Flying Legends – dla jednych najważniejsza impreza w roku, dla innych nuda i „drewutnie”. Należę do tych pierwszych, więc 11 i 12 lipca 2015 roku spędziłem w Duxford. Jeżeli ktoś pierwszy raz czyta o „Flying Legends”, wyjaśniam – są to największe w Europie pokazy lotnicze, na których latają tylko samoloty z napędem tłokowym, w większości myśliwce z okresu II wojny światowej. Pokazy rozpoczynają się około godziny 14, ale kto przyjedzie wcześniej nie będzie się nudził. Impreza odbywa się na terenie Imperial War Museum, więc przy okazji można zwiedzić kilka hangarów z samolotami, czołgami, innym sprzętem wojskowym i różnymi ciekawostkami. Kto nie lubi zamkniętych pomieszczeń może odwiedzić Flight Line Walk – wystawę utworzoną z samolotów, które będą brały udział w pokazach – około 50 maszyn. Przed samolotami paradują panie i panowie w strojach z epoki. Jak się poprosi, można sobie zrobić wspólne zdjęcie. Dla amatorów książek lotniczych, wszelkiej maści breloków, kubków z samolotami, kalendarzy, koszulek i innych ubiorów lotniczych oraz piwa „Spitfire” przygotowano około kilometrowej długości rząd namiotów i stoisk handlowych. Gdzieś w tle słychać muzykę w stylu lat czterdziestych – to koncert zespołu Manhattan Dolls. Pamiętacie filmy z Flipem i Flapem? Takich dwóch śmiesznych panów w melonikach – też ich tu spotkacie.
No dobra, a co lata? W tym roku – formacja 11 Spitfire’ów, para Korsarzy, Bearcat, cztery Mustangi, cztery Curtissy (2 P-40 i 2 P-36), dwa Buchóny i jeden prawie prawdziwy „Messer” Bf-109, Blenheim eskortowany przez 3 „Spity” Mk. I i Hurricane’a w barwach Dywizjonu 303, majestatyczna B-17 „Sally B”, Wildcat, Avenger, Sea Fury, „Morane” 406 (D-3801), „redbullowe” Mitchell i Lightning, Dakota i „Ciotka Ju” (Ju-52). Ze starszego pokolenia, dwa Gladiatory i trzy dwupłaty Hawkera – Fury i 2 Nimrody. Pojawił się też lżejszy kaliber – trójka samolotów Piper Cub i akrobacyjny Bücker Bü 131.
Codziennie około 4 godzin latania i to wszystko praktycznie bez przerwy (nie licząc około 10 minut w niedzielę, gdy przyszła chmura z silnym opadem). Podczas Flying Legends cały czas coś wisi w powietrzu. Kolejni „aktorzy” nie czekają aż poprzednicy skończą. Gdy tylko w powietrzu zrobi się luźniej, na przykład podczas nawrotu do kolejnego kosiaka, następni w kolejce idą już w powietrze. Bywa i tak, że z pasa startuje kolejny samolot, a w tym samym czasie, na przeciwnym kierunku, ktoś śmiga prawie nad naszymi głowami (da się? ). Niektórzy po lądowaniu kierują się prosto na stojankę, inni jadą do końca pasa i zjeżdżają na drogę kołowania. Otwarta owiewka kabiny, „zimny łokieć” i te sprawy… Publiczność jest zachwycona.
Każdy dzień kończy Balbo. Ponad dwadzieścia samolotów ponownie zajmuje miejsce do startu i po sygnale kolejno, a często i po kilka naraz startuje do wspólnego przelotu. Kiedy cała wataha wykonuje szeroki krąg i formuje szyk, nad lotniskiem szaleje solista, nazywany tu Jokerem – w tym roku jest nim Gladiator. Joker odlatuje, a na wschodzie widać już 25 punkcików, które z każda sekundą nabierają kształtu samolotów. Za chwilę można rozpoznać już poszczególne typy. Cała formacja przelatuje nad lotniskiem. Na ciele gęsia skórka, a oczy robią się jakieś szkliste… Takich przelotów jest kilka. Po każdym z formacji odłącza się kilka samolotów. Zanim wylądują wykonają jeszcze efektowne rozejście.
Niedziela, późne popołudnie. Ostatni Mustang odjechał drogą kołowania. Pakujemy sprzęt i idziemy na parking. Czekając w kolejce na wyjazd widzimy jak niektóre samoloty odlatują już do swoich baz. Do zobaczenia za rok…
Lucjan „Acroluc” Fizia