„Fleet Week” to święto marynarki wojennej ale zakończone weekendowymi pokazami lotniczymi. Ulokowanie święta w San Francisco akurat nie powinno dziwić, gdyż miasto wraz z sąsiednim Oakland to w praktyce jeden wielki port. Dwa dni spędzone w San Francisco udowodniły, że pierwsze wrażenie może być mylne i nie należy wyciągać pochopnych wniosków. Po prostu piątek 9 października 2015 r. lotniczo nie zachwycił, można było nawet zwątpić w zaangażowanie Blue Angels, pokazowego zespołu US Navy, który słynie z perfekcji i których niejeden fotograf lotniczy plasuje na samym szczycie pokazowej drabiny. Jeżeli doda się do tego obrazu tzw. okoliczności przyrody – zatokę San Francisco z wyspą Alcatraz i majaczący w oddali most Golden Gate, to chyba staje się jasne, że oczekiwania co do pokazów i okazji fotolotniczych właśnie w tym miejscu były ogromne.
Ale po kolei. Zgodnie z wielokrotnie sprawdzoną regułą rozpoznaję teren pokazów najpierw na mapie i na forach lotniczych. Dzięki temu mniej więcej wiem gdzie się ulokować, przynajmniej wirtualnie. Czasem dobrych rad jest aż za dużo i jesteśmy postawieni przed dylematem na zasadzie „osiołkowi w żłoby dano”. W przypadku Fleet Week żłoby były aż cztery – rekomendowany przez organizatorów południowy brzeg zatoki, od strony nabrzeża San Francisco ze słońcem i z przyjaznym widokiem na Alcatraz. Następnie północny brzeg Zatoki pod słońce ale za to z tłem w postaci wieżowców miasta z naturalną możliwością złapania oderwań pod słońce właśnie. I wreszcie ulokowanie się na jakiejś rybackiej lub turystycznej łajbie, które hurtowo oferują rejs w pobliże osi pokazów. Można było także zameldować się na samej wyspie Alcatraz, która zapewniała stabilny grunt w przeciwieństwie do łajby . Logika nakazywałaby skorzystanie przynajmniej z trzech dostępnych możliwości kolejno przez trzy dni pokazów. Niestety, aż tak dobrze nie jest, mam ograniczenia czasowe i jeszcze nie za bardzo orientuję się w topografii miasta, łatwo można ugrzęznąć w niekorzystnym miejscu długiego na wiele kilometrów deptaka wzdłuż zatoki.
Pierwszego dnia, w piątek, wybieram więc wariant pierwszy, na zasadzie rozpoznania miejscówki bojem. Podążam wzdłuż nabrzeża, które kilometrami ciągnie się w kierunku Golden Gate. Znajduję górkę okupowaną przez miejscowych ale fotografujących na poważnie jak na lekarstwo, to daje do myślenia. Ponadto górka przysłonięta jest wysokimi drzewami i w pionie niewiele się widzi. Wykorzystuję więc górkę do focenia parady okrętów, która otwiera pokazy i zostaje mi raptem pół godziny na znalezienie lepszego miejsca zanim zaczną latać. Robi się nerwowo. Gnam z górki w kierunku portowych nabrzeży i zajmuję miejsce na wysuniętej kei – Mason Center. Miejsce okupują nieliczni fotografowie ale za to z długimi lufami, co zaczęło dobrze rokować. Dodatkowo stało się w cieniu budynku ulokowanego na kei, co prawda nisko, tuż przy wodzie ale z pewnością, że nikt nas nie zasłoni. Wkrótce pirs wypełnił się innymi fotografującymi ale ciągle było sympatycznie luźno. Gwarno zrobiło się wtedy, kiedy na keję wtoczył się Les Baldwin (www.fotosfx.com), jak się wkrótce okazało miejscowy guru fotografii – głośny, doświadczony i jowialny, który natychmiast okazuje się skarbnicą użytecznych informacji. Wymieniamy zwyczajowe uprzejmości – Les to canoniarz, ja nikoniarz, co zawsze przełamuje pierwsze lody. Les potwierdza, że niechcący jestem na najlepszej miejscówce Fleet Week i nie ma sensu przeprawiać się na drugą stronę Zatoki. To mocno uspokaja i daje poczucie, że nie zmarnowało się okazji. Po takiej rekomendacji postanawiam spędzić oba dni w tym samym miejscu. Gdybym miał możliwość pozostania w SF na trzeci dzień wtedy zapewne przeniósłbym się na Alcatraz lub nawet za most Golden Gate.
Piątek, jak pisałem na wstępie, niestety rozczarował. Niezbyt bogaty program wypełniały głównie malutkie, akrobacyjne śmiglaki, które niestety nie podlatywały za blisko. Pokaz Blue Angels był zachowawczy i rozczarował, o ile w kategorii rozczarowania można uznać brak oderwanej chmury przy kosiaku tuż nad wodą – pokazowego numeru Angelsów. Pilot zdaje się , nie dopchnął manetki ciągu, traktując przelot rozpoznawczo. Jak się później okazało cały ten dzień należało potraktować ulgowo, co udowodniła sobota. Pożegnawszy się z Lesem, umawiamy się na sobotę właśnie o tym samym czasie i w tym samym miejscu.
I tu dobra rada – im bardziej egzotyczne pokazy tym bardziej należy nawiązać nić porozumienia z lokalnymi fotografami. Oni zwykle doceniają determinację fotografa z odległej Polski i zwykle są wyjątkowo pomocni. Jak się wkrótce okaże piątkowa znajomość z Lesem opłaciła się w dwójnasób.
Nadchodzi sobota, jako że mieszkam na przedmieściach SF dojazd zajmuje mi ok. 30 minut i już w kolejce podmiejskiej widać wzmożony ruch do centrum. Na nabrzeże ciągną tłumy widzów. Nie wygląda to dobrze. Gnam na wybrane miejsce i widzę ciemność – lud kłębi się na wąskiej kei w miejscu, które jeszcze dzień wcześniej okupowałem z Lesem. Przedzieram się na jej szczyt i nie grzesząc posturą Pudziana już wiem, że się nie dopcham. Klęska. Nagle słyszę jak Les przekrzykuje tłum, a głos ma tubalny – miejsce dla człowieka z Polski! I o to chodzi w tym całym naszym hobby. Dziękuję Les!
Sobota pokazała Fleet Week od zupełnie innej strony. Pokazy odbywały się rytmicznie i z werwą. Synchronizacja lotu grupowego Angelsów to niespotykany widok. Do tego wyjątkowego dnia przyłożyła się także pogoda, która w SF wcale nie jest taka łagodna jak by się mogło wydawać. Dość powiedzieć, że Golden Gate w kilkanaście minut zdążył się ukryć w bardzo niskich chmurach, na tyle niskich, że czerwone pylony wystawały ponad nie – niezwykły widok. Uwijające się po zatoce setki łódek, jachtów, motorówek i okrętów nadają scenerii dodatkowej dramaturgii, a niektórzy wykonawcy (Team Oracle i Lucas Oil Air Show na Pittsach) zdaje się celowo koszą blisko łódek zadymiając gapiów na ich pokładach. To jednak tylko widowiskowe złudzenie, gdyż oś lotów odgradzana jest od łódek przez okręty patrolowe. Dramaturgia dramaturgią, niestety las masztów często skutecznie zakłócał fotografowanie wchodząc w kadr w najmniej oczekiwanych momentach.
Pokazy lotnicze podczas tygodnia floty w San Francisco to wisienka na torcie raczej wodniackiego święta składającego się z koncertów, parad i prezentacji związanych z marynarką. Program nie jest napięty i w trakcie prawie czterech godzin pokazów prezentuje się klasyczną “konfekcję” w postaci akrobacji solowych (Team Oracle i Lucas Oil Air Show na Pitts, Embry-Riddle Aeronautical University na Extra), oldtimerów (T-33 Shooting Star), akrobacji zespołowych (Red Star Pilots Formation Team na chińskich CJ-6) i pokazów skoczków spadochronowych (U.S. Navy Leap Frogs Parachute Team). Gwiazdą pokazów okazał się oczywiście zespół Blue Angels, a ciekawostką przelot United Airlines 747 Demo, który akurat pokazał się w Boeingu 757. Piątek, 9 października 2015 r. okazał się dniem treningowym za to sobota przeistoczyła się w prawdziwe święto wodniaków i lotników. A wszystko to w otoczeniu wspaniałych okoliczności przyrody – mostu Golden Gate i wyspy Alcatraz.
Sylwester „eSKa” Kalisz