8 lipca 2015 roku był wyjątkowym dniem w moim 5-miesięcznym stażu w SPFL, bowiem tego dnia po raz pierwszy zagościłam w progach wojskowej bazy lotniczej – 32. Bazie Lotnictwa Taktycznego w Łasku.
Dzień ten zaczął się dość wczesną pobudką i obawami o pogodę, gdyż spory front burzowy przetaczał się nocą i rankiem przez Polskę. Po pięknym wschodzie słońca, burzy z piorunami, warszawskich korkach i czterech godzinach z hakiem w samochodzie pod bramą bazy pojawiłam się o 9:00. Po przywitaniu się ze wszystkim towarzyszami z SPFL-u (rekorodową liczbą 26 osób z całej Polski) i krótkiej rozmowie, wsiedliśmy do wyznaczonych samochodów i udaliśmy się na teren lotniska. Humory dopisywały, pogoda była wyśmienita, nie było deszczu ani słonecznej spiekoty. Nie mogłam się doczekać, co zobaczę w bazie, jak będzie ona wyglądać i co z wypchanego planu lotów zostanie zrealizowane.
Po krótkiej zbiórce pod wieżą kontroli lotów, przeszliśmy na łąkę między pasem startowym a drogą kołowania. Tam dostaliśmy prikaz pozostawania w wyznaczonej strefie bezpiecznej – tzn. na polu nieskoszonego dzikiego szczawiu sięgającego kolan – oraz parę wskazówek, kogo i w którym miejscu należy się spodziewać podczas startu. Nie minęła krótka chwilka i zaczęło się! Najpierw seria kilku F-16 – startowały z efektownymi dopalaczami i ogłuszającym hukiem. Na takie widoki czekałam od dawna! Podziwialiśmy z bliska nowe malowanie pary tygrysich efów, które wraz z resztą krzesiniaków przebywały w Łasku na przebazowaniu. Ale to nie krzesińskie i łaskie Jastrzębie były główną atrakcją tego dnia – wszyscy czekali z niecierpliwością na amerykańskie A-10. Cztery Guźce – jak przystało na dzikie świnie pojawiły się na pasie znienacka, ich silniki były tak ciche, że gdyby nie sprawni obserwatorzy, to mogliśmy ich przez przypadek nie zauważyć. Chwilkę po nich na pasie znowu królowały F-16.
W okolicach południa, przy największym ruchu – jedni przylatywali, drudzy już kołowali na swoje miejsca, nie było wiadomo co wybrać! Statykę i kołowanie czy też może przyloty i lądowania? Pas od drogi kołowania dzieliła odległość jakiś 200 metrów, które to pokonywaliśmy wielokrotnie, w większości biegiem – tyle tam się działo. Dłuższych chwil przerwy prawie nie było, a te które się pojawiły można było wykorzystać na błogie leżakowanie pośród wybujałego szczawiu. Około 14:00 nastąpiła przerwa pomiędzy lotami porannymi a popołudniowymi, a dla nas przerwa na posiłek i odpoczynek na schodach przed wieżą kontroli lotów. Nigdzie wcześniej zwykły napój z puszki nie smakował mi tak dobrze jak tam, na miejscówce z widokiem na potężne stado naszych Jastrzębi. Żadne plaże na Helu, czy też najpiękniejsze tatrzańskie widoki nie mogą się z tym równać. Po posiłku przyszedł czas na zdjęcie grupowe i niestety okazało się, że nasz czas na lotnisku powoli dobiegał końca.
Pod bramą po krótkiej naradzie, pamiętając o zapowiadanych lotach popołudniowych, przemieściliśmy się zwartą kolumną samochodów pod łaski płot, w miejsce najbliższe początkowi pasa startowego, tam mieliśmy szansę sfotografować przyloty paru efów z naszej nowej mobilnej SPFL-owskiej platformy fotograficznej typu Liebherr 310, którą dostaliśmy do testów. Po zrobieniu zapasów i nieznacznym powiększeniu ekipy ruszyliśmy na drugą stronę lotniska żeby sfotografować starty A-10, niestety dwie sztuki oderwały się od pasa zanim dotarliśmy na miejsce. Na osłodę zostały nam jeszcze dwa Guźce. Zaraz potem zaczęło padać, najpierw mżawka, później rzęsisty deszcz. Reszta lotów została odwołana, zaczęliśmy się zbierać do samochodów. Znaczna część ekipy została na wspólny obiad, a mnie czekała długa droga do domu.
Justyna „Gonitwa” Hodźko