Tegoroczny pobyt na pikniku lotniczym, zorganizowanym z okazji Dni Aeroklubu ROW (Rybnickiego Okręgu Węglowego) na Gotartowickim lotnisku, nie był moją pierwszą wizytą na tej cyklicznej już imprezie. Od kilku lat Aeroklub ROW organizuje bardzo udany piknik lotniczy zaliczany przeze mnie do czołówki małych imprez w kraju. Organizatorzy zawsze dbali o szereg atrakcji dla miłośników lotnictwa jak i dobrego jadła i piwowarskich specjałów, nie zapominając też o najmłodszych pociechach.
Choć atrakcje lotnicze przygotowane przez organizatorów niewiele różniły się od tych z poprzedniego roku to zapewniły dzień pełen emocji. Dodatkowym plusem była świetna pogoda.
Na lotnisku szkolącym min. przyszłych szybowników nie mogło zabraknąć akrobacji lotniczej na szybowcu MDM-1 Solo Fox w wykonaniu siedmiokrotnego indywidualnego Mistrza Świata, Jerzego Makuli (będącego też wychowankiem Rybnickiego Aeroklubu). Akrobatyczne umiejętności na niebie mieli także pokazać Artur Kielak (Sbach XA-41) oraz piloci z zespołu Firebirds.
Tradycyjnie już przyjechałem na lotnisko jako jeden z pierwszych widzów, parking prawie pusty, z za płotu dobiega miarowy pomruk silnika lotniczego. Leciwa Cessna 172 powoli kołuje na pas startowy, by po chwili ruszyć do startu. Stuosiemdziesięciokonny silnik Cessny ryczy niemiłosiernie, samolot ciężko odrywa się od pasa, unosząc kolejną turę śmiałków na krótką wycieczkę w przestworza. Mijając parking ma już kilka metrów wysokości, w jednym z okien miga czarna koszulka SPFL, za sterami nasz kolega Lucjan „Acroluc” Fizia, który tym razem delikatny spust migawki zamienia na drążek stalowej „bestii”.
Docieram na lotnisko, już z daleka widać namioty i samoloty czeskiej grupy Pterodactyl Flight specjalizującej się w budowie replik samolotów z I Wojny Światowej oraz wykonywaniu na nich inscenizacji wojennych potyczek powietrznych. Szybko zapuszczam się pomiędzy repliki, wszystkie fotografując dokładnie, tracąc rachubę czasu, jakbym widział je po raz pierwszy. Tymczasem po skoczkach spadochronowych powoli nadchodzi czas pokazów w locie. Na pierwszy ogień idzie Jerzy Makula, szybowiec Solo Fox holowany jest w powietrze przez Jaka-12 pilotowanego przez jego syna. Nabiera wysokości, wyczepia się i zaczyna się show. Przez parę minut akrobacje lotnicze zapierają dech w piersi, szybowiec MDM-1 Solo Fox przemierza rybnickie niebo, znacząc swój lot pomarańczowym dymem z flar zamontowanych na końcówkach skrzydeł. Chwilę potem kolejny pilot wznosi swój samolot w powietrze, po krótkim rozbiegu, rozpędzony Sbach Xa_41 Artura Kielaka unosi nos prawie pionowo w górę znacząc swój tor lotu białym, parafinowym dymem. Moc tej maszyny w niezwykle dynamicznym pokazie mogliśmy podziwiać przez kolejne parę minut. Nie dziwią więc gromkie, zasłużone brawa publiczności. Następne atrakcje to zespół akrobacyjny Firebirds (niestety w składzie są tylko dwa samoloty), Leszek Matuszek z samolotem Bucker 131 Jungman, Wiatrakowiec Xenon, Piper L-4H. Jednak głównym punktem pokazów miała być inscenizacja historyczna walk powietrznych na froncie zachodnim I Wojny Światowej w wykonaniu grupy Pterodactyl Flight. Staję więc obok jednego z namiotów, by cofnąć się 100 lat wstecz do roku 1916, na małe polowe lotnisko, gdzieś na francuskiej prowincji… (Trwają największe na ów czas wojenne zmagania, po dwóch latach konfliktu, impas. Żołnierze giną setkami tysięcy pod Verdun, Sommą. W powietrzu dominują Niemcy, dzięki przewadze technicznej zadają lotnictwu aliantów ciężkie straty. Na szczęście w tej wojnie o zwycięstwie nie decyduje jeszcze lotnictwo).
Zaglądam do alianckiego namiotu, właśnie piloci kończą tradycyjną popołudniową herbatkę, pada rozkaz startu, wszyscy zrywają się, mechanicy uruchamiają silniki. Do startu podrywają się myśliwce S.E. 5a oraz Sopwith 1½ Strutter. Rozkaz – atak na wrogie lotnisko.
Kilkadziesiąt kilometrów na północny-wschód, tuż za linią frontu na niemieckim lotnisku polowym, samoloty wroga przygotowane do startu, piloci oczekują rozkazów. Nieopodal stanowisko artylerii, carski kapral leniwie opiera się o działo. Nagle z za drzew wyłaniają się alianckie samoloty, słychać jazgot karabinów maszynowych, wybuchają zrzucane bomby. Niemcy biegają jak w ukropie, uruchamiają silniki swych samolotów. Do przechwycenia startują Fokker E-III oraz czerwony trójpłat Fokker Dr. I. Nad lotniskiem dochodzi do walk kołowych wrogich sobie myśliwców. Alianckie samoloty nie przerywają ataku na samo lotnisko, co chwilę któryś samolot nurkuje i ostrzeliwuje z karabinów maszynowych cele na ziemi, nieopodal eksploduje trafiona ciężarówka, na ziemi leżą zabici i ranni. Chwilę później, uszkodzony Fokker E-III, ciągnąc za sobą smugę dymu próbuje wylądować na lotnisku, rannego pilota wyciągają z kokpitu służby medyczne. Kolejny atak z nurkowania, kilka metrów dalej eksploduje ziemia, długa seria bije po ziemi i sięga zatankowanego Fokkera E-III, ognista kula ognia spowija samolot. Gęsty dym unosi się nad lotniskiem, alianci odlatują…
Kilkanaście minut później na alianckim lotnisku gdzieś na francuskiej prowincji… Samoloty wracają po wykonanej misji, jeden z nich, uszkodzony myśliwiec S.E. 5A mocno dymiąc ledwo ląduje i podkołowuje. Na szczęście ten pilot jest cały i zdrów. Choć wielu tego dnia nie wróciło, misja wykonana…
Tak wygląda żywa lekcja historii w wykonaniu grupy Pterodactyl Flight. Co do samego pokazu walk powietrznych, niestety samoloty latały tym razem bardzo wysoko, tak że czasem ciężko było odróżnić ich sylwetki, w sporej odległości od siebie, robiąc nudne kółeczka po niebie. W porównaniu do zeszłorocznego występu, ten mocno stracił na atrakcyjności. Sytuację uratowały tylko świetne efekty pirotechniczne.
Jako, że inscenizacja wywołała parę małych „pożarów”, widzowie mieli także okazję zapoznać się z procedurą gaszenia ognia z powietrza. W tym celu wystartowały dwa samoloty PZL-M18B Dromader, które na co dzień stacjonują właśnie na rybnickim lotnisku. Niestety, pierwszy został odwołany do prawdziwego pożaru, drugi natomiast precyzyjnie opróżnił zbiornik z wodą nad płonącym celem.
Podsumowując, udana impreza na którą zapraszam w przyszłym roku.
Krzysztof „PC” Łybko