SPFL BLIŻEJ NATURY

We wtorek 3 maja 2011 roku fotografowie SPFL postanowili sprawdzić swoje umiejętności w fotografii … oczywiście lotniczej. Nie było by w tym nic zaskakującego, gdyby nie fakt iż tym razem celem wyprawy nie były „stalowe ptaki”, lecz te żyjące w naturze. Wszyscy liczyli, iż pojawią się bieliki, a szczytem marzeń, było złapanie w kadrze tego drapieżnika podczas łowów. Pogoda dopisała, pomimo nocnych przymrozków, poranek był słoneczny. Nasz przewodnik skierował swoją łódź w miejsca, w których często obserwował bieliki podczas codziennej pracy rybaka. Napięcie rosło, gdyż jak to z naturą, jest nieprzewidywalna i nie mieliśmy żadnej gwarancji, że bieliki się pojawią. W ramach ćwiczeń i rozgrzewki, nasze obiektywy skierowaliśmy na inne ptactwo wodne. W końcu słyszymy upragniony komunikat „są bieliki”. Ku naszemu zaskoczeniu, pojawiły się naraz, aż cztery młode osobniki. Migawki pracują na maksymalnej szybkości, emocje sięgają zenitu, ptaki odlatują. Robimy przegląd wykonanych kadrów i zapanowała konsternacja, nie wyszło to najlepiej. Szybko wyciągamy wnioski, poprawiamy ustawienia w aparatach i naszych „głowach”. Nurtuje nas jednak pytanie, czy dostaniemy od natury jeszcze następna szansę? Tego dnia szczęście nam wyjątkowo sprzyjało, takich szans było parę. Podczas trzygodzinnego rejsu po Zalewie Szczecińskim, w różnych punktach, mieliśmy okazję jeszcze parokrotnie zaobserwować bielika. W większości przypadków były to na tyle bliskie spotkania, iż udało się wykonać wiele zdjęć polujących drapieżników. Jednak to co przeżyliśmy i sfotografowaliśmy pod koniec wyprawy przerosło nasze najśmielsze oczekiwania. Zaobserwowaliśmy walkę w powietrzu, jaką toczyły dwa samce, tuż nad powierzchnią wody. W pewnym momencie jeden z osobników nie wzniósł się dość szybko i do niej po prostu wpadł. Na łodzi, którą płynęliśmy zapanowała konsternacja i niepewność czy bielik w takiej sytuacji sobie jakoś poradzi i czy uda mu się wznieść w powietrze. Kiedy przez dłuższy czas nic takiego nie nastąpiło, podpłynęliśmy w rejon upadku ptaka. Bielik utrzymywał się na wodzie, ale wyraźnie widać było, iż nie ma szans na samodzielne poderwanie się do lotu. Brzeg znajdował się około 300 metrów od miejsca upadku, a woda była bardzo zimna i widoczne było, iż ptak słabnie z każdą chwilą. Właściciel łodzi stwierdził, że prąd wody jaki występuje w tym rejonie, będzie spychał zwierzę wraz z nurtem, z dala od brzegu. Postanowiliśmy podjąć akcję ratunkową i bielika wyłowić na pokład łodzi. Akcja wymagała wielkiej uwagi i skupienia, tak aby nie wyrządzić najmniejszej krzywdy ratowanemu ptakowi, a jednocześnie zadbać o własne bezpieczeństwo. Potężny dziób i jeszcze bardziej okazałe szpony bielika, budziły należyty respekt. Zmarznięty i wyczerpany ptak został podniesiony na pokład łodzi. Po krótkich oględzinach bielika nie zauważyliśmy żadnych ran, więc postanowiliśmy przetransportować bielika na pobliski brzeg, gdzie mógłby się bezpiecznie ogrzać w promieniach słońca i wysuszyć pióra. Po dostarczeniu ptaka na brzeg, by go niepotrzebnie dalej nie stresować, wszyscy oddalili się z powrotem na łódź i odpłynęli. Szczególne dziękujemy i gratulujemy właścicielowi łodzi, rybakowi Edwardowi Gancarczykowi, który wykazał się niezwykłą znajomością przyrody, jak i umiejętnościami sterowania nią w tak nietypowych warunkach.

Mariusz „MarS” Suwalski