Egzotyczny Gelendżik to rosyjski, czarnomorski kurort w pobliżu Krymu, w którym ulokowano bazę testową biura im. Berieva. Hydrosalony organizuje się tu od 1996 r. w rytmie dwuletnim a tegoroczna edycja jest jubileuszowa. Raz, że salon obchodzi 20-lecie, a dwa w Taganrogu, głównej siedzibie Berieva obchodzą 100-lecie aktywności lotniczej. W obecnych czasach wyjazd w okolice Krymu nie wydaje się najszczęśliwszym pomysłem, ale trzeba przyznać, że lot via Moskwa nie sprawia żadnych trudności a jakość usług nie odbiega od powszechnie przyjętych norm. Dopiero sam aeroport Gelendżik cofa nas kilkanaście lat wstecz - wszystko znajduje się w wiatach i barakach, łącznie z karuzelą na bagaże, ale działa piekielnie sprawnie. Dość powiedzieć, że bagaże kręciły się na karuzeli zanim ściągnęli tam pasażerowie.
Lotnisko Gelendżik i hydrobaza Berieva tworzą zwarty kompleks lotniczy nad malowniczą Złotą Zatoką. Podejście Airbusa 320 Aeroflotu do lądowania ukazuje kilka ciekawych maszyn stojących na płycie lotniska, np. Mi-28 i Ka-52. Salon zorganizowano tak, że w hydrobazie zorganizowano niewielką stojankę dla mniejszych wodnosamolotów, a większe bestie i śmigłowce miały osobną stojankę na lotnisku Gelendżik, dosłownie 3 km od hydrobazy. Pomiędzy obu statykami kursował autobus wahadłowy. To bardzo wygodne rozwiązanie udało mi się wykorzystać tylko raz, za to w fotogenicznej deszczowej aurze kiedy odwołano loty.
Rozwiązywanie hydrozagadki rozpoczynam 21 września br., na dzień przed oficjalnym terminem otwarcia salonu, od próby zarejestrowania się w biurze prasowym. Okazało się to pewnym wyzwaniem ze względu na trwający wciąż okres przygotowawczy. Taki okres ma swoje prawa. Personel malutkiej bazy testowej musi dopiero oswoić się z tłumem natrętów i na wszelki wypadek usztywnia się „na nie” i w większości przypadków przybiera ton oficjalny, nakazowo-rozdzielczy, mówiąc współczesnym językiem - wyjątkowo asertywny. No, taki jak gospodarza Anioła z Alternatyw 4. Dodatkowo wrażenie chaosu potęgują kotłujący się w pokaźnej liczbie policjanci i stojący w kolejce po przepustki kierowcy i robotnicy budujący stoiska wystawowe. Ale tak jest tylko do momentu skutecznego dotarcia do właściwych osób z biura prasowego. Wtedy w magiczny sposób bariery znikają i „innostraniec” zostaje szybko i skutecznie wyposażony w odpowiedni identyfikator. Od tej chwili zasadniczo barier brak. Wchodzę na teren bazy i rzucam się fotografować przygotowania do salonu. A tu same smaczki – rozwijanie trawy, obsadzanie rabatów, malowanie i kładzenie asfaltu. Organizują się również stoiska wystawców. Zaczyna być interesująco. W międzyczasie zaprzyjaźniam się z Andriejem Salnikovem, szefem służb prasowych Berieva. Nie można inaczej bo teren bazy jest mały i dosłownie co chwila na siebie wpadamy. Od Andrieja dowiaduję się, że częstym bywalcem u Berieva i u Andrieja osobiście bywa Piotr Butowski, znany popularyzator rosyjskiej techniki lotniczej. Te utrwalone wcześniej relacje polsko-rosyjskie bardzo ułatwiają pracę i okażą się regułą także w kontaktach z innymi osobami na salonie. Sam fakt posługiwania się moim ubogim j.rosyjskim zostaje natychmiast doceniony chociaż z perspektywy czasu może warto było poddać się profesjonalnej obsłudze „pieriewodczika” w osobie sympatycznej dziewczyny z biura prasowego. Okazuje się, że pomyślano o takim ułatwieniu dla pojedynczych sztuk gości z zagranicy.
Pierwszego dnia salonu o ósmej rano melduję się w press-centrze, pobieram program lotów i od razu podziwiam lot rozpoznawczy jednego z Vitjazi. I tu niespodzianka. To długie, co najmniej 20-minutowe rozpoznanie z treningiem figur pokazu zasadniczego. Tego dnia program w powietrzu jest ubogi, i tylko (albo aż!) o godz. 10 mają pokazać się w grupowym pokazie Vitjazi a o godz. 11 Striżi. Na wygodną fotomiejscówkę wybieram keję po prawej stronie bazy i wkrótce dołączają do mnie lokalni fotografowie. Od razu robi się serdecznie. Spokojnie fotografujemy z kei, ale tylko do czasu. Pierwszy dzień salonu to przede wszystkim uroczystość oficjalnego otwarcia w obecności ministra przemysłu i handlu Federacji Rosyjskiej. Podobnie jak u nas oficjałka jest ważniejsza od wszystkiego innego i trzeba ją po prostu jakoś przetrwać. Przed pokazem Vitjazi pojawił się niestety na kei ustawowo smutny policjant i na czas przylotu helikoptera z VIPami wygonił całe towarzystwo na brzeg. Jakoś udaje się nam ulokować u wlotu na keję w namiocie gastronomicznym. Dopiero teraz zauważam, że cała keja wyłożona jest sztuczną trawą jak na Orlikach, zapewne dla VIPów właśnie. Mi-8 z VIPami rzeczywiście przylatuje, omija keję i siada tuż obok nas demolując przy okazji namiot gastro i nasze kubki z piwem. Ale nic to, przygoda jest przednia bo śmigłowiec siada dosłownie 10 m od nas a nie ma gdzie się wycofać. Keja pozostaje zamknięta, przenosimy się więc pod wieżę kontroli lotów umieszczoną na budynku „press-centra” co szczęśliwie pozwala akredytowanym przemieszczać się swobodnie przez budynek w tę i we w tę od pawilonów wystawienniczych do stojanki Be-200 i Be-103. I bingo, udaje się przyfocić Be-200 na wprost rampy podczas wyjazdu z wody. Uprzejmy kierujący ruchem na stojance usunął się z osi wjazdu na czas fotografowania – myślę, że to kolejny przejaw serdeczności Rosjan. Fotografuję jak oszalały, ale pamiętam, że ludzie tu pracują i usuwam się kiedy należy. Popołudniowy program lotów jest luźno dotrzymywany, ale wszystkie punkty programu dokończono z opóźnieniem korzystnym dla fotografii. Be-200 zrzuca wodę przy pięknym zachodzie słońca. I tu ciekawostka, jeszcze tego samego dnia udaje mi się wejść na dach press-centra, tuż obok wieży kontroli. To niby żadne osiągnięcie, jednak Rosja to Rosja, miejsce jest strategiczne i policjant pilnujący wejścia na dach każe się dodatkowo rejestrować w administracji poniżej, wprawiając wskazane służby w niemałą konsternację. Problem rozwiązano poprzez uzyskanie zgody samego dyrektora lotów – przemiłego Kima Nikitenko, dzięki czemu resztę dnia spędzam wygodnie na dachu. Zgoda szefa od razu nastawia do mnie pozytywnie wspomnianego policjanta, który niespodziewanie otwiera się i wspomina, że pracował kiedyś w Polsce dla stoczni Nauta. Od tej chwili jest już tylko łatwiej.
Drugiego dnia salonu z rana próbuję wbić się przez bramkę służbową na teren bazy i od razu wzbudzam czujność policjanta. Oschle sprawdza paszport, presskę i wypytuje o zawartość plecaka. Z niejakim pobłażaniem traktuje Polaka, ale… to tylko oficjalna poza. Sprawdził mnie ten jeden raz i do końca salonu już z daleka serdecznie pozdrawia i bez problemu przepuszcza przez bramkę, mimo że ta piszczy jak szalona. Mam w ręku program lotów i będzie on ulegał tylko niewielkim zmianom przez kolejne dni salonu. Każdego dnia można było liczyć na zespoły Striżi i Vitjazi, dodatkowo w godzinach porannych jeden z lotników którejś z grup przeprowadzał zwiad pogodowy nad zatoką dodatkowo wykonując regularny 20-minutowy trening. Każdego dnia, ale nie tego. Jakimś cudem wbijam się na przedlotowy briefing prowadzony przez dyrektora Nikitenko. Na briefingu wszystkie służby lotniskowe, łącznie z lekarzami i meteorologami, meldują swój status na dany dzień. I niestety służba meteo przewiduje załamanie pogody. Postanawiam więc wykorzystać wolny czas na zwiedzenie drugiej części statyki na lotnisku Gelendżik a jak wspomniałem między obu stojankami kursuje autobus wahadłowy. Nie zważam na załamanie pogody - silny wiatr i deszcz i po raz pierwszy w życiu oglądam Be-12, Ił-38, niestety przez barierki, oraz zupełnie z bliska i bez żadnych ograniczeń Mi-28, Ka-52, fabrycznie nowy, jeszcze niepomalowany egzemplarz Be-200 i turbinową wersję An-2. Załamanie pogody sprawiło, że tę statykę fotografowało się wyjątkowo wygodnie, ludzi wywiało a maszyny efektownie ociekały wodą. Wreszcie wracam do hydrobazy, wałęsam się po niej leniwie i w końcu integruję z pracownikami press-centra. Dość powiedzieć, że kończy się na kanapkach i kawie dla korespondenta z Polszy (serdecznie dziękuję spikerce salonu p. Natalii Klimenchenko). Jeszcze milej spędzam wieczór na oficjalnym bankiecie Gidroaviasalonu w hotelu Primorie. Impreza jest przednia, Rosjanie potrafią się bawić, nawet w obecności ministra i innych VIPów tym bardziej, że na wody zatoki wypłynęły dwa statki, z których urządzono obłędny pokaz sztucznych ogni. Impreza okazuje się jeszcze o tyle cenna, że dogaduję się z Mariną Lystsevą (http://fotografersha.livejournal.com/) , że kolejny dzień spędzimy razem w górach wokół zatoki próbując focić pokazy z szerszej perspektywy.
Uwaga na taksówki w Rosji! Telefoniczne przyjęcie zamówienia nie zawsze oznacza, że zamówienie będzie zrealizowane. Trzeciego dnia jestem umówiony z Mariną na godz.10-tą, zamawiam taxi na 9-tą i… nic. Dopiero interwencja u moich gospodarzy (pozdrawiam serdecznie właścicieli apartamentów Omela Family – zaledwie 100 m od głównego wejścia na salon!) sprawia, że prujemy na złamanie karku przez miasto żeby zdążyć na umówioną godzinę spotkania. A obiecaliśmy sobie, że Marina czekać nie będzie. I jest, udało się, Viktoria, mój szalony kierowca ma nosa mówiąc, że kobieta, szczególnie rosyjska, na pewno o czasie w te góry nie wyjedzie ;-) Przygotowany na wspinaczkę z ulgą przyjmuję pomysł Mariny, że wjedziemy na górę… kolejką linową. Okazuje się, że jest taki przybytek jak gelendżidzki Safari Park, który oprócz zoo oferuje wjazd na okoliczne szczyty ze wspaniałym widokiem na całą zatokę. Hydrobaza majaczy w oddali i za chwilę pojawiają się Vitjazi. Fotografujemy jak szaleni i dopiero po zakończenia jak zwykle długiego pokazu przychodzi refleksja – niestety jesteśmy za daleko. Dopiero stąd widać jak blisko bazy się lata, chociaż w bazie wydaje się, że daleko. Do tego dochodzi mydełko od termiki powietrza, słowem nie jest wesoło. Niestety program lotów tego dnia jest także niekorzystny bo dosyć ubogi. Nie pojawiają się Striżi a Be-200 w formacji z dwoma Be-103 nie robią z tej odległości tak dużego wrażenia. Za to można ująć szerszy plan i zobaczyć jak długo utrzymuje się na wodzie kilwater Be-200. Wniosek – góry otaczające hydrobazę jednak nie są najlepszą miejscówką. Trzeciego dnia, po powrocie z gór, jest też czas na podziękowania i podarki. W biurze prasowym w moje ręce wędruje album „Historia budowy samolotów w Taganrogu. 80 lat biura im.Berieva” autorstwa S.Emelianova, A.Zabłockiego i A. Salnikova. Ja przytomnie rewanżuje się wkładem do coli.
Ostatni, czwarty dzień Gidroaviasalonu to jak zwykle podczas kilkudniowych imprez, konsumpcja znajomości i zabawa w już znane klimaty. Wiem kiedy, jak i gdzie polecą. Mam program lotów z biura prasowego, dodatkowo zaktualizowany przez dyrektora lotów, wszyscy się znają i pozdrawiają. Nawet policjant na bramce, i drugi na dachu, ten od stoczni Nauta, z uśmiechem witają "ocień pozitivnowo" Polaka z ogromnym plecakiem. Nikt mnie już w żaden sposób nie sprawdza. Zgodnie z planem zaczynają Striżi dając solidny 25-minutowy pokaz, w końcu to niedziela i tłumy Rosjan ściągnęły na salon. Policja wyjątkowo łagodnie obchodzi się z publiką, nawet keja jest dzisiaj dostępna co należy uznać za ewidentną przychylność władz. Program lotów jest mniej więcej powtarzalny bo oprócz Striżi i Vitjazi latają jak zwykle tylko Be-200, Be-103, P20 Ptieniec, Mi-28, Ka-52 i tym razem po raz pierwszy na Gidroaviasalonie turbinowa modyfikacja An-2 czyli TWS-2TD. Wszystko to focę z wyjątkowo dostępnej kei. Dzień kończą Russkije Vitiazi i na ten czas przenoszę się na wieżę kontroli lotów. Rozumiejąc sytuację („oficer FSB gdzieś w pobliżu” szepce sympatyczna pani z biura), dyrektor Nikitenko wyjątkowo wylewnie wita mnie na dachu. Pewnie tak, żeby oficer FSB widział i uznał mnie za swego. Cóż, wypada serdecznie podziękować. To są te klimaty, których nie uświadczy się na Zachodzie, gdzie wszystko jest jasne i przewidywalne, a już na pewno wiadomo kto, gdzie i kiedy może przebywać. Ale jakie to nudne...
Po zakończeniu krótkiego, dwugodzinnego programu lotów, przechodzę do biura prasowego i w końcu mam czas porozmawiać z młodym, wszechobecnym fotografem Aleksandrem Martinovem. Polecam jego portfolio a szczególnie jego zdjęcie roku, na www.russianairplanes.net .
Jako pierwszy SPFLowiec na Gidroaviasalonie mogę zapewnić, ze hydrozagadka została rozwiązana, fotograficznie jest godna polecenia, a Gelendżik wart odwiedzin. Kolejna edycja już w 2018 roku, na pewno z naszym udziałem.
Sylwester „eSKa” Kalisz