Szukaj

MIŃSKI REKONESANS!

W dniu 30 lipca 2015 roku odbyliśmy krótki wieczorny rekonesans w 23 Bazie Lotnictwa Taktycznego celem sprawdzenia jak tam mają się nasi przyjaciele spod znaku Fulcruma po tak długim czasie przebazowań. Stwierdzamy, że czują się znakomicie i wyglądają pięknie. Jedynie z samolotami coś się wydarzyło dziwnego. Prawdopodobnie zablokowano im w ostatnim czasie opcję wyłączania dopalacza i muszą się przy każdym wylocie borykać z tymi dwiema wystającymi z tyłu marchewkami, które zwłaszcza wieczorową porą robią niebywałe wrażenie :)

THE ROYAL INTERNATIONAL AIR TATTOO (Wielka Brytania, EGVA)

There are many airshows but there is only one Air Tattoo! – jest wiele pokazów lotniczych, ale Air Tattoo jest tylko jeden. Taki napis widniał na koszulce, którą kupiłem na moim pierwszym RIATcie w 2006. Trochę czasu od tego momentu już minęło, ale hasło cały czas jest aktualne. Od blisko 44 lat co roku (z jednym wyjątkiem ;)) w połowie lipca w bazie RAF Fairford odbywają się Royal International Air Tattoo największe/najważniejsze pokazy lotnicze w Europie. Można się oczywiście spierać co do tego, czy cały czas są to największe pokazy itd., ale nikt chyba nie ma wątpliwości, że jest to najważniejsza impreza lotnicza na naszym kontynencie. Pięć dni bliskiego kontaktu z lotnictwem, setki samolotów, ciekawy program pokazów i świetna organizacja to wizytówka tej imprezy. Oczywiście RIAT zmienił się (czytaj zmniejszył się) od mojej pierwszej wizyty. Czasy, kiedy z tym co stało na płaszczyźnie postojowej w Fairford, można było prowadzić małą wojnę powietrzną, już minęły, ale trzeba pamiętać, że zmieniły się również realia, w jakich żyjemy. Siły powietrzne większości państw zmniejszają swoje stany sprzętowe, wycofywane są kolejne typy samolotów, wprowadzane są coraz to nowe oszczędności w budżetach obronnych wielu krajów. Biorąc to wszystko pod uwagę, należy podziwiać organizatorów, że wciąż są w stanie zorganizować imprezę o takim rozmachu. Pomimo tych wszystkich ograniczeń co roku na RIATcie jest co oglądać! I tak też było w tym roku… Motywem przewodnim tegorocznej edycji imprezy była obrona powietrzna kraju – w przeszłości, dziś i w przyszłości. Temat ten został wybrany nieprzypadkowo. Z jednej strony obchodzimy w tym roku 75. rocznicę Bitwy o Anglię, a z drugiej sprawa bezpieczeństwa własnej przestrzeni powietrznej staje się na Wyspach znowu bardzo aktualna. Wraz z coraz częstszymi „wizytami u bram Albionu” rosyjskich bombowców strategicznych, Królewskie Siły Powietrzne mają coraz więcej pracy na tym obszarze działań. Trzeba przyznać organizatorom, że prezentacje motywu przewodniego zrealizowali z iście angielską elegancją. Jego element historyczny przedstawiono w formie wielkiej powietrznej defilady oraz kilku pokazów solowych maszyn historycznych. Prawdziwym majstersztykiem był jednak wspólny pokaz Typhoona i Spitfire’a, a więc przeszłości i przyszłości brytyjskiego lotnictwa. Przeloty w ciasnej formacji, mijanki i na zakończenie popisy solowe pokazały zarówno wysoki kunszt pilotów, jak i możliwości maszyn – szczególnie supernowoczesnego Typhoona. Dodatkowo maszyna ta otrzymała na ten sezon specjalne malowanie okolicznościowe nawiązujące do wojennego kamuflażu dywizjonów myśliwskich RAF z tego okresu. Podobnie jak w zeszłym roku również tegoroczna edycja została przygotowana jako impreza trzydniowa (piątek, sobota, niedziela). W pierwszy dzień, formalnie będący dniem obchodów 75. rocznicy Bitwy o Anglię, pokazy rozpoczynały się po południu i były poprzedzone serią treningów kwalifikacyjnych. Na niebie zaprezentował się m.in. francuski duet RAMEX Delta oraz nasz MiG-29 z 23BLT, za którego sterami siedział kpt. Adrian Rojek. Widowiskowy start i agresywny pokaz naszego „smokera” po prostu oszołomił zebraną publiczność… a przynajmniej zebranych wokół nas lotniczych świrów z całej Europy (i nie tylko). Możliwość oglądania ich reakcji… była bezcenna ;). Świetny pokaz uatrakcyjniła jeszcze sama natura. Wysoka wilgotność powietrza spowodowała, że na powierzchniach maszyny rozgrywał się prawdziwy festiwal oderwań, chmurek i wszelkich innych efektów… Po zakończeniu sesji treningowej rozpoczęły się regularne pokazy. Tego dnia oprócz wspomnianej wcześniej parady powietrznej, występów Blenheima, Typhoona i Spitfire’a czekały na nas jeszcze inne atrakcje. Niesamowity pokaz umiejętności pilotażu oraz możliwości maszyny dała załoga Airbus Military, prezentująca transportowego A400M. Wyglądało to trochę jakby latający nim piloci zapomnieli, że jest to wielki transportowiec, a nie zwinny myśliwiec. Było na co popatrzeć. Swoją reprezentację miały tego dnia również śmigłowce. W powietrzu zobaczyliśmy czeskiego Mi-35, holenderskiego Apache oraz amerykańskiego CV-22B Osprey. Niestety pozbawiony flar pokaz AH-64 (na RIATcie od 2007 roku nie wolno rzucać flar) wypadł trochę słabo. Wreszcie przyszedł czas na palniki! Tego dnia nad głową huczał nam polski MiG-29 (powtórnie), belgijski F-16, Typhoon gospodarzy (tym razem solo) i „Zeus”, czyli demo F-16 helleńskich sił powietrznych. O ile pierwsi trzej soliści „dali prawdziwego ognia”, o tyle pokaz znanego z fajnych do tej pory występów Greka był po prostu nudny. Przeloty po prostej z lewa na prawą na dużej prędkości to trochę mało jak na imprezę tej rangi. Oprócz solistów zaprezentowały się także zespoły akrobacyjne. Ciekawy pokaz (po raz pierwszy na RIAT) dała para Hawk’ów T2 z IV dywizjou RAF. Zaprezentowali oni tzw. Role Demo, czyli prezentację zastosowania bojowego. Dynamiczny, bogaty w pirotechnikę pokaz był naprawdę atrakcyjny. Oprócz nich zaprezentowała się w powietrzu formacja trzech uderzeniowych Tornado. Były to maszyny z Tri-National Tornado Training Establishment z ośrodka szkolącego pilotów z Wielkiej Brytanii Niemiec i Włoch. Ta potencjalnie bardzo ciekawa prezentacja… zakończyła się trzema przelotami po prostej. Wielka szkoda! :( Wreszcie w powietrzu zaprezentowały się zespoły akrobacyjne, i to nie byle kto, lecz sam TOP, czyli Patruille de France oraz Red Arrows. Piloci obu zespołów nie zawiedli i dali, jak zwykle, fenomenalne przedstawienie. Pierwszy dzień pokazów kończył się, a my już nie mogliśmy doczekać się dni następnych tym bardziej, że miały obfitować w dodatkowe atrakcje. Drugi dzień pokazów przywitał nas znacznie lepszą pogodą. Nie zapowiadano już deszczu, a jedynie częściowe zachmurzenie co w realiach RIAT dawało nadzieję na piękne widoki. Ten dzień część naszej ekipy postanowiła spędzić „pod płotem” poza terenem lotniska. Według programu oprócz „zestawu” z piątku czekały na nas dodatkowe atrakcje. Pokazy otworzył Patrulla Aguilla – zespół reprezentacyjny hiszpańskich sił powietrznych. Choć nie jestem wielkim fanem tej formacji, muszę jednak przyznać , że połączenie porannego słońca z ich gęstymi dymami oraz miejscówką po drugiej stronie pasa dało bardzo smakowite efekty ;). Dalej pokazy zaczynały nabierać większego tempa. W kolejności wystąpił belgijski F-16, Typroon RAF oraz „szalony” A400M. Następnie zaprezentowała się pierwsza nowość tego dnia Army Air Corps Role Demo, czyli pokaz zastosowania bojowego w wykonaniu pary WAH-64D Apache. Była to prawdziwa fotolotnicza uczta. Bardzo dynamiczny pokaz z dużą ilością pozoracji pirotechnicznych był naprawdę świetny. Nie opadł jeszcze dym po kończącej pokaz Apaczy ściganie ognia, kiedy nad lotniskiem pojawiły się trzy Tornada. Niestety, podobnie jak w piątek zobaczyliśmy jedynie „spacerek” wzdłuż pasa… ale i tak było ładnie. Dla mnie, te maszyny zawsze prezentują się pięknie. ;). Chwilę później „przenieśliśmy się w czasie”. Nad lotniskiem rozpoczął się pojedynek Spitfire’a z Bf-109. Następnie w powietrze wzniosły się dwa Mirage 2000, co oznaczało, że zaraz zrobi się bardzo głośno. Pokaz francuskiego duetu RAMEX Delta był jak zwykle bardzo widowiskowy :), szczególnie kiedy oglądało się go z takiego bliska. Precyzja i synchronizacja tej pary jest niesamowita i ten dźwięk! Po pokazie Francuzów przyszła chwila oddechu. Niebo przejęły maszyny śmigłowe, najpierw Osprey, później śmigłowce: niemiecki Bo-105 i szwajcarska Super Puma. Ta ostatnia rozpoczęła swój pokaz widowiskowym przelotem w towarzystwie 9 maszyn PC-7 ze szwajcarskich sił powietrznych, które później również zaprezentowały się w powietrznym pokazie. Impreza rozkręcała się. Charakterystyczny klekot łopat dwóch wirników zasygnalizował nam, że rozpoczynał się występ Chinook’a HC4 RAF. Widziałem go już wiele razy, ale za każdym razem jestem pod ogromnym wrażeniem możliwości tej maszyny i umiejętności jej pilotów. W ich rękach ten wielki, dwuwirnikowy śmigłowiec tańczy po niebie, jak lekka maszyna. Po Chinooku przyszła kolej na następnego debiutanta na RIAT’15: morski samolot patrolowy P-1 lotnictwa Japońskich Morskich Sił Samoobrony(!). Możliwość oglądania tego samolotu w Europie to było coś wyjątkowego. Wreszcie zbliżała się godz. 14:00 i na pas zaczęły wykołowywać maszyny historyczne: Blenheim, pięć Hurricane’ów, dwa (udające Bf-109) Buchony oraz dziesięć (!) Spitfire’ów. Był to znak, że rozpoczyna się jeden z głównych elementów tegorocznego RIATu: przelot upamiętniający 75. rocznicę Bitwy o Anglię. Po starcie samoloty sformowały się w klucze i cała formacja kilkukrotnie przedefilowała przed zgromadzona publicznością. Po defiladzie solowo zaprezentował się Bristol Blenheim. Ten świeżo odrestaurowany lekki bombowiec z okresu II wojny również debiutował na tych pokazach. Generalnie był to pierwszy sezon pokazowy tej maszyny po zakończonej sukcesem wieloletniej odbudowie. Po bloku maszyn historycznych przyszedł czas na popisy gospodarzy… niebo nad Fairford przez kilkanaście minut należało do Red Arrows. „Czerwoni” latali jak zwykle… czyli fenomenalnie. :) Po swoim programie maszyny nie wylądowały jednak na lotnisku, tylko oddaliły się do strefy oczekiwania. Nadszedł moment, na który czekała większość widzów zgromadzonych na terenie i wokół lotniska. Do swojego pokazu przygotowywał się Vulcan XH558. Dla nas również był to najważniejszy punkt tych pokazów. Kiedy na początku roku ogłoszono, że rok 2015 będzie ostatnim sezonem, w którym będziemy mogli podziwiać w locie tę piękną maszynę, klamka zapadła. Jeżeli zobaczyć Vulcana po raz ostatni, to tylko na RIATcie. Czym jest ta maszyna i cały związany z nią projekt „Vulcan to the Sky”, pisać nie trzeba. Nigdy nie zapomnę tej elektryzującej atmosfery i burzy oklasków, jaką było słychać, kiedy na RIAT 2009 przywrócony niedawno do lotów Vulcan startował do swojego pierwszego na tej imprezie pokazu. Wróćmy jednak do 2015 roku :). Po dynamicznym, wręcz „myśliwskim” starcie, pilot poprowadził maszynę do pięknego pożegnalnego pokazu. Wielkim finałem był oczywiście wspólny przelot w formacji z zespołem RED ARROWS. Być może trudno w to uwierzyć, ale wielu ludzi wokół miało łzy w oczach. Kiedy podczas ostatniego przelotu usłyszeliśmy słynny „Vulcan howl” – do nas też „dotarło”, że widzimy te maszynę w locie najprawdopodobniej po raz ostatni. Ech… Pokazy trwały dalej. Niebo nad nami przejęły palniki. Najpierw „Zeus”, a później kpt. Adrian Rojek na swoim MiG-u. Pierwszy pokaz niestety ponownie nie wzbudził większych emocji, drugi natomiast „zwalił z nóg”. Najpierw „kosiak” po starcie, a później prawie pionowe wznoszenie… tak się robi powietrzne show! Dalej było już „jak zwykle”, czyli dynamicznie i agresywnie :). Jakaż szkoda, że na RIATcie nie można rzucać flar, to byłby dopiero pokaz! Na takie specjały trzeba będzie poczekać do Radomia :). Po naszym MiG-u ponownie zaprezentowali się gospodarze. Najpierw zobaczyliśmy rewelacyjny wspólny pokaz Typhoona i Spitfire’a, a późnie bogate w pirotechniczne fajerwerki Role Demo na Hawkach T2. Było co oglądać. Pokazy powoli się kończyły. Na deser zostały nam jeszcze dwa fotolotnicze specjały. Najpierw F-18 z Finlandii oraz Patrouille de France. Fiński pilot jak zwykle zaserwował nam piękną akrobację na dużych kontach natarcia z prawie non stop włączonymi dopalaczami. Według mnie jest to najlepsze demo „Horneta” „dostępne na rynku” ;). Pokazy zamknęli, jak zwykle rewelacyjni, Patrouille de France. Zdecydowanie razem z „Czerwonymi” stanowią absolutny Top Class w swojej kategorii. Tak zakończył się drugi pełen emocji dzień na RIAT’15. Niedziela przywitała nas jeszcze bardziej słoneczną pogodą. Program ten sam, co w sobotę, przebiegał w równie emocjonującej atmosferze. Chyba jedyną różnica był występ RAMEX Delta… w pojedynkę. Po tym jak zaraz po starcie jeden z Mirage’ów „złapał” ptaka i musiał lądować awaryjnie, druga załoga dokończyła pokaz solowo. RIAT to, oprócz oczywiście okazji do powiększenia swojego fotolotniczego portfolio, miejsce, gdzie można spotkać lotniczych fotografów praktycznie z całego świata. Dla nas była to także okazja na kolejne spotkanie ekipy spod znaku SPFL, a jak to mówią: tam, gdzie jest już trzech ludzi spod znaku niebieskiej mocy, tam jest zabawa :) … a było nas znacznie więcej… Podsumowując, Royal International Air Tatto to z pewnością jedna z najciekawszych imprez lotniczych na naszym kontynencie. Jest to wydarzenie wyjątkowe. Można tu zobaczyć najciekawsze maszyny i zespoły demonstracyjne. Często tylko na RIATcie możemy swobodnie podziwiać samoloty, do których dotarcie (szczególnie mieszkając w Polsce) byłoby utrudnione lub wręcz niemożliwe. Jest to miejsce o szczególnej atmosferze. Możesz poznać fotografów lotniczych z całego świata, ludzi, których zdjęcia podziwiasz na profesjonalnych stronach lub w czasopismach. Co jednak jest najważniejsze: RIAT to wielkie święto lotnictwa wojskowego. Tutaj zawsze jest co oglądać. Tak więc… Do zobaczenia za rok! Przemek „Youzi” Szynkora

ROYAL INTERNATIONAL AIR TATTOO 2015

To już tradycja, że na tych jednych z największych pokazów lotniczych na świecie obecna jest liczna grupa członków SPFL. Nie inaczej było w tym roku – od 17 do 19 lipca bawiliśmy w Fairford, gdzie miała miejsce ta wspaniała impreza. Humory nam dopisywały, pogoda sprzyjała, a przy okazji powstało trochę zdjęć do kolekcji. Więcej będzie można za jakiś czas przeczytać i pooglądać na naszej stronie www oraz na Facebooku. Na zachętę nadmienimy tylko, że w programie pokazów znalazły się między innymi: występ bombowca Avro Vulcan, wspólny przelot kilkunastu Spitfire’ów i Hurricane’ów, wspólny pokaz Spitfire’a i Typhoona, Ramex Delta, nasz Mig-29, Role Demo na śmigłowcach Apache i wiele, wiele innych atrakcji.

FLYING LEGENDS – DUXFORD 2015

11-12 lipca 2015 roku - kolejna edycja Flying Legends przeszła do historii. Było jak zwykle bajecznie, przynajmniej dla ludzi zakręconych na punkcie samolotów z okresu II wojny światowej. Formacja 11 Spitfire’ów, Blenheim w eskorcie trójki Spitów Mk. I i Hurricane’a w malowaniu Dywizjonu 303, B-17, Mustangi, Corsairy, Hawki... po prostu raj na ziemi. Oczywiście nie mogło nas tam zabraknąć, a o tym jak było i co udało się „ustrzelić” przeczytacie i zobaczycie wkrótce w dziale „Gdzie i kiedy byliśmy”.

FLYING LEGENDS (Wielka Brytania, EGSU)

Flying Legends – dla jednych najważniejsza impreza w roku, dla innych nuda i „drewutnie”. Należę do tych pierwszych, więc 11 i 12 lipca 2015 roku spędziłem w Duxford. Jeżeli ktoś pierwszy raz czyta o „Flying Legends”, wyjaśniam – są to największe w Europie pokazy lotnicze, na których latają tylko samoloty z napędem tłokowym, w większości myśliwce z okresu II wojny światowej. Pokazy rozpoczynają się około godziny 14, ale kto przyjedzie wcześniej nie będzie się nudził. Impreza odbywa się na terenie Imperial War Museum, więc przy okazji można zwiedzić kilka hangarów z samolotami, czołgami, innym sprzętem wojskowym i różnymi ciekawostkami. Kto nie lubi zamkniętych pomieszczeń może odwiedzić Flight Line Walk – wystawę utworzoną z samolotów, które będą brały udział w pokazach - około 50 maszyn. Przed samolotami paradują panie i panowie w strojach z epoki. Jak się poprosi, można sobie zrobić wspólne zdjęcie. Dla amatorów książek lotniczych, wszelkiej maści breloków, kubków z samolotami, kalendarzy, koszulek i innych ubiorów lotniczych oraz piwa „Spitfire” przygotowano około kilometrowej długości rząd namiotów i stoisk handlowych. Gdzieś w tle słychać muzykę w stylu lat czterdziestych – to koncert zespołu Manhattan Dolls. Pamiętacie filmy z Flipem i Flapem? Takich dwóch śmiesznych panów w melonikach – też ich tu spotkacie. No dobra, a co lata? W tym roku – formacja 11 Spitfire’ów, para Korsarzy, Bearcat, cztery Mustangi, cztery Curtissy (2 P-40 i 2 P-36), dwa Buchóny i jeden prawie prawdziwy „Messer” Bf-109, Blenheim eskortowany przez 3 „Spity” Mk. I i Hurricane’a w barwach Dywizjonu 303, majestatyczna B-17 „Sally B”, Wildcat, Avenger, Sea Fury, „Morane” 406 (D-3801), „redbullowe” Mitchell i Lightning, Dakota i „Ciotka Ju” (Ju-52). Ze starszego pokolenia, dwa Gladiatory i trzy dwupłaty Hawkera – Fury i 2 Nimrody. Pojawił się też lżejszy kaliber – trójka samolotów Piper Cub i akrobacyjny Bücker Bü 131. Codziennie około 4 godzin latania i to wszystko praktycznie bez przerwy (nie licząc około 10 minut w niedzielę, gdy przyszła chmura z silnym opadem). Podczas Flying Legends cały czas coś wisi w powietrzu. Kolejni „aktorzy” nie czekają aż poprzednicy skończą. Gdy tylko w powietrzu zrobi się luźniej, na przykład podczas nawrotu do kolejnego kosiaka, następni w kolejce idą już w powietrze. Bywa i tak, że z pasa startuje kolejny samolot, a w tym samym czasie, na przeciwnym kierunku, ktoś śmiga prawie nad naszymi głowami (da się? ). Niektórzy po lądowaniu kierują się prosto na stojankę, inni jadą do końca pasa i zjeżdżają na drogę kołowania. Otwarta owiewka kabiny, „zimny łokieć” i te sprawy... Publiczność jest zachwycona. Każdy dzień kończy Balbo. Ponad dwadzieścia samolotów ponownie zajmuje miejsce do startu i po sygnale kolejno, a często i po kilka naraz startuje do wspólnego przelotu. Kiedy cała wataha wykonuje szeroki krąg i formuje szyk, nad lotniskiem szaleje solista, nazywany tu Jokerem – w tym roku jest nim Gladiator. Joker odlatuje, a na wschodzie widać już 25 punkcików, które z każda sekundą nabierają kształtu samolotów. Za chwilę można rozpoznać już poszczególne typy. Cała formacja przelatuje nad lotniskiem. Na ciele gęsia skórka, a oczy robią się jakieś szkliste… Takich przelotów jest kilka. Po każdym z formacji odłącza się kilka samolotów. Zanim wylądują wykonają jeszcze efektowne rozejście. Niedziela, późne popołudnie. Ostatni Mustang odjechał drogą kołowania. Pakujemy sprzęt i idziemy na parking. Czekając w kolejce na wyjazd widzimy jak niektóre samoloty odlatują już do swoich baz. Do zobaczenia za rok… Lucjan „Acroluc” Fizia

SWEET HOME ALABAMA

W dniu 8 lipca 2015 roku ekipa lotniczych świrów, po dłuższej przerwie, ponownie zagościła w 32. Bazie Lotnictwa Taktycznego w Łasku. Tym razem poszliśmy na rekord i do bazy zjechało nas 26 osób. Zbiórka pod bramą, jak zwykle o 9 rano. Humory dopisywały w 100%. Jednym słowem: dzień zapowiada się wyjątkowo smakowicie, nie tylko ze względu na dużą liczbę startów i lądowań ale również na pogodę, która mimo nie najlepszych prognoz zapowiadała się całkiem dobrze. Cała nasza grupa przebazowała się na lotnisko, gdzie rozpoczęła się lotnicza uczta. Rozpoczęły ją nasze Jastrzębie całą serią startów, którym towarzyszył widok "marchewek" i huk dopalaczy. W tym dniu czekał wszystkich nie lada smaczek. Zapowiedziano bowiem starty i lądowania 4 amerykańskich A10 Thunderbolt. Zapowiedź stała się faktem i oto przed nami pojawiły się cicho pomrukujące Thunderbolty w pięknym starcie. Następnie cała seria lądowań i ponownych startów F-16. Po kilku godzinach intensywnej pracy migawek naszego sprzętu zrobiliśmy przerwę na toaletę i posiłek. Po pewnym  czasie okazało się, że z przyczyn od nas niezależnych, to już koniec naszej uczty na  łaskim lotnisku i koniec fotografowania na dzisiaj. Czyżby? Nic bardziej mylnego. Nie bylibyśmy sobą, gdyby ten dzień, tak rewelacyjnie zaczęty, miał się już zakończyć. Krótka narada i przemieściliśmy się pod płot okalający lotnisko. Byliśmy na początku pasa startowego, gdzie mieliśmy możliwość fotografowania podchodzące do lądowania F-16 i A-10, później na drugim krańcu lotniska uchwyciliśmy startujące A-10.  Co było dalej, dowiecie się niebawem z obszernej relacji.

SWEET HOME ALABAMA (Polska, EPLK)

8 lipca 2015 roku był wyjątkowym dniem w moim 5-miesięcznym stażu w SPFL, bowiem tego dnia po raz pierwszy zagościłam w progach wojskowej bazy lotniczej – 32. Bazie Lotnictwa Taktycznego w Łasku. Dzień ten zaczął się dość wczesną pobudką i obawami o pogodę, gdyż spory front burzowy przetaczał się nocą i rankiem przez Polskę. Po pięknym wschodzie słońca, burzy z piorunami, warszawskich korkach i czterech godzinach z hakiem w samochodzie pod bramą bazy pojawiłam się o 9:00. Po przywitaniu się ze wszystkim towarzyszami z SPFL-u (rekorodową liczbą 26 osób z całej Polski) i krótkiej rozmowie, wsiedliśmy do wyznaczonych samochodów i udaliśmy się na teren lotniska. Humory dopisywały, pogoda była wyśmienita, nie było deszczu ani słonecznej spiekoty. Nie mogłam się doczekać, co zobaczę w bazie, jak będzie ona wyglądać i co z wypchanego planu lotów zostanie zrealizowane. Po krótkiej zbiórce pod wieżą kontroli lotów, przeszliśmy na łąkę między pasem startowym a drogą kołowania. Tam dostaliśmy prikaz pozostawania w wyznaczonej strefie bezpiecznej – tzn. na polu nieskoszonego dzikiego szczawiu sięgającego kolan – oraz parę wskazówek, kogo i w którym miejscu należy się spodziewać podczas startu. Nie minęła krótka chwilka i zaczęło się! Najpierw seria kilku F-16 – startowały z efektownymi dopalaczami i ogłuszającym hukiem. Na takie widoki czekałam od dawna! Podziwialiśmy z bliska nowe malowanie pary tygrysich efów, które wraz z resztą krzesiniaków przebywały w Łasku na przebazowaniu. Ale to nie krzesińskie i łaskie Jastrzębie były główną atrakcją tego dnia – wszyscy czekali z niecierpliwością na amerykańskie A-10. Cztery Guźce – jak przystało na dzikie świnie pojawiły się na pasie znienacka, ich silniki były tak ciche, że gdyby nie sprawni obserwatorzy, to mogliśmy ich przez przypadek nie zauważyć. Chwilkę po nich na pasie znowu królowały F-16. W okolicach południa, przy największym ruchu – jedni przylatywali, drudzy już kołowali na swoje miejsca, nie było wiadomo co wybrać! Statykę i kołowanie czy też może przyloty i lądowania? Pas od drogi kołowania dzieliła odległość jakiś 200 metrów, które to pokonywaliśmy wielokrotnie, w większości biegiem – tyle tam się działo. Dłuższych chwil przerwy prawie nie było, a te które się pojawiły można było wykorzystać na błogie leżakowanie pośród wybujałego szczawiu. Około 14:00 nastąpiła przerwa pomiędzy lotami porannymi a popołudniowymi, a dla nas przerwa na posiłek i odpoczynek na schodach przed wieżą kontroli lotów. Nigdzie wcześniej zwykły napój z puszki nie smakował mi tak dobrze jak tam, na miejscówce z widokiem na potężne stado naszych Jastrzębi. Żadne plaże na Helu, czy też najpiękniejsze tatrzańskie widoki nie mogą się z tym równać. Po posiłku przyszedł czas na zdjęcie grupowe i niestety okazało się, że nasz czas na lotnisku powoli dobiegał końca. Pod bramą po krótkiej naradzie, pamiętając o zapowiadanych lotach popołudniowych, przemieściliśmy się zwartą kolumną samochodów pod łaski płot, w miejsce najbliższe początkowi pasa startowego, tam mieliśmy szansę sfotografować przyloty paru efów z naszej nowej mobilnej SPFL-owskiej platformy fotograficznej typu Liebherr 310, którą dostaliśmy do testów. Po zrobieniu zapasów i nieznacznym powiększeniu ekipy ruszyliśmy na drugą stronę lotniska żeby sfotografować starty A-10, niestety dwie sztuki oderwały się od pasa zanim dotarliśmy na miejsce. Na osłodę zostały nam jeszcze dwa Guźce. Zaraz potem zaczęło padać, najpierw mżawka, później rzęsisty deszcz. Reszta lotów została odwołana, zaczęliśmy się zbierać do samochodów. Znaczna część ekipy została na wspólny obiad, a mnie czekała długa droga do domu. Justyna „Gonitwa” Hodźko

MARINEDAGEN – DNI FLOTY HOLENDERSKIEJ

Marinedagen, czyli dni holenderskiej floty, które odbyły się 5 lipca b.r., to dla fotografów lotniczych nieco egzotyczna impreza. Niemniej jednak pokazy marynarki w bazie Den Helder uzupełniono ciekawym komponentem lotniczym. Po wycofaniu z eksploatacji nieodżałowanych Lynksów holendrzy zaprezentowali NH90, indywidualny pokaz demo team Apache i demonstrację odbijania statku opanowanego przez terrorystów ze wsparciem Cougara MK II. Warunki pogodowe były mocno zmienne. Akurat podczas pokazu spadł deszcz, który wyczyścił powietrze i nadał scenie dramatyzmu. Kto poświęcił siebie i sprzęt i pozostał na pokładzie okrętu, z którego publika oglądała pokazy, ten zyskał. Zanim rozpętała sie prawdziwa ulewa z mocnym wiatrem, która zakończyła pokazy na niebie pojawiła się jeszcze Catalina. Jak na imprezę wodniaków było co oglądać. Szersza fotorelacja niebawem na naszej stronie.

MARINEDAGEN – DNI FLOTY HOLENDERSKIEJ (Holandia, Den Helder)

Marinedagen, czyli dni holenderskiej floty, które odbyły się w dniach 4-5 lipca br., to dla fotografów lotniczych pokazy nieco egzotyczne. Zwyczajowo pojawiamy się na dniach lotnictwa – Luchtmachtdagen, a naszej uwadze uchodzą dwie inne imprezy organizowane regularnie w Holandii czyli dni floty, znane przed rokiem 2008 pod nazwą Vlootdagen, a dziś przemianowane na Marinedagen oraz Landmachtdagen – dni wojsk lądowych. Tymczasem pokazy poszczególnych rodzajów wojsk zawsze obsługuje ciekawy komponent lotniczy i jeżeli dodamy do niego niestandardowe tło, na przykład port wojenny w Den Helder , to okazuje się, że warto bliżej zaznajomić się z ofertą wodniaków. Po wycofaniu z eksploatacji nieodżałowanych Lynksów, Holendrzy zaprezentowali w powietrzu śmigłowiec NH90, Cougara czyli krewniaka dobrze nam znanego Caracala oraz AH-64. Jak widać nie było tych statków powietrznych zbyt wiele za to latały całkiem blisko publiki w dwóch slotach czasowych, które pozwalały zawczasu odpowiednio się przygotować. Zaprezentowano indywidualny pokaz demo team Apache i demonstrację odbijania statku opanowanego przez terrorystów ze wsparciem Cougara MK II a także podejmowanie rozbitków na pokład NH90. Cechą szczególną wodniackich pokazów w Den Helder jest doskonała miejscówka do fotografowania. Pokazy odbywają się na stosunkowo małej przestrzeni basenu portowego przy czym po obu jego stronach stoją okręty, które można zwiedzać. I to one właśnie stanowią doskonałą platformę foto. Wystarczy zainstalować się na pokładzie jednego z nich i z wysokości 5 piętra fotografować zarówno akcję w basenie portowym jak i nadlatujące śmigłowce. Łatwiej jest też uchwycić nadlatujące nisko przy powierzchni wody maszyny od góry. Na okręty nie wniesiemy plecaków ani innego zaawansowanego sprzętu typu drabinka, lodówka turystyczna czy krzesełko , mamy więc wszyscy równe fotograficzne szanse bez dodatkowych wspomagaczy. Dodatkowo publika jest nastawiona na patrzenie na wodę, a nie w górę, rotacja widzów jest szybka, bo jak to na wybrzeżu, po prostu mocno wieje, a to przekłada się na komfort fotografowania, który należy uznać za wysoki . Nie ma tłoku, przy odrobinie samozaparcia znajdzie się własną miejscówkę, nie ma też zbędnych przepychanek przy relingu. W drugim dniu pokazów, w niedzielę, kiedy to zjechaliśmy do Den Helder warunki pogodowe były mocno zmienne. Akurat podczas części pokazu spadł deszcz, który wyczyścił powietrze i nadał scenie dramatyzmu. Kto poświęcił siebie i sprzęt i pozostał na pokładzie okrętu, z którego publiczność oglądała pokazy, ten zyskał. Maszyny w powietrzu efektownie ociekały wodą i okres deszczu przeplatany słońcem nadawał scenerii niezwykłej plastyki. Zanim rozpętała się prawdziwa ulewa z mocnym wiatrem, która definitywnie zakończyła pokazy, na niebie pojawiła się jeszcze majestatyczna Catalina. Jak na imprezę wodniaków - było co oglądać. Sylwester „eSKa” Kalisz

IV. PIKNIK MODELARSKI – STRZELCE MAŁE

Po raz czwarty już, Lotnicze Stowarzyszenie Szczurowa, zorganizowało na lądowisku w Strzelcach Małych Piknik Modelarski. Choć z nazwy modelarski, piknik zapewnił nam szereg lotniczych emocji. Główną atrakcją pikniku były pokazy lotniczej akrobacji w wykonaniu prawdziwych mistrzów tj. Artura Kielaka /XA-41/, Uwe Zimmermanna /Extra 200/ oraz zespołu akrobacyjnego Firebirds /Zlin 50 i 2x Extra 330LC/. Ponadto zaprezentowano desant spadochronowy z pokładu AN-2 /Wiedeńczyka z Muzeum lotnictwa Krakowie/ oraz samoloty Jak-18 oraz replikę RWD-5R. Pokazy zakończył występ Małopolskiej Grupy Paralotniowej Flying Dragons Team. Już wkrótce więcej na temat tej imprezy.
Back to Top