31. Bazy Lotnictwa Taktycznego. Swoje wysokie umiejętności zaprezentował po raz kolejny Artur Kielak, a niewątpliwą niespodzianką było pojawienie się w powietrzu gości z Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych, czyli C-17 Globemaster. Mariusz "Mariusch" Lesiuk

POPOŁUDNIOWE LOTY W MIŃSKU MAZOWIECKIM (Polska, EPMM)

W dniu 24 września 2015 r. grupa fotografów z SPFL, dzięki uprzejmości Dowództwa 23. Bazy Lotnictwa Taktycznego w Mińsku Mazowieckim, po raz kolejny miała okazję fotografować myśliwce MiG-29 oraz śmigłowce. Zbiórka miała miejsce o godzinie 12.00, po czym udaliśmy się pod bramę lotniska. Tego dnia zaplanowane zostały loty popołudniowo-nocne, podczas których młodzi piloci szkolili się w walkach powietrznych, trzy starty popołudniowe oraz jeden w sesji wieczornej. Zapowiadał się piękny dzień fotograficzny chociaż z nieba zaczęło trochę jakby kropić. Ale co tam. Przemieściliśmy się w kierunku pasa startowego. Pierwsza para Migów-29 wystartowała terminowo. Po kilkunastu sekundach śledziliśmy małe punkty znikające na niebie. Fulcrumy zniknęły, jednak pozostał po nich ślad na naszych sensorach. Po godzinie na horyzoncie pojawiło się charakterystyczne dymienie, co oznaczało powrót pary maszyn. Dzień zapowiadał się interesująco pomimo, iż aura była szara i nie zapowiadała zmiany. W trakcie pobytu na lotnisku dowiedzieliśmy się o zmianie planów lotów, które były przewidziane na ten dzień. Mówi się trudno. Do wylotów wieczornych zostały nam trzy godziny. Po krótkiej naradzie wspólnie postanowiliśmy, że zostajemy do końca, bo jakże inaczej... .Te trzy godziny w okienku dzięki operatywności naszego opiekuna wykorzystaliśmy na statykę i rozmowę z pilotami. A że czasu było mnóstwo, a piloci bazy byli dyspozycyjni, uwieczniliśmy ich także na tle maszyn. Czas płynął szybko, słońce chyliło się ku zachodowi, a my pośpiesznie zajęliśmy stanowiska. Na wieczorne ćwiczenia piloci wystartowali osobno. Huk dopalaczy i zapach nafty był pięknym zakończeniem naszego pobytu w bazie …. gdyby nie obecność rządowego śmigłowca, który tego dnia przyleciał do bazy. Po szybkiej a wręcz bardzo szybkiej zmianie naszej pozycji, w ostatniej chwili pożegnaliśmy także i jego. Jeszcze kilka ujęć nocnej statyki naszych Fulcrumów i byliśmy gotowi do opuszczenia mińskiej bazy. Pomimo zmian w zaplanowanych lotach dzień zakończyliśmy z bananem na ustach. Wizyta jak zwykle przebiegła w miłej atmosferze. Szczególne podziękowania dla opiekuna bazy oraz jak zawsze dla Bazy w Mińsku za ciepłe przyjęcie i swobodę w poruszaniu się po lotnisku. Już nie możemy doczekać się następnego razu … . Robert "Fischer" Gajda

NATO DAYS OSTRAVA 2015 (Czechy, LKMT)

“Dni NATO” w Ostrawie – to już impreza niemal tak kultowa, jak Air Show w Radomiu, czy alpejskie pokazy w szwajcarskim Axalp. W Ostrawie po prostu nie wypada nie być. Dla większości z nas “Dni NATO” to ostatnia duża impreza kończąca fotolotniczy sezon. Najważniejszą rzeczą jest jednak to, że możemy się spotkać w tak licznym gronie (w tym roku było nas ok. 30 osób), porozmawiać o mijającym sezonie, wymienić doświadczenia, pobiesiadować wspólnie przy grillu i znakomitym czeskim piwie na słynnym już “buraczanym polu”, po prostu pobyć ze sobą i cieszyć się chwilą. Oczywiście nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie przywieźli do swych domów kart zapełnionych zdjęciami samolotów. W tej edycji “Dni NATO” mogliśmy podziwiać nad naszymi głowami m.in. zespół Ramex Delta (Mirage 2000N), szwedzką rodzinę (JAS-39C Gripen, AJS37 Viggen, J29F Tunnan, SK 35C Draken, Saab 105), F-16 (Zeus Team), MiG-29 (Słowackich Sił Powietrznych), a także dostojny przelot samolotu Boeing E-3 Sentry AWACS. Bardzo duże wrażenie zrobił na widzach pokaz polskich “ORLIKÓW” oraz występ pary czeskich samolotów ALCA okraszony pięknymi flarami. Każdy wyjazd do Ostrawy jest inny, niepowtarzalny, wyjątkowy. Ten też taki był i niestety przeszedł już do historii. Do zobaczenia za rok na błękitnym szlaku. Piotrek "brovarsky" Łykowski

SOUTHPORT AIR SHOW, (Wielka Brytania, CYPG)

Southport Air Show 2015 – czyli kilka powodów, aby pojechać nad morze. W sobotę 19 września 2015 r., wybraliśmy się do Wielkiej Brytanii do uroczego miasteczka Southport. Ten nadmorski kurort co roku gości szczególne pokazy, gdzie samoloty mogą startować i lądować na piaskach ogromnej plaży. Dla wielu entuzjastów lotnictwa jest to punkt obowiązkowy sezonu, bo po raz ostatni w roku mogą podziwiać zespoły demonstracyjne RAFu. Jednak w tym roku zjawiły się rekordowe tłumy, aby zobaczyć ostatni w historii przelot Avro Vulcan w eskorcie zespołu akrobacyjnego Red Arrows. Piękna słoneczna pogoda, nadmorskie miasteczko, wszędzie budki serwujące tradycyjne Fish and Chips i super atmosfera – to wszystko zapowiadało idealny dzień! I tak właśnie było – 5 godzin przeróżnych pokazów zapewniło rozrywkę tysiącom zebranym na plaży Southport. Oczywiście główną atrakcją pokazów była odchodząca legenda Vulcan XH558. Ten niesamowity bombowiec z czasów zimnej wojny po raz ostatni wznosił się nad niebem Wielkiej Brytanii, aby po tym sezonie już na zawsze zostać w hangarze. Jego przelot w towarzystwie małych czerwonych strażników z Red Arrows wywołał prawdziwą owację. Kiedy dzielna eskorta opuściła „Ducha Wielkiej Brytanii”, byliśmy świadkami jednego z najlepszych pokazów z jego udziałem. Przelot na wprost widowni i gwałtowne wzbicie się wysoko w niebo zakończyły bardzo długi, głośny i pełen ciekawych manewrów popis Vulcana. W tym czasie komentator wypowiedział piękne słowa: „Don’t cry because it’s over, smile because it heppened” dosłownie wywołując łzy wśród tłumu. To był piękny moment pokazujący jak silne jest na wyspach zamiłowanie do lotnictwa. Jednak szybko skończył się czas na sentymenty. Poruszenie w tłumie, włączone alarmy samochodowe i panika mew oznaczały tylko jedno – czas na RAF Typhoon Display! Pilotem był kapitan lotnictwa Johnny Dowen i jak zwykle jego dynamiczny pokaz zapierał dech w piersiach. Morskie wilgotne powietrze sprawiło, że niemal ciągle oglądaliśmy ogromne oderwania przy skrzydłach lub magiczne tęczowe kolory w strumieniach gorącego powietrza z silników. Śmiało można uznać ten pokaz za jeden z ciekawszych momentów w tym sezonie na wyspach. Będziemy czekali z niecierpliwością na następną edycję tej imprezy. Tym bardziej, że w roku 2016 wypada 25. rocznica tych pokazów. Będzie się działo i my tam będziemy! Marek "Maras" Gembka

PODWIECZOREK NA EPMM (Polska, EPMM)

9 września 2015 roku, skromna, dwuosobowa ekipa SPFL po raz kolejny zawitała w gościnne progi 23. BLT w Mińsku Mazowieckim. Głównym celem wizyty było omówienie kilku, bardzo ważnych kwestii dotyczących naszej przyszłej współpracy oraz podtrzymanie doskonałych relacji z pilotami i dowództwem bazy. Nie bylibyśmy jednak sobą, wiedząc o planowanych na to popołudnie lotach, gdyby w bagażniku naszego auta nie znalazły się fotograficzne plecaki. Około godziny 17.00, po załatwieniu wszystkich pilnych spraw mogliśmy oddać się przyjemnościom związanym z uwiecznianiem na matrycach naszych aparatów pięknych Smokerów z mińskiej bazy. Z informacji jakie uzyskaliśmy wynikało, że jedna para znajduje się już w powietrzu i wkrótce powinna zbliżać się do lądowania. Pospiesznie udaliśmy się w dogodne naszym zdaniem miejsce w pobliżu pasa. Wkrótce po tym, na horyzoncie dostrzegliśmy zbliżające się maszyny. MiGi przelatując nad lotniskiem kilkukrotnie wykonały odejście w prawo po czym powracały ćwicząc tzw. lądowanie z breake’a czyli gwałtowny nawrót w kierunku pasa startowego. Po przećwiczeniu tych manewrów jeden za drugim z gracją wylądowały wyrzucając za sobą spadochrony hamujące. Następnym punktem odbywających się ćwiczeń był start pary MiGów. Kilka minut później miała zaprezentować się nasza pokazowa “szparka” z ogromnym kościuszkowskim emblematem wymalowanym na grzbiecie. Dwie pierwsze maszyny, startując co prawda bez dopalaczy, za to ze sporą ilością dymu, fantastycznie rysowały się na tle co raz bardziej malowniczego nieba. Gwoździem programu jak się jednak okazało był kolejny start. Pełny dopalacz, przechył w lewo, idealnie pod nasze obiektywy wywołał w nas dziecinny wprost entuzjazm. To jest to na co czekaliśmy! Kwintesencja tego o czym marzy każdy fotograf lotniczy – piękna maszyna w kadrze, światło i dopalacze! Po kilkudziesięciu minutach maszyny powracają do bazy, jedna z nich wykonuje przy tym fantastyczne low-passy znikając co chwila za linią drzew na horyzoncie. Jest na co popatrzeć. Przed nami finał dzisiejszych ćwiczeń, jest około 20.00, robi się naprawdę ciemno. Jak nas poinformowano, wystartują jeszcze cztery maszyny w dwóch parach. Oczekując na ich starty mamy okazję do fotograficznych zabaw z lądującą co chwila Casa C-295, która intensywnie krążąc nad lotniskiem ćwiczy w warunkach nocnych. Przemieszczamy się na ostatnią dzisiaj już miejscówkę blisko miejsca startu. Pierwsza para uruchamia światła oraz dopalacze. Ruszają! Huk jest niesamowity. Białe, oślepiające wręcz dopalacze rozświetlają na chwilę panujący mrok. Druga para rusza po chwili za nimi, tym razem o wiele ciszej gdyż startują bez wspomagania. Po kilkudziesięciu sekundach, wykonując zwrot, maszyny znikają nam z pola widzenia. To już koniec na dzisiaj – co za podwieczorek na EPMM ! Adam "Larky" Skowroński
Back to Top