XV MAŁOPOLSKI PIKNIK LOTNICZY (Polska, EPKC)

Wiadomość o mojej śmierci była przesadzona” – ponad sto lat temu napisał Klasyk i parafrazą tego stwierdzenia można podsumować piętnastą już edycję Małopolskiego Pikniku Lotniczego w krakowskim Muzeum Lotnictwa Polskiego. Od kilku lat wróżono, że wysoka i gęsta zabudowa, rosnąca wokół Muzeum w Czyżynach, skutecznie uniemożliwi przeprowadzanie tej jedynej w swoim rodzaju lotniczej imprezy, odbywającej się od lat w centrum miasta, w otoczeniu zabytkowych samolotów z muzealnej ekspozycji. Już w ubiegłym roku trzeba było ostatecznie zrezygnować ze startów i lądowań na czyżyńskim pasie startowym, a samoloty przylatywały nad strefę pokazów z lotniska aeroklubu na Pobiedniku. Dodatkowo, z tych samych przyczyn, trzeba było radykalnie podnieść minimalny pułap przelotów.

Tak było i w tym roku – poza śmigłowcami, wiatrakowcem i Anem-2 (który jest w stanie startować i lądować na terenie o rozmiarach chustki do nosa) wszyscy uczestnicy Pikniku korzystali z gościny Aeroklubu Krakowskiego i stamtąd dolatywały nad strefę pokazów. Trzeba jednak powiedzieć, że ten problem organizacyjny w najmniejszym stopniu nie rzutował na sprawność przebiegu imprezy.

Na szczęście ograniczenia natury logistycznej z naddatkiem zrekompensowane zostały przez program tegorocznego Pikniku – niewątpliwie bogatszy od ubiegłorocznego.

Bez wątpienia główną atrakcją pokazów była piękna łódź latająca PBY-5A Catalina (lub, żeby być ścisłym, jej kanadyjska wersja Canso-A), która do Krakowa przyleciała z Wielkiej Brytanii. Jak większość pozostałych uczestników Pikniku, podczas obu dni imprezy dała dwukrotny pokaz  – dzięki czemu było dość czasu na podziwianie jej przelotów, podczas których piloci demonstrowali różne konfiguracje maszyny – z wysuniętym i schowanym podwoziem, z wysuniętymi pływakami skrzydłowymi etc.

Dwa „polskie” Harvardy występowały już w poprzednich edycjach MPL. Tym razem jednak zaprezentowały się w formacji z trzema swoimi współczesnymi odpowiednikami – PZL-130 TC-II z Zespołu Akrobacyjnego Orlik.

Skoro mowa o formacjach – swój krakowski debiut miał podczas Pikniku zespół ad hoc, na który złożyło się aż siedem maszyn: An-2 z Fundacji Biało-Czerwone Skrzydła, zespół 3AT3 na (niespodzianka) trzech AT-3 oraz Cellfast Flying Team na trzech Morane Rallye. Ten niecodzienny zestaw wykonał kilka przelotów w różnych układach, podkreślając widowiskowość pokazu dymami i efektownym finałowym rozejściem.

Catalina i Harvardy nie były jedynymi latającymi zabytkami, które mogli podziwiać widzowie zgromadzeni na terenach Muzeum Lotnictwa (a także na estakadzie i wzgórkach vis-a-vis). Na Pikniku nie mogło zabraknąć bodaj najstarszego zarejestrowanego w Polsce samolotu – Boeinga Stearmana z 1941 roku, pilotowanego przez Marka Forystka. Zaprezentowały się także nieco (ale tylko nieco) młodsze maszyny ze „stajni” Jacka Mainki (również właściciela i pilota jednego z Harvardów): De Havilland Tiger Moth, Taylorcraft Auster IV i DHC Chipmunk oraz dwa bliźniacze Pipery – Grashopper i Cub.

Oprócz oryginałów były też repliki historycznych maszyn: okres Wielkiej Wojny reprezentowały dwa Nieuporty (11 i 17), a II wojnę światową Jak-3M. Ten ostatni pokazał się jedynie w przelotach, natomiast o „prawdziwy” wojenny nastrój zadbał zespół Retro Sky Team ze Słowacji. Ta ekipa, latająca na Zlinach, Jaku-52 i Anie-2, pomalowanych w barwy maszyn Luftwaffe, lotnictwa Słowacji i Związku Sowieckiego, dała niezwykle dynamiczny pokaz pozorowanych walk powietrznych, którym towarzyszyły rozbłyski i odgłosy wystrzałów z km-ów, dymy u „trafionych” i eksplozje na ziemi.

Stałym elementem Małopolskich Pikników są akrobacje lotnicze. Tegoroczna edycja była także pod tym względem niezwykle bogata. Po raz pierwszy nad krakowskim Muzeum Lotnictwa można było podziwiać świetny czeski zespół akrobacyjny The Flying Bulls. Nie brakowało także solistów: znakomite pokazy zaprezentowali Maciej Pospieszyński, Robert Kowalik oraz Marek Choim. No i ten, bez którego chyba żadna lotnicza impreza w Muzeum Lotnictwa nie mogłaby się obejść – Jurgis Kairys. Tym razem wystąpił nie tylko solo, ale także w wersji samotrzeć – z dobrze nam już znanymi „Air Bandits”, czyli Ioanem Postolache i Danielem Stefanescu z Rumunii, latającymi na Jakach-52M w barwach przypominających myśliwce Forţele Aeriene Române z czasów II wojny światowej.

Akrobacje, to nie tylko samoloty, ale też śmigłowce – w przypadku XV Małopolskiego Pikniku Lotniczego najlepszy akrobacyjny śmigłowiec na świecie, czyli niemiecki Bölkow Bo 105. I Maciej Dominiak za jego sterami.

Ci wszyscy, o których pisałem powyżej, nie wyczerpują listy uczestników tegorocznej edycji MPL. Tradycyjnie mogliśmy oglądać zrzut spadochroniarzy (z muzealnego Ana-2 „Wiedeńczyka”), a także podziwiać czerwono-biały dwupłatowiec z gwiazdowym silnikiem o odkrytą kabiną Hatz Classic, tym razem w towarzystwie wiatrakowca Xenon 2 RST. Dwa ultralekkie śmigłowce CH-7 Kompress (wyglądające jak nieco większe modele, sterowane radiowo) pokazały coś w rodzaju tańca w parze.

Pewnie kogoś pominąłem w wyliczeniu – jeśli tak, to świadczy to tylko o tym, jak bogaty był program imprezy w tym roku.

Na koniec kilka słów podsumowania. Bardzo dobrze się stało, że krakowski Piknik jakoś przetrwał inwazję deweloperki wokół lotniska i wciąż odbywa się w Muzeum Lotnictwa, pomimo wszelkich problemów (ograniczenie strefy pokazów, wyłączenie startów i lądowań, podniesienie minimalnego pułapu). Wielki plus należy się organizatorom za ściągnięcie do Krakowa tylu znakomitych uczestników. Natomiast warto by pomyśleć, pod kątem przyszłych edycji, o pewnych kwestiach. Z naszego (fotograficznego) punktu widzenia najważniejsza z nich, to sprawa strefy foto. Znana wszystkim bywalcom Pikniku górka dla fotografów  ma to do siebie, że z roku na rok drzewa, rosnące pomiędzy nią, a centralnym punktem strefy pokazów, są coraz większe. I zasłaniają coraz większy wycinek nieba – co tylko w części jest rekompensowane podwyższonym pułapem pokazów. Być może topografia terenów muzealnych wyklucza wydzielenie strefy foto w dogodniejszym miejscu i trzeba pogodzić się z tą niedogodnością. W każdym razie wydaje się, że największą zaletą obecnie funkcjonującej strefy dla fotografów jest to, że w tym miejscu zupełnie nie słychać konferansjerki. Która niestety z roku na rok jest coraz słabszym punktem imprezy.

Tym niemniej – znów parafrazując Klasyka (tylko innego, niż ten z początku relacji) – chodzi o to, żeby minusy nie przesłoniły nam plusów. A w tym roku plusów było tak dużo, że z przyjemnością czekam na Małopolski Piknik Lotniczy nr 16.

Marcin „Spad” Parzyński