Zazwyczaj pomysł na wyjazd pojawia się zimą. To właśnie w takie długie i zimne wieczory zaczynamy wszystko dokładnie planować: wybór miejsca, terminu, kupno biletów lotniczych, rezerwacja hotelu, samochodu i parkingów. Tym razem bardzo ambitny plan – ruszamy do słynnego Mach Loop. Cel? Złapać amerykańskie F-15. Czas do wyjazdu mija na niezbędnych zakupach (to wyprawa w góry Walii – nowe kurtki Goretex i porządne buty przydadzą się na pewno) oraz na przeglądaniu dziesiątek zdjęć innych fotografów. Dobre przygotowanie to połowa sukcesu. No i nadszedł w końcu ten moment: jedziemy! Długa podróż i późny dojazd do hotelu. Powitalny drink i trzeba szybko kłaść się spać – rano bardzo wczesna pobudka. Z samego rana kilka pamiątkowych zdjęć i zaczynamy łowy. Czeka nas najgorsza część zabawy – czyli czekanie. Choć wiemy, że Mach Loop uczy cierpliwości, to po trzech dniach bez ani jednego przelotu zaczynają pojawiać się wątpliwości: czy dobrze wybraliśmy miejsce? Czy pogoda jest odpowiednia? Dlaczego nic nie mówią na skanerze? Dla podtrzymania nastrojów próbujemy żartować, ale ciężko jest się śmiać przy wietrze, co zgina namioty. Czas wracać – zawsze jest następny dzień. Po pięknej bezchmurnej nocy nastał piękny poranek. Czyste i prawie bezchmurne niebo z doskonałą widocznością i leciutki wiaterek. Prawie idealne warunki – teraz albo nigdy! Po kilku minutach czekania pojawiają się małe treningowe Hawki. Chociaż coś – w końcu przywieziemy jakieś zdjęcia. Po dobrym starcie znowu długa cisza. Czyżby to było wszystko? Nagle ktoś krzyknął: „Amerykański akcent na skanerze!” Intencje: Low Flying Area 7! Sygnał wywoławczy: Rude (niegrzeczny). Coś po chwili mignęło pomiędzy granią… białe smugi za skrzydłami… czy to F-15? Dopiero, kiedy obok nas przeleciała lśniąca maszyna, zrozumieliśmy, jak wielkie mamy szczęście. Właśnie po raz pierwszy w historii mieliśmy okazję oglądać na Mach Loop samolot Lockheed Martin F-35A Lightning II. Udało się! Jednak nie czas przybijać piątki – leci następny i następny i jeszcze jeden! W sumie cztery maszyny zrobiły trzy pełne kółka. Przez chwilę jesteśmy w lotniczym niebie. Jak się okazało, to był dopiero początek. Do końca dnia było rekordowe prawie 50 przelotów. Prawdziwa kumulacja: Tornada, Typhoony, Hawki, A400, para V-22 Osprey, no i oczywiście F-35. Teraz możemy wracać zadowoleni. Robota zrobiona! Można by pomyśleć, że po tak udanym dniu nie ma po co wracać w to samo miejsce. Jednak jest w wyprawach na Mach Loop coś, co bardzo uzależnia. Może to te widoczki? Może to świeże górskie powietrze? A może to ten dreszczyk niepewności, co pojawi się 'za rogiem’? Jedno jest pewne – nie mamy zdjęć F-15. Czas zacząć planować na nowo!
Marek „Maras” Gembka