JONES BEACH AIRSHOW (USA, Jones Beach)

To jest jakaś masakra! Brniemy w piasku potężnej plaży Jones Beach w kierunku linii brzegowej oceanu. Podobny pomysł do naszego ma cały strumień ludzi, który ciągnie się zarówno przed jak i za nami. Trochę jednak różnimy się od nich… bagażem 🙂 My mamy plecaki ze sprzętem foto, a oni plecaki… a tam plecaki, całe czterokołowe wózki ze sprzętem plażowym! Od foteli, stołów, parasoli, koców, po wielkie lodówki z kilogramami żarcia i picia! Do focenia „mają przecież, wystarczą im” iPhone’y 🙂 Po raz pierwszy będę na lotniczej imprezie na plaży. Jak na premierę tego typu akcji to wybrałem sobie plażę całkiem hardkorową! Ciągnie się od wschodu po zachód i jest po prostu potężna! Co gorsza, słoneczko jest przed nami i najprawdopodobniej nie zejdzie z tego teatru przez cały dzień. Ale dobrze, że jest. Wczoraj, podczas planowanych treningów, nie przebiło się ani razu przez gęstą mgłę, która zaległa na plaży i nie dała szansy na najmniejszy nawet element treningów. Jest ranek, ale już ciężko wytrzymać z powodu panującego upału. Liczę na wiatr od oceanu bo inaczej usmażymy się tu jak frytki w gorącym oleju. Jest dość duża fala, która sprawia, że w powietrzu znajdują się drobinki wody, co wyraźnie widać gdy spojrzy się w lewo lub w prawo nad linią brzegową w kierunku końców plaży. Tworzy się coś na kształt – nie wiem jak to nazwać – mgiełki, zawiesiny…? Jedno jest pewne – gdy połączymy razem słońce w twarz z tą wodą w powietrzu to wynik wskazuje tylko na jedno – szału w jakości zdjęć nie będzie! Ale co tam – coś na pewno się uda zadziałać, więc jesteśmy dobrej myśli. Strumień ludzi narasta z każdą chwilą. Teraz rozumiem te niewyobrażalne dla mnie wcześniej ilości ludzi na poprzednich edycjach tych pokazów. Liczby typu 500-800 tysięcy nikogo tu nie dziwią. Mnie już też nie, gdy biorę pod uwagę jaka ta plaża jest potężna oraz to, że to Memorial Weekend, czyli taka amerykańska wielka majówka! Szukamy najlepszego miejsca do fotografowania. Zapewne najlepiej byłoby znaleźć się na samym środku linii pokazów i jak najbliżej wody. Miejsca przy wodzie są już pozajmowane, więc rozbijamy nasze obozowisko blisko środka pokazów, jakieś 20 metrów od oceanu. Jak się później okazało – to było nasze bingo! Tu jest bowiem trochę inaczej niż nad naszym pięknym Bałtykiem. Kilka godzin później nadszedł przypływ i większość tych, którzy rozbili się przed nami, zamiast walczyć o kadry – walczyła z falą powodziową 🙂 No dobra, rozbiliśmy się i co teraz?

Chciałoby się przyfocić statykę, ale na plaży – nic z tych rzeczy. Nie narzekamy za bardzo z tego powodu gdyż mamy ciekawy substytut statyki. Całe tłumy publiczności, która albo oczekuje na pokazy albo… ma je głęboko gdzieś i wariuje na przybrzeżnych bałwanach fal! Jak na pokazy lotnicze jest to dość niebywały fotograficznie temat. Nie trzeba nas dwa razy przekonywać! Wyszukiwanie ciekawych modelek/modeli i jeszcze ciekawszych akcji to przecież jedna z lepszych zabaw fotograficznych myśliwych. Przy okazji wprawia się oko i mamy niezłą rozgrzewkę sprzętu. Długo jednak czekać nie musimy. Jeszcze przed właściwymi pokazami, nad oceanem pojawiają się nieznane mi wcześniej samoloty! Przynajmniej w tym malowaniu. To CT-114 Tutor kanadyjskiego zespołu Snowbirds! Jako że wczoraj nie mogli potrenować nad plażą, a przez to nie dostali zezwolenia na udział w pokazach – nadrabiają zaległości dziś, przed pokazami! Najpierw kilka przelotów prawdopodobnie w celu ustalenia jakichś punktów orientacyjnych, a następnie pełny pokaz. Latają bardzo precyzyjnie, a niektóre ich figury to naprawdę majstersztyk! Niestety wspomniane powyżej problemy z przejrzystością powietrza wychodzą przeraźliwie na wierzch. Ładny pokaz, ale nie mamy możliwości zrobić choć jednego zdjęcia z przyzwoitą jakością. Może później, jak słoneczko pójdzie sobie do góry?

Tymczasem nad plażą zaczynają się pokazy właściwe. Znamy już ten amerykański scenariusz. Z nieba lecą spadochroniarze US Army Golden Knights z flagą, a na ziemi grany i śpiewany jest hymn. Bardzo patetyczna i wzruszająca chwila. Oczywiście spadochroniarzom towarzyszą samoloty akrobacyjne. Jednym z nich jest już nam dobrze znany Sean D. Tucker na swoim Oracle Challenger III, który bezpośrednio po hymnie rozpoczyna swoje podniebne harce.

Z daleka widzę coś połyskującego nad taflą wody. Zbliża się do nas powoli i majestatycznie. Po chwili widać cztery silniki. Nie spodziewałem się tego, gdyż do końca nie znałem programu! To nadlatuje B-17 „Yankee Lady”! Wspaniale! Nad nią trzy czarne punkty, które w miarę zbliżania się do nas przyjmują postaci P-40, P-47 i P-51! Co za konfiguracja!? Po raz pierwszy widzę Thunderbolta w locie. Ależ on mi się podoba! Szkoda, że warunki oświetleniowe są tak niekorzystne. Na szczęście nie przeszkadzają one w słuchaniu gangów silników wszystkich tych pięknych warbirdów z American Airpower Museum. Tuż po legendach II Wojny Światowej na morską scenę wkracza kolejny mistrz amerykańskiego lotnictwa akrobacyjnego. To David Windmiller na swoim Zivko Edge 540. Pięknie kręci, piękne zostawia za sobą dymy. Przy tak ostrym słońcu od twarzy fajną zabawą, oczywiście z fotograficznego punktu widzenia, jest polowanie na pozostawiane na dymach cienie maszyn. Czasem układ: samolot – cień potrafi zrobić naprawdę spektakularny efekt na zdjęciu. Samolocik z dymami ustępuje jednak miejsca potężnej konstrukcji, która mam nadzieję już za chwilę poszatkuje przestrzeń nad oceanem zupełnie innym rodzajem „dymu”. Z oddali widzę już bowiem charakterystyczną sylwetkę Raptora zbliżającego się ze sporą prędkością nad plażę. Z całym szacunkiem dla finezji lotnictwa akrobacyjno – śmigłowego, dla mnie odgłos porządnego dopalania to jest właśnie to! Pokaz rozpoczyna się podobnie jak w Andrews od startu – tzn. tego co następuje po oderwaniu od powierzchni ziemi oczywiście 🙂 Pierwsze wyrwanie w górę i już jestem bardziej zadowolony niż ze wszystkich zdjęć F-22 z Andrews! Są oderwania! Nie powinno mnie to dziwić z racji tej wilgoci panującej na linii brzegowej oceanu. Wszystko odbywa się pod słońce, czyli nie będzie na zdjęciach widać nitów (o ile F-22 takowe w ogóle posiada) ani innych szczegółów konstrukcji. Liczę za to na to, że słoneczko pięknie podświetli wszystko to, co dzieje się wokół płatowca. A dzieje się dużo! W zasadzie każdy przelot powoduje jakieś wybuchy pary wodnej! Pięknie się dzieje na płatowcu przy high speed pass! Chwilę później Raptor wyrywa w górę lecąc niejako od plaży i kapitalnie prezentuje swoje oderwania w osi podłużnej! Do tego słoneczko podświetla je lekko iryzując parę wodną! Oj coś czuję, że ten moment przełoży się na wyjątkowe zdjęcie! 🙂 Chwilę później F-22 robi jeszcze dwa dynamiczne przeloty na sporej prędkości i po raz kolejny pokazuje swoje niebywałe wręcz możliwości! Na chwilę znika znad plaży, by po chwili pojawić się ze swoim kultowym przodkiem, wykonując Heritage Flight wraz z P-51D Mustangiem. Znamy już tę formację z pokazów w Andrews, a mimo wszystko dreszczyk podniecenia przebiega po ciele, gdy patrzy się na te dwie wyjątkowe maszyny. Wspaniała chwila! Odlatują, a my zajmujemy się naszą statyką czyli… w zasadzie dynamiką, z jaką publika bawi się w falach oceanu. Zabawa na całego. Już kilka godzin temu opuściłem nasze miejsce na plaży i chodzę po linii brzegowej brodząc w wodzie. Jest śmiechowo, bo stojąc po kostki w wodzie, z każdym nadejściem większej fali stoi się w tej wodzie po kolana, a czasem nawet głębiej. Podczas takiego przejścia fali – piasek obsuwa się spod stóp i można stracić równowagę. Do tego patrząc non stop przez wizjer nie widzi się nadchodzących fal ani gromad dzieci, które rozentuzjazmowane – wspaniale potrafią zachlapać sprzęt. Szmatka do przecierania obiektywów jest w zasadzie ciągle w użyciu. Ja na szczęście śmigam sobie w krótkich spodenkach i na bosaka, więc z pewną dozą litości patrzę na pewnego Japończyka, który stoi tuż obok mnie, tyle że w długich spodniach i wysokich butach trekkingowych 🙂 Warunki totalnie nienormalne jak na pokazy lotnicze ale… Lubię to!

Rozmawiam z MarSem stojąc tyłem do oceanu, gdy nagle na błękicie nieba za jego plecami widzę szybko przemieszczającą się jasną plamę! MarS! Robota leci! 🙂 Plama bardzo szybko nabiera kształtu F-18 Super Horneta. Pierwszy przelot na dużej prędkości i od razu cała masa mega oderwań! No to mi się podoba! W ogóle uwielbiam pokazowy styl amerykańskich samolotów wojskowych. Nie skupiają się na wydumanej akrobacji tylko pokazują sporą gamę manewrów o typowo militarnym zastosowaniu. Super Hornet nie unika też tego, na co ludzie najbardziej czekają – przelotów z dużą prędkością i bardzo dynamicznych manewrów powodujących, że powietrze opływające płatowiec ma naprawdę masę roboty! Nie zdążyłem o tym pomyśleć, a już widzę jak ta piękna maszyna przygotowuje się do zapozowania do swoich najbardziej charakterystycznych zdjęć! O tak! Jest! High speed pass równolegle do linii brzegowej oceanu i… powietrze „wybucha” wokół samolotu tworząc obłok Prandtla-Glauerta, który kształtuje się w charakterystyczny stożek pary wodnej! Ludzie krzyczą z radości! Po chwili kolejny szybki przelot w innej konfiguracji. Od razu zastanowiło mnie, dlaczego tak mało tego typu przelotów robią samoloty na pokazach w Europie? Przecież pilotowi to się na pewno musi podobać, nie wspominając już o publice! Najlepszym dowodem na tę teorię jest fakt, że po takich pokazach ludzie mówią właśnie o takich przelotach, mówią o jęzorach dopalaczy, o dynamicznych wyrwaniach… a jakoś nikt nie mówi o tym, jak to samolot zrobił piękną dłuuugą beczkę czy przelot z małą prędkością. Super Hornet wykonuje jeszcze całą serię dynamicznych manewrów i odlatuje znad plaży. Koniec pokazu… Wszyscy są pod wrażeniem! Chwila przerwy i… ponownie F-18 Super Hornet robi jeszcze jeden przelot z dużą prędkością!! Uwielbiam tę maszynę! Pod kątem fotograficzno – lotniczym to według mnie jeden z najciekawszych punktów na pokazowym nieboskłonie!

Myśląc o pokazowym nieboskłonie, patrzę w górę i widzę znane mi już, tworzące się hen wysoko napisy. He he – to Geico Skytypers drukują serię komunikatów na niebie dla pokazowej publiczności. Wygląda to naprawdę wyjątkowo. W tym samym czasie kilku innych akrobatów lata nad oceanem i na niebie powstaje oryginalna mieszanka wydruków Skytypers’ów z dymnymi zawijasami pozostającymi za samolotami akrobacyjnymi. Jednym z akrobatów jest Ed Hamill na swojej Dream Machine. Wkrótce jednak samoloty z napędem śmigłowym opuszczają podniebną scenę, gdyż w okolicach wieży Jones Beach pojawia się zwarta grupa kilku samolotów odrzutowych. No! Czekałem na ten pokaz – to kanadyjskie Snowbirds! Co ciekawe – leci osiem Tutorów, a chyba powinno być ich dziewięć? No tak – lecą z dziurą w ugrupowaniu. Niestety tę dziurę widać w każdym prawie przelocie, zarówno tym z ośmioma samolotami jak i sześcioma. Trudno. Przestaję myśleć o brakującym samolocie, bo moja uwaga zostaje zaprzątnięta przez precyzję, ciekawe figury i rozmach, z jakim te w końcu nieduże maszyny robią swój pokaz! Dla nas to taka trochę egzotyka. Nie sądzę, by kiedyś dolecieli do Europy – a byłoby fajnie. Po Snowbirds’ach chwila na fotografowanie plaży, po czym nad wodą z charakterystycznym rykiem silników i wyjątkowo obfitym dymem pojawia się sześć maszyn SNJ-2 należących oczywiście do Geico Skytypers! Ich pokaz jak zawsze zachwyca precyzją. Ciekawie wyglądają te ich dymy nad taflą oceanu. Kolejny bardzo udany pokaz!

Od rana światełko na naszej pokazowej arenie zmieniło się dość znacznie. Słońce poszło wyżej i zdecydowanie bardziej na zachód, co sprawiło, że na o wiele większej połaci nieba można już w miarę normalnie fotografować. Na koniec pokazów przewidziana jest oczywiście grupa Blue Angels. Niestety ze zrozumiałych powodów bez pokazu na ziemi. Na horyzoncie widać już znanego nam Herkulesa, który zbliża się do nas z dużą prędkością. Zaczyna pokaz tak, jakby startował z pasa startowego i wyrywa w górę. Pokaz i samolot są nam znane z Andrews ale… zjawiska zachodzące na płatowcu są troszkę inne. Wokół końcówek śmigieł tworzą się piękne sprężynki. Żeby je bardziej wyeksponować na zdjęciach, skracam czas ekspozycji. Może śmigła będą trochę mniej rozmyte ale… sprężynki w tym momencie są ważniejsze. Kilka dynamicznych niskich przelotów i Ernie kończy swój pokaz oddając całą przestrzeń nad Jones Beach Hornetom ze swojego team’u. Wszyscy się rozglądamy zgadując, skąd przylecą. Jeszcze chwila i… już są! Dokładnie na wprost nas widzimy zespół w pełnym składzie z pięknymi białymi dymami. Blue Angels robią kolejne przeloty z sobie właściwą precyzją. Latają, a ja kombinuję jak upolować najciekawsze momenty ich pokazu. Zależy mi na kilku figurach no i na Sneak Pass, który – mam nadzieję – przy tej wilgotności powietrza będzie widowiskowy! Problem ze Sneak Pass jest konkretny. Skupić się na oderwaniach na samym płatowcu i użyć obiektywu 500mm na cropie (czyli 750mm)? Co zyskuję? Bardzo dobrą jakość nalotu i odlotu Horneta i szczegóły oderwań na nim. Co ryzykuję? Ano to, że w kadrze będzie bardzo ciasno i raz, że nie będzie widać wody, a dwa, że podczas gdy będzie lecieć dokładnie przede mną to niestety nie zmieści mi się w kadrze. A to przecież najciekawszy moment w przypadku gdyby coś miało się zadziać na płatowcu. Druga opcja to „polowanie na stożek”. Tu potrzebny jest szerszy kadr. Niestety obiektyw 70-300mm mimo wielu swoich zalet nie dorównuje jakością 500-tce i odbyłoby się to wszystko kosztem jakości zdjęcia. Ciężki wybór. Hmmm… Oderwań na Hornecie mam całe mnóstwo w swoich zasobach, choćby z Axalp. Stożków zdecydowanie mniej, tym bardziej takich nad wodą. A jak uda mu się poderwać za sobą wodę? Na 500mm tego nie zobaczę i długo sobie tego wyboru nie wybaczę! Wygrywa zatem opcja nr 2. Po co takie rozważania? Po to, że podczas tego jednego przelotu jest szalenie mało czasu na jakiekolwiek myślenie. Albo się dobrze człowiek do tego przygotuje, albo – ze zdjęć nici. Zapada decyzja. W tym samym czasie na linii brzegowej panuje już niezły ruch. Wszyscy przyszli oglądać to, co ja mam zamiar sfotografować. Żeby tylko oglądać! Oni też chcą zrobić zdjęcia/film życia – używając oczywiście iPhone’ów! Tak, nic w tym śmiesznego. Jak funkcjonuje taki fotograf? Gdy nic się nie dzieje to stoi i patrzy, ale gdy tylko pojawia się jakiś ciekawy motyw to… wyciąga uzbrojoną w swój sprzęt foto-video rękę do góry! Nawet jak się jest od niego o 20 cm wyższym, to na taką rękę już 194 centymetry wzrostu nie wystarczą. Ile super ujęć przez takiego smartfona przed obiektywem straciłem? Trzeba to wszystko przewidzieć 🙂 Nadchodzi czas Sneak Pass’a. He he – dziś już nabrać się nie dam. Spiker mówi by patrzeć w prawo, ja jednak omiatam wzrokiem lewą stronę. Jest! Punkcik nad horyzontem! Patrzę wokół siebie, a wszystkie twarze zwrócone są oczywiście w… prawo! Nie mogę swojej wiedzy zachować tylko dla siebie. Wydzieram się by wszyscy spojrzeli w lewo! Sekunda, dwie, trzy i po przelocie! Ależ to musi być uczucie tam w kabinie – pędzić z taką prędkością tak nisko nad wodą! Whoo Hoo! Nie działo się wiele na płatowcu, ale coś tam jednak zobaczyłem. Resztę dooglądam już na zapisanych na karcie zdjęciach, ale… później! Podstawowy błąd prawie wszystkich w takich akcjach to patrzenie bezpośrednio po zrobieniu zdjęcia w wyświetlacz, co tam wyszło. Przecież tego już nikt nikomu nie zabierze! Standard – wszyscy patrzą w swoje telewizory, a nad głowami kolejny, tym razem prostopadły do linii brzegowej przelot. Hi hi – nikt tego nie zarejestrował 🙂 Mimo wszystko niektórzy podchodzą i dziękują mi, że ich w porę powiadomiłem o Sneak Pass’ie 🙂 Bardzo miło! A swoją drogą to skąd oni się urwali, że nie wiedzieli o tej ściemie spikera? Ja przecież jestem Amerykaninem dopiero od tygodnia 🙂

Pokaz Blue Angels dobiega końca. Sytuacja na naszym niebie gwałtownie zaczyna się zmieniać. Zupełnie jakby ktoś tylko czekał byśmy dofocili w ładnej pogodzie do końca pokazów. He he – skąd ja to znam 🙂 Ot takie się ma szczęście do pogody. Od zachodu nadchodzi bowiem potężna chmura nie wróżąca nic dobrego. Zawijamy się ze sprzętem i wpadamy w strumień narodu wlekący się w kierunku parkingu. Jak zwykle jest to doskonały moment na refleksje. Kończy się moja obecna przygoda z pokazami lotniczymi w USA. Jak było? Genialnie! Owszem – popełniłem całą masę mniejszych czy większych błędów foto, ale to co przeżyłem i zobaczyłem to moje i nikt mi tego nie zabierze! Magia pokazów działa się przed moimi oczyma. To przecież dla tych kilkunastu godzin pokazów przeleciałem połowę kuli ziemskiej! 🙂 Czy to jest normalne? Dla mnie tak. Mam tylko nadzieję, że za rok będzie mnie stać na to by tu wrócić. Już nie mogę się doczekać! Emocje pokazów się kończą. Emocje lotnicze nie! Jutro wracamy do Europy na pokładzie Airbusa A-380! Będzie się działo! 🙂

Sławek hesja Krajniewski