Szukaj

SANICOLE SUNSET AIRSHOW (Belgia, EBLE)

Sanicole  Sunset  Airshow, pod taką nazwą już po raz drugi belgijskie lotnisko w Sanicole organizuje pokaz lotniczy o zachodzie słońca. Te nietypowe godziny pokazów (od 18.00 do 20.00) gwarantują niecodzienne efekty wizualne jakie możemy - przy sprzyjającej aurze - podziwiać na rozgrzanym do czerwoności horyzoncie. Nasza skromna ekipa SPFL po 10-godzinnej podróży zameldowała się na lotnisku około godziny 16 przez co, jakby w nagrodę, bez większego problemu udało się  zająć stanowiska w sektorze dla prasy i VIP. W oczekiwaniu na efektowny zachód słońca rozgrzewaliśmy sprzęt na przelatujących śmiglakach i statyce. Można było zobaczyć efektowną inscenizację walki powietrznej pomiędzy japońskim Zero i amerykańskim P-40 Kitty Hawk – głównymi bohaterami odległej o 70 lat bitwy o Pearl Harbor.  Czas do pełnego zachodu umilały zespoły akrobacyjne: Breitling Wingwalkers Duo, angielski Blades na Extra 300 LP czy rumuński Iacarii Acrobati na Yak-52TW. Ta nostalgiczna atmosfera została trochę przewietrzona przez czeskiego reprezentanta, którym był JAS39 Gripen. Prawdziwe widowisko rozpoczęło się już po zachodzie słońca, kiedy to o zmroku pojawił się holenderski Apache  rozświetlając niebo pióropuszem flar, a po nim z zupełnej ciemności nadleciał belgijski F-16... i tyle go było widać, co przyświecił flarami lub dopalaczem. Efekty naszej pracy można zobaczyć poniżej, chociaż pokaz o tak późnej porze kompletnie nie sprzyjał fotografom. Sławek „slapek” Pękalski

TYLKO DLA ORŁÓW (Polska, EPZR)

W jeden z ostatnich słonecznych weekendów lata, w dniach 9-11 września 2011 odbył się jesienny zlot naszego stowarzyszenia. Tym razem członków stowarzyszenia gościła Górska Szkoła Szybowcowa oraz przepiękna sceneria Beskidu Małego. Oprócz ogólnej integracji rozrzuconych po całym kraju członków, organizatorzy postanowili umożliwić praktyczne zapoznanie się uwiecznianym na naszych fotografiach żywiołem. Dzięki posiadanym licencjom szybowcowych naszych niestrudzonych kolegów mogliśmy oderwać się od naszych ziemskich trosk i podziwiać piękno Podbeskidzia (Lucek, Irek dziękujemy!). Życie miało pokazać, że lubi zaskakiwać... Największym niespodzianką dla uczestników był przylot na Żar wielokrotnego mistrza Świata w akrobacji szybowcowej - Pana Jerzego Makuli wraz z szybowcami Fox i solo Fox, a także dwóch członków grupy akrobacyjnej Żelazny - Wojciecha Krupy i Piotra Haberlanda. Oczywiście nie był to przypadek. Lotnicy przybyli namówieni przez naszych kolegów na sesję zdjęciową. Dodatkową atrakcją przewidzianą w sobotę były zaplanowane loty na ... szybowcu FOX z mistrzem Makulą za sterami! Piątek zarezerwowaliśmy na dojazd, integracyjną kolację i "nocne Polaków rozmowy". Nasi koledzy na gorąco podzielili się wrażeniami ze świeżo zakończonego pobytu na moskiewskim MAKSie. Miłym akcentem było przyjście zaproszonych pilotów i reprezentantów miejscowego środowiska lotniczego z Panem Tomaszem Kawą na czele. Goście mogli obejrzeć przygotowane multimedialne prezentacje naszych zdjęć. Spowodowały one niekłamany zachwyt i komentarze, z których mogliśmy być tylko dumni! Sobotni poranek to pospieszne śniadanie i udanie się wraz ze sprzętem fotograficznym na lotnisko, gdzie zapoznaliśmy się z szybowcami, zasadami bezpieczeństwa, zasadami bezpiecznego poruszania się po lotnisku. Najwięcej radości i uwagi zarazem przysporzył nam spadochron ratowniczy i zasady jego użycia. Na szczęście przeszkolenie było czysto teoretyczne. W międzyczasie ekipa techniczna naszych gości, składająca się m in. z dwóch urodziwych pilotek, przygotowała sprzęt do lotów. Po krótkiej naradzie rozstawiliśmy się w różnych punktach lotniska, czasami blisko startujących samolotu  i rozpoczęły się podniebne karuzele Jerzego Makuli na Foxie z chętnymi członkami stowarzyszenia, których nie brakowało. Pan Jerzy niestrudzenie kręcił skoble, beczki i korkociągi starając się zaprezentować zalety sprzętu i pilota. Trzeba przyznać, że korzystaliśmy z tej gościny skwapliwie :-)) Zainstalowana na pokładzie kamera nagrywała filmy, które dla wielu z nas będą pamiątką na całe życie. Dodatkowymi atrakcjami były niskie przeloty z "delikwentami" które umożliwiły nam wykonywanie widowiskowych zdjęć. W przerwie pomiędzy lotami zaprezentowali się silnikowcy, czyli Żelaźni. Nieczęsto się zdarza, aby pokaz był wykonywany pod dyktando fotografów, więc tym bardziej czapki z głów dla was Panowie! Po serii niskich przelotów w różnych fotogenicznych miejscach umożliwiających spektakularne ujęcia piloci  wznieśli się i rozpoczął się pokaz figur pionowych oraz lustrzanek. Sobotni wieczór był zarezerwowany na integracyjny grill dla wszystkich - fotografów oraz pilotów. Podczas imprezy miały miejsce niesamowicie sympatyczne wydarzenia. Był tort i świeczki oraz gromkie sto lat fotograficzno -  lotniczej braci na cześć siódmych urodzin, oraz podziękowanie i wręczenie pamiątkowych upominków dla swoich mistrzów od młodych adeptów akrobacji z ośrodka szkolenia w akrobacji z Poznania. Niedzielny poranek powitał nas pięknym niebem oraz obiecywał obudzenie termiki, która była nadzieją, na zaprezentowanie innego oblicza szybownictwa - przelotów, ale o tym za chwilę. Przedpołudnie było zarezerwowane dla naszych mistrzów. Tym razem zupełne zaskoczenie: pokaz w locie dwóch samolotów oraz szybowca we wspólnej formacji. Po wylądowaniu, Pan Jerzy zmienia maszynę na swojego Solo Foxa ze smugaczami na końcach skrzydeł. Wiemy, że będzie pięknie... Po pozowaniu w przestworzach i wylądowaniu samolotu z fotografem rozpoczyna się podniebny balet mistrza, ku radości, naszej i licznie zgromadzonej na tarasach internatu i kolejki górskiej publiczności. Po Jurku do akcji przystępują Żelaźni. Ryk potężnych silników Extry i Zlina wypełnia całą dolinę Soły. Słońce lśni odbłyskami na wypolerowanej czerwieni samolotów. Jesteśmy w siódmym niebie... Gdzieś pomiędzy podniebnymi harcami pilotów nasz przyjaciel Phoenix serwuje dziewczynom z ekipy technicznej sesję fotograficzną w hangarze. Dobrze znamy jego produkcje i jesteśmy pewni, że będzie się podobać. Po lotach mistrzów rozpoczyna się normalne latanie. Jesteśmy obcym elementem w tej precyzyjnej żarowskiej machinie. Staramy się pomagać jak możemy - rąk do ściągania szybowców nigdy dość. Budzi się termika i możemy rozpocząć loty pasażerskie na Puchaczu. Niestrudzonymi pilotami są nasi koledzy ze stowarzyszenia. Czujemy się pewnie mając za plecami Lucka - kiedyś kadrowicza w akrobacji szybowcowej oraz Irka - na co dzień pilota potężnego Boeinga. Piękne widoki, niebieskie niebo usiane cumulusami oraz udane próby fotografowania air to air nagradzają cierpliwości  i ryzyko tych, co nie latali dzień wcześniej na akrobację. Wszystko co dobre niestety się kończy zbyt szybko. Pierwsi z nas mając w planie podróż przez całą Polskę muszą jechać... Żegnamy się także z naszymi gośćmi, którzy dostarczyli nam tyle radości. Odlatuje Zlin z Foxem. Wyjeżdża do Poznania ekipa techniczna z Solo Foxem. Jeszcze tylko Wojtek Krupa macha skrzydłami i puszcza pożegnalnego dyma. Jesienny zlot SPFL powoli, acz nieubłaganie dobiega końca. Na koniec pragnę z tego miejsca podziękować tym wszystkim, którzy włożyli wysiłek, aby stało się tyle dobrego: -         Jerzemu Makuli; -         Pilotom z Grupy Akrobacyjnej Żelazny Wojtkowi Krupie i Piotrowi Haberlandowi; -         oraz moim kolegom z SPFL, dzięki którym mogłem ponownie bujać w obłokach. Do zobaczenia za rok! Michał "nurek" Wajnchold

BIELSKO-BIAŁE AKROBACJE (Polska, EPBA)

To już ósma edycja pokazów lotniczych w stolicy Podbeskidzia, która jak co roku zgromadziła rzesze fanów lotnictwa i nie tylko … Tegoroczny piknik lotniczy już od samego początku stawał się wyjątkowy, a to między innymi za sprawą pogody, która przez ostatnie 3 lata pogoda nie rozpieszczała publiczności, zaś w tym roku przywitała nas wysoka temperatura i słoneczne niebo. Pokazy jak na aeroklubowy piknik zapowiadały się całkiem obiecująco, a gwiazdami ósmej edycji byli: Uwe Zimmermann - po raz pierwszy w Bielsku, Jurgis Kairys stała gwiazda pikniku, Air Bandits czyli rumuński zespół akrobacyjny latający na samolotach Yak 52 wraz z Jurgisem Kairysem, Artur Kielak oraz Adam Labus. Oficjalne rozpoczęcie pikniku lotniczego zaplanowano na godzinę 16, ale już wcześniej można było zobaczyć prezentacje umiejętności w wykonaniu Uwe Zimmermanna na Extrze 200, Leszka Matuszka na replice samolotu Jungman, bielskich skoczków spadochronowych, a także tradycyjny zrzut wody przez Dromadery i oczywiście solowy pokaz Jurgisa Kairysa, niestety w nieco skróconej wersji. Tuż po godzinie 15 w niebo wzbili się Air Bandits pięknie malując bezchmurne niebo nad Beskidami, zapraszając tym samym mieszkańców Bielska na lotnisko. Zaraz po nich w powietrzu pojawiła się Extra 330 z Arturem Kielakiem za sterami, który po raz kolejny udowodnił, że należy do elity pilotów akrobacyjnych w Polsce. Pokaz bardzo dynamiczny, a duża ilość figur autorotacyjnych potrafiła nacieszyć oko każdego lotniczego świra. Po godzinie 16 rozpoczęły się już oficjalne pokazy, a na pierwszy ogień poszli Air Bandits z Jurgisem Kairysem na czele, następnie Dromadery, RWD -5 i na koniec Adam Labus na Extrze 330. Gdy pokazy wydawały się być zakończone, niespodziewana informacja od organizatorów sprawiła, że pojawił się uśmiech na naszych twarzach. Otóż otrzymaliśmy informację, że Jurgis Kairys wraz z Air Bandits planują pokaz po zachodzie słońca z efektami pirotechnicznymi! Chyba nic lepszego na bielskim pikniku nie mogło nas spotkać, więc cierpliwie czekaliśmy na godzinę 19.20, bo o tej zaplanowano ich występ. Punktualnie o czasie, tuż po zachodzie niebo zrobiło się czerwone, a Yaki uruchamiały silniki, włączały reflektory, dym i kolejno startowały do pokazu w pięknej wieczornej scenerii. „Bandyci” po nalocie na publiczność rozeszli się w różnych kierunkach i rozpoczęło się najciekawsze wydarzenie pikniku - samoloty zaczęły strzelać fajerwerkami! Jakie było nasze zdziwienie, gdy przelatujący Yak „pluł” fajerwerkami to w przód to w tył - niesamowite wrażenie. Szkoda, że częściej organizatorzy pikników nie wpadają na pomysł lotów wieczorową porą. Niedzielny blok pokazów przebiegał w bardzo podobnym rozkładzie jak sobotni. Niestety nie było już pokazu po zachodzie słońca, ale w zamian Jurgis postanowił wykonać lot w rytm muzyki, tak tak muzyki! To połączenie stworzyło świetną atmosferę pozwalającą wczuć się w każdą figurę wykonywaną przez samolot i zostało nam tylko podziwiać ten piękny balet mistrza w powietrzu. Kolejna edycja już za rok miejmy nadzieję, że będzie równie udana jak poprzednia... a może i jeszcze lepsza! Piotr „Rzepka” Kostur

PO PROSTU CIAF (Czechy, LKHK)

Wrzesień w kalendarzu fotografów SPFL rozpoczął się imprezą zorganizowaną za naszą południową granicą. W Czechach, w miejscowości Hradec Kralove, odbyła się już 18 edycja Czech International Air Fest, znanego po prostu jako CIAF. W tym roku niestety impreza miała mniejszy rozmach, niż w latach poprzednich. Jednak mimo kryzysu organizatorzy dołożyli wszelkich starań, aby widzowie poczuli dreszcz emocji związanymi z pokazami w powietrzu. Publiczności zaprezentowały się MiG-29, JAS-39 Gripen czy też samolot szkoleniowy L-159. Po raz kolejny na niebie mogliśmy podziwiać podniebny balet w wykonaniu takich sław akrobacji lotniczej jak zespół The Flying Bulls z prowadzącą Radką Machovą, jak i świetnym solistą Jirim Sallerem, czy też niesamowitego Petera Besenyei na Extra 300SR. W tej edycji imprezy mogliśmy również podziwiać polski zespół akrobacyjny - Orlik Aerobatic Team, który tydzień wcześniej zaprezentował się w Radomiu. Nie zabrakło, tak charakterystycznych dla pokazów w Czechach, samolotów historycznych oraz szybowców. Jedną z głównych z atrakcji był pokaz walki powietrznej w wykonaniu Fokkera E III i Sopwith F1 Camel. Ukoronowaniem imprezy był wspaniały pokaz francuskiej grupy Breitling Jet Team, która zaprezentowała się na siedmiu maszynach L-39 Albatros, po raz kolejny udowadniając, że należą do czołówki tego typu grup na świecie. Należy również zaznaczyć, iż po raz kolejny Czesi zapewnili bardzo dobra wystawę statyczną z dużą różnorodnością maszyn, i co ważne z fotograficznego punktu widzenia, bezproblemowym dostępem do samolotów. Podsumowując, organizacja imprezy była, jak to zwykle za południową granicą, bardzo dobra. Świetna muzyka towarzysząca pokazom, komentatorzy objaśniający na bieżąco poszczególne figury i układy pojawiające się na niebie. Wszystko to spowodowało, że pomimo spędzenia kilkunastu godzin w palącym słońcu, nie żałowaliśmy ani jednej minuty spędzonej na tej imprezie. Mirosław "mirroo" Rojczyk

EPMM AFTER PARTY (Polska, EPMM)

W poniedziałek, 29 sierpnia 2011 roku, gdy większość z nas wspominała jeszcze weekendowe AirShow w Radomiu, w 23. Bazie Lotnictwa Taktycznego Mińsku Mazowieckim od godziny 10.00 można było zaobserwować wzmożony ruch techników przy maszynach, które stacjonowały na czas treningów i pokazów w tej bazie lotniczej. Nie było wcale mało, ponieważ na wspomniany okres przebazowano MiG 29 z Malborka, Su-22 ze Świdwina oraz maszyny transportowe takie jak Hercules, Casa oraz Bryzy z Powidza oraz Krakowa. Na godzinę 10.30 zaplanowano briefing i postawienie zadań, a przy okazji rozplanowanie wylotów do baz macierzystych. W związku z powyższym po szybkiej kawie, piloci udali się do sali konferencyjnej, gdzie z byłym już dowódcą bazy – płk Robertem Cierniakiem zaplanowano wyloty na cały dzień. Pierwszy z nich miał odbyć się o godzinie 12.00. Niestety lotnictwo w dużej mierze zależne jest od warunków pogodowych, a te niestety głównie dla Świdwina i Malborka nie były przyjazne, więc wylot przesunięto na 13.00 dla maszyn transportowych i na 14.00 dla maszyn bojowo-myśliwskich. Ponieważ do wylotu pierwszej maszyny pozostało jeszcze sporo czasu, spędziliśmy go więc na wspólnych piciu kawy i rozmowach od przysłowiowej DM. W międzyczasie lotnisko kilkukrotnie odwiedził Piper PA-34-200T Seneca II, który wykonywał manewr touch and go, a o godzinie 12.30 przyleciała niezapowiedziana niespodzianka tego dnia – dwa low pass’y wykonał SB Lim-2. Na widok tej pięknej maszyny wszyscy piloci, technicy i pozostałe osoby, bez wyjątku, wstały z miejsc i podziwiały jego majestatyczny przelot. Przed godziną 13 na wieży kontrolnej zameldowała się pierwsza maszyna transportowa - PZL M-28B Bryza, która po chwili wkołowała na pas i wystartowała. Po oderwaniu kół od pasa i ostrym przechyle skierowała się na domek pilota i pozdrawiając skrzydłami odleciała do macierzystej bazy. Mija kilka minut i na pasie stoi już CASA C-295, która po krótkim rozpędzie przelatuje na wysokości kilku metrów nad całym pasem startowym, żeby na jego końcu ostro poderwać się w powietrze. Tuż po „Kasi” do startu zgłosiły się kolejne dwie Bryzy, które wystartowały tym razem bez większych fajerwerków. Podczas gdy startowały Bryzy, na drugim pasie kołowały już Su-22 w liczbie 6 sztuk, które następnie ustawiły się na pasie do startu wspólnego w trzech parach. Zbliżała się godzina 14. Nie minęło kilka minut, jak potężny ryk 6 silników na dopalaniu poruszył całą okolicę. Su-22 będąc już w powietrzu zrobiły ciasny nawrót na lotnisko, żeby po raz ostatni przelecieć w formacji GROT, którą ćwiczyły przez ostatni tydzień do pokazów w Radomiu. Po przelocie, zgodę na strat otrzymały kolejne dwa Su-22, które po chwili były już w powietrzu, a kolejne już szykowały się do startu. W międzyczasie jednak, na pas wytoczył ogromny Lockheed C-130 Hercules. Po trzymaniu zgody na start ruszył, aby po chwili znaleźć się w chmurach i zrobić nawrót na lotnisko i pożegnać się z bazą machaniem skrzydłami. Po Herculesie wystartowały oczekujące już od kilku chwil Su-22, a za nimi gotowe do starty oczekiwały już malborskie Smokery, które charakterystycznym dymieniem również dawały znaki gotowości do startu. Piloci Migów ustawili się do startu w dwójkach i po krótkiej chwili, trzy pary w odstępie paru minut rozpędzały się po pasie i wzbijały w powietrze, odlatując do Malborka. Były to jedne z ostatnich maszyn. Zbliżała się godzina 15. Na lotnisku 23. Bazy Lotnictwa Taktycznego zapanowała błoga cisza, ale na krótko. Na CPPS’ie pozostała ostatnia maszyna – Su-22 z namalowanym na dziobie dzikiem. „Dzik” odpalił silnik i po pozytywnym sprawdzeniu przez techników zaczął kołować na start. Po otrzymaniu zgody od kontrolera lotów, Su-22 wzbiło się w powietrze i niczym MiG-29 wykonało ostry wiraż, aby obrać kurs na domek pilota. Już z daleka było widać zamiary pilota, a szybkie zniżanie się maszyny z jednoczesnym dymieniem z silnika zapowiadało szybki i głośny przelot nad drogą kołowania. Pilot pięknym low pass’em pożegnał się z Mińskiem Mazowieckim i jednocześnie „zamknął” historię kolejnego, radomskiego AirShow na lotnisku 23. BLT. Konrad "kifcio" Kifert

AIRSHOW RADOM 2011 (Polska, EPRA)

W całym wachlarzu imprez lotniczych jest jedna impreza, przy której serce zawsze bije najmocniej. To radomski Air Show! Bije naprawdę z wielu powodów. Oczywiście głównie dlatego, że to impreza na naszej polskiej ziemi. Wszystkim nam zależy na tym, by była to impreza jak najciekawsza i wypadła jak najlepiej zarówno dla nas samych jak i w porównaniu z innymi wydarzeniami tego pokroju w Europie. Jednak po serii katastrof lotniczych w poprzednich dwóch edycjach nie było pewne, czy edycja 2011 w ogóle się odbędzie. Wszyscy z zapartym tchem czekaliśmy na decyzję stosownych władz. Gdy decyzja o organizacji tegorocznego „Radomia” zapadła – nastąpiły wszechpanujące ulga i radość. Od tego momentu zaczęło się tradycyjne śledzenie informacji dotyczących gwiazd mających uatrakcyjnić to nasze największe polskie lotnicze wydarzenie. Spekulacji, potwierdzeń, zaprzeczeń było co nie miara. Sam dałem się nieźle w tę zabawę wkręcić. Miałem jednak w temacie uczestników Air Show dość wyluzowane podejście. Po odwiedzeniu takiej ilości pokazów w tym sezonie, będąc świeżo po MAKS w Moskwie oraz trochę przed szwajcarskim Axalp – mnie osobiście zależało głównie na tym, by jak najpełniej przeżyć to jedyne w swoim rodzaju święto, jakim zapewne dla wszystkich ludzi kochających lotnictwo w Polsce jest Air Show Radom! Wszystkim nam, mimo że nie zawsze się o tym mówiło, zależało też na tym, by wreszcie przerwać czarną passę, by odczarować te pokazy, by nikomu nic złego się nie przydarzyło, by impreza zakończyła się w niedzielę – spowita uśmiechami na wszystkich twarzach. Udało się! Choć nie obyło się bez kilku incydentów. SPFL CAMP. Rozwój naszego Stowarzyszenia sprawił, że do Radomia w naszych barwach wybierało się nie kilku, nie kilkunastu ale dużo więcej członków! Zorganizowanie noclegów i miejsca do wspólnego posiedzenia w jednym miejscu dla takiej grupy było zadaniem wręcz awykonalnym! Z pomocą i ciekawą inicjatywą przyszedł mój przyjaciel, którego rodzice mają działkę tuż przy ogrodzeniu radomskiego lotniska. Postanowiliśmy rozbić tam SPFL CAMP dla wszystkich członków Air-Action. Już na miejscu okazało się, że był to strzał w dziesiątkę! Pogoda dopisała nam rewelacyjnie. Nasi gospodarze okazali się być niesłychanie gościnni i wyrozumiali (dziękujemy!). Przez cały weekend bawiliśmy się cudownie. Tym bardziej, że ekipa podchwyciła ostatnie doniesienia z Internetu na mój temat, jakobym był „samozwańczym królem polskiej fotografii lotniczej” i… zrobiła mi koronację! A jak!? Skoro nie da się „wroga” zwalczyć to trzeba z nim jakoś żyć. Złośliwość internetowych szyderców przełożyła się na rozwojowy temat do naszej zabawy i w zasadzie jesteśmy im winni podziękowania za wspaniały pomysł :) Ja poszedłem z tym dalej i paradowałem w koronie zrobionej z papierowego talerzyka również na terenie pokazów! A co tam :) Trzeba mieć dystans i… w każdych warunkach znaleźć dobrą zabawę. A zatem… PIĄTEK. W piątek rano, na leżaczku przy camperach (niektórzy na nich), z ulubionym zimnym napojem w ręku, przy ulubionej muzyce sączącej się zarówno z głośników jak i z dysz latających tuż nad nami samolotów – rozpocząłem świętowanie radomskiego Air Show! Było mi cudownie, nawet bez aparatu w dłoni. Kilka godzin później postanowiliśmy jednak przemieścić się w okolicę ulicy Skaryszewskiej, by jeszcze bliżej doświadczać radości z oglądania i już fotografowania piątkowych treningów. Upał był niesamowity. Towarzystwo rozlokowało się w cieniu rozłożystego dębu by raz po raz zerkać spod niego w niebo. Na niebie działo się naprawdę sporo. Przebywanie w tej strefie dawało możliwość bezpośredniego obcowania z maszynami, które latały tuż na wyciągnięcie ręki. Niesamowicie z tej perspektywy wyglądała walka 2xF-16 kontra 2xMiG-29. Samoloty rwały powietrze i walka, mimo że wyreżyserowana na potrzeby pokazów, wyglądała bardzo realistycznie. Kapitalnie podobał nam się pokaz greckiego F-16, wykonany w iście amerykańskim stylu. Spory rozmach, duża prędkość. Niestety chwilami mała wysokość, co zapewne nie uszło uwadze osób odpowiedzialnych za bezpieczeństwo pokazów. Ciekawie też grecki F-16 był pomalowany. Kolega nawet dopatrzył się napisu (żart) „3000 lat greckiego lotnictwa” :) Swoją drogą to chyba niezły pomysł dla naszych greckich przyjaciół by wymalowali swoje F-16 DEMO w hasła typu „Od Ikara do F-16”? :) Prawdziwego ochłodzenia w ten upalny dzień dostarczyli nam jednak Szwajcarzy. Wielu z nas dobrze zna ich pokaz, choćby z cudnego Axalp, gdzie Patrouille Suisse prezentuje się najlepiej. Podczas wykonywania serca na niebie, prawdopodobnie chcąc zamknąć figurę we właściwym miejscu, samoloty zeszły tak nisko, że zniknęły nam za drzewami! Nienawidzę takich chwil! Na szczęście po chwili zobaczyliśmy pełny skład ponad lasem. Ufff, było gorąco! Z tego co się później dowiedziałem, samoloty przeleciały koszmarnie nisko pomiędzy kościołem a pewnym domem. Był to chyba najdramatyczniejszy moment tego lotniczego weekendu. Treningi zarówno Holendra jak i Belga na F-16 również bardzo interesujące. Szczególnie spodobał nam się Holender, który robiąc swoją spiralę z flarami, schodził bezpośrednio na nas. No i to rzadkość zobaczyć Hi-Tec’a nie w swoim pomarańczowym F-16. Przebojem dnia na polu byli zdecydowanie Włosi. Frecce Tricolori widziani z tej perspektywy byli niesamowici! Szczególnie podczas ich słynnej mega mijanki, gdy samoloty lecą na środek pokazów z każdej strony oraz podczas Finale Grande, czyli figury polegającej na wolnym przelocie dziewięciu maszyn tworzących z pomocą dymów włoską flagę, podczas gdy solista wlatuje w tę flagę od dołu tuż za samolotami. Zawsze podziwiam ich precyzję oraz finezję latania. Zakończeniem dnia była wizyta w centrum prasowym oraz w punkcie NPS. Bardzo fajna inicjatywa programu Nikona, który doposażał na miejscu fotografów w obiektywy i aparaty oraz… czyścił matryce! Nie omieszkałem skorzystać z takiej okazji. SOBOTA. W sobotę rano postanowiliśmy udać się już na lotnisko. Na jego południową stronę – licząc na lepsze światełko do fotografowania. Niestety niebo, mimo że bezchmurne, nie było idealnie czyste. Na zdjęciach tworzyło się delikatne „mydełko”. Nic to! Zabawa było przezacna. Nie zawsze zdjęcia muszą być najważniejsze. Spotkałem znajomych fotografów z Rosji, z którymi razem fotografowaliśmy tydzień temu w Moskwie. Postanowiłem się nimi trochę zająć, gdyż wiem jak to miło dostać taką pomoc na obcej ziemi. Raz po raz startowały jakieś maszyny do pokazu i były przez całą spotterską brać ogałacane z kadrów. Po raz kolejny w tym roku słyszałem nad głową niesamowity gang silników P-38 Lightning, pięknie się po niebie kręcił Skybolt. Po „śmigłach” nad Radomiem pojawił się nasz dobry przyjaciel Mitch wraz ze swoim granatowo-srebrnym F-16, ale tym razem z… przedziwną stertą jakichś papierów w kabinie :) Godnie zaprezentowały się groty polskiego lotnictwa wojskowego. Przeleciały Hercules, C-295 CASA, M-28 Bryza oraz po sześć sztuk SW-4, F-16, MiG-29 i Su-22. Pokazy trwały w najlepsze, choć światełko nie rozpieszczało. Po prezentacji Patrouille Suisse oraz greckiego F-16, którzy w sobotę latali zdecydowanie wyżej, postanowiliśmy się przenieść na zachodnią stronę pasa. Chodziło o to, by mieć przed sobą całe lotnisko i sporą połać błękitnego nieba. Podczas przemieszczania się nie sposób było nie zauważyć, jak dużo publiczności postanowiło odwiedzić radomski Air Show. To wspaniale, że jest w narodzie takie duże zainteresowanie lotnictwem! Po zachodniej stronie fotograficzne warunki były lepsze ale mgiełka w powietrzu została. Czekaliśmy bardzo na gwóźdź programu czyli (jak dla mnie) na pokaz MiG-29, na pokaz Su-22 i walkę powietrzną 2 x F-16 kontra 2 x MiG-29. Najpierw jednak majestatycznie przeleciał nad pasem NATO-wski AWACS oraz pokaz zrobiły Biało-Czerwone Iskry. Trzeba przyznać, że chłopaki z BCI polatali bardzo solidnie. Wszyscy znamy możliwości zespołu zarówno finansowe jak i techniczne (TS-11 Iskra) i biorąc pod uwagę powyższe, naprawdę był to bardzo dobry pokaz. Niestety nie można tego powiedzieć o pokazie MiG-29. Było jakoś słabo dynamicznie. Zresztą podobno sam pilot przyznał po lądowaniu, że nie jest do końca zadowolony. Nad lotniskiem pojawiła się długo wyczekiwana para Su-22. Liczyłem na pokaz w stylu brytyjskiego Tornado Role Demo. Było o wiele spokojniej i bez napalmu, ale za to z pięknymi flarami! Totalnym odlotem dla mnie była za to walka eFów z MiGami. Wiadomo, że to tylko inscenizacja pod publiczność i chodziło o dużo huku, prędkość i flary. Działo się! Najbardziej zaskoczyła mnie ilość wystrzelonych flar, prawdopodobnie symbolizujących odpalenie rakiety. Byłem tak zaskoczony obrotem sprawy, że bardziej patrzyłem niż fotografowałem. Miałem w końcu w zapasie niedzielę! Po wojskowych mistrzach z Polskich Sił Powietrznych do pokazu wystartowali znani i kochani nie tylko na europejskich imprezach lotniczych: Patrouille de France, RNLAF F-16 DEMO TEAM oraz jako Finale Grande – Frecce Tricolori. Wszyscy stanęli na swoim najwyższym poziomie, a już pokaz Włochów przy chylącym się ku zachodowi słońcu to totalna magia! NIEDZIELA. Wziąwszy pod uwagę prognozę pogody, która zapowiadała spore ochłodzenie oraz zachmurzenie, postanowiliśmy cały dzień spędzić po stronie publiczności. Rzeczywiście do wczesnego popołudnia nie było dobrego światełka do fotografowania. Zdjęcia jakie powstały w tym czasie można opisać jako: szare na szarym. Był za to klimat do wesołej zabawy, której w naszym towarzystwie nigdy nie brakuje :) Sytuacja fotograficzna zmieniła się trochę po południu. Poszliśmy wtedy na zachodnią stronę lotniska. Podczas przemieszczania się latał nad nami Grek na F-16 i trzeba przyznać – swoim lataniem i postawą – porwał za sobą nie tylko nas, ale i całą publiczność. Była w nim taka świeża i niekłamana radość z tego co robi i gdzie jest. Z tego co się później dowiedziałem, strasznie zakochał się w Polsce i Radomiu i obiecał, że za dwa lata przybędzie na AS Radom – nawet jak nie będzie pilotem Demo. Doszliśmy na koniec pasa. Próbowałem jakoś sensownie zaplanować miejscówki foto w odniesieniu do atrakcji programu. Na zachodniej stronie chciałem być głównie dla walki MiGów z eFami, za to koncert, czy jak kto woli pokaz Włochów, chciałem obejrzeć z trybuny centralnej. Głównie ze względu na mistrza spikerki Andrea Saia’ę, którego chciałem usłyszeć tym razem w polskim wydaniu. Inna sprawa też jest taka, że pokaz grupy akrobacyjnej widziany z centrum pokazów to piękna bajka, gdyż właśnie pod to miejsce reżyserowane są wszystkie figury. W związku ze zmianą rozkładu lotów przewidującą na niedzielę Francuzów jako Finale Grande, a Włochów zaraz po walce MiGów z eFami, szykowało się hardcorowo szybkie przemieszczanie ze strefy zachodniej do centralnej. Trudno. Tymczasem zaliczamy kolejne punkty programu. Bardzo precyzyjnie i tym razem z flarami latali Czesi, zarówno na Gripenie jak i na Alce. Podobał nam się pokaz włoskiego AMX, który pięknie zrywał strugi będąc na kontrze do słońca. Duże wrażenie zrobił na nas start Lightninga. Pięknie zagrało światełko na jego błyszczącym poszyciu. Powoli, powoli zbliżaliśmy się do najbardziej oczekiwanych pozycji programu. Rozpoczęcie tej swoistej wiązanki zaznaczył już od linii horyzontu MiG-29 swoimi charakterystycznymi dymami. Podszedł nad pas i rozpoczął pokaz. Pokaz… kapitalny! Pełen dynamiki, zwrotów, oderwań. Bardzo plastyczny i rewelacyjny do fotografowania. Zupełnie inny od tego sobotniego – brawa! Po Smokerze przyleciały Su-22 i zrobiły dokładnie taki sam pokaz jak wczoraj z tą różnicą, że było trochę więcej flar. Po Fitterach nad radomską areną rozpętała się oczekiwana przez nas walka powietrzna. Na jej początku wszyscy zamarliśmy, gdy jeden z naszych Jastrzębi wykonał manewr „za lasem”, bliźniaczo podobny do tego jaki dwa lata temu popełniło białoruskie Su-27. Na szczęście tym razem wszystko skończyło się dobrze i walka była kontynuowana. Zgodnie z przewidywaniami było sporo hałasu i flar, a jej wynikiem nie było żadne zwycięstwo tylko zadowolenie publiczności. Efekt został osiągnięty! Zaraz po walce zrobiliśmy szybkie przemieszczanie do strefy centralnej. To był bardzo dobry pomysł! Obejrzeć Włochów, nawet w niskim pokazie i posłuchać ich komentatora – bezcenne :) Z całą sympatią i szacunkiem do Tricolori to jednak w niedzielę tę nieoficjalną konkurencję między zespołami wygrali Francuzi. Raz, że robili pełny pokaz. Dwa, że zrobili to naprawdę precyzyjnie i pięknie! Nic dziwnego zatem, że podczas kołowania Patrouille de France, piloci z Frecce Ticolori postanowili im oddać należny honor. Nota bene bardzo fajna scenka świadcząca też o tym, że wszyscy w Radomiu znakomicie się bawili! Udało się! Udało się przełamać czarną passę, udało się wstrzelić z piękną pogodą, udało się wszystko pięknie zorganizować, udało się pięknie pobawić! Brawa dla organizatorów, brawa dla AirShow Radom, brawa dla nas! Do zobaczenia za dwa lata! :) Sławek „hesja” Krajniewski

NIESAMOWITY MAKS 2011 (Rosja, UUBW)

MAKS 2011 „Небо выбрало нас, cделай шаг за звездою…” - te słowa piosenki z kultowego rosyjskiego filmu rozbrzmiewają co chwilę z głośników porozmieszczanych na rozległym terenie Międzynarodowego Lotniczo-Kosmonautycznego Salonu MAKS. A więc!? Udało się! Jestem tu ponownie! Tyle aspektów mojego prywatnego życia do samego końca trzymało mnie w napięciu i nie pozwalało na wcześniejszą radość z wypadu na MAKS, że głowa mała! Do samego końca nie byłem pewny czy będę mógł przyjechać. Teraz, po przejściu kontroli na bramkach Salonu i stojąc pod potężnym Airbusem A380 już wiem na pewno, że się udało! Zależało mi bardzo by tu przyjechać, gdyż MAKS, który co dwa lata odbywa się na terenie podmoskiewskiego lotniska Ramenskoye, to jedna z najbardziej wyjątkowych imprez lotniczych na świecie. Wyjątkowych, bowiem to jedyne miejsce, w którym na tak szeroką skalę prezentuje się prawie cała potęga rosyjskiego lotnictwa. Dziesiąta – jubileuszowa edycja Salonu już w zapowiedziach nabrała jeszcze bardziej na wyjątkowości. Po tym jak ogłoszono, że podczas Salonu zostanie zaprezentowany najnowszy, rosyjski samolot piątej generacji T-50 PAK FA oraz że to najprawdopodobniej ostatnie pokazy, w których udział wezmą jedne z najbardziej legendarnych zespołów lotniczych świata czyli Ruskije Witjazi i Striżi, wiedziałem że po prostu muszę tu być! MAKS STATYCZNIE Wtorek. Dzień otwarcia MAKS. Od samego rana panuje niemiłosierny upał. W strugach potu, stłoczeni, dojeżdżamy autokarem pod same bramki lotniska Ramenskoye. Ciężko jest nam się skupić na naprawdę szczegółowej kontroli zarówno naszego sprzętu jak i dokumentów, gdyż tuż za bramkami stoją pierwsze kolosy wystawy statycznej – z lewej An-124 Rusłan, z prawej Airbus A380. I to jest taki moment, w którym człowiek wariuje bo nie wie co robić. Stać z rozdziawioną paszczą i podziwiać? Czy robić zdjęcia? Ciężko znaleźć stosowny kompromis. Obok przepięknego Airbusa stoi też „malutki” (przy Arbuzie wszystko wydaje się małe) Boeing 787 Dreamliner. Dalej robi się dopiero ciekawie. Stoi tu prawie wszystko co chcieliśmy zobaczyć. Jest spora rodzina MiG-ów, zaczynając od MiG-29 OVT i SMT na czele. Jest też 31BM i 35-ty. Stoi niemała reprezentacja Suchoja w różnych odmianach od 25, poprzez 27SM, 30MKI, 34 i 35 oczywiście. Cała gama śmigłowców z przecudnym Ka-52, przebrzydkim Mi-28 i potężnym Mi-26. Nie brakuje też monstrualnych A-50, Tu-95MS czy Tu-160. Idąc dalej natrafiamy na wystawę tematyczną „Śmigłowce Rosji” z totalnie obwieszonym Mi-28. Po drugiej stronie drogi kołowania – ciekawostka tegorocznej wystawy statycznej MAKS – wystawa USAF. Trzeba przyznać, że Amerykanie mają rozmach. Bardzo ładnie zorganizowana wystawa z takimi okazami jak B-52, KC-10A, F-15, F-16, A-10. Wszystko pięknie poopisywane, a przy sprzęcie żołnierze z uśmiechami od ucha do ucha, chętnie opowiadający o swoich samolotach i robiący sobie zdjęcia z odwiedzającymi Salon. MAKS statycznie to nie tylko stojące w szeregu statki powietrzne. To też potężny teren z wieloma pawilonami kryjącymi w sobie masę ciekawostek. Pomiędzy pawilonami też się dzieje. Idąc w kierunku pasa startowego mijamy scenę, na której odbywa się koncert z okazji dziesiątej – jubileuszowej edycji MAKS. Muzyka, taniec, śpiew z typowo rosyjskim rozmachem. Z kierunku pasa startowego zaczyna dobiegać głuchy odgłos grzanych silników. Co robić? Podziwiać dalej piękne rosyjskie tancerki czy… biec co sił w stronę drogi startowej?? :) Biegniemy… PIERWSZE PREZENTACJE W LOCIE Stoimy pod tymczasowo postawionym płotem w niewielkiej odległości od pasa startowego i wyczekujemy na pierwsze maszyny nad lotniskiem Ramenskoye. Rozpoczyna się prezentacja w locie, która jest niejako uzupełnieniem Salonu. Czym ta prezentacja różni się od zwykłych pokazów? W zasadzie niczym, poza tym że trwa krócej, odbywa się w dni zamknięte dla zwykłej publiczności i czasem prezentuje się na niej coś, czego nie można zobaczyć na zwykłych pokazach. Zupełnie inną sprawą jest to, czy pokazy podczas MAKS mogą być w ogóle zwykłe? Mimo wszystko dziwnie to wygląda – ludzi nie ma prawie wcale, a komentator wzniecony jakby mówił co najmniej do dwustutysięcznej publiczności. Nam jednak w żaden sposób to nie przeszkadza, czego nie można niestety powiedzieć o słońcu, które świeci w zasadzie centralnie w oczy. Pojawiają się kolejne maszyny w powietrzu, a my próbujemy cokolwiek w tych warunkach sfotografować. W powietrzu jest totalnie sucho, więc słoneczko na kontrze nie ma do podświetlania żadnych oderwań na płatowcach, a jedyne co robi to zabiera cały kontrast czyniąc powstające zdjęcia totalnie płaskimi. Gdy już mieliśmy złożyć broń i skupić jedynie na rozkoszowaniu się widokiem i dźwiękiem tych wyjątkowych statków powietrznych – z daleka na niebie dostrzegamy dziewięć ciemnych punktów, z których cztery ciągną za sobą smugi czarnego dymu. Nie może być inaczej! To wspólny pokaz dwóch zespołów: Strizi i Witjazi! Są coraz bliżej i… już lecą nam prawie nad głowami! Wrażenie niesamowite – dziewięć takich potężnych maszyn w jednej formacji! To w końcu osiemnaście silników! Wykonują serię przelotów i figur akrobacji nie łamiąc szyku. Pięknie też „grają”. Majstersztyk! SIERGIEJ BOGDAN I JEGO T-50 PAK-FA Dzisiejsze prezentacje w locie dobiegają końca. Jesteśmy lekko rozczarowani warunkami pogodowymi oraz tym, że nie latał dziś T-50. Nic to. Trzeba wierzyć, ze uda nam się go w końcu przyfocić. Pakujemy sprzęt i dostrzegamy mariorza, który jakiś czas temu zniknął nam z ekipy, a teraz biegnie do nas od strony pawilonów z jakimś wyraźnie ważnym przekazem. Okazuje się, że w klubie MAKS odbywa się bankiet dla zaproszonych gości i… podobno my też możemy w nim uczestniczyć. No cóż, nam dwa razy takiej propozycji składać nie trzeba. Zabieramy nasze sprzęty i z całym majdanem pakujemy się prosto do klubu. Już na wejściu czuję się dość niezręcznie w tych krótkich spodenkach, koszulce SPFL i w sandałach, impreza jest bowiem dość wystawna. Przygrywa jakaś orkiestra, pan wodzirej dwoi się i troi by naród zmobilizować do tańca. Towarzystwo odwalone na galowo. Tylko my – jakoś nie, ale… jest światełko w tunelu :) Ratują nas legitymacje PRESS i nasz sprzęt, który w takiej ilości, w takiej konfiguracji i w tym miejscu jest pewnego rodzaju ciekawostką, przyciągającą (nie tylko wzrok) wszystkich. Ni stąd ni zowąd pojawia się kelner z tacką kieliszków wypełnionych solidnie zmrożoną wódką i… zaczynamy party :) Jest coraz luźniej i coraz weselej. Na bankiet wchodzą kolejni dostojni goście witani przez organizatorów z należytymi honorami. W pewnej chwili na salę wchodzi mężczyzna w niebieskim kombinezonie. Takim zwykłym bez żadnych emblematów, naszywek, oznaczeń. Pewnie jakiś technik. Szkoda, bo zbieram w moim albumie podpisy różnych ciekawych osób i przydałby się autograf od jakiegoś rosyjskiego pilota. Zaskakujące jest jednak to, że do tego domniemanego technika podchodzi coraz więcej osób. Zagadują go, robią sobie z nim zdjęcia i co najmniej połowa gości bankietu jest poruszona jego obecnością. Postanawiamy dowiedzieć się któż to taki. Kichu, wracając od strony szwedzkiego stołu z zestawem świeżych przekąsek mówi, że na kombinezonie jest jednak jedna mała naszywka, a na niej napis: „S. Bogdan”. Mamy więc jakiś trop. W programie prezentacji w locie jest nie tylko wykaz samolotów, ale i poszczególnych pilotów i… wszystko staje się jasne! To Siergiej Bogdan – główny pilot oblatywacz zakładów Suchoja!! Jego nazwisko widnieje zarówno przy Su-35 jak i przy T-50! Trzeba zatem zawalczyć o wpis do albumu. Jeszcze chwila i już razem z nim oglądamy albumowe zdjęcia z poprzedniej edycji MAKS. Pan Bogdan okazuje się być bardzo sympatycznym i otwartym człowiekiem. Ogląda zdjęcia i co chwilę wskazuje Su-35 i… siebie w kabinie! Nie muszę go prosić o podpis – sam to robi przy każdym samolocie, na którym latał w 2009 roku :) Co więcej – pyta, gdzie można nabyć mój album bo on musi go mieć! Ustalamy, że wyślę album jak tylko wrócę do Polski. Podaje mi swój adres (czy to nie jest tajne?). No a skoro już jesteśmy tak sobie bliscy to… proponujemy wypicie jego zdrowia :) On jednak odmawia gdyż… dosłownie za chwilę będzie startować swoim PAK-FA by przebazować samolot na inne lotnisko! Czyli jednak go dziś przyfocimy!!? Pyta nas czy będziemy robić zdjęcia i sugeruje gdzie powinniśmy stanąć, gdyż najprawdopodobniej jego dowódcy nie pozwolą mu na start w stronę publiczności, a jedynie z połowy pasa w stronę przeciwną. Można sobie na to pozwolić mając ponad 5 kilometrów drogi startowej do dyspozycji. Nagle przyjeżdża po niego samochód, szybko więc wymieniamy wizytówki i żegnamy się . Chwilę później stoimy na lotnisku. Jako jedyni, bo nikt chyba nie wie o starcie T-50 z… naszym nowym kolegą za sterami :) Po kilkunastu minutach słyszymy pracujące silniki, a w oddali widzimy majaczącą sylwetkę rosyjskiej dumy narodowej. Prawda jest taka, że to piękna maszyna! Kołuje w naszą stronę po pasie i niestety będąc jeszcze dość daleko zawraca by zaprezentować nam niesamowicie dynamiczny, krótki start. Robimy zdjęcia. Pierwsze zdjęcia T-50!!! MAKS W POWIETRZU Można to określić jednym słowem – działo się! Niektóre pokazy były powtarzane bardzo często, a niektóre miały miejsce tylko w jeden z dni Salonu. Podstawowym tematem tegorocznego MAKS były „Śmigłowce Rosji”. W powietrzu pokaz „Śmigłowce Rosji” rozpoczynał się z reguły od wspólnego przelotu całej armady rosyjskich śmiglaków wszystkich producentów. Po takiej paradzie następowały pokazy indywidualne między innymi śmigłowców: Mi-28, Ka-52, Mi-26, Mi-38 czy Ka-32. Największe wrażenie zrobiły na mnie oczywiście Ka-52 oraz Mi-26. Pierwszy za sprawą swojej wyjątkowej urody, a drugi – wyjątkowej wielkości. Sporą część pokazów w locie zajmowali goście imprezy. Codziennie zatem na niebie lotniska Ramenskoye widzieliśmy: dobrze znanego, francuskiego Rafale w swoim nowym malowaniu, niebywale dynamicznego – amerykańskiego F-15 czy potężnego Airbusa A380. Zaproszonym zagranicznym zespołem akrobacyjnym był również dobrze nam znany zespół Baltic Bees z Litwy. Niestety w pierwszym dniu treningów miało miejsce bardzo twarde lądowanie jednego samolotu z zespołu, które wyłączyło go z dalszych pokazów. Ku naszemu zadowoleniu codziennie też latały Warbird’y. Miałem nadzieję, że będzie ich więcej ale MiG-3 i I-16 stanowiły znakomitą reprezentację. Podstawą pokazów było jednak rosyjskie lotnictwo wojskowe. Zarówno pokazy indywidualne jak i zespołowe robiły na nas niesamowite wrażenie. Pokazy z reguły rozpoczynały się od przelotu MiG-29 i MiG-35 symulujących tankowanie w powietrzu oraz przelotu wyśmienitej trójcy: Su-34, Su-35 i T-50 PAK-FA. Wszystkie te samoloty, z wyjątkiem MiG-29 cysterny, codziennie bezpośrednio nad naszymi głowami rwały powietrze. Największym zainteresowaniem oczywiście cieszył się pokaz T-50, pięknej maszyny o wyjątkowych kształtach, z widoczną jednak wielką rozwagą i asekuranctwem w jej prowadzeniu, co skutkowało, że pokaz ten był mało dynamiczny. Nie można tego powiedzieć o pokazach Su-34 i Su-35, które demonstrowały pełnię swoich możliwości. Podobnie rzecz się miała ze słynnym MiG-29 OVT, który tylko jednego dnia miał słabszy pokaz, ale jak się później okazało – za sprawą usterki technicznej, po której zaistnieniu musiał od razu lądować. Po pokazach solo na powietrzną scenę MAKS wlatywały rosyjskie wojskowe zespoły akrobacyjne. Mieliśmy wyjątkową możliwość obejrzeć chyba wszystkie rosyjskie wojskowe zespoły i to w wielu odsłonach, zarówno pokazowych jak i pogodowych. Latali Striżi (MiG-29), Witjazi (Su-27), Sokoły Rosji (Su-27) i Ruś (L-39). To było coś niebywałego! Ta precyzja, ta potęga, te setki wystrzelonych flar, huk silników nad głowami! Jest coś wyjątkowego w rosyjskiej akrobacji zespołowej. Jest ona zupełnie inna od tej – nazwijmy ją – „europejskiej” . Czuje się w niej pewnego rodzaju monumentalność, tę swoistą dumę narodową. Nic dziwnego, że ludzie oglądający te pokazy wyciągają rosyjskie flagi i najchętniej staliby na baczność i śpiewali hymn narodowy. FOTO-MIEJSCÓWKI Super jest przebywać na terenie Salonu. Pięknie się wszystko ogląda, wspaniale słucha, chłonie atmosferę, ale jedno jest pewne – chcąc mieć lepsze zdjęcia – trzeba niestety zmienić foto-miejscówkę. Do wyboru w zasadzie są dwie opcje. Jedną z nich jest specjalna platforma – ustawiona z drugiej strony pasa – specjalnie dla prasy. Pomysł zacny, ale wiąże się z pewnymi ograniczeniami. Po pierwsze loty i tak w większości odbywają się na południe od platformy, więc nadaje się ona głównie do fotografowania startów oraz statków powietrznych latających bezpośrednio nad pasem. Po drugie – cena za przebywanie na niej jest kosmiczna, nawet ze zniżką dla prasy. Pozostaje zatem druga opcja czyli – wypad w krzaki – poza teren lotniska, między jego ogrodzeniem a rzeką Moskwą. Miejscówkę nad samą rzeką doskonale znaliśmy z 2009 roku. Oto co o niej pisałem po poprzedniej edycji MAKS: Jedziemy marszrutką nr 6 w totalnie nieznane rejony. Plan jest taki, by znaleźć się po drugiej stronie lotniska ale jeszcze przed rzeką Moskwą. Z satelitarnej mapki wynika, że powinno się udać. Kierowca busika nie za bardzo może nam pomóc. Mój łamany rosyjski pozwala nam na tyle, by dowiózł nas do szlabanu przed ogródkami działkowymi, przy którym stoi kilku uzbrojonych po zęby milicjantów. Człowiek truchleje na taki widok ale zasadę znamy. O nic się nie pytać i udawać, że doskonale wiemy co robimy. Podchodzimy do milicjantów, grzecznie mówimy dzień dobry i idziemy dalej jakby nigdy nic. Udaje się. Po długim brnięciu przez pola i trawy dochodzimy do prawie idealnego i jakże malowniczego miejsca! Przed nami lotnisko z wieżą kontrolną a za nami rzeka Moskwa z jej wysoką skarpą. Jest pięknie. O bliskości lotniska przekonujemy się tuż po chwili gdy słyszymy z głośników ryk spikera: Aвиационная Грурра Высшего Пилотажа Стрижи!! A po tym z tysięcy gardeł zebranej publiczności gromkie: Урppаaaa!! No to jesteśmy w domu. Nagle wprost na nas z pasa startowego nadlatuje Su-35 na dopalaniu! Jest tak nisko, że moja 500-tka nie daje rady i mogę tylko patrzeć i słuchać. Tylko i aż! To cudowne uczucie gdy ryku dopalaczy słucha się... żołądkiem. Taka piękna i potężna maszyna tuż nad naszymi głowami! Jesteśmy w lotniczym raju :) Po doświadczeniach z 2009 roku wiedzieliśmy już mniej więcej jak i gdzie jechać i czego po którym miejscu się spodziewać. Postanowiliśmy zatem pojechać nie nad samą rzekę ani pod cerkiew (w połowie drogi między rzeką a ogrodzeniem lotniska), a przetrenować miejscówkę, z której nie robiliśmy zdjęć dwa lata temu czyli tę tuż przy płocie. Dlaczego? Na tych dwóch poprzednich brakowało mi trochę bezpośredniego kontaktu wzrokowego z lotniskiem. Tam w zasadzie wszystko co wylatywało znad drzew było dla nas zaskoczeniem. Dodatkowo stojąc pod płotem, była też opcja ogarnięcia zdjęć nad samym lotniskiem. Jak zaplanowaliśmy, tak zrobiliśmy. Czy się opłacało? Już sam fakt, że byliśmy na tej jednej miejscówce przez trzy kolejne dni niech świadczy o tym, że musiała być moc! I była! :) Nie dość, że mogliśmy fotografować ruchy statków powietrznych nad lotniskiem i że mieliśmy piękną przestrzeń obserwacyjną na naloty znad rzeki, to jeszcze wszystkie akrobacje i przeloty odbywały się niemal bezpośrednio nad nami! Z takiej odległości czuło się jeszcze bardziej potęgę rosyjskiego lotnictwa. No i najważniejsze – w końcu słońce stało się naszym sprzymierzeńcem. Był też i inny aspekt przebywania na polnej drodze pod płotem lotniska. Tuż obok drogi na sąsiadującej z nią łące swoje obozowisko mieli jacyś Rosjanie. Wyglądali na pracowników jakiejś firmy, choć zadziwiała nas ilość podjeżdżających do nich wypasionych samochodów terenowych i wieczna impreza jaka tam odchodziła. Od pierwszego dnia, oczywiście za sprawą mariorza, stali się oni również naszymi przyjaciółmi :) Zacieśniając przyjaźń polsko-rosyjską nie zdawaliśmy sobie sprawy, z kim się zadajemy. Gdy jednak na naszą drogę przyszli rosyjscy fotografowie i gdy zobaczyliśmy przerażenie na ich twarzach w momencie, gdy my robiliśmy zdjęcia naszym ludziom na obozowisku i serdecznie się wzajemnie pozdrawialiśmy, doszło do nas, że coś jest na rzeczy. A gdy jeden ze spotterów w pewnej chwili krzyknął do nas byśmy się tak nie zachowywali bo… „bo nas wszystkich zaaresztują”, to już całkiem zbaranieliśmy. Okazało się, że ci „pracownicy” to generałowie z ministerstwa ochrony rosyjskiego przemysłu, a obozowisko to ich główna baza i centrum „ochrony” MAKS! Mieliśmy za to później duży respekt pod płotem, gdy „generałowie” przekazali na nasze ręce wielką butelkę pewnego napoju oraz torbę pełną (do tegoż napoju) zakąsek. Ot taka rosyjska gościnność :) Nie mogliśmy oczywiście odmówić przyjęcia i skosztowania darów. Co więcej, zaprosiliśmy wszystkich innych towarzyszy fotografów do jeszcze większego zacieśnienia międzynarodowej przyjaźni. Piszę „międzynarodowej”, bo poza nami i Rosjanami byli jeszcze Anglicy i Chińczycy! Jak się później okazało – wszyscy już wcześniej znali fotografię SPFL! Teraz więc poznali kilka tajemnic naszego warsztatu „namacalnie” :) NIEDZIELNE POKAZY Podstawa chmur – jakieś 150-200 metrów i strugi ulewnego deszczu: taką pogodę zapowiadano na dziś, czyli na ostatni dzień Lotniczo-Kosmonautycznego Salonu MAKS 2011. Czy jakakolwiek impreza lotnicza przy takiej prognozie przyciągnęłaby dużą publiczność? Czy jakakolwiek by się odbyła? Pewnie nie. Jak się później dowiedzieliśmy, tego dnia na lotnisko przyszło ponad 150 tys. widzów, by uczestniczyć w tych wyjątkowych na skalę światową pokazach. Ostatni dzień na MAKS i my postanawiamy przeżyć na lotnisku, wśród tłumu, by na własnej skórze poczuć tę wyjątkową atmosferę. Na początku szczegółowa kontrola na bramkach, a zaraz po niej niespodzianka! Tuż za wejściem na lotnisko stoi mój ulubiony Tu-144, którego nie było we wtorek ani w środę. Deszcz leje niesamowicie, więc chowam aparat pod kurtką i spod parasola próbuję zrobić choć jedno zdjęcie tej potężnej ślicznotce. Nie mam opcji zmiany obiektywu a chciałoby się zrobić szersze ujęcie, gdyż fajnie wygląda tłum publiczności schowany pod skrzydłami Tutki! :) Śpieszymy w stronę pasa, bo lada moment mają rozpocząć się pokazy. Wpadamy na chwilę do namiotu prasowego, gdzie na spokojnie i na sucho możemy wreszcie pozakładać osłony przeciwdeszczowe na sprzęt, bierzemy program pokazów i biegniemy w bój :) Deszcz nie przestaje padać ale… mnie osobiście to pasuje! Mamy ujęcia w słonecznej pogodzie, więc teraz pora na te w deszczowej. Nie ukrywam, że liczę na piękne oderwania na płatowcach maszyn. Po przeanalizowaniu sytuacji stwierdzamy, że nie ma sensu się pchać pod same barierki, gdzie napiera największy tłum. Stajemy w sporej odległości od pasa, by móc sfotografować w całości samoloty przelatujące nad pasem z ogniskową 500mm (750 w formacie DX). Tłum jest niesamowity. Na lotnisku gąszcz parasoli i masa wynalazków, które mają uchronić od deszczu i zimna. Bardzo nam się podoba rosyjska moda, ale zadziwia nas fakt, że większość dziewczyn ma na sobie… koce! Mniej lub bardziej eleganckie ale koce właśnie :) Zaczynają się pokazy, które na lotnisku powodują istne szaleństwo! Nasz ulubiony komentator wreszcie jest w swoim żywiole. Zarówno on, jak i prawie cała publika wariują podczas każdego przelotu samolotu w osi pasa! W uszach dzwoni od huku silników i wszechobecnego motywu: Komentator - Поздравляю летчиков!!! Naród: Урppаaaa!!! A w powietrzu? No jazda po bandzie! Su-34 potężnie zrywa strugi i lata prawie tuż nad płaszczyzną lotniska, bo wyżej są deszczowe chmury! A380 startuje i… znika z oczu! Co chwilę pojawia się jego sylwetka w prześwitach chmur. Lądowanie tego kolosa na totalnie zalanym wodą pasie robi na wszystkich spore wrażenie. Następnie Be-200 wykonuje zrzut wody w kolorach rosyjskiej flagi, który przy tej aurze wygląda dość kuriozalnie. Nagle komentator robi rzecz niemożliwą! Mianowicie krzyczy jeszcze głośniej wychwalając chyba wszystkimi znanymi sobie epitetami maszynę, która kołuje po pasie. Można się tylko domyślać co tam kołuje i co powoduje, że ludziom włączyła się opcja: „totalny szał” :) To rosyjska duma narodowa, najlepszy, najwspanialszy, najnowocześniejszy: T-50 PAK FA! A za sterami – Bogdan, nasz Bogdan! Урppаaaa!!! :) Pięknie się zaprezentował publiczności i rozpoczyna start. Nagle dźwięk dopalaczy zamienia się na sekundę w coś niespodziewanego, jakby mały wybuch i… cisza! Niestety nie widzimy co się dzieje, a ze strony komentatora słyszymy tylko, że start został przerwany w wyniku usterki wywołanej najprawdopodobniej wodą na pasie. Później dowiedzieliśmy się, że miała miejsce dość poważna awaria silników. Całe szczęście, że jeszcze na pasie bo nie chcę nawet myśleć co mogłoby się wydarzyć, gdyby zaistniała podczas pokazu w locie :/ Sytuacja staje się deczko niezręczna. Chluba Rosji nie daje rady wystartować, a za to kilka chwil później w powietrzu zarówno Rafale jak i F-15 robią niesamowity pokaz, drąc powietrze na wszystkie możliwe sposoby. Przelot Rafale z dużą prędkością to coś, na co od rana czekałem. Bajka! Po pokazie MiG-29 OVT komentator jednak ogłasza koniec pokazów. I tak jesteśmy pod wrażeniem, że w takich warunkach tyle zrobiono. Ale jak nie zrobić pokazów dla tak niebywałej, wspaniałej publiczności? Tego naprawdę nie da się opisać. To trzeba zobaczyć, usłyszeć, poczuć i przeżyć! Jeździmy ekipą Air-Action na pokazy lotnicze po całej Europie. Zawsze towarzyszy nam zabawa, fotografowanie i lotnictwo. Tym razem wszystkie trzy aspekty zagrały wyjątkowo dobrze, wręcz idealnie! Pobawiliśmy się, odpoczęliśmy i pofotografowaliśmy jak nigdzie indziej! Zebraliśmy potężny dorobek foto, a co najmniej drugie tyle zostało nam w głowach. MAKS 2011 przeszedł do historii. Ze smutkiem opuszczaliśmy Rosję. Już nie możemy się doczekać 2013 roku :( Sławek "hesja" Krajniewski

FESTYN W ŁOSOSINIE DOLNEJ (Polska, EPNL)

W dniu 21 sierpnia 2011 roku w Łososinie Dolnej odbył się Festyn Lotniczy z okazji 55 lecia Aeroklubu Podhalańskiego. Cała impreza rozpoczęła się o godzinie 10:00 lotami rekreacyjnymi nad Zalewem Rożnowskim, a zakończyła o godzinie 20:00. Główna atrakcja, czyli blok pokazowy, miał wystartować o godzinie 15:00. Na miejsce imprezy dotarłem około 14:00 . Po „odstaniu swojego” w kolejce do parkingu, udałem się na teren lotniska, gdzie spotkałem towarzysza Qnę. I tak oto w dwuosobowym składzie reprezentowaliśmy SPFL. Był to kolejny dzień upalnego sierpnia, brak deszczu, pogoda idealna dla plażowiczów, jednakże nam, spragnionym wyśmienitych fotek, brakowało tych kilku chmurek na niebie. Pokazy rozpoczął desant skoczków spadochronowych z samolotu CASA C-295M, który wykonał trzy zrzuty. Po zakończeniu desantu, CASA przybliżyła publiczności swoje walory wizualne, podczas przelotu na małej wysokości nad pasem. Następnie w niebo wzbił się Piper J-3C-65 Cub, samolocik potrafiący utrzymać się w powietrzu przy bardzo niskiej prędkości, a wręcz „stanąć w miejscu”. Dostarczył nam niewątpliwie miłych wrażeń podczas swojego podniebnego baletu. Kolejnym punktem programu były karkołomne akrobacje w wykonaniu Extry. Pilotował go Artura Kielak, pochodzący z Mińska Mazowieckiego pilot Boeingów i ex-członek grupy akrobacyjnej Żelazny. W końcu przyszedł czas na pokaz samolotów historycznych. Jako pierwsza zaprezentowała się replika samolotu RWD-5, na którym, w roku 1933, Stefan Skarżyński jako pierwszy Polak przeleciał przez Atlantyk. Ustanowił jednocześnie nowy rekord świata. Po krótkiej prezentacji RWD-5 w locie, przyszedł czas na drugi desant skoczków, tym razem z samolotu An-2. Dodatkową atrakcją dla widzów, były kolorowe flagi przyczepione do uprzęży. W międzyczasie do pokazu przygotowywał się już Curtiss JN-4H Jenny z dającymi wspaniały efekt wizualny smugaczami. Na oczach publiczności powstawały różnorodne wzory na niebie. Kolejna maszyna to latający eksponat z Muzeum Lotnictwa w Krakowie -Yak-18, wyposażony w silnik gwiazdowy. Sylwetka Yaka odcinająca się na tle zielonych wzgórz otaczających lotnisko, została przez nas wielokrotnie uwieczniona, a charakterystyczny warkot silnika na długo pozostał w pamięci. Po jego prezentacji przyszedł czas na główną atrakcję pokazów, czyli jak to zapowiadał organizator „Pokaz umiejętności lotniczych na samolotach F-16”. Dwa F-16 nadleciały z północnego zachodu prawie bezszelestnie, by po przelocie nad publicznością, przejść na dopalanie i narobić sporo hałasu. Niestety na tym prezentacja się zakończyła. Samoloty obrały kurs na macierzyste lotnisko i zniknęły w oddali. Główna atrakcja była jednocześnie ostatnią. Na tym zakończyły się pokazy w powietrzu. Przyszedł czas na posiłek i dyskusję o całej imprezie oraz oczekiwanie na kilka niezłych kadrów podczas odlotów gości. Na scenie rozpoczął się koncert. W trakcie drogi powrotnej dotarły do nas wstrząsające informacje o tragicznym wypadku jednego z gości. Rozbił się ultralekki Evektor EV-97 Eurostar, nr rej. OK-LUR-03. Jak się okazało był to początek czarnego weekendu, podczas którego doszło do dwóch kolejnych katastrof :( Podsumowując całą imprezę: słoneczko za plecami, ciekawe maszyny, okolica urokliwa, jedzonko smaczne, pogoda udana, zdjęcia również. Nudą nie wiało, na niebie cały czas coś się kręciło. Jedynym minusem i rozczarowaniem mógł być występ tak oczekiwanych gości z Łasku. Chciałoby się krzyknąć „ jeszcze!!!”, ale…już ich nie było. Impreza dobrze rokuje na przyszłość i z pewnością zawitam tam wraz z ekipą SPFL w przyszłym roku. Waldemar "valdi" Piela

TANKOWANIE W ŁASKU (Polska, EPLK)

W dniu 12 sierpnia 2011 roku gościliśmy w 32 Bazie Lotnictwa Taktycznego w Łasku. Na kilka dni przed terminem, gdy wywiad forumowy doniósł o planowanym w EPLK tankowaniu amerykańskich A-10 i F-15, wielu chętnych członków SPFL zaplanowało sobie tego dnia wypad na fotograficzne łowy. Na dzień przed terminem okazało się, że międzylądowania nie będzie, a tankowanie odbędzie się w powietrzu, w zarezerwowanej dla tego celu przestrzeni powietrznej nad terytorium Polski. Rozczarowani tym faktem zrezygnowaliśmy z wypadu. W związku z tym ogromna większość następnego dnia grzecznie odwołała urlopy i posłusznie udała się do pracy. Z samego rana otrzymaliśmy informację, że planowane pierwotnie lądowanie w EPLK jednak się odbędzie. Po błyskawicznej informacji na forum i akcji telefonicznej, okazało się, że tylko dwie osoby będą mogły się w tak krótkim czasie zjawić w bazie. Podczas lądowań i startów niebo nie było przychylne i światło do zdjęć nie rozpieszczało. Natomiast podczas samego tankowania i postoju amerykańskich maszyn – było przepięknie. I choć od rana wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie – zarówno informacje dotyczące godziny, kierunku, jak i samego faktu lądowania – warto było się tam zjawić :) Po zatankowaniu i krótkim odpoczynku piloci odlecieli do Moskwy na pokazy MAKS 2011, a za nimi następnego dnia mocny skład SPFL. Ale o tym już w innej relacji... Marta "holka" Holka

TOUR DE POLOGNE 2011

W dniach 31 lipca - 6 sierpnia 2011 odbył się 68 wyścig kolarski Tour de Pologne. Wyścig organizowany przez Czesława Langa już od kilku lat należy do Pro Tour, czyli do cyklu obejmującego najważniejsze wyścigi na świecie. Na starcie stanęły 22 drużyny, z czego 6 drużyn było reprezentowanych przez 21 Polaków. Jednym z głównych faworytów był Polak, Przemysław Niemiec (Lampre-ISD), któremu miał pomagać drugi kolarz tegorocznego Giro d'Italia - Michele Scarponi. Drugą polską drużyną na starcie oprócz Reprezentacji Polski był CCC Polsat - Polkowice za sprawą dołączenia od tego sezonu do grona Professional Continental Teams. Pierwszy etap tradycyjnie poprowadzony został szosami województwa mazowieckiego. Kolarze wyruszyli z Pruszkowa do Warszawy mając do pokonania 101 km. Etap ten padł łupem Marcela Kittela z ekipy Skil-Shimano. Na trasie dobrze spisali się również Polacy. Adrian Kurek (Reprezentacja Polski) wywalczył czerwoną koszulkę dla najaktywniejszego kolarza, a Michał Gołaś (Vacansoleil-DCM) został najlepszym góralem wyścigu. W drugim etapie rywalizacji kolarzom została wytyczona trasa licząca 162 km z Częstochowy do Dąbrowy Górniczej. Kolejny raz dobrze spisał się Adrian Kurek, który zgarniając bonifikaty na lotnych premiach umocnił się w klasyfikacji aktywnych, a także został wirtualnym liderem wyścigu. Na finiszu jednak bezkonkurencyjny okazał się ponownie młody Niemiec Marcel Kittel. Podczas finiszu doszło do kraksy, w której ucierpiał Alessandro Ballan z ekipy BMC (były mistrz świata i zwycięzca TdP z 2009 roku), który został zmuszony do wycofania się z wyścigu. W kraksie poszkodowany został również Błażej Janiaczyk, jednak z pękniętym żebrem zdecydował się kontynuować jazdę. Koszulkę najlepszego górala przejął Bartłomiej Matysiak (CCC Polsat - Polkowice). Etap trzeci prowadził z Będzina do Katowic i liczył 135,7 km. Kolarzy na trasie przywitała deszczowa pogoda. Jednak opady ustały przy wjeździe na rundy w Katowicach, które przy mokrej nawierzchni stałyby się bardzo niebezpieczne dla kolarzy. Na finiszu po raz trzeci z rzędu najlepszy okazał się Marcel Kittel. Kolejny etap był pierwszym górskim etapem w tegorocznym Tour de Pologne. Na odcinku długości 177 km między Oświęcimiem a Cieszynem zaplanowano podjazdy m.in. pod Przełęcz Koniakowską (828 m n.p.m.), Kubalonkę (767 m n.p.m.) i Zameczek (767 m n.p.m.). Pierwszą premię oznaczoną jako specjalną zdobył Matysiak, za co zostały mu nadane insygnia, czyli ciupaga, góralska koszula i kapelusz. Dowodzenie w peletonie przejęli zawodnicy ekipy Liquigas, co zapowiadało, że do walki o etapowy triumf włączy się Peter Sagan. Na ostatnim okrążeniu w Cieszynie z peletonu próbowali się wyrwać pojedynczy zawodnicy, między innymi Jarosław Marycz, jednak ich staranie były bezskuteczne. Na ostatnich kilometrach na odcinku brukowym peleton podzielił się na dwie grupy. Z pierwszej znacznie odjechał Peter Sagan, który został nowym liderem wyścigu. Tytuł najlepszego górala obronił Bartłomiej Matysiak. Na wysokich pozycjach zmagania ukończyli Bartosz Huzarski (Reprezentacja Polski) i Marek Rutkiewicz (CCC Polsat - Polkowice). Na 6. miejsce w klasyfikacji generalnej awansował natomiast Tomasz Marczyński. Pięć rund wokół Zakopanego z dziesięcioma premiami górskimi na trasie liczącej łącznie 201 km - taką niełatwą trasą został wytyczony kolejny etap. Rozpoczął się on dość nieszczęśliwie, ponieważ w kraksie ucierpiał Ji Cheng, który musiał zostać przetransportowany do szpitala. Pierwszą premię górską zgarnął Michał Gołaś, który powrócił do peletonu. Pozostałe premie zgarniali Mateusz Taciak, Miguel Minguez i Vasil Kiryienka. W peletonie do głosu doszli zawodnicy ekipy Liquigas, w której szeregach doskonale spisywał się Maciej Paterski znacznie przyczyniając się do zmniejszenia przewagi ucieczki. Na premiach górskich skrupulatnie zbierał punkty Ukrainiec Ruslan Pidgornyy, który w ostatecznym rozrachunku odebrał koszulkę Matysiakowi. Na ostatnich metrach zaczął znakomicie finiszować Romain Feillu, jednak zza jego pleców wyjechał Peter Sagan, który oprócz triumfu etapowego został liderem klasyfikacji punktowej. Najlepszym Polakiem okazał się Przemysław Niemiec finiszując na 16. pozycji, a najwyżej sklasyfikowanym Polakiem w klasyfikacji generalnej został Tomasz Marczyński, zajmując 7. miejsce. Szóstego dnia zmagań na kolarzy czekał królewski etap tegorocznego TdP: 208 km podzielone na cztery okrążenia wokół Bukowiny Tatrzańskiej z jedenastoma górskimi premiami. W ucieczce znalazł się Michał Gołaś, który postanowił na górskich premiach zapewnić sobie triumf w klasyfikacji dla najlepszego górala. Na 17 km przed metą na podjeździe zaatakował zeszłoroczny zwycięzca Daniel Martin (Garmin-Cervelo), do którego dołączyło jeszcze paru kolarzy, a wśród nich Polak Marek Rutkiewicz. Zdecydowany atak doprowadził do sytuacji, w której lider wyścigu Peter Sagan pozostał w peletonie i dołączenie do Daniela Martina zajęło mu kilka kilometrów. Na zjedzie zaatakował Marek Rutkiewicz, którego prędkość dochodziła do 102 km/h, został jednak doścignięty na 4 km przed metą. Ataki z peletonu były likwidowane przez dość już wymęczonych zawodników Liquigasu. Zdecydowany atak Marco Marcato i Daniela Martina pozwolił im się oderwać, a tuż przed metą Marco Marcato został wyprzedzony przez Martina, który tym samym wygrał etap i odebrał koszulkę lidera Saganowi, który stracił 13 sekund. Czwarte miejsce zajął Przemysław Niemiec. Najlepszy z Polaków w generalce - Bartosz Huzarski zajął siódmą lokatę. Zakończenie touru nastąpiło w Krakowie, w etapie o łącznej długości 128 km pokonywanej w dziesięciu okrążeniach. Przed rozpoczęciem etapu szanse na zwycięstwo nadal miał Peter Sagan, którego szybkość dawała mu szanse na zdobycie bonifikat na premii lotnej i na mecie. Na lotnej premii Heinrich Haussler (Garmin-Cervelo) zafiniszował przed Saganem, omal nie doprowadzając do jego upadku. Haussler jako kolega klubowy Daniela Martina spełnił swoje zadanie, zmuszając Sagana do dodatkowej walki na finiszu. Słowakowi pozostała już tylko jedna sekunda straty. Podczas etapu odjechać próbowali Jacek Morajko i Tomasz Marczyński, jednak bezskutecznie. Na finiszu najlepszy okazał się kolejny raz Marcel Kittel, który do mety dociągnął na kole Petera Sagana. Saganowi druga pozycja na etapie dała zwycięstwo w 68. Tour de Pologne. Na najniższym stopniu podium stanął Marco Marcato. Najlepszy z Polaków - Bartosz Huzarski zajął 7. miejsce, a nasza największa nadzieja - Przemysław Niemiec był 11. Zwycięstwo w klasyfikacji punktowej zgarnął zwycięzca wyścigu, jednak pozostałe klasyfikacje padły łupem Polaków: klasyfikację górską wygrał zdecydowanie Michał Gołaś, a klasyfikację najaktywniejszego wygrał Adrian Kurek, prowadząc w niej przez cały wyścig. Piotr "kula" Dziendziel
Back to Top