20 i 21 lipca 2013 roku, Fairford: Royal International Air Tattoo – jak twierdzą organizatorzy – największe na świecie pokazy lotnictwa wojskowego. Poza licznymi solistami i zespołami akrobacyjnymi, każdego roku jest jakaś atrakcja, o którą trudno na innych europejskich pokazach. A to Raptory, a to B-2, Osprey czy chociażby występ Tornado Role Demo – niesamowity pokaz pary samolotów Tornado…
Zawsze chciałem pojechać, ale dotychczas na chęciach się kończyło. W ubiegłym roku powiedziałem jednak sobie, że w 2013 to już na bank…
Kiedy Amerykanie ogłosili, że w 2013 nie będą występować na żadnych pokazach lotniczych i dodatkowo RAF (Królewskie Siły Powietrzne) podały informację o zawieszeniu występów Role Demo, wydawało się, że na RIAT nie ma po co jechać. No bo po co wybierać się do Fairford i wydawać niemałe pieniądze, skoro to samo co na Wyspach mogę zobaczyć na Kontynencie, znacznie bliżej i znacznie taniej?
Jednak miałem już plan „Lipiec 2013 w Anglii” i stwierdziłem, że tego planu będę się trzymał. Dodatkowo była okoliczność, która przemawiała za wizytą w Fairford – na liście uczestników pokazów, jako jeden z pierwszych pojawił się ostatni latający egzemplarz bombowca Avro Vulcan, a na stronie właściciela samolotu można było przeczytać, że 2013 będzie ostatnim rokiem latania tej piękności. Co jak co, ale Vulcana w locie musiałem zobaczyć! No i jakoś nie chciało mi się wierzyć, że organizatorzy pozwolą sobie na zepsucie reputacji i rozczarują odwiedzających Air Tattoo :).
Na szczęście nie byłem osamotniony w swoim rozumowaniu. Również kilku innych członków SPFL zawitało w tym roku do Fairford. Sadzę, że nikt z nas nie żałuje swej decyzji :).
Sama impreza rzeczywiście imponuje rozmiarem. Ciągnąca się kilka kilometrów wystawa statyczna – niezliczone śmigłowce, samoloty współczesne i historyczne, a wśród nich perełka – król Atlantyku, pasażerski Super Constellation. Aż szkoda, że ten samolot nie był prezentowany w locie. Ponadto liczne stoiska z lotniczymi gadżetami, jakże różniące się od spotykanych na naszych pokazach odpustowych straganów. Nawet gdyby nic nie latało, byłoby co robić przez kilka godzin…
Ale nie jechaliśmy na Air Tattoo, żeby chodzić wśród straganów, więc przejdźmy do tego co działo się w powietrzu. Jak to w Anglii, pogoda była zmienna – albo szare, niskie chmury nie pozwalające pilotom na wykonanie pełnego pokazu, albo piękny błękit z białymi chmurkami, albo palące słońce. O dziwo nie padało :).
Zacznijmy od robiących najwięcej hałasu, solowych występów współczesnych samolotów myśliwskich. Holenderski i belgijski F-16, szwedzki i węgierski Gripen, włoski i brytyjski Typhoon, francuski Rafale i nasz MiG-29 – prawie zawody w akrobacji. „Zwycięzcą” zdecydowanie został Francuz, którego dynamiczne manewry bardzo często powodowały powstawanie na płatowcu efektownych „chmur”. Miał też trochę szczęścia, bo jego loty odbywały przy bardzo dobrej pogodzie, więc mógł zaprezentować pełnię możliwości swojego samolotu. W niedzielę efektowny pokaz przyćmiła trochę awaria samolotu. Pilot po lądowaniu ustawił samolot w poprzek pasa. Zwiększając ciąg silników i hamując koła, wykonywał efektowne „pokłony” w stronę publiczności, która nagrodziła pokaz gromkimi brawami. Pokłony się skończyły, a samolot stał i stał, mimo że od kilku minut na start czekał zespół Red Arrows. W końcu spiker wyjaśnił, że w Rafałku zablokowało się przednie koło i pilot nie może skręcić. Po kilku minutach przyjechała ekipa techniczna. Coś tam pomajstrowali i samolot o własnych siłach zjechał z drogi startowej.
Drugie miejsce należało się MiGowi. Ten samolot już na wejściu ma „dodatkowe punkty” za wspaniałą sylwetkę, ale sam pokaz również należał do tych z najwyższej półki. Dodatkowo efektowne malowanie i piękne niebo w niedzielę zrobiły swoje. Zresztą słyszałem wśród „miejscowych”, że to MiG wygrał te „zawody” :).
Reszta „zawodników” – dobrze, z klasą, ale „na dalszych miejscach”. Niestety na Wyspach obowiązuje zakaz strzelania flar, przez co występy Belga czy Holendra dużo traciły na efektowności, szczególnie w oczach tych, którzy wcześniej wielokrotnie widywali ich pokazy.
A teraz waga ciężka.
W tym roku, jako superatrakcje organizatorzy przygotowali przeloty dwóch nowości – pierwszego Airbusa A380 dostarczonego liniom British Airways oraz przyszłości europejskiego transportowego lotnictwa wojskowego – Airbusa A400 Atlas. Przeloty tych samolotów odbywały się razem z zespołem Red Arrows, co dodatkowo podnosiło ich atrakcyjność. Atlas miał w programie również pokaz indywidualny, więc mogliśmy się przekonać, że wcale nie jest opasłym tłuściochem, ale całkiem zgrabną baletnicą, tylko z „lekką” nadwagą :).
Pisząc o transportowcach nie można pominąć włoskiego Spartana, który tradycyjnie wprawiał publiczność w osłupienie wykonując pętle i beczki, które kojarzone są raczej z myśliwcami i samolotami akrobacyjnymi niż z dwusilnikową maszyną transportową.
A jeśli ktoś nie widział jeszcze powietrznego tankowca, to na Air Tattoo miał okazję zobaczyć w locie nawet dwa, w tym jednego razem z dwoma „tankującymi” Typhoonami.
RIAT to nie tylko pokazy maszyn współczesnych. Co roku stałym punktem programu są występy kilku samolotów historycznych.
Zacznę od samolotu, dla którego pojechałem w tym roku na Air Tattoo, czyli bombowca Avro Vulcan. Samolot o charakterystycznej „płaszczkowatej” sylwetce, majestatycznie płynący po niebie. Żeby tak jeszcze w czasie jego lotów zaświeciło słońce… O ile jednak w sobotę gdzieniegdzie pojawił się kawałek błękitu, to w niedzielę już tylko szarość :/ Ale byłem, widziałem, sfotografowałem… Podobało mi się :).
Oprócz Vulcana mogliśmy podziwiać w locie tłokowe myśliwce: Hurricane, Spitfire, Corsair i Sea Fury, odrzutowego Meteora, bardzo zwinnego jak na samolot bombowy Mitchella, latającą łódź – Catalinę oraz dwa bombowce – symbole II Wojny Światowej: Boeinga B-17 i Avro Lancastera. W ramach pokazu Lancastera były nie tylko solowe przeloty, ale również defilada w asyście „małych przyjaciół” Spitfire’a i Hurricane’a, i co było chyba najciekawsze – wspólny przelot z Tornadem. Brytyjczycy w ten sposób upamiętniają w tym roku 70. rocznicę operacji „Chastise” (która miała miejsce z 16 na 17 maja 1943 roku) – ataku Lancasterów z 617. dywizjonu na tamy na Renie. Tornado biorące udział w pokazach pochodziło oczywiście z 617. dywizjonu, a na stateczniku pionowym samolot miał wymalowane okolicznościowe godło.
Kolejną grupą uczestników Air Tattoo, o której nie można nie napisać są śmigłowce. To że Apache potrafi kręcić pętle i beczki, wiedziałem. Zarówno holenderski jak i brytyjski AH-64 udowadniały to na tych pokazach wielokrotnie, jednak ze zdziwieniem stwierdziłem, że tak samo dobrym „śmigłowcem akrobacyjnym” jest niepozorny Lynx. Nie wiem nawet, czy pętle w jego wykonaniu nie były ładniejsze, a jak z zawisu wykonał „przewrót w tył”, to szczęka mi opadła… Jednak śmigłowcem, którego pokaz totalnie zmienił moje wyobrażenie o tych statkach powietrznych był brytyjski Chinook. Do tej pory Chinook był dla mnie transportowcem o nietypowym układzie dwuwirnikowca, który lata głównie po prostej wożąc ładunki albo pracując jako powietrzny dźwig. To co pokazał pilot tego śmigłowca totalnie nie zgadzało się z moją teorią – gwałtowne manewry, stawianie śmigłowca na nos, „hamowanie” w powietrzu i „karuzela” wokół własnego „dzioba”… to trzeba zobaczyć, opisać trudno…
I na koniec to, co jest wizytówką każdego Air Tattoo, czyli zespoły akrobacyjne. W tym roku było ich sześć – Royal Jordanian Falcons, Breitling Wingwalkig Team, PC-7 Display Team, Patrouille de France, Frecce Tricolori i Red Arrows. Różne zespoły, różne „kategorie wagowe”.
Jordanian Falcons – cztery Extry 300 – dla niektórych ich coroczny udział w Air Tattoo jest niezrozumiały, bo jakoś te maleńkie samoloty akrobacyjnie nie pasują do panoszących się na RIATowym niebie maszyn do zabijania. Jeżeli jednak spróbować popatrzeć obiektywnie na to co prezentują w powietrzu, to okaże się, że latają równo i mają ciekawy program. Dlaczego więc nie pokazywać ich w Fairford?
Breitlingi – cztery kultowe Stearmany z „chodzącymi” w czasie lotu po skrzydłach akrobatkami. W zasadzie to już wystarczy, aby każdy widz zainteresował się pokazem.
PC-7 Display Team – dziewięć turbośmigłowych PC-7 – pierwszy raz miałem okazję obserwować ich pokaz i powiem, że jestem pozytywnie zaskoczony. Ładnie, równo i ciekawie. Przede wszystkim na niebie cały czas coś się dzieje. Gdyby tak jeszcze samolotom zainstalować wytwornice dymu byłoby ekstra :).
Patrouille de France przedstawiać chyba nie trzeba. Niestety tegoroczny RIAT był dla Francuzów pechowy. Mieli tylko jeden pokaz, w niedzielę, podczas którego chmury pozwoliły tylko na realizację programu „niskiego” i jakby tego było mało, w pewnym momencie jeden z samolotów zgłosił problemy z silnikiem. Pokaz przerwano, ale wszystko skończyło się szczęśliwie.
Frecce Tricolori – kolejni znani i lubiani. Jak zwykle efektownie, no i ich komentator potrafi zrobić taki show, że nie ważne co będzie się działo w powietrzu – ludzie i tak będą bili brawa :).
Red Arrows – reprezentacja gospodarzy. Z zespołów, które do tej pory widziałem – numer 1. Precyzja i dynamika. Więcej pisać nie trzeba, to trzeba zobaczyć!
Jaki więc był tegoroczny RIAT?
Fantastyczny! 🙂
Lucjan „Acroluc” Fizia