Frisian Flag 2015 – Leeuwarden (EHLW), Holandia
Choć sezon pokazowy jeszcze się nie rozpoczął, fotograficznie zaczynamy się już dobrze rozkręcać. W poszukiwaniu kolejnych foto-lotniczych wrażeń wyruszyliśmy do Holandii, a dokładniej, nad jej wybrzeże Morza Północnego do bazy lotniczej Leeuwarden. Jak co roku, w połowie wiosny, odbywają się tam ćwiczenia pod kryptonimem Frisian Flag. Biorą w nich udział jednostki lotnicze z krajów NATO oraz państw biorących udział w programie „Partnerstwo dla Pokoju”. Tegoroczna edycja zapowiadała się bardzo ciekawie, ponieważ w manewrach mieli wziąć udział lotnicy Gwardii Narodowej USA latający na F-15! Do Leeuwarden przyleciało aż dwanaście „Orłów”, więc zapowiadało się naprawdę dobrze. Ponadto w ćwiczeniach mieli wziąć udział piloci z Niemiec na Eurofighter-ach, Finlandii i Hiszpanii na F-18 oraz Polski i Holandii na F-16. Łącznie z samolotami wsparcia było to ponad pięćdziesiąt maszyn.
Baza RNLAF Leeuwarden jest bardzo przyjaznym miejscem dla miłośników lotnictwa. W bardzo dobrym miejscu, tuż przy progu pasa i drogi podejścia do lądowania znajduje się bowiem „oficjalny” punkt spotterski, znany potocznie jako „spotters hill”. Jest to niewielkie wzniesienie, z którego rozciąga się bardzo dobry widok na to, co dzieje się wewnątrz bazy. Nasze „wzgórze” znajduje się oczywiście poza jej terenem. Prowadzi do niego wygodna droga i można tam spokojnie zaparkować. Co jeszcze istotne, punkt usytuowany jest po południowej stronie lotniska, więc w zasadzie cały czas fotografujemy ze słońcem. W czasie takich wydarzeń, jak to przyjeżdża nawet „mobilny punkt cateringowy” w postaci budki z frytkami, kiełbaskami i innymi przysmakami lokalnej kuchni ;). Bardzo ładnie widać stamtąd kołowania, oczekiwanie na wjazd na pas, starty i lądowania. Oprócz tego, po krótkim spacerze, można stanąć pod drogą podejścia do lądowania, gdzie samoloty są prawie na wyciągniecie ręki J. Naprawdę jest czego pozazdrościć holenderskim miłośnikom lotnictwa… takie „górki” powinny być przy każdej bazie! 😉
Nasz pobyt na Frisian Flag 2015 zaplanowaliśmy na dwa dni: czwartek i piątek. Jadąc na miejsce niepokoiliśmy się trochę o pogodę. Baza jest usytuowana tylko kilka kilometrów od morza i można się spodziewać mocno zmiennej pogody. Na szczęście w czasie całego pobytu obyło się bez deszczu. Na każdy dzień zaplanowano dwa wyloty – o 9:30 i 13:30. Starty realizowane były w trybie „mass launch”, czyli wszystkie wyznaczone do misji maszyny startowały jedna po drugiej. Biorąc pod uwagę, że za każdym razem w powietrze wznosiło się ponad trzydzieści samolotów (!), było na co popatrzeć. Podobnie było z lądowaniami. Po około półtorej godziny rozpoczynał się powrót na lotnisko, a dla nas ok. 30 minut wytężonej „pracy”.
Pierwszego dnia dotarliśmy na miejsce „z marszu”, czyli prosto z trasy z Polski. Kiedy zaparkowaliśmy pod „wzgórzem” było tuż przed siódmą i było… zupełnie pusto. Szybko jednak miejsce zaczęło się zapełniać. Kwadrans po nas pojawili się pierwsi „malarze”, którzy zaczęli rozstawiać swoje drabiny. Nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy stają na górce, w „pierwszym rzędzie”, tzn. w takim miejscu, że nie da się stanąć bezpośrednio przed nimi i jeszcze rozkładają drabinę, wchodzą na nią i zasłaniają widok innym, którzy stoją za nimi. Ech… Tuż przed planowaną godziną rozpoczęcia startów, z terenów bazy zaczęły dobiegać ulubione dźwięki każdego lotniczego świra – odgłosy uruchamianych silników. Kilkanaście minut później, wśród schrono-hangarów, pojawiły się pierwsze kołujące samoloty. Tego dnia w powietrze pierwsi mieli wznieść się Finowie na swoich „Hornetach”. Po nich do akcji weszli Niemcy, Holendrzy i Hiszpanie. Wreszcie, po drugiej stronie pasa, pojawiły się charakterystyczne sylwetki F-15. Dla nas, oprócz oczywiście kibicowania pilotom z 10 ELT z Łasku, był to główny powód przyjazdu. Najpierw w powietrze poszły dwie maszyny, a po przerwie na starty kilku F-16 gospodarzy, wystartowało jeszcze sześć (!) piętnastek. Przyznam, że start ośmiu F-15 na rozpoczęcie foto-lotniczego dnia potrafi dobrze poprawić nastrój J. Na koniec porannej serii w powietrze wzbiły się jeszcze cztery nasze Jastrzębie. Jak zawsze wzbudziły one duże poruszenie wśród obecnych spotterów. Jak widać nasze efki cały czas są bardzo atrakcyjnym tematem, również dla zagranicznych entuzjastów lotnictwa. Po półtoragodzinnej przerwie na posiłek, kawę, herbatę, czy to, co kto tam miał na rozgrzewkę 😉 rozpoczęły się powroty. Wracające maszyny najpierw przelatywały w grupach nad lotniskiem i rozchodziły się do lądowania. Najczęściej były to dwu lub cztero-samolotowe formacje. Co ciekawe, często były to „zestawy mieszane”, np. dwa F-16 plus dwa F-15 lub para Eurofighterów w towarzystwie pary F-18. Po zakończeniu pierwszej tury wylotów czekała nas kilkugodzinna przerwa, podczas której można się było zdrzemnąć, pokrzepić lub np. przenieść gdzieś w inne miejsce wokół bazy. My postanowiliśmy zostać na drugą turę startów na „wzgórzu”, a na lądowania przenieść się pod drogę podejścia. Punktualnie w wyznaczonym czasie rozpoczęła się druga seria wylotów. Zestaw maszyn był podobny, zmieniła się jedynie kolejność. Jednak po raz kolejny w powietrze „poszło” ponad trzydzieści maszyn. J Na drugą, popołudniową turę lądowań przenieśliśmy się w pobliże strefy podejścia. Tutaj rzeczywiście było się baaardzo blisko lotnictwa. Przelatujące „tuż nad głową” maszyny, to wrażenie, które zostaje na długo. ;). Dzień pierwszy dobiegł końca. Pogoda dopisała. Było słonecznie z częściowym zachmurzeniem i niezbyt mocnym, ale za to zimnym wiatrem. Niestety zmorą wszystkich była duża termika przy powierzchni, która bardzo utrudniała „złapanie” ostrego kadru.
Drugi dzień naszego wypadu na Frisian Flag przypadał w piątek i spodziewać się można było większej frekwencji na „spotterskim wzgórzu” i przyległych terenach. Faktycznie, punkt zapełnił się dosyć szybko, ale zdążyliśmy zająć odpowiednie miejscówki. Trochę jednak niepokoiliśmy się o pogodę. Po pięknym słonecznym poranku niebo się zachmurzyło, zrobiło się zimno, a nad lotniskiem zaczęły zbierać się brzydkie szare chmury. Na szczęście, kiedy miały rozpocząć się loty, pogoda się poprawiła i zagrożenie deszczem minęło. Przebieg wydarzeń był podobny do dnia poprzedniego. Dwie tury wylotów i lądowań, ponad trzydzieści maszyn w każdej serii… taka „rutyna” ;). Kiedy zbliżała się godzina wylotów popołudniowych, okolice „naszej górki” tłumnie zapełnili okoliczni mieszkańcy. Większość widzów przybyła całymi rodzinami aby podziwiać lądujące samoloty. Atmosfera zrobiła się wręcz piknikowa. J
Podsumowując, wyjazd na Frisian Flag uważamy za bardzo udany. Chociaż nie były to pokazy, i nie można było liczyć na jakieś specjalne „fajerwerki”. Jednak możliwość oglądania takiej liczby ciekawych maszyn w ich „naturalnym środowisku” i to w tak dobrych warunkach nie zdarza się często. Dużo lotów, dużo samolotów, zapach lotniczego paliwa, huk dopalaczy, do tego świetna atmosfera… to nam w zupełności wystarcza do dobrej zabawy. Już dziś wpisujemy Frisian Flag i bazę Leeuwarden do naszego kalendarza. Jeszcze tutaj wrócimy! J
Przemek „Youzi” Szynkora