The Shuttleworth Collection to jedno z bardziej znanych w Anglii muzeów, w którego zbiorach znajdziemy przede wszystkim samoloty oraz różnego rodzaju pojazdy z pierwszej połowy XX wieku. Co ciekawe, większość samolotów, które na co dzień stanowią ekspozycję muzeum utrzymywana jest w stanie zdatności do lotu. Co więcej, samoloty te biorą udział w pokazach lotniczych podczas różnego rodzaju imprez, które organizowane są tutaj kilkanaście razy w roku. Część z najstarszych konstrukcji, to tak naprawdę pełnowymiarowe repliki, jak na przykład pokraczny Avro Triplane, który został zbudowany w latach sześćdziesiątych XX wieku na potrzeby filmu „Ci wspaniali mężczyźni na swych latających maszynach”, albo trójka myśliwców z I wojny światowej Sopwith Triplane, Sopwith Camel i Bristol M1C, które zostały zbudowane według oryginalnych planów w latach dziewięćdziesiątych. Spora grupa to jednak oryginalne maszyny. Należą do nich między innymi pochodzący z 1909 roku Bleriot XI oraz najstarszy latający brytyjski samolot Blackburn Monoplane z 1912 roku. Znajdziemy tu również kilka oryginalnych maszyn bojowych z I wojny światowej – Sopwith Pup, Avro 504, Bristol F2.b Fighter i RAF SE5a. Ten ostatni latał nawet w czasie wojny w jednostce bojowej i odniesiono na nim jedno zwycięstwo (Fokker DVII). Z lat trzydziestych i czterdziesty mamy kolekcję maszyn szkolnych oraz rarytasy takie jak Westland Lysander, jeden z dwóch na świecie latających myśliwców Gloster Gladiator i jedyny latający Hurricane w wersji morskiej. Shuttleworth Collection ma swoją siedzibę w niewielkiej miejscowości Old Warden i posiada lotnisko z trawiastym pasem startowym. Wokół mamy pola z charakterystycznymi żywopłotami oraz parki i lasy, więc sceneria w niczym nie przypomina lotnisk, które znamy z dużych pokazów lotniczych.
Jak już było napisane, muzeum organizuje w ciągu roku kilkanaście imprez, którym towarzyszą mniejsze lub większe pokazy lotnicze. Często są to imprezy, podczas których lata tylko kilka miejscowych maszyn ale jest też kilka „dużych” pokazów. Na jeden z nich, zorganizowany 3 lipca 2016 roku postanowiliśmy się wybrać. Impreza nosiła tytuł Millitary Pegeant i poświęcona była głównie wojskowym samolotom i pojazdom z okresu I i II wojny światowej, dlatego oprócz pokazów lotniczych w trakcie jej trwania odbyła się również prezentacja oraz defilada zabytkowych motocykli i samochodów. O tym, że można było zwiedzić hangary muzeum nie trzeba chyba pisać.
Pokazy w powietrzu miały się rozpocząć o godzinie 14, więc po przyjeździe na lotnisko o godzinie 9 i zajęciu „strategicznych pozycji” poprzez pozostawienie koca przy płocie oddzielającym strefę publiczności od pola wzlotów, poszliśmy zwiedzać muzeum, wystawę zabytkowych samochodów oraz oczywiście lotniczą „statykę”. Żeby nie zanudzić czytelnika, nie będziemy tu pisać, co było w każdym z 6 hangarów, jakie samochody i inne pojazdy były prezentowane, ani w którym miejscu na statyce ustawiony był Bristol Fighter, a w którym Sea Hurricane…
Chodzimy sobie i zwiedzamy, a tu nagle słychać znajomy dźwięk Merlina. Wychodzimy z hangaru i widzimy, że do startu przygotowuje się Hurricane. W pierwszym odruchu chcemy biec na swoją miejscówkę, po chwili jednak stwierdzamy, że pewnie tylko oblot robią i nic ciekawego nie będzie. Oczywiście Hurry po chwili wykonuje kilka niskich i efektownych przelotów a następnie kilka touch and go (to takie lądowanie, po którym od razu następuje start). Pocieszamy się, że na razie słońce jeszcze za bardzo świeciłoby w obiektyw, no i mamy nadzieję, że co najmniej tak będą latać podczas pokazów. Spełnienie tego życzenia nie jest pewne, bo naczytaliśmy się różnych opinii, o zaostrzeniu przez CAA (to taki brytyjski ULC) przepisów dotyczących pokazów, że niby teraz wszystko lata daleko i wysoko.
Zwiedzanie trochę nas zmęczyło, więc udajemy się do naszej miejscówki. Jedno jest niestety niezrozumiałe. Jak to w tej Anglii jest, że na całym terenie pokazów nie widać ani jednego stanowiska z piwem? Oczywiście mamy CoLę, ale się kończy a pić się chce. I tak sobie siedzimy na kocyku czekając na rozpoczęcie pokazów, gdy nagle na turystycznym stoliku anglików zajmujących sąsiednią miejscówkę pojawia się butelka z piwem Spitfire. Pierwsza myśl – przywieźli ze sobą. Nie, niemożliwe, musieli to kupić tutaj. Idę na zwiad. Długo nie trzeba było szukać. Okazało się, że w kontenerze gastronomicznym, który wydawał nam się tylko budką z kanapkami jest całkiem spory wybór napojów chłodzących. Biorę oczywiście Spitfire’y.
Temat „wodopoju” mamy już opanowany jednak jeszcze jedna rzecz nas niepokoi. Gdzie są te 3 Spity, pozostałe 2 Hurricane’y, Mustang, Buchon, Jak-3 i B-17, które mają się miały brać udział w pokazach? Na wyjaśnienie nie musimy długo czekać. Wkrótce z głośników dowiadujemy się, że jeden z Hurricane’ów nie przyleci. Niestety to ten „nasz”, w malowaniu 303-go. Skoro jednak o reszcie nic nie mówią, to znaczy że po prostu będą dolatywać z innych lotnisk. Daleko zresztą nie mają bo do Duxford, na którym stacjonuje większość z zapowiadanych maszyn jest niecałe 40 km.
W międzyczasie wzdłuż płotu oddzielającego publiczność od pola wzlotów i statyki lotniczej odbywa się defilada motocykli i samochodów. W większości są to angielskie i amerykańskie pojazdy z okresu II wojny światowej. W pobliżu hangarów natomiast poruszają się dwa potężne ciągniki-parowozy, które wyglądają jak lokomotywy, tylko jeżdżą po drodze a nie po szynach. Jedna z maszyn ciągnie potężną armatę. Wygląda to trochę surrealistycznie.
W końcu nadchodzi godzina 14 i rozpoczynają się pokazy w powietrzu.
Jako pierwszy na niebie pojawia się Hurricane Mk. IIc z Battle of Britain Memorial Flight i niestety jego lot potwierdza zmiany w przepisach wprowadzone przez CAA. Mimo wszystko fajnie zobaczyć starego znajomego. Następny jest miejscowy Lysander. Za każdym razem, kiedy go widzę trochę żałuję, że nie lata już w malowaniu polskiego dywizjonu nr 309. Start z pasa oddalonego zaledwie o jakieś 100-200 m i stosunkowo niskie przeloty z przechyleniem w stronę publiczności od razu poprawiają nam humory. Do tego soczysta zieleń lotniska, błękitne niebo z kłębiastymi cumulusami i słońce przesuwające się z każda godziną coraz bardziej za nasze plecy. Sceneria wprost wymarzona. Następny pojawia się Buchon. Na szczęście nie idzie śladem Hurricane’a z BBMF i jego pokaz bardzo nam się podoba. Gdy na niebie pojawia się szybowiec SF38 nad lotniskiem robi się trochę ciszej, po chwili jednak wszystko wraca do normy. Od zachodu nadlatuje para miejscowych dwupłatów – Gloster Gladiator i Hawker Demon. Potem prezentuje się Jak-3, a po nim mamy defiladę samolotów szkolnych z lat trzydziestych. Latają w dwóch kluczach po 3 samoloty. Jeden klucz tworzą jednopłaty – dwa żółte Miles Magister i srebrny Ryan PT-22. Drugi klucz tworzą dwupłaty – De Havilland Tiger Moth, Avro Tutor i Polikarpow Po-2. Ten ostatni w wersji bojowej z zabudowanym karabinem w drugiej kabinie. Równocześnie trochę wyżej i dalej kręci akrobacje dwupłatowy Blacburn B-2. Potem znowu na chwilę robi się cicho i na niebie okręgi kreślą szkolne szybowce z lat trzydziestych – angielski Radar Kite i niemiecki Grunau Baby. Cisza zostaje jednak brutalnie przerwana przez basowe dudnienie czterech Cyclonów majestatycznej Sally B. Na scenie pojawia się B-17. Jest moc!
Po wadze ciężkiej czas na coś lżejszego, w powietrzu widzimy weterana I wojny światowej, myśliwiec SE5a. Akrobacji tu nie zobaczymy, ale za to wydaje się, że pilot dobrze wie jak ma latać, żeby samolot ładnie prezentował się w kadrze. Wkrótce zastępuje go rówieśnik, Avro 504. Był to w zasadzie samolot szkolny, ale z uwagi na w miarę dobre osiągi, w czasie I wojny światowej był również wykorzystywano w roli lekkiego bombowca, a nawet jako myśliwiec.
A teraz czas na Spifire’y. I tu niestety niemiła wiadomość. Z powodu problemów technicznych nie przyleci Spitfire Mk. V… Tu też chodzi oczywiście o tego „naszego”, w malowaniu dywizjonu 317 (JH-C). Jakiś Brexit, czy co!?… Już są. Najpierw kilka przelotów w parze, a potem każdy prezentuje się indywidualnie. Na początek stary znajomy – Mk. IX, ZD-B, mój ulubiony. Potem „Baby Spitfire” – samolot w pierwszej wersji tego myśliwca. Gdy trwa pokaz, za naszymi plecami słyszymy i widzimy, że jakiś samolot kręci akrobacje. Rzut oka przez obiektyw i zaskoczenie. Jeszcze jeden Spit! Czyżby jakieś zastępstwo? Gdy „jedynka” kończy swój pokaz wszystko się wyjaśnia. Nad lotnisko wpadają wspólnie ZD-B i JH-C! A więc problemy udało się usunąć! Najpierw wspólna akrobacja, potem jeszcze indywidualny pokaz „piątki”, a kiedy wydaje się, że to już koniec, wszystkie Spity zbierają się razem i wykonują jeszcze kilka wspólnych przelotów. Super!!!
Ale to jeszcze nie koniec niespodzianek. „Dziewiątka” i „jedynka” odlatują, ale „nasz” podchodzi do lądowania. Przekołowuje niedaleko naszej miejscówki i ustawia się na statyce. Tymczasem ponownie czas na coś lżejszego. W powietrzu prezentuje się niemiecki Storch. Wydaje się, że ten samolot potrafi wisieć w miejscu i zakręcać bez przechylania skrzydeł, prawie jak śmigłowiec.
W międzyczasie wystartował miejscowy Sea Hurricane i teraz do niego należy niebo. Lata dokładnie tak jak rano! Poza touch and go oczywiście… Po chwili ponownie przenosimy się w czasy I wojny światowej. Najpierw startuje Sopwith Pup, a niedługo po nim Bristol Fighter. Aż nie chce się wierzyć, że te samoloty mają prawie 100 lat! A teraz czas na „młodsze” pokolenie. Srebrzysty Mustang tnie powietrze z charakterystycznym gwizdem. Jest to samolot organizacji „Hangar 11”. W tym roku otrzymał nowe malowanie i teraz upamiętnia pilotów „czarnej eskadry” – 332 Grupy Myśliwskiej, w której w czasie II wojny światowej służyli czarnoskórzy piloci. Gdy ”Cadillac przestworzy” odlatuje do domu w powietrze wzbija się prawdziwa latająca etażerka, samolot Avro Triplane. Samoloty okresu pionierskiego latają tutaj tylko w przypadku bardzo sprzyjających warunków atmosferycznych. Na szczęście dzisiaj takie mamy. Gdy trójpłat prezentuje w powietrzu swe wdzięki, widzimy, że Spitfire uruchomił silnik i kołuje do startu. Pokazy dobiegają końca. Triplane ląduje, Spit odlatuje…
Impreza miło nas zaskoczyła. Bliskość pasa startowego, ciekawe tło, rzadkie samoloty, ciekawe muzeum. No i pogoda dopisała. Już myślimy jak tu jeszcze wrócić.
Lucjan „Acroluc” Fizia