Szukaj

MRRROOOŹŹŹNEEE EPLK :) (Polska, EPLK)

W dniu 16 grudnia 2010 roku po raz kolejny mieliśmy przyjemność gościć w 32 Bazie Lotniczej w Łasku. Wstępne prognozy meteo zapowiadały piękną słoneczną pogodę i delikatny mróz. Już po przyjechaniu na miejsce po raz kolejny doszło do nas, że wszystko zależne jest od warunków pogodowych, które na tamtą chwilę nie rokowały zbyt dobrze. Chmury, ograniczona widoczność i brak lotniska zapasowego sprawiły że wszystkie loty stanęły pod znakiem zapytania. Mimo niepewności humory nam dopisywały, a oczekiwanie w bazie jeszcze bardziej zaostrzyło apetyt na zdjęcia. Szczęście jednak nas nie opuściło i tuż po godzinie 12 mogliśmy fotografować starty sześciu eF-szesnastek. Huk silników i dopalaczy zrekompensował w stu procentach małe opóźnienie. Gdy piloci wykonywali swoje zdania w powietrzu, my mogliśmy spokojnie zrelaksować się i ogrzać w budynku wieży oraz ustalić szczegóły późniejszych możliwości fotografowania. Dzięki uprzejmości i przychylności dowództwa lotniska już o godzinie 13.30 mieliśmy zgodę na fotografowanie lądowania Jastrzębi z drugiej strony pasa startowego. I choć ani przeprawa przez głęboki śnieg, ani późniejsze oczekiwanie na podchodzące samoloty przy -17ºC nie były łatwe, a fotografowanie dodatkowo utrudniała nam lekka mgiełka, narzekać na pewno nie możemy. Ze względu na poranne opóźnienie startów wieczorne loty zostały przesunięte na godzinie 16.30, co pod względem fotograficznym o tej porze roku nie dawało żadnych szans na dobre zdjęcia. Szybka zmiana koncepcji, krótka rozmowa z Dowództwem Bazy i już o 15.30 w towarzystwie dyżurnego strefy mogliśmy oglądać i fotografować maszyny przygotowujące się w hangarach do wieczornych lotów. Pięknym zwieńczeniem dnia była możliwość oglądania z bliska kołowania i nocnych startów Jastrzębi. Dla kilku członków SPFL była to pierwsza, wymarzona okazja do tak bliskiego obcowania z polskimi F-16. Z tego miejsca pragniemy serdecznie podziękować dowództwu i pilotom z 32 blot, a także Biver’owi ze Stowarzyszenia Miłośników Lotnictwa Ziemi Łaskiej za poświęcony nam czas i opiekę w bazie. Jako że była to najprawdopodobniej nasza ostatnia wizyta w tym roku w Łasku, pragniemy życzyć dowództwu, pilotom oraz całemu personelowi zdrowych, spokojnych Świąt Bożego Narodzenia, a w Nowym 2011 Roku spełnienia marzeń oraz tyle samo startów, co lądowań.

Katarzyna "katarina" Szczech

SPFL.PL KONTRA SPOTTER.PL – MECZ SIATKÓWKI (Polska, EPMM)

W dniu 27 listopada 2010 roku plany rozegrania meczu piłki siatkowej pomiędzy ekipami SPFL i Spotter.pl przerodziły się w rzeczywistość. Z całej Polski przyjechali przedstawiciele obu stowarzyszeń, aby uczestniczyć w pierwszym tego typu wydarzeniu sportowo–fotograficznym. Spotkaliśmy się o godzinie 16.30 na sali gimnastycznej Zespołu Szkół Zawodowych nr 2 im. Powstańców Warszawy w Mińsku Mazowieckim i po krótkiej rozgrzewce sędzia odgwizdał początek meczu. Walka w pierwszym secie była bardzo wyrównana od samego początku, drużyny „badały się”, co przełożyło się na wynik, którego do samego końca nie można było przewidzieć. Ostatecznie po zaciętej końcówce zwycięstwo dobrymi zagrywkami zapewniała sobie ekipa SPFL. Drugi set rozpoczął się od serii udanych zagrywek ze strony SPFL, co niejako ustawiło grę w późniejszej jego fazie. Niestety, zbytnie rozluźnienie dużym prowadzeniem, spowodowało, że zawodnicy Spotter’a zmniejszyli dystans punktowy i w grę SPFL wkradło się lekkie zdenerwowanie. Wtedy sprawę w swoje ręce wziął duet hesja-Dyziek, którzy swoimi atomowymi atakami zapewnili zwycięstwo w drugim secie. W trzecim secie obie ekipy dokonały zmian w swoich składach. Od samego początku gra była zacięta i wyrównana, a wraz  upływem czasu Spotterzy zaczęli uzyskiwać coraz wyraźniejszą przewagę, do gry SPFL natomiast wkradało się coraz więcej błędów. W samej końcówce seta drużyna SPFL zmobilizowała się i po serii udanych zagrywek i ataków, ostatecznie wygrała seta, a wraz z nim cały mecz. Ze strony Spotter.pl w grze udział wzieli: Drzemi, Nowiutki, Nexus, Gryniek, Karolcia, voltariel,  Masa oraz Borys. Po stronie SPFL na parkiet wyszli: hesja, Dyziek, redak, mariorz, upadek, popek, FunBoy i kifcio. Nie można w tym miejscu nie wspomnieć o wkładzie w zwycięstwo wniesionym przez głośno dopingującą zespół i zagrzewającą do boju w ciężkich chwilach część ekipy SPFL. Po meczu wszyscy wspólnie udaliśmy się z ekipą Spottera na małe co nieco, by wspólnie uczcić możliwość spotkania się, porozmawiać o meczu, fotografii i wielu innych rzeczach, które nas łączą.

ROYAL AIR FORCE MUSEUM (Wielka Brytania, Londyn)

Muzeum Królewskich Sił Powietrznych (Royal Air Force Museum) to miejsce, którego żaden pasjonat lotnictwa będący w Londynie i planujący zwiedzanie tego miasta nie może pominąć. Przedstawia ono historię brytyjskiego i światowego lotnictwa – od pierwszego samolotu braci Wright, poprzez zmagania lotników w II wojnie światowej, aż do konstrukcji największych pasażerskich odrzutowców. Muzeum mieści się w dzielnicy Hendon na terenie byłego lotniska wojskowego i cywilnego. W pięciu ogromnych halach umieszczono ponad 130 oryginalnych samolotów, śmigłowców, balonów, lotni i innych statków powietrznych. Wiele z nich można zwiedzać także od wewnątrz. Jest to bez wątpienia miejsce, gdzie czas płynie zdecydowanie zbyt szybko, warto więc mieć to na uwadze i chcąc zobaczyć wszystko dokładnie, zarezerwować sobie około 4 godzin. Co warto zobaczyć? Hmm… wszystko :) Swoje zwiedzanie zacząłem od tzw. „osi czasu” czyli około 50-metrowej ściany przedstawiającej chronologicznie najważniejsze wydarzenia w ponad 100-letniej historii lotnictwa. Kolejne moje kroki to hala Milestones of Flight – istny  raj dla miłośników lotnictwa, gdzie możemy podziwiać takie okazy jak P-51D Mustang, Me 262, Bleriot XI czy Harrier, a pod samym dachem – Eurofighter Typhoon. Kolejna hala wystawowa – Bomber Hall – wywarła na mnie największe wrażenie nie tylko swoją powierzchnią, ale przede wszystkim eksponatami, które udało się tam zmieścić. Na początek widzimy Vulcana, którego długość sięga ponad 30-tu metrów. Pozostałe kolosy to B-17G, B-24 Liberator, Avro Lancaster, Blackburn Buccaneer, a to wszystko w ciekawych aranżacjach oddających klimat tamtych czasów. Bardzo interesująca jest także hala Battle of Britain z imponującą liczbą i różnorodnością zgromadzonych eksponatów, takich jak Bristol Blenheim IV, CASA E3B, Fiat CR42 Falco, Hawker Hurricane 1, Messerschmitt Bf 109E-3, Supermarine Spitfire I i wiele innych. Pozostałe warte odwiedzenia hale to Historic Hangars (będące oryginalnymi hangarami z czasów I Wojny Światowej, kiedy to stanowiły część dawnego lotniska Hendon – kolebki brytyjskiego lotnictwa) oraz Grahame-White Factory (budynek, w którym kiedyś znajdowała się pierwsza w Zjednoczonym Królestwie fabryka samolotów, obecnie z ekspozycją najstarszych samolotów RAF Museum). Nie jest łatwo spisać relację z muzeum – trzeba je po prostu zobaczyć samemu, do czego mam nadzieję zachęcą Was zdjęcia. Setki maszyn latających podanych w ciekawy sposób, filmy i prezentacje 3D, symulatory lotu to atrakcje, które sprowadzają setki odwiedzających każdego dnia. Strona RAF Museum: www.rafmuseum.org.uk

Tomasz "Dyziek" Szostak

100-LECIE MAŁOPOLSKIEGO LOTNICTWA (Polska, EPKK)

11 Listopada zostaliśmy zaproszeni na uroczyste podsumowanie obchodów 100 - lecia małopolskiego lotnictwa organizowane przez Fundację Nawigator i Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie. Impreza, która obyła się w niedawno otwartym Gmachu Głównym Krakowskiego Muzeum, była świetną okazją do spotkania ludzi których połączyła wspólna pasja. Część oficjalna zaczęła się od przemówień Iwony Parzyńskiej z Fundacji Nawigator i Krzysztofa Radwana dyrektora MLP. Muzeum zaprezentowało wystawę "Lotnicze dziedzictwo Małopolski". Podczas zwiedzania ekspozycji zgromadzeni z uwagą słuchali zawiłych historii opowiadanych przez Krzysztofa Mroczkowskiego, który zatrzymując się przy każdym eksponacie w najdrobniejszych szczegółach dzielił się z nami jego losami. Jedną z atrakcji była prezentacja filmu "Odloty Hesji", który stanowi swoiste preludium do wędrówki po magicznym świecie fotografii lotniczej przelanej na karty albumu o tej samej nazwie. Niewątpliwą gratką była możliwość zdobycia albumu „Odloty Hesji” sygnowanego autografem autora. Sporym zainteresowaniem cieszył się komiks zaprezentowany przez Panów Andrzeja Zaręba i Piotra Górka. Czas spędzony w muzeum upływał w atmosferze rozmów (oczywiście "wysokich lotów") i błyskających fleszy, niestety symulator lotu był wyłączony, dlatego na koniec ekipa SPFL zorganizowała własny symulator... niekoniecznie udanego lądowania ;)

Tomasz "Qna" Chochół

DZIENNO-NOCNE EPLK (Polska, EPLK)

W dniu 27 października 2010 roku grupa fotografów z Air-Action, korzystając z zaproszenia Stowarzyszenia Miłośników Lotnictwa Ziemi Łaskiej, fotografowała na lotnisku EPLK. Piękna jesienna pogoda sprawiła, że nastroje w grupie odwiedzających lotnisko były rewelacyjne. Niestety pierwszy (dzienny) wylot został ograniczony do startu tylko jednego samolotu. Prawdziwa uczta miała jednak miejsce tuż po zachodzie słońca, gdy w górę poszło 5 maszyn rozświetlając mrok jęzorami dopalaczy. W przerwie między wylotami mieliśmy możliwość wykonania zdjęć samolotów w hangarach oraz poznaliśmy nową prezentację multimedialną F-16, przedstawioną jak zawsze niezawodnie przez mjr. pil. Marcina Modrzewskiego. Wizytą w Łasku SPFL rozpoczęło miejmy nadzieję bogaty, sezon fotografowania naszego lotnictwa wojskowego w bazach.

AXALP 2010 (Szwajcaria, LSMM)

Pokazy lotnicze w Alpach w pobliżu miejscowości Axalp w Szwajcarii to zapewne jedno z najbardziej wyjątkowych wydarzeń w europejskim kalendarzu imprez lotniczych. Aby wziąć w nich udział, trzeba wspiąć się na wysokość ok. 2400 metrów i być tam już wcześnie rano z racji niebezpieczeństwa, jakim dla wspinających się turystów byłyby latające od godz. 9.00 myśliwce strzelające z ostrej amunicji do tarcz, rozmieszczonych tuż obok turystycznych szlaków. Wspinaczka od wczesnego świtu daje niesamowitą możliwość oglądania wschodu słońca w jakże pięknej scenerii szwajcarskich Alp. Podczas treningów strzeleckich i samych pokazów wyjątkowość Axalp nabiera na sile! Wszystko dzieje się jakby w przyspieszonym i totalnie zwariowanym tempie! Jakby w zupełnie innym świecie! Mieszanka odgłosu strzelających tuż nad głowami działek! Huk dopalaczy maszyn, które po oddanej serii wspinają się tuż ponad ostrymi jak brzytwa zboczami gór! Niesamowite wręcz oderwania strug na płatowcach w tych karkołomnych manewrach! Efektowne akrobacje okraszone odpalaniem dziesiątek flar! Wszystko to sprawia, że rokrocznie Axalp przyciąga na zbocza cudownych Alp setki fanów lotnictwa z całego świata. To już moje czwarte Axalp i za każdym razem od strony lotniczej dzieje się prawie to samo. Zawsze pokazy rozpoczyna grupa samolotów F/A-18, które wlatując z dużą prędkością w dolinkę odpalają serię flar, a następnie prowadzą pokazowy trening, strzelając do rozmieszczonych w pobliżu publiczności tarcz. Po F/A-18 przychodzi czas na F-5, które również strzelają do tych samych tarcz wykonując najścia z tych samych kilku kierunków. Po treningu następują przeloty całych formacji, zarówno Hornetów jak i F-5. Następnie przychodzi pora na desant spadochroniarzy oraz akrobację Pilatusa PC-21. Gdy Pilatus kończy latać nad szczytami Alp, rozpoczyna swój pokaz solista na F/A-18 Hornet. Po myśliwcu na scenę wkraczają śmigłowce. Zdarza się pokaz lotniczego ratownictwa górskiego, z reguły odbywa się też zrzut wody z dwóch śmigłowców Super Puma, ale murowanym elementem pokazów śmigłowcowych w Axalp jest Eurocopter TH89 Cougar, który rozpoczyna swój show od górki, podczas wykonywania której odpala 128 flar. Rokrocznie w tym samym momencie pokazów i rokrocznie w prawie dokładnie tym samym miejscu. Po Cougarze nad axalpową dolinkę przylatują Patrouille Suisse na samolotach Northrop F-5E Tiger II i po ich pokazie, który jak zawsze w Axalp wygląda wyjątkowo pięknie, następuje koniec pokazów. Biorąc pod uwagę powyższe, można dojść do przekonania, że pojmując Axalp tylko pod kątem lotniczym i nie biorąc pod uwagę zdziwienia, jakie za każdym razem wywołują strzelające z ostrej amunicji, tuż nad publicznością samoloty, to są to jedne z najnudniejszych pokazów lotniczych. Gdyby pokazy te odbywały się na jakimś zwykłym, płaskim lotnisku, to poza lokalnymi miłośnikami lotnictwa i pewną grupą spotterów, którzy z zasady jeżdżą na wszelkie możliwe imprezy lotnicze, nie wywołałyby zapewne takiego zainteresowania. A jednak co roku Axalp elektryzuje tysiące fanów lotnictwa nie tylko w Europie. Wszystko za sprawą niesamowitej lokalizacji tych pokazów. Wysokogórskie ukształtowanie terenu i wyjątkowo zmienna pogoda sprawiają, że każdego roku, a nawet każdego dnia pokazów w danym roku, mimo powtarzalności samych działań lotnictwa, jesteśmy w stanie przeżyć coś innego, coś niepowtarzalnego, zrobić zupełnie różne i za każdym razem wyjątkowe zdjęcia! Na strzelnicy w Axalp-Ebenfluh, na terenie której odbywają się treningi i same pokazy, znajdują się trzy miejsca, na których może oficjalnie przebywać publiczność. Są to szczyty nazwane KP, Tschingel i Brau. Zostały one już niejednokrotnie opisane w relacjach z lat poprzednich. Jest jednak w Axalp jeszcze jedna góra. Góra potężna i groźnie wyglądająca. Góra, przy której wymienione przed chwilą wyglądają jak zwykłe pagórki. Góra, na którą wykonywana jest większość nalotów. Góra, po której zboczach „wspinają” się myśliwce po oddaniu serii do tarcz, by następnie przelecieć nad jej szczytem w locie plecowym niczym skoczkowie wzwyż nad poprzeczką. Góra, o której każdy, kto choć raz był w Axalp, myśli, marzy i zastanawia się, jak by to było wspaniale się na niej znaleźć. Góra, która jest prawie na wszystkich zdjęciach z Axalp! Ta góra to Wildgarst! Wildgarst został zdobyty rok temu przez naszych najlepiej kondycyjnie przygotowanych przyjaciół, którzy jednak nie mieli niestety dobrej pogody, a po powrocie z tej wspinaczki, która zaczęła się głębokim świtem a zakończyła już po zachodzie słońca, byli totalnie skatowani. Ich wygląd po powrocie nieźle przestraszył resztę grupy, bo skoro oni byli na granicy swoich możliwości, to co dopiero reszta? Nic to. Plan zdobycia Wildgarst większą grupą zakreśliłem sobie w głowie na 2010 rok. W związku z tym pilnie śledziłem wszelkie informacje pogodowe. Ku mojemu zadowoleniu na czas pokazów w 2010 roku prognozowano bardzo stabilną, prawie bezchmurną pogodę z temperaturami minimalnie powyżej zera. Była to bardzo dobra wiadomość i Projekt Wildgarst nabrał realnych szans na realizację. Niestety nie poszły za tym żadne moje przygotowania kondycyjne, gdyż przegrały z natłokiem innych spraw i najzwyczajniejszym na świecie lenistwem :) Prognoza pogody sprawdziła się na miejscu, choć nie do końca. Bo o ile w Axalp i powyżej było zgodnie z prognozami piękne niebo i cudnie świeciło słońce, tak wszystko poniżej spowite było gęstymi chmurami. Efekt niesamowity, nieznany nam z lat poprzednich. W zasadzie przez cały nasz pobyt znajdowaliśmy się powyżej linii chmur i odnosiło się wrażenie, że będąc na górze, jesteśmy na jednej z wysp na rozciągającym się po horyzont oceanie chmur. Gdy w czwartek chmury podniosły się na tyle, by spowić całą wioskę Axalp, a my jechaliśmy na pokazy wyciągiem krzesełkowym, to w pewnym momencie wychodząc z chmur prosto w jaskrawe słońce, za nami wokół naszych cieni zaobserwowaliśmy cudowne widmo Brockenu! Niesamowity moment i wyjątkowe zjawisko! Szkoda że trwało tylko chwilę i nie zdążyłem przezbroić aparatu. Mając na względzie chęć wdrapania się na Wildgarst, pierwszego dnia postanowiliśmy aklimatyzacyjnie spróbować swoich sił na KP. O dziwo, weszliśmy wszyscy bez problemów, skupiając się głównie na kompanach, którzy byli z nami w Axalp po raz pierwszy. Miło było patrzeć jak przeżywali to, co ja 4 lata temu. Wejście, pobyt na KP i później zejście ociera się o jakąś magię. To naprawdę wyjątkowe miejsce, taka niby świątynia dla wszystkich lotniczych świrów! Dla nas na pewno! Krajobrazy, latające i strzelające nad głowami samoloty, panująca tam atmosfera są nie do podrobienia! Do tego poplotkowaliśmy z tak wielonarodową ekipą, że nawet nie podejmę się wymieniania narodowości naszych kompanów. Drugi dzień, dla odpoczynku po KP i w ramach podtrzymania formy przed atakiem na Wildgarst, spędziliśmy na „małej górce” czyli Brau. Brau jest najniższym z axalpowych górek, ale podejście na nią od strony kolejki niejednemu dało bardziej w kość niż wejście na KP. Fotografowanie z tej perspektywy to znowu coś nowego. Niby te same pokazy, ale kilkaset metrów dalej i niżej dało zupełnie inne efekty. Byłem ciekaw przynajmniej dwóch momentów, które zawsze obserwowałem czy to z KP, czy z Tschingel’a. Mianowicie lądowania śmigłowca przed pokazem Patrouille Suisse i nalotu solisty zespołu, który tę górkę upatrzył sobie wyjątkowo. Eurocopter lądował tuż przy nas, a my w zamian za usunięcie z jego lądowiska swoich plecaków, nie omieszkaliśmy sobie przy nim zrobić zdjęcia grupowego. Z kolei solista Patrolu wyskoczył na nas z takim impetem, że udało się go zarejestrować może na dwóch klatkach z serii:) Wracając do Eurocoptera należy dodać, że w tym roku byliśmy świadkami przejścia szwajcarskiego lotnictwa ze śmigłowców Alouette III na Eurocoptery TH05. Na koniec pokazów każdego dnia odbywała się pożegnalna parada Alouette III, które zakończyły służbę w szwajcarskich siłach powietrznych. Nasz atak na Wildgarst tak naprawdę rozpoczął się we wtorek wieczorkiem, kiedy to zrobiliśmy sobie coś w rodzaju odprawy przed środową wspinaczką. MarS, który jako jedyny z nas już na Wildgarst był, opowiedział nam o swoich doświadczeniach z 2009 roku. Dopiero wtedy wielu z nas uświadomiło sobie, że to nie będzie spacer po dolince ani zwykła wspinaczka jak na KP. Kilka godzin później jedenastu śmiałków pokonywało w ciemnościach nocy kolejne metry podejścia pod tę potężną górę. Jak zwykle najlepiej się szło w ciemnościach. Nie widzi się wtedy ile jeszcze pozostaje do przejścia, nie widzi się głębokości przepaści rozpoczynających się kilka metrów od szlaku a jedynie walczy się z kolejno nachodzącymi kryzysami. W połowie drogi zaczęło się przejaśniać i Wildgarst pokazał nam swoje zęby. Stromizna podejścia była tak duża, że z góry co chwilę spadały kamienie luzowane przez kolegów, którzy tamtędy przechodzili. Było dość niebezpiecznie, ale daliśmy radę. Wraz z pojawieniem się słoneczka i zdobywaniem kolejnych metrów wysokości, zaczęły się nam ukazywać kapitalne wysokogórskie widoki, które dosłownie zapierały dech w piersiach. Końcówka drogi to już tylko pokryte śniegiem skały i niezliczona ilość kamieni. W końcu doszliśmy na sam szczyt! Niesamowite wrażenie! Wleźliśmy na 2892 metry! Na szczycie międzynarodowe towarzystwo wygrzewało się w słoneczku. W dole, hen gdzieś daleko widać było znane nam z zupełnie innej perspektywy szczyty KP i Tschingel. Wpisaliśmy się do wildgarstowej „Księgi Gości”, posililiśmy i… czekaliśmy na loty. KP oddalone było na tyle od szczytu Wildgarst, że wszystko co się działo w jego pobliżu, było od nas bardzo daleko. Nawet przy użyciu obiektywu o ogniskowej 500mm (na formacie DX - 750mm) ciężko było przyfocić coś ciekawego. Wszyscy czekaliśmy na te momenty, kiedy samoloty wykonywały strzelanie do tarcz umieszczonych na zboczu naszej góry. Wtedy wrażenia były niesamowite! Widziałem w życiu dużo, przeżyłem niejednego „kosiaka”, ale to co się działo na Wildgarst nie da się z niczym porównać. Daleko nad chmurami było widać samolot w postaci małego punkcika, który leciał w stronę KP. W pewnym momencie punkcik robił zadymę pozostawiając za sobą obłoczki szarego dymu, czym wyraźnie zaznaczał oddanie serii z broni pokładowej. Później kierował się w naszą stronę i niewyobrażalnie szybko rósł w oczach. Z punkcika przeistaczał się w sylwetkę pięknego F/A-18! W końcowej fazie lotu, gdy wydawało się już, że wbije się niechybnie prosto w nas, samolot przekręcał się na plecy i dosłownie nad nami z potężnym hukiem przewalał się przez grań! Nie było tam odważnych! W momencie przewrotki każdy z nas kulił się jak mógł i tylko kątem oka widział pilota w kabinie i rozpostarty nad sobą płatowiec maszyny niczym dach! Po sekundzie można się było podnieść i o ile nic nie leciało od strony KP – przyfocić Horneta manewrującego między skałami na tyłach Wildgarst. Podobna zabawa była z F-5, ale te latały już dużo wyżej i dużo bardziej zachowawczo. Po tych nalotach focenie na Wildgarst dla nas w zasadzie się skończyło. Oczywiście ładnie prezentowały się przeloty całych formacji F/A-18 i F-5 oraz bliskie spotkania z zawracającymi akurat nad nami samolotami z Patrouille Suisse. To już jednak nie było to samo. Mimo to wrażenia ze strzelań były tak potężne, że wszyscy jak jeden mąż zapisali się na akcję Wildgarst 2011 :) W momencie przygotowywania się do zejścia mieliśmy jeszcze jedną przygodę lotniczą. Jedna z dziewczyn będących na szczycie prawdopodobnie skręciła kostkę i przyleciał po nią śmigłowiec ratowniczy. Pięknie wyglądało lądowanie i start na szczycie. Oczywiście była to też wyjątkowa okazja do zrobienia zdjęć z bliska tej pięknej maszyny. Schodząc z Wildgarst miałem masę czasu na przemyślenia, gdyż nawet przy szybkim tempie marszu zejście zajęło nam 4 godziny. Najważniejsze z przemyśleń dotyczyło tego, że dopiero teraz zobaczyłem jak potężna i piękna jest ta góra! Nie mogłem się nadziwić temu, że udało mi się tam na górę wdrapać. Myślałem też o tym, że mimo iż było to moje czwarte Axalp, to podobnie jak w latach poprzednich, również i teraz odkryłem coś nowego. Za każdym razem Axalp mnie czymś zaskakuje i za każdym razem wyjeżdżając mocno postanawiam, że wrócę tu za rok! I wrócę :)

Sławek "hesja" Krajniewski

TACTICAL LEADERSHIP PROGRAMME – ALBACETE 2010 (Hiszpania, LEAB)

Płaszczyzna przygotowania samolotów w Bazie Albacete w Hiszpanii tego popołudnia wypełniona jest po brzegi samolotami z kilkunastu państw NATO. Dziesiątki techników kręcą się przy polskich, tureckich i belgijskich F-16, brytyjskich Hawkach, francuskich Mirage 2000, niemieckich Tornado czy włoskich Eurofighterach. Huk silników przygotowywanych maszyn każe sądzić, że za chwilę na naszych oczach rozegra się genialny spektakl. Z budynków TLP (Tactical Leadership Programme) wychodzą gotowi do lotu piloci. Najlepsi z najlepszych z tak wielu krajów! Na twarzach widać pełną koncentrację. Trwają ostatnie konsultacje nad szybko i sprawnie skonstruowanym planem zadania bojowego, które za chwilę będą realizować. Planem, który uwzględnił zarówno zagrożenia jak i różnorodność środków bojowych będących w dyspozycji członków kursu TLP. Wspaniały widok. Mieszanka pilotów z tak różnych państw. Z krajów, które niejednokrotnie w przeszłości stały po przeciwnych stronach barykady! Łączy ich teraz tak wiele. Unia Europejska, NATO, wspólna taktyka, wspólne dowództwo, wspólny język, wspólne zadania bojowe. W zasadzie różnią ich tylko naszywki na mundurach! Pikanterii temu zjawisku dodaje fakt, że najważniejsi z nich to… Polacy! Mają najnowocześniejszy sprzęt i zastępują każdego kto tylko nie podoła zadaniu w każdym elemencie walki! Co więcej, piloci z innych krajów też uważają, że Polacy są the Best! Już siedzą w kabinach, już wykołowują. Robi się tłok na drogach dojazdowych do pasa startowego. Jeszcze moment i już wszyscy, jeden po drugim, startują zalewając tę piękną okolicę wibracjami powietrza od pracujących dopalaczy! Niesamowity obraz, niesamowite wrażenia, niesamowite emocje! Mogły być… gdyby nie to, że... pogoda tego dnia pokrzyżowała szyki wszystkim!!! Piękne i zawsze słoneczne Albacete właśnie dziś spowite jest gęstymi chmurami i co gorsza skąpane jest w strugach zimnego deszczu. Warunki pogodowe nad Bazą oraz w strefach nie zezwalają na wykonywanie lotów. To się nazywa mieć pecha! Przygoda z Albacete od początku wyglądała niesamowicie :) Gdy dostałem zaproszenie z Dowództwa Sił Powietrznych do udziału w tej wyprawie to morda mi się cieszyła niesamowicie. Plan był hardcore’owy. Wylot o świcie z Okęcia samolotem C-295 CASA, około 7 godzin lotu przez całą Europę, fotografowanie na terenie bazy i w nocy powrót do Polski :) Oczywiście po zaproszeniu, które otrzymałem z DSP a dokładniej z rąk Rzecznika Prasowego 2SLT nie zastanawiałem się nawet sekundy. Co więcej, moja natura kazała mi od razu podpytać, czy nie dałoby się wkręcić jeszcze kogoś z naszego stowarzyszenia. Po kilku godzinach załatwiania i paru telefonach udało się. Wybór padł na kicha. Och jak ja lubię takie chwile, gdy zadzwoniłem do niego i ogłosiłem mu nowinę :) Zastanawiał się nad wyjazdem tak długo jak ja – czyli oczywiście wcale! :) Lot CASĄ, wbrew wcześniejszym podejrzeniom, okazał się dość komfortowy. 7 godzin siedzenia byłoby o wiele gorsze do zniesienia gdyby nie kapitalna atmosfera wynikająca z podniecenia całą tą akcją, genialne widoki za oknem samolotu czy odrobina ColiL, którą się szczodrze darzyliśmy :) Razem z nami na pokładzie sama śmietanka polskich mediów lotniczych. Nasze podniecenie było wyhamowywane wraz ze zbliżaniem się do celu. Piękna pogoda w Warszawie wraz z trwaniem lotu oddawała pola coraz gęstszym chmurkom, by podczas lądowania w Albacete przejść w dość spory  opad deszczu. Tego dnia przechodził nad tą okolicą front deszczowy. Wczoraj było pięknie i… jutro ma być pięknie, lecz dziś… loty zostały „zcancelowane”. Taką wiadomością już na płycie lotniska powitał nas Irek Nowak (dowódca eskadry z 32Blot i dowódca naszego komponentu w Hiszpanii). UUUUaaa… Zabolało. Mieliśmy jeszcze nadzieję, że może coś się wydarzy, że niebo się przetrze, że nie wrócimy tak całkiem na tarczy… Korzystając z okazji przystąpiliśmy do poznawania TLP. Spotkaliśmy się z dowódcą TLP oraz z pilotami i technikami biorącymi udział w kursie. Wzięliśmy udział w briefingu przedlotowym. Wszystko było bardzo wyjątkowe. Nasuwało się tylko jedno porównanie, że TLP to nic innego jak takie europejskie TOP GUN! Nawet i tu Hawki odgrywały rolę agresorów udając MiGi-21 :) Brakowało tylko tej przysłowiowej kropki nad „i” – LOTÓW! Pogoda z chwili na chwilę stawała się coraz gorsza. Lało niemiłosiernie. Mimo to poszliśmy na statykę zrobić trochę zdjęć. Widok był niesamowity. Tyle maszyn gotowych do lotu! Fotografowałem i cieszyłem się każdą chwilą, choć gdzieś tam we mnie, w środku lały się łzy jeszcze bardziej rzęsiste niż strugi tego deszczu na zewnątrz! Przemoknięci totalnie postanowiliśmy wykonać jakieś ruchy, by zostać tu do jutra. Na jutro bowiem prognozy były idealne i loty odbędą się na pewno. Niestety nie mieliśmy wsparcia wśród organizatorów wyjazdu. Zaczęliśmy liczyć na cud :) Pierwszy pojawił się wieczorem. Mieliśmy wystartować o 23.00, a o 21.30 padła wiadomość, że lecimy jutro o 8.00 bo podobno we Francji trwa jakiś protest kontrolerów. Mieliśmy nadzieję, że protest się nieco przedłuży, tak choćby na całe jutro jeszcze. Niestety protest nie przedłużył się i żadnego więcej cudu nie było. Gdy rano wyszliśmy z hotelu, na niebie nie było żadnej chmurki i cudownie wschodziło hiszpańskie słońce. Czy to nie ironia losu? – zapytałem kicha wsiadając do lotniskowego autokaru. Los zadrwił ze mnie jeszcze bardziej – w autokarze z głośników rozbrzmiewał kawałek Alanis Morissette – Ironic. Od tego dnia będzie mi się zawsze kojarzył z tą „typową hiszpańską pogodą” i bazą Albacete :) Isn’t it ironic? Oczywiście moja szklanka jest zawsze do połowy pełna. Była to genialna i totalnie niespodziewana przygoda. Już sam lot CASĄ był dla mnie wspaniałym przeżyciem. Na otarcie łez w drodze powrotnej zrobiliśmy piękną rundkę nad Warszawą. Cały wyjazd był super okazją do poznania nowych osób czy pogłębienia już istniejących kontaktów. Jestem szalenie wdzięczny Rzecznikowi Prasowemu 2SLT i w ogóle DSP za pamięć i zabranie nas na tę wyprawę. Szkoda, że nie możemy się odwdzięczyć tym, po co nas zaproszono – najlepszymi fotkami lotniczymi. Musimy to jakoś szybko nadrobić :)

Sławek "hesja" Krajniewski

OSTRAVA NATO DAYS 2010 (Czechy, LKMT)

Krzaki czy lotnisko? Dziś lotnisko! Ot, zwykłe ustalania miejsca, z którego będziemy focić podczas pokazów. Jesteśmy w czeskiej Ostrawie i wybieramy się na imprezę zwaną Dniami NATO. Ta do niedawna mała, piknikowa impreza z biegiem lat przeistoczyła się w duże pokazy i tu ciekawostka – nie tylko lotnicze! To mój trzeci raz w Ostrawie i muszę przyznać, że bardzo lubię panujący tu klimat. Dni NATO trwają prawie cały tydzień, a uwieńczone są pokazami na lotnisku, które od dwóch lat odbywają się w sobotę i w niedzielę. Wcześniej był to tylko jeden dzień. Nigdy nie zapomnę mojej pierwszej wizyty na tym lotnisku. W 2008 roku był nieco inny układ pokazów – nazwijmy to klasyczny, tzn. pokazy lotnicze odbywały się równolegle do linii pasa startowego, a wszelkie pozostałe atrakcje na pasie zieleni pomiędzy pasem a publicznością. Jakie atrakcje? Ano pokazy straży granicznej, odbijanie zakładników czy choćby symulacja walk z użyciem broni pancernej i śmigłowców. Nigdy nie zapomnę jak w 2008 roku staliśmy przy barierkach, a przed nami, za betonką, stały samochody na parkingu. Do głowy mi nie przyszło by przyglądnąć się tym pojazdom dokładniej. Później zorientowałem się, że to nie był zwykły parking. A wpadłem na to w momencie… gdy na ten „parking” wjechał jakiś rozjuszony czołg! Szaleństwo totalne, rozjechał wszystkie samochody, a że były one (lub tylko tak wyglądały) normalnie używane to leciały szyby, strzelały opony, no masakra normalnie. Gdy czołg likwidował pionowy wymiar ostatnim maszynom, z boku rozległa się potężna salwa z trzech samobieżnych haubic! Nie znam się na tym sprzęcie kompletnie, ale po tym huku pozostawał charakterystyczny pisk w uszach, szał alarmów w prawdziwych samochodach i… płacz dzieci :) W 2009 roku nastąpiło przeorganizowanie imprezy. Pokazy naziemne odbywały się z drugiej strony lotniska, a kierunek pokazów lotniczych wytyczono prostopadle do pasa startowego! Wszystko ładnie i pięknie ale… będąc na terenie pokazów naziemnych mieliśmy od rana do popołudnia całość pokazów lotniczych pod słońce! W związku z tą niedogodnością w 2009 na lotnisku spędziłem tylko sobotę. W niedzielę należało coś z naszym miejscem do focenia zrobić. Pojechaliśmy na lotnisko od drugiej strony i po zaparkowaniu samochodu w miejscowości Albrechticky i przejściu kilkuset metrów odkryliśmy, że dzięki zmianie kierunku pokazów możemy być dokładnie w osi lotu samolotów albo będąc kilkadziesiąt metrów na południe (w tzw. krzakach) mieć samoloty przed sobą idealnie na talerzu i ze słońcem :) Nie mieliśmy za dużo czasu na myślenie, bo znad lotniska tuż nad nas przyleciał Eurofighter mieszając nam w głowach dopalaczami! Z wcześniejszego załamania wpadliśmy od razu w euforię i jeszcze bardziej pokochaliśmy Ostrawę. Do tego byliśmy tam prawie zupełnie sami! Tak nie było nigdzie wcześniej, na żadnej imprezie na której byłem :) Trochę późno wywlekliśmy się z hotelu. Kierujemy się w stronę lotniska. Już na głównej drodze wita nas potężny korek więc decyzja zmienia się nagle i skręcamy wszystkimi samochodami w lewo w kierunku „krzaków”. O dziwo, tym razem policja nie chce nas wpuścić do Albrechticky. Nie ma sensu pakować się ponownie w korek, więc całym składem zarzucamy sprzęt na plecy i te 3 kilometry dzielące nas od lotniska robimy pieszo. Jeszcze chwila i odnajdujemy nasze zeszłoroczne „krzaki”. Ciekawy klimat. Mały zagajniczek, pole, słoma, piękna pogoda. Z nieopodal położonego lotniska raz po raz dobiegają odgłosy strzelaniny. Impreza jest tak skonstruowana, że pokazy naziemne z lotniczymi odbywają się naprzemiennie. Niestety to normalne podczas Dni NATO, że czasem trzeba i godzinkę poczekać by coś się w powietrzu działo. Po chwili zaczynamy zabawę! Rokrocznie do Ostrawy na wystawę statyczną przylatuje jakiś gigant. W 2008 był to monstrualny An-124 Rusłan, który zaskoczył wszystkich bo w trakcie imprezy ze statycznego stał się bardzo dynamicznym! Wystartował i nawet zrobił low passa :) W 2009 można było zwiedzać potężne wnętrze C-5A Galaxy, a w tym roku Ostrawę nawiedził strategiczny bombowiec B-52H Stratofortress. Sympatyczną tradycją Dni NATO jest też to, że te giganty stoją nieogrodzone. Można podejść, dotknąć, nawet wejść do środka i oczywiście z każdej możliwej strony przyfocić :) Tłumy ludzi korzystają z tej sposobności, co też tworzy ciekawy widok z gigantem niczym Guliwerem w krainie liliputów. Za B-52 rozpościera się wystawa statyczna z wieloma ciekawymi eksponatami. Moją największą uwagę skupia pięknie wymalowany czeski Gripen z dużymi i groźnymi zielonymi oczyma umiejscowionymi na sterach wysokości oraz Mi-24 z cudnym tygrysem na kadłubie. Jak zwykle też przyleciały wg mnie jedne z najpiękniejszych samolotów świata czyli amerykańskie F-15. Niestety po krótkiej wymianie zadań i uprzejmości, amerykańscy lotnicy nie chcieli nam sprzedać F-15 ani za gotówkę ani na kartę VISA – uparli się na American Express i do transakcji nie doszło :) Czesi pokazali jak pięknie można wyeksponować poczciwego Mi-2, który wyglądał na świeżo wyremontowanego i wymalowanego. Pootwierali wszystkie luki i zrobili z niego niezłego transformersa. Podobnie świeżością pachniał C-295 CASA – chyba najnowszy zakup czeskiego lotnictwa wojskowego. Polacy natomiast wystawili tygryska, dopiero co wymalowanego na Su-22. Początek pokazów w locie. Stoimy na jakimś polu idealnie w osi pokazów, która oznaczona jest białymi liniami z wapna. Między nami a pasem startowym pole buraków i dwa płoty. Obok nas kilkudziesięciu spotterów z różnych krajów. Miejscówka wydaje się być idealna! Jak zwykle w Czechach pierwszym elementem pokazów w locie jest przelot wielu maszyn aktualnie eksploatowanych w czeskim lotnictwie wojskowym. Zaraz po przelocie z lotniska startuje Boeing 737 i robi przelot nad lotniskiem. Podejrzewamy, że będzie pełnił rolę samolotu, któremu trzeba „pomóc”. Po chwili z zewnątrz przylatują dwa Gripeny i zmuszają go do lądowania. Z daleka widzimy na pasie startowym kolejną atrakcję. Na pas kołuje Hawker Hurricane w doborowym towarzystwie, w którego skład wchodzą brytyjskie Tornado F3, czeski JAS-39 Gripen oraz słowacki MiG-29! Zaraz po starcie przygotowują się do wykonania serii wspólnych przelotów w różnych konfiguracjach. Bardzo sympatyczny widok – taki pędzący co sił mały Hurricane, a przy nim ledwo dający radę lecieć tak wolno któryś ze współczesnych fighterów. Po wspólnych przelotach Tornado odchodzi na widowiskowym dopalaniu a Hurricane robi indywidualny pokaz latając tuż nad naszymi głowami. Po nim przychodzi czas na o wiele bardziej hałaśliwą maszynę. Czeski JAS-39 Gripen gotów do pokazu. Lata pięknie jak zawsze ale… trzeba być bardzo czujnym by ustrzelić jakieś oderwania. Nie jestem jakoś szczególnie przekonany do tej maszyny. Może to lekki przesyt? Chętnie bym na jego miejscu choć raz w locie zobaczył… Drakena? Zwalniamy tempo i emocje. Na niebie pojawiają się czeski L-39 Albatros i rumuński IAR 99, którego widzę po raz pierwszy. Po Rumunie do pokazu startują dwa Mi-24. Robią swój klasyczny balet z mijankami i… nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie to, że robią to tuż obok, tuż nad nami! Nie można zdjęć robić gdyż całe otoczenie spowite jest dymem z ich smugaczy. Dookoła zapach parafiny i huk silników tych pięknych maszyn! Dla oczyszczenia atmosfery i podniesienia emocji na jeszcze wyższy poziom, miejsce na scenie zajmuje słowacki MiG-29 z pikselowym malowaniem. No! Teraz dopiero się dzieje :) Kapitalny pokaz i również przeloty tuż nad naszymi głowami. Jest na co popatrzeć i czego posłuchać. Nie przebrzmiał jeszcze huk MiGa, a na niebie pojawia się holenderski F-16. Piękne granatowo-błękitne niebo daje cudowne tło dla tego pomarańczowego wariata, który tuż po starcie zapełnia je dynamicznie kręconymi figurami okraszonymi wiązkami wystrzeliwanych flar. Nagle widzę jak Hitec (pilot F-16) przygotowuje się do niskiego przelotu z dużą prędkością. Jego sylwetka rośnie mi strasznie szybko w obiektywie! Leci prosto na nas. Lecz co to? Za nim pomarańczowa marchewa?? Nie wyłącza dopalania? No to za sekundę będzie pięknie! KaBoom! To jest to! Wszyscy jesteśmy pod wielkim wrażeniem :) Krótka przerwa i rozpoczyna się pokaz, na który chyba wszyscy czekamy. Brytyjski Display Team zaprezentuje nam Harriera. Ta wyjątkowa maszyna bardzo sprawnie pokazuje wszystkie swoje walory. Od lotu z dużą prędkością, poprzez wyjątkową manewrowość aż po zawis nad… no na szczęście prawie nad nami! Piszę „na szczęście”, bo miejsce nad którym Harrier robi zawis jest właśnie totalnie demolowane przez strugi gazów wylotowych ze wszystkich jego dysz :) Koniec pokazu Harrier zaznacza wyjątkowym łagodnym lądowaniem. Po tym pokazie zdecydowana większość osób rozpoczyna wędrówkę do swoich samochodów gdyż w planie zostaje już tylko czeski L-159 ALCA. My zostajemy na polu zgodnie z zasadą, by nie przepuszczać żadnej okazji. Już po chwili okazuje się, że bardzo dobrze robimy! ALCA daje kapitalny pokaz i odnoszę wrażenie, że pilot widząc już tylko nas na polu, robi naloty idealnie na miejsce, w którym stoimy. Wrażenie jest niesamowite. Po raz pierwszy tak bardzo podoba mi się pokaz tego samolotu! NATO Days w Ostrawie to zdecydowanie jedne z najciekawszych pokazów w naszym rejonie Europy. Zróżnicowanie prezentowanego sprzętu (nie tylko lotniczego), ilość żołnierzy do jego obsługi oraz szerokie rzesze publiczności czyni je prawdziwym świętem NATO. Dodając do tego zestawu możliwość fotografowania bezpośrednio z osi pokazów sprawia, że jest to impreza na wskroś wyjątkowa. Zastanawia mnie tylko czy w przyszłym roku organizatorzy pozwolą na taką wolną amerykankę jak do tej pory. Pomijając aspekt foto-lotniczy, przebywanie w tym miejscu na pokazach bezpiecznym nie jest. Mam jednak nadzieję, że podobnie jak w wielu innych aspektach, Czesi podejdą do tego tematu z właściwym dla siebie luzem. Tego sobie jak i wszystkim którzy zamierzają odwiedzić Ostrawę w 2011 roku życzę :) Sławek "hesja" Krajniewski

50° ANNIVERSARIO FRECCE TRICOLORI (Włochy, LIPI)

Włoska Narodowa Grupa Akrobacyjna - Pattuglia Aerobatica Nationale – znana wszystkim miłośnikom lotnictwa i fotografii lotniczej jako Frecce Tricolori obchodzi w tym roku 50-lecie swojego istnienia. Choć zespół pod oficjalną nazwą funkcjonuje od 1961 roku, to za początek działalności przyjmuje się rok 1960. Z tej właśnie okazji Siły Powietrzne tego kraju postanowiły zorganizować w dniach 11 i 12 września w Rivolto (macierzystej bazie „Trzech Kolorów”) pokazy lotnicze. Pokazy dość wyjątkowe, albowiem do świętowania tej rocznicy zgłosiły się prawie wszystkie obecne na europejskiej pokazowej scenie lotniczej zespoły akrobacyjne: Polskie - „Biało-Czerwone Iskry”, Wielkiej Brytanii – „Red Arrows”, Hiszpanii – „Patrulla Aguila”, Francji – „Patrouille de France”, Szwajcarii – „Patrouille Suisse”, Chorwacji – „Krila Oluje” oraz z Jordanii - „Royal Jordanian Falcons”. Choć wyjazd do Rivolto planowaliśmy już na początku sezonu, to wraz z jego upływem i wizytami na kolejnych pokazach pojawiały się coraz większe wątpliwości pt. czy warto. Czy program składający się w zasadzie z samych pokazów zespołów akrobacyjnych, tym bardziej takich, które mieliśmy już okazję fotografować na innych imprezach, wykruszający się stopniowo skład jadącej ekipy, zamieszanie z przyznawaniem akredytacji oraz krążące powszechnie opinie, że we Włoszech zorganizowana dobrze jest tylko przestępczość, warte są przejechania połowę Europy. Z drugiej strony bez ryzyka nie ma zabawy, a doświadczenia niedocenianych powszechnie imprez pokazują, że drzemie w nich spory potencjał fotograficzny. Napakowani tymi wszystkimi myślami wsiedliśmy w czwartek 9 września do samochodu. Przed nami deszczowa Polska, następnie niemieckie autostrady, gdzie psuje się większość samochodów (wskazówka prędkościomierza zacina się w okolicach 200 km/h), jednak dopiero, gdy przekroczyliśmy granicę Austrii wszystko się zmieniło… zza horyzontu wyłoniło się słońce i piękny górski krajobraz. Sycąc oczy i karty naszych aparatów tymi widokami (kondolencje dla kierowcy) dojechaliśmy na miejsce, gdzie po tradycyjnej włoskiej kolacji ;) poszliśmy spać. Pierwszy dzień pokazów powitał nas niebieskim niebem, pełnym słońcem i temperaturą rzędu 20 kilku stopni o godzinie 8 rano. Już tradycyjnie postanowiliśmy wyjechać wcześniej aby uniknąć potencjalnych korków i opóźnień związanych z przebijaniem się do lotniska. Gdy po kilku kilometrach zobaczyliśmy zablokowaną drogę i informacje o planowanym objeździe miny nam zrzedły… teraz się zacznie… skrzętnie przypomnieliśmy sobie jednak o przyznanej nam przez organizatorów przepustce na wjazd samochodem… i po jej okazaniu oraz użyciu magicznego słowa, tj. stampa (czyli media) - wszystkie blokady dróg stały przed nami otworem. Do sektora dla prasy zameldowaliśmy się chwilę po rozpoczęciu oficjalnego programu… latał jeden z niewielu solistów (treningowy MB-339CD). W pierwszej części programu zaprezentowały się Biało-Czerwony „Iskry” Tornado, chorwackie „Krila Oluje” oraz AMX. Choć pogoda do zdjęć w tym czasie nie należała do wymarzonych… ostre jak brzytwa słońce, ani jednej chmurki oraz termika skutecznie niweczyła zasięg długich obiektywów, to już sam początek imprezy dał nam sporo do myślenia... że coś tu jest nie tak… że zarówno soliści jak i zespoły lataja jakoś… dziwnie… to znaczy, aż za dobrze. O ile na różnych innych imprezach obserwując pokazy grup tu i ówdzie widać było różne niedociągnięcia o tyle w Rivolto już na samym początku nie można było pozbyć się wrażenie, że każda z grup robi wszystko by wypaść jak najlepiej. Wrażenie to, jak się później okazało, nie opuszczało nas do samego końca. Tylko w Rivolto widzowie mieli jedną z niewielu okazji do bezpośredniego porównania programów tak wielu zespołów. Pokazy skończyły się szybciej niż się na dobre zaczęły, bowiem już około południa organizatorzy ogłosili dwugodzinną przerwę, w czasie której w sektorze dla mediów pojawił się catering. Typowo włoski na dodatek, bowiem nawet w czasie posiłku serwowanego - de facto - w stołówce zorganizowanej pod namiotem nie mogło zabraknąć idealnie przyrządzonego espresso. Jak się później okazało pomysł z przerwą nie był taki zły, pozwolił w przyjemnych warunkach przeczekać operujące wysoko słońce… z czasem pojawił się lekki wiatr oraz pojedyncze chmurki, które mieliśmy nadzieję zdołają choć trochę przegonić wszechobecną termikę. W niedzielę, drugiego dnia pokazów, posiłek przerwało większości zgromadzonym przybycie grupy Red Arrows, która jako jedyny zespół uczestniczący w imprezie zaprezentowała się zgromadzonym tylko raz. Druga część pokazów to już samo „mięso”… zespołów latających na odrzutowcach. Zaczęli Hiszpanie z Patrulla Aguila, których miałem okazje obserwować po raz pierwszy. Mimo rzadszej obecności na pokazach, niż inne zespoły, poziomem wcale nie odstawali, a dosłownie szczęka wszystkim opadła, gdy cała siedmioosobowa formacja jednocześnie wylądowała – ten manewr to ich znak firmowy. W Rivolto nie mogło zabraknąć także Spartana, który umiejętnościom akrobacyjnym dorównuje nierzadko swoim mniejszym braciom. Tu ciekawostka… jeszcze na RIAT wszyscy po obejrzeniu pokazu stwierdzili, że czas najwyższy aby Spartan zaczął robić w trakcie pokazu pętlę. Jak się okazało na Wegrzech i potwierdziło we Włoszech... już robi. Pokaz na tradycyjnym wysokim poziomie zaprezentowali zarówno Szwajcarzy ze swoim Grande Finale (rozejście samolotów połączone z wyzwoleniem sporej ilości flar) jak i Patrouille de France. W niedziele zaprezentowali się także Brytyjczycy z Red Arrows, których pokaz, choć jak zawsze perfekcyjny trochę mnie rozczarował - był bowiem zbyt krótki. O ile część „statyczna” (formacje) wyglądała jak zawsze, o tyle część dynamiczna została, w porównaniu do tego, co oglądaliśmy np. na RIAT dość mocno okrojona. W tak miłej sielankowej atmosferze upływała nam większość dnia. Wszystko jednak zmieniło się po godzinie 16, gdy do rozstawionych kilkadziesiąt metrów przed nami samolotów Tricolori zaczęli podchodzić technicy oraz chwilę pozniej, gdy pojawili się piloci. W powietrzu kończyli właśnie pokaz Arrowsi robiąc rozejście do lądowania,  nikogo jednak, lub też prawie nikogo ze zgromadzonych osób już to nie interesowało. Entuzjazm jaki wzbudziło pojawienie się Trojkolorowych przy maszynach przyćmił wszystko. To już nie były pokazy lotnicze zorganizowane z okazji, to wszystko było gdzieś z boku. Teraz liczyli się tylko oni, to była ich godzina, ich dzień i ich święto. Przed nami rozgrywał się wspaniały spektakl: obchód maszyn, zajmowanie miejsc w kabinach przez pilotów, przygotowania do uruchomienia silników, czy też wreszcie kołowanie bezpośrednio spod sektora VIP/PRESS na pas startowy. To wszystko połączone z piłującym uszy  dźwiękiem 10 pracujących silników, reakcją publiczności sprawiało piorunującej wrażenie. Kompletnie wówczas zapomnieliśmy o jednym z punktów programu przewidzianego przez organizatorów,  pokazu - jak go Włosi nazywają – Tifone (EF-2000 Typhoon). Jeszcze gdy startował nie spodziewaliśmy się rewelacji, pokaz w tym świetle, przy tej odległości od pasa fotograficznie szału nie robi. Wszystko zmieniło się, gdy myśliwiec chwile po oderwaniu się od pasa włączył „Smokewindery”. Wtedy już wiedzieliśmy, że tak, to jest nasze bingo. Zanim jednak wystartowali Trójkolorowi odegrano włoski hymn, a rundę honorową z podwieszoną włoską flagą (i nie tylko) zrobiła włoska kopia Huey’a czyli AB 212. O samym pokazie wiele pisał nie będę… zaproszę do obejrzenia zdjęć i przypomnę tylko słowa Hesji z relacji w Kecskemet, który stwierdził, że to co Włosi pokazują… figury, ich rozmach, stopień trudności i precyzja powodują, że ręce same składają się do oklasków. Nic jednak nie zastąpi emocji, które można było obserwować u pilotów, gdy już wylądowali, wyłączyli silniki, wyszli z samolotów… zmęczenie połączone z radością, owacje publiczności, gratulacje od kolegów z zespołu, przełożonych, a także pilotów innych grup akrobacyjnych. Widać wtedy było, że Pattuglia Aerobatica Nationale - Frecce Tricolori - to nie tylko maszyny, figury czy układy, ale przede wszystkim ludzie. Dwa dni wyjątkowych pokazów… zupełnie innych niż kolejna edycja imprezy X lub Y… miejsce, klimat, język, ludzie i jak zwykle doborowe towarzystwo. Czy było warto? Objerzyjcie zdjęcia i odpowiedzcie sobie sami :P

Krzysztof „kichu” Baranowski

CIAF CZECH INTERNATIONAL AIR FEST 2010 (Czechy, LKHK)

Czechy zafundowały nam w ten wrześniowy weekend piękną, chociaż już lekko jesienną pogodę. Przelotne deszcze wymieniały się leniwie z gorącym słońcem. Pokazy na lotnisku w Hradec Kralove zaplanowane zostały na dni 4-5 września, stawiliśmy się tam jednak wcześniej spragnieni wrażeń, jakich dostarczają przyloty oraz – nie ukrywajmy – czeskich przysmaków kulinarnych. Przed nami dwa dni, dni obiecujące wiele emocji. Pokazy rozpoczęły się dość łagodnie od przelotu Boeinga 737 w asyście dwóch maszyn JAS-39 Gripen, a następnie pokazu Delfina (L-29). Na przystawkę w sam raz. Nasze apetyty zaczęły się jednak zaspokajać, gdy na niebie ujrzeliśmy Grupę Breitling Jet Team na Albatrosach L-39 (w sobotę w sześcioosobowym składzie, w niedzielę była już pełna siódemka). Rozgrzane emocje zostały… jeszcze bardziej rozgrzane, gdy na zakończenie pokazu na niebie pojawiły się Albatrosy w deszczu flar. Kolejną atrakcją wywołującą dreszczyk był Mig-29 w pikselowym malowaniu; groźnie pohuczał, pięknie rozświetlił niebo dopalaczami, a co najważniejsze – zszedł na wysokości pozwalające swobodnie fotografować. Nie mogliśmy zmarnować tej okazji. W programie imprezy znalazł się również pokaz The Royal Jordanian Falcons. Te cztery maszyny Extra 300L przy dźwiękach muzyki wywodzącej się wprost z Jordanii potrafią oczarować i skupić na sobie uwagę widza do tego stopnia, że momentami zapominaliśmy o fotografowaniu. Nie można nie wspomnieć o niemieckiej grupie Fliegerrevue, której pokaz nie był może wyjątkowo emocjonujący, ale malowania ich Jaków z pewnością zaciekawiły niejednego obserwatora. Na pokazach zabrakło niestety polskiego akcentu na niebie, co pozostawia pewien niedosyt. Podsumowując, imprezę należy uznać za udaną. Jej tempo było dość szybkie, z pewnością nie można było się nudzić.

Marek "Amon" Staciwa

Back to Top