O mnie
Maciej Viking Piotrowski urodził się we Wrocławiu w 1990 roku i nadal mieszka w tym mieście, które osobiście uważa za jedno z najlepszych miast Polski.
Od kiedy pamięta fotografia zawsze towarzyszyła jego życiu, chociaż była to raczej fotografia typowo pamiątkowa, z rodzinnych wyjazdów i wycieczek. Pierwszy aparat, którym zaczął „pstrykać” własne zdjęcia, to była lekka plastikowa „cegła” firmy Kodak. Taki zwykły pstrykacz na kliszę. Nie oszukujmy się, to była zabawka, ale sprawiła, że gdzieś tam zakiełkowało w nim zainteresowanie zdjęciami. Potem zaczęło się grzebanie po babcinych szafkach i wyciąganie starych zakurzonych aparatów nieznanej marki. Aparaty te już miały „wystający obiektyw”, więc były dla dzieciaka pewną wizją profesjonalnego sprzętu. Po latach nauki i zabawy w zdjęcia, wraz z wiekiem pojawiały się różne nowe, bardziej nowoczesne aparaty fotograficzne. Powoli też zaczął bardziej świadomie robić zdjęcia, rozumieć podstawowe zasady. W tak zwanym międzyczasie, zaczął interesować się lotnictwem, kilka wyjazdów na pokazy lotnicze, plastikowe modele do sklejania sprawiły, że zaczął częściej spoglądać w niebo. Wiele lat później, związanie się z Aeroklubem Wrocławskim sprawiło, że fotografia, ze zwykłego pstrykania „wszystkiego co ładne”, została mocno ukierunkowana na lotnictwo. To otworzyło możliwość bycia z lotnictwem bliżej, bez barierki czy innego płotu. Wówczas rozpoczęło się poważne poszukiwanie sprzętu dostosowanego do tego typu zdjęć, aktywne poszerzanie wiedzy i szukanie możliwości do fotografowania lotnictwa. W tym czasie zaczął też aktywnie szukać wiedzy i inspiracji na temat fotografii lotniczej. Trafił na warsztaty z fotografii lotniczej Akademia Nikona i to, co zadziało się później, można nazwać lawiną zmian i totalną szajbą na punkcie fotografii lotniczej, sprzętu, pokazów lotniczych i huku odrzutowych silników. Wsiąknął też bez reszty w środowisko fotolotniczych świrów. Podczas warsztatów dowiedział się też o istnieniu Stowarzyszenie Polskich Fotografów Lotniczych. Postanowił się przyłączyć, zobaczyć jak to jest być oficjalnie w gronie lotniczych wariatów i do dziś nie żałuje tej decyzji. Kolejnym krokiem i wyzwaniem, które sobie postawił było wykonywanie zdjęć z powietrza. Zawsze zastanawiało go jak powstają te, surrealistyczne wręcz, obrazy. Tu z pomocą przyszła możliwość dołączenia do projektu Air-2-Air Meeting. Fotografia A2A okazała się zadziałać jak narkotyk, który uzależnił od pierwszej dawki i nie było już odwrotu. Oglądanie świata z góry, z krawędzi rampy samolotu i fotografowanie innego samolotu podlatującego niekiedy na kilka metrów, to przeżycie, którego nie da się opisać słowami, to trzeba przeżyć samemu. Każdy komu się to tłumaczy, a nigdy tam nie był, patrzy zawsze jak na wariata. No cóż, Maciej nie uważa się za normalnego i dobrze mu z tym!