ILA 2014 (Niemcy, EDDB)

Co dwa lata na podberlińskim lotnisku Schönefeld odbywa się międzynarodowa wystawa lotnicza ILA Berlin Air Show. Impreza ta ma charakter targowy i trwa przez sześć dni. Pierwsze trzy dni zarezerwowane są dla specjalistów oraz mediów, a pozostałe trzy dostępne są już dla szerszej publiczności. Niestety, ze względu na rygorystycznie przestrzegane przepisy o limicie hałasu, berlińskie pokazy nie cieszą się zbyt dużą renomą w świecie lotniczej fotografii. „Palniki” latają tu daleko, wysoko i na dodatek pod słońce. Spragnieni, po zimowej przerwie, lotniczych atrakcji postanowiliśmy jednak dać sobie szanse i odwiedzić berlińskie pokazy. Na miejsce dotarliśmy w piątek, a więc pierwszy dzień otwarty dla publiczności.

Jak zwykle mocnym punktem każdego ILA jest wystawa statyczna. Oprócz maszyn, prezentowanych na stoiskach wystawowych, bogato jest również na przestrzeni postojowej. Co ciekawe, maszyny wyznaczone do pokazu dynamicznego, przez większość czasu można również oglądać na wystawie. Dopiero w odpowiedniej chwili wytaczane są do strefy, gdzie przygotowuje się je do lotu.
Co roku organizatorzy wystawy zapraszają jedno z państw jako głównego partnera imprezy. W tym roku rola ta przypadła Turcji. Dzięki temu, na wystawie statycznej mogliśmy podziwiać efektownie pomalowane F-4 Terminator 2020, czyli głęboko zmodernizowane Phantomy oraz F-16 „Solo Turk”. Bardzo bogatą ekspozycję zaprezentowała, jak zwykle, Luftwaffe. Można było zobaczyć w zasadzie wszystko, czym dysponuje lotnictwo naszych sąsiadów. Od czekających na wycofanie UH-1 i SeaKing-a, po najnowocześniejsze Eurofightery, śmigłowe NH-90 i Tiger. Te ostatnie w „afgańskiej” wersji wyposażenia. Silną obecnością pochwalić się mogli również Amerykanie prezentując transportowe C-17, C-130, myśliwskie F-16CJ, szturmowe A-10 oraz śmigłowce Apache, Blackhawk i Lacota. Nie można było także pominąć wielkich maszyn pasażerskich i transportowych. Olbrzymi An-124, A-400 i A380 mocno „wystawały” z wystawy statycznej. Barwy biało-czerwonej szachownicy reprezentowała Bryza i MiG-29 o numerze 56 z 23 BLT. Wymienione tu maszyny to oczywiście nie wszystko, co można było zobaczyć. Warto jeszcze wspomnieć o bogatej ekspozycji samolotów historycznych. Warto było odwiedzić replikę Me-262 , łódź latającą Do-24, francuskiego Noratlasa i bogatą kolekcję maszyn spod znaku „Czerwonego byka” – F-4U Corsair, B-25 Mitchel, DC-6 i AH-1 Cobra.

Po „eksploracji” statyki ruszyliśmy zająć miejsce „przy barierce”. Pokazy dynamiczne rozpoczęła prezentacja akcji ewakuacji zestrzelonego pilota, w wykonaniu dwóch Mi-171 z Czeskich Sił Powietrznych. Trzeba przyznać, że w rękach doświadczonych pilotów te wielkie maszyny „potrafią latać” bardzo sprawnie. Po „Hip-ciach” miejsce na niebie zajął Gripen, również lotnictwa naszych południowych sąsiadów. Niestety pokaz, choć niewątpliwie dynamiczny, w „berlińskich warunkach” stracił bardzo dużo ze swojej atrakcyjności. Chyba znacznie ciekawiej prezentował się Harvard, który wystąpił w następnej kolejności. Przestrzeń dla samolotów śmigłowych została wyznaczona znacznie bliżej linii publiczności, tzn. tam, gdzie normalnie latają wszyscy ;). Pokazy trwały dalej, a nasze nastroje… podupadały. Miejsce na niebie zajęły konstrukcje ultra lekkie. Zaczęliśmy się nawet zastanawiać, czy jest sens przyjeżdżać tu w dniu następnym. Na szczęście z marazmu wyrwał nas charakterystyczny dźwięk uruchamianych silników odrzutowych. Był to znak, że do pokazu przygotowuje się gwiazda tegorocznego ILA, czyli polski MiG-29! Za jego sterami zasiadał ppłk. Piotr „Kuman” Iwaszko. Od razu się ożywiliśmy i chyba nie tylko my, bo w strefie „przy barierkach” nagle mocno się zaludniło. Kiedy rozpoczął sie start, z głośników „uderzył” w nas z jeden z utworów zespołu Metallica. Trzeba przyznać, że temat muzyczny dobrze oddawał charakter pokazu. Chociaż zabrakło flar, było bardzo energetycznie, ciasno i agresywnie. No i biało czerwona szachownica z odznaką Dywizjonu 303 prezentowała się na berlińskim niebie bardzo dobrze… ;). Kiedy umilkła muzyka, a polski myśliwiec kołował już na płaszczyznę postojową, angielski komentator, który prowadził te imprezę, zdołał wykrztusić tylko „Wow!” ;). Warto było czekać na ten pokaz. Podpułkownik Iwaszko po prostu „pozamiatał” wszystkie poprzednie prezentacje ;). Od tego momentu cała impreza nabrała jakby większego tempa. W dalszej kolejności zaprezentowały się maszyny Red Bulla. Najpierw „Corsair” z „Mitchellem”, a później śmigłowce AH-1 Cobra i Bo-105. Na tym zestawie nigdy jeszcze się nie zawiedliśmy. Było dynamicznie, bardzo precyzyjnie, a przeloty F4U i B-25 w ciasnej formacji – po prostu „palce lizać” ;). Po nich niebo „zajęły” kolejne konstrukcje historyczne: szkolno-bojowy Aermacchi MB-326 i rolniczy PZL 106 Kruk. Po tych lotniczych wspomnieniach przyszedł czas na powiew nowoczesności. Na pasie pojawiły się dwa szturmowe Eurocoptery Tiger, czyli europejska odpowiedź na amerykańskiego AH-64 Apache. Maszyny reprezentowały mieszczący się we Francji międzynarodowy ośrodek szkolący pilotów tych nowoczesnych śmigłowców. Na pokazach wystąpiły w dwóch odmiennych wariantach: w wersji francuskiej z zainstalowanym działkiem pod kadłubem oraz w wersji niemieckiej z umieszczoną nad wirnikiem głowicą optoelektroniczną. Dla tego pokazu warto było przyjechać na berlińskie ILA. Piloci zaprezentowali nam połączenie powietrznego baletu z elementami walki powietrznej. Walki powietrznej godnej rasowych myśliwców. Bardzo efektowne pętle, mijanki i zwroty wykonywane w niesamowitym tempie robiły ogromne wrażenie i pozostawiły po sobie wiele kadrów na naszych kartach ;). Gdy już trochę ochłonęliśmy po tym fantastycznym pokazie, w powietrze wzniósł się dwupłatowy Boeing Stearman. I znowu cofnęliśmy się w czasie. Tym razem do złotych lat lotnictwa kiedy na niebie królowały dwupłatowce z pięknymi kobietami siedzącymi na ich skrzydłach ;).

Pokazy trwały dalej. W powietrzu zaprezentował się m.in. zespół akrobacyjny „Breitling”, jedna z trzech latających replik Me-262 oraz pierwszy hiszpański samolot odrzutowy HA-200. Co ciekawe, obie te konstrukcje łączy osoba konstruktora – Willego Messerschmitta.
Wreszcie nadszedł czas długo oczekiwanej demonstracji niemieckich wojsk aeromobilnych i lotnictwa taktycznego pod nazwa WillFire 2014. Scenariusz ćwiczenia zakładał opanowanie strefy lądowania przez jednostki specjalne, desant zespołu specjalistów naprowadzania JTAC. Następnie zniszczenie wyznaczonego celu przez lotnictwo taktyczne i ewakuację całego zespołu.
Pierwsze „do akcji” przystąpiły myśliwskie Eurofightery. Ich zadaniem było ustanowienie przewagi w powietrzu i zaprowadzenie kontroli nad przestrzenią lotniska. I rzeczywiście chwilę później myśliwce przechwyciły „zabłąkanego naruszyciela” i odeskortowały go do bezpiecznego obszaru. Następnie działania przejęły Tornado ECR wyspecjalizowane w przełamywaniu obrony powietrznej. Po nich do akcji włączyła się para Tornado w wersji uderzeniowej. Kiedy „obezwładniono” obronę przeciwlotniczą hipotetycznego przeciwnika, na niskim pułapie nad lotnisko nadleciał Super Lynx, który dokonał desantu grupy żołnierzy sił specjalnych mających za zadanie zabezpieczenie strefy lądowania. Maszynę cały czas osłaniały dwa szturmowe Tigery. Kiedy teren został zabezpieczony , do akcji włączył się transportowy CH-53. Maszyna również nadleciała na niskim pułapie. Po wylądowaniu z wnętrza transportowca wyjechał pojazd terenowy z ekipą JTAC na pokładzie. Po wykonaniu zadania Super Lynx oraz CH-53 opuściły rejon działań. Zespół JTAC zajął dogodna pozycję do naprowadzenia samolotów uderzeniowych. Przez cały czas nad obszarem krążyły szturmowe Tigery oraz uderzeniowe Tornado. Kiedy naprowadzone przez zespól JTAC Tornada zniszczyły (oczywiście umownie) wyznaczony cel. Rozpoczęto ewakuację sił. Na lotniskiem pojawił się transportowy C-160 Transal, który po efektownym podejściu taktycznym wylądował niedaleko sił lądowych. Po załadowaniu oddziałów maszyna (pod efektowną eskortą dwóch Tigerów) odleciała ze strefy działań. Po ewakuacji sił lądowych nad lotniskiem przeleciała formacja złożona z transportowego A310 MRTT w towarzystwie dwóch Tornado oraz dwóch Eurofighterów.
Trzeba przyznać, że pokaz był bardzo ciekawy i efektowny. Szkoda jednak, że organizatorzy nie zdecydowali się na minimalną chociaż pozorację pirotechniczną. Podniosłoby to efektowność pokazu i na pewno pomogło wielu widzom w zorientowaniu się „o co w tym wszystkim chodziło” ;).
Po krótkiej przerwie na pasie pojawił się wielki czterosilnikowy pasażerski DC-6. Po majestatycznym starcie maszyna przystąpiła do pokazu. Następnie „niebo zajęli” spadochroniarze z jednostki specjalnej GSG-9, a później para akrobacyjnych Exta 300. Nie opadły jeszcze dymy po pokazie akrobatów, kiedy na pas startowy wykołował… A-10. Przysłowiowe szczeki nam opadły, a serca zabiły raźniej. Czyżbyśmy mieli „załapać się” na bonus w postaci startu A-10? Niestety maszyna przedefilowała tylko wzdłuż całego pasa i zjechała po drugie jego stronie. Szybko okazało się, że organizatorzy w ten sposób „szybko przebazowali” maszynę z jedne strony ekspozycji na drugą ;(.

Pokazy zbliżały się już ku końcowi. Na uwagę zasługuje jeszcze pokaz Noratlasa. Ten bardzo ciekawy transportowiec produkcji francuskiej o „nieklasycznych” kształtach zaprezentował się bardzo efektownie. Niestety podczas dynamicznego lądowania uszkodzeniu uległo koło podwozia głównego, co wykluczyło go z następnego dnia pokazów.
Ostatnim punktem programu był pokaz zespołu akrobacyjnego Patrouille Suisse. W tym czasie zaczynała się już zmieniać pogoda. Niebo zaciągnęło się ciemnymi burzowymi chmurami, tworząc scenerię idealną dla pokazu biało-czerwonych Szwajcarów. Opóźniony ze względu na awarie Noratlasa pokaz rozpoczął się już podczas lekkiego deszczu. Dla wszystkich (z autorem włącznie ;)), którzy myśleli, że będzie to „kolejny, typowy pokaz Szwajcarów” był on na pewno zaskoczeniem. W wydaniu „berlińskim” było dynamiczniej i ze znacznie większą ilością flar, a grande finale, na tle granatowego burzowego nieba – palce lizać!
Pierwszy dzień pokazów mieliśmy już za sobą. Po słabym początku impreza ładnie się „rozkręciła” ;), więc podjęliśmy decyzję żeby zostać jeszcze na sobotę.
Program sobotnich pokazów zakładał bardzo podobny zestaw atrakcji jakie widzieliśmy w piątek, z kilkoma znaczącymi różnicami. W sobotę nie latał MiG- 29 i zabrakło Noratlasa, a zamiast tego mogliśmy cieszyć się pokazem „Solo Turka” oraz niemieckiego Eurofightera. Niestety zgodnie z „berlińskimi” zasadami oba pokazy odbywały się dość wysoko i trochę za daleko.

Czas na podsumowanie.
Podobno nie ma imprez lotniczych, na które nie warto pojechać, bo każdy dzień spędzony wśród samolotów to „dzień do przodu” ;). Można się z tym zgadzać lub nie, ale opuszczając tereny ILA 2014 byliśmy całkiem przekonani do tej tezy. Fakt, nie jest to impreza dla „łowców niskich przelotów”, a fotografowanie palników wymaga przynajmniej 500 mm. Jest to natomiast wielkie święto lotnictwa, z którym kontakt jest tutaj „na wyciągnięcie ręki”. Świetna organizacja, bardzo ciekawa i wyjątkowa wystawa statyczna, gdzie można zobaczyć nowości branży lotniczo-wojskowej i naprawdę całkiem niezłe pokazy w locie. Czy można chcieć czegoś więcej w piękny majowy weekend?

Przemek „Youzi” Szynkora