PŁOCKI PIKNIK LOTNICZY (Polska, EPPL)

Pikniku lotniczego w Płocku chyba żadnemu miłośnikowi awiacji nie trzeba przybliżać – niezmiennie kojarzy się on z unikalną możliwością oglądania pokazów „z góry”, wyjątkową scenerią Wzgórza Tumskiego i Wisły, nad którą odbywają się loty, a także emocjonującym Air Snake’iem. Dlatego też gdy pojawiły się informacje, że po roku przerwy piknik ponownie się odbędzie, z niecierpliwością odliczaliśmy dni. A program zapowiadał się imponująco – Peter Besenyei – mistrz świata w akrobacji samolotowej i zwycięzca Red Bull Air Race, Peggy Kranz – akrobatka chodząca po skrzydle, Grupa Żelazny i Artur Kielak, śmigłowce marynarki wojennej, przelot pary Su-22 i Herculesa C-130, a także Iskra TS-11 Polskich Legend Lotnictwa – w takich okolicznościach przyrody liczyliśmy na wyjątkowe kadry.

Prognoza pogody na weekend nie napawała optymizmem – zapowiadano deszcz i spore zachmurzenie. Mimo to tuż przed godziną 11.00 pojawiliśmy się na Wzgórzu Tumskim i zajęliśmy miejscówki na skarpie pod hotelem. Już po chwili znad mostu nadleciały czerwone samoloty Grupy Żelazny… i tu pierwsze rozczarowanie – wysoko i daleko. Pokaz na niezmiennie wysokim poziomie, ale trochę za daleko nawet dla naszych najdłuższych teleobiektywów. Dosłownie dwa tygodnie przed piknikiem weszło w życie rozporządzenie Urzędu Lotnictwa Cywilnego, wytyczające minima podczas pokazów – 300 metrów nad ziemią, 450 metrów od publiczności – a efekty wejścia w życie tych przepisów widzieliśmy już w Michałkowie. Dalej aeroklubowy Zlin-525 i bywalec chyba wszystkich możliwych pikników lotniczych w Polsce – RWD-5. Aż wreszcie usłyszeliśmy huk silnika odrzutowego i przed nami rozpoczęło przelot Su-22! Co prawda zamiast zapowiadanej pary pojawiła się tylko jedna maszyna, ale za to przez prawie 10 minut zataczała kręgi nad Wisłą, prezentując zmienną geometrię skrzydeł i wywołując uśmiech ogniem dopalacza. Potem Hercules w dwóch przelotach… i nadeszła godzina 13.00. O tej porze miała pojawić się Peggy Kranz – i tutaj informacja od organizatorów, że z powodu fatalnych warunków pogodowych nie udało jej się dolecieć. Zamiast tego obejrzeliśmy solowy pokaz Wojtka Krupy, a tuż po nim na zachmurzonym niebie pojawił się Artur Kielak. Znowu – imponujący pokaz możliwości samolotu i pilota, ale wysoko i daleko. Humory poprawił nam blok śmigłowcowy – dynamiczne zwroty tuż nad taflą wody, Anakonda w akcji ratowniczej oraz Mi-14 w symulacji wykrywania okrętów podwodnych zrobiły na nas duże wrażenie i okazały się być jednym z najciekawszych punktów programu. Kolejne rozczarowanie – na pokazy z powodu pogody nie dotarł Peter Besenyei ani Iskra z Legend Lotnictwa.

Postanowiliśmy zmienić miejscówkę – kusząco prezentował się most, zamknięty w tym dniu dla osób postronnych, ale dostępny dla posiadaczy akredytacji prasowych. Szybka akcja i po chwili staliśmy już kilkadziesiąt metrów nad wodą, co chwila ogłuszani przez przejeżdżające mostem pociągi z cysternami na paliwo i życzliwie pozdrawiani przez stacjonujących w okolicach przęseł WOPRowców. Ponowne przeloty RWD-5 i Zlina 525, i nad głowami przeleciały nam samoloty Grupy Żelazny. Z tego miejsca pokaz wyglądał o wiele bardziej imponująco i co najważniejsze – byliśmy bliżej. Wyszło słońce, wiatr rozwiał chmury i mogliśmy chociaż przez chwilę cieszyć się piękną scenerią pokazów. Ponownie Artur Kielak i kolejny zapierający dech w piersiach pokaz umiejętności. Z rosnącym niepokojem zerkaliśmy co się dzieje za naszymi plecami – w zastraszająco szybkim tempie nadciągały stamtąd czarne, ciężkie chmury, wiatr coraz bardziej się wzmagał… A w tym samym czasie zaczęły „rosnąć” pylony, przygotowywane pod Air Snake’a. Organizatorzy, jakby nie widząc tego, co dzieje się na horyzoncie, wypuścili w powietrze zespół 3AT-3, który przez dobre 20 minut przelatywał przed publicznością, prezentując zwrotność tych małych, ultralekkich samolotów… Gdy spadły pierwsze krople deszczu, już wiedzieliśmy, że sobotni AirSnake nie odbędzie się… Gdy dotarliśmy do samochodów, rozpoczęło się istne oberwanie chmury, które definitywnie zakończyło pokazy tego dnia.

Ale co się odwlecze… W niedzielny poranek ponownie stawiliśmy się na skarpie pod hotelem. Pogoda zdecydowanie się poprawiła, a słonko zaczęło solidnie przypiekać. Oczekiwaliśmy na zapowiadany przelot Su-22, które mimo że były umieszczone w programie imprezy, nie pojawiły się. Po powtórce pokazu możliwości śmigłowców marynarki wojennej i kilkunastu wodnych startach i lądowaniach samolotu Husky zgodnie stwierdziliśmy, że miejscówka po drugiej stronie rzeki będzie zdecydowanie lepsza do obserwowania głównej, wyczekiwanej przez nas atrakcji, czyli AirSnake’a. Szybko i sprawnie przeprawiliśmy się przez most, dotarliśmy na brzeg Wisły… i pojawił się mały kłopot. Z obu stron drzewa i krzaki, które umożliwiały nam obserwację jedynie wycinka strefy pokazów… Z nieocenioną pomocą przyszli nam płoccy członkowie SPFL, dzięki którym grupa WOPR przetransportowała nas pontonem na wysunięty w stronę rzeki wybetonowany cypel. Słońce zza pleców, samoloty latające nad naszymi głowami – to był doskonały wybór. Po raz kolejny mogliśmy podziwiać pokaz Artura Kielaka, zrzut wodnej bomby w wykonaniu Dromadera, Grupę Żelazny. Również w niedzielę zabrakło Petera i Peggy, a luki w programie organizatorzy starali się zapełnić przelotami samolotów, które startowały z aeroklubowego lotniska – co chwila więc przed nadwiślańską skarpą pokazywały się Cessny i ultralighty. W międzyczasie nadmuchane zostały pylony, a my z rozbawieniem obserwowaliśmy walkę obsługi technicznej z co chwila opadającymi „dmuchańcami”. Coraz niecierpliwiej spoglądaliśmy na zegarki, aż wreszcie w radio usłyszeliśmy zapowiedź AirSnake’a! Ale zapowiedź zmieniła się w długi wywód przedstawiciela organizatora, który poinformował widzów o nowych regulacjach wprowadzonych przez ULC, o konieczności zdobywania pozwoleń na każdorazowe zejście samolotów poniżej minimum narzuconego w rozporządzeniu, o procedurze której dopełnili… i zaprosił na AirSnake’a wykonywanego zgodnie z wytycznymi, które otrzymali. Pełne skupienie, aparaty przygotowane, obiektywy wycelowane w szybko zbliżające się samoloty… i po chwili ręce nam opadły. Pierwszy z Żelaznych przeszedł zygzakiem 50 metrów nad wodą, a 35 metrów nad pylonami. Drugi i trzeci – dokładnie tak samo. Zdezorientowani nie bardzo wiedzieliśmy jak się zachować – najpierw cisza, a potem ironiczny śmiech był chyba najlepszym podsumowaniem całej tej sytuacji. Po tym „pokazie” Żelaźni niejako w ramach rekompensaty zaprezentowali jeszcze publiczności pokaz swoich akrobacyjnych możliwości, ale dla nas to już był koniec imprezy. Nie nam oceniać całą sytuację, trudno jednak było nam ukryć rozczarowanie tym, co zobaczyliśmy. Pozostaje nam tylko podziwiać zdjęcia AirSnake’a z poprzednich lat i liczyć na to, że w kolejnych latach uda się ponownie zobaczyć samoloty nisko przemykające pomiędzy pylonami na Wiśle.

Aleksandra „alex” Kuczyńska