1 czerwca – dzień, w którym te mniejsze dzieci dostają prezenty, a te większe dzieci o swoje prezenty muszą zatroszczyć się same. W przypadku niżej podpisanego nie było z tym problemu o tyle, że o okolicznościowy prezent dla niego corocznie dbają organizatorzy pokazów lotniczych w Pardubicach. Aviatická pouť – bo taką oficjalną nazwę nosi impreza – odbyła się już po raz dwudziesty dziewiąty, a jej tematem przewodnim była 75. rocznica lądowania Aliantów w Normandii. Zawsze jest jakiś temat przewodni – co jednakże z reguły ma jedynie dość luźny związek z przebiegiem pokazów.
Tegoroczna edycja była, jeśli chodzi o liczbę i różnorodność maszyn, skromniejsza od poprzednich. Ewidentnie dają się zauważyć problemy budżetowe organizatorów, które – miejmy nadzieję – w kolejnych latach staną się jedynie wspomnieniem. „Skromniejsza” nie oznacza jednak „nie warta zobaczenia”. Chociaż większość maszyn i pilotów, prezentujących się w ów pierwszy weekend czerwca, to „starzy znajomi”, których nie raz mieliśmy już okazję oglądać w powietrzu, zadbano o to, żeby podczas pokazów zaprezentować także coś oryginalnego, czego wcześniej nie było sposobności zobaczyć (i sfotografować).
Ci „starzy znajomi” – to w pierwszym rzędzie silna ekipa spod znaku Czerwonego Byka. Od lat maszyny ze stajni (czy raczej z hangaru) Red Bull stanowią mocny punkt pardubickich pokazów, jednak w tym roku dało się to stwierdzić szczególnie. W „części historycznej” grupę Byków reprezentował srebrny B-25J Mitchell i nieco młodszy T-28B Trojan (wciąż nie mogę wyjść ze zdumienia, że ktoś tę piękną maszynę pomalował w barwy, nadające się na kamuflaż w kompostowniku). Niestety z przyczyn technicznych do Pardubic nie dotarł F4U-4 Corsair i Alpha Jet. B-25 razem z T-28 najpierw wykonywały niezwykle fotogeniczne przeloty w ciasnej formacji, by później zaprezentować się publiczności solowo.
Z pewnością do grona „starych znajomych” da się zakwalifikować także Spitfire’a LF Mk XVIE (po kilku latach znów z klasycznymi, eliptycznymi skrzydłami), za którego sterami zasiadł Dan Griffith, oraz Mustanga, dosiadanego przez Miroslava Sazavsky’ego.
Bywalcy pardubickich pokazów mogli też znów zobaczyć w locie czwórkę pięknie utrzymanych zabytków: Boeinga Stearmana, Bückera Bü 133 Jungmeistera, Aero C-104 (czyli czechosłowacką wersję Bückera Bü 131 Jungmann) oraz Zlina Z.381 (produkowany w Czechosłowacji wariant Bückera Bü 181 Bestmann).
Bliżej współczesności lokował się – od kilku lat nie widziany nad pardubickim lotniskiem – śmigłowiec Bölkow Bo 105, pilotowany przez Sigfrieda Schwarza. A skoro Bo 105 i Red Bull, to znaczy, że było ostre latanie. I rzeczywiście – pokaz akrobacji, wykonany na tym śmigłowcu, zapierał dech w piersiach.
Nie mogło też zabraknąć czeskiej grupy akrobacyjnej The Flying Bulls na Sbachach XA-42 – tym bardziej, że w jej składzie lata Jan Rudzinskyj, spiritus movens i od lat główny organizator pardubickich pokazów. W tym roku, oprócz swojego zwykłego programu, zespół zaprezentował się także w niezwykle widowiskowym wspólnym przelocie z Mustangiem.
Wspomniany wspólny przelot z czwórką Sbachów nie był jedynym występem Miroslava Sazavsky’ego i jego Mustanga. Jak zawsze w Pardubicach, pokazom powietrznym towarzyszyły pokazy na ziemi w wykonaniu rozlicznych grup rekonstrukcyjnych. W tym roku – i tu można doszukiwać się odniesień do motywu przewodniego 29. Aviaticke pouti – rekonstruktorzy odgrywali scenę walk we Francji z 1944 roku. W akcji brały udział grupy „niemieckie”, „amerykańskie”, a także wojska Wolnej Francji (była nawet grupa rekonstrukcyjna francuskiej Résistance – odruchowo, acz bezskutecznie wypatrywałem w jej szeregach Michelle z Ruchu Oporu), a P-51 zapewniał aliantom „wsparcie z powietrza”. Być może właśnie dzięki niemu nasi wygrali, a tamci zostali pokonani. Chyba.
Skoro mowa o rekonstruktorach – w programie była też potyczka z pierwszej wojny światowej, z udziałem wojsk niemieckich, austro-węgierskich i włoskich. W tym przypadku wrażenia dodatkowe – poza hukiem wystrzałów i licznych eksplozji – zapewniła ekipa Pterodactyl Flight na swoich replikach maszyn z Wielkiej Wojny, która najpierw bombardowała pozycje npla, a potem stoczyła serię pojedynków powietrznych. Starcie w przestworzach było wyrównane, pomimo udziału po stronie Państw Centralnych samego Czerwonego Barona. Wynik starcia na ziemi był nie mniej trudny do określenia – w każdym razie obie strony po zakończeniu walk wyglądały na jednakowo zadowolone.
Starzy znajomi starymi znajomymi, ale nie można powiedzieć, że tegoroczne Pardubice były prostym powtórzeniem ubiegłorocznych. Niewątpliwie najbardziej widowiskową nowością była demonstracyjna wersja Red Bull Air Race – szalony slalom samolotów pomiędzy rozstawionymi na ziemi pylonami robił naprawdę wielkie wrażenie, o co zadbało dwóch znakomitych czeskich pilotów akrobacyjnych i uczestników „prawdziwych” wyścigów Red Bulla – Martin Šonka i Petr Kopfstein (którzy później zaprezentowali się również w solowych pokazach akrobacji). Dla wielu widzów (w tym niżej podpisanego) była to pierwsza sposobność ujrzenia tej niezwykle spektakularnej dyscypliny sportów lotniczych. Paradoksalnie również prawdopodobnie ostatnia (w każdym razie na jakiś czas) – dosłownie kilka dni wcześniej Red Bull ogłosił, że rok 2019 będzie ostatnim sezonem wyścigów.
Nowości nieco mniej widowiskowe, acz niewątpliwie warte uwagi, zwłaszcza miłośników samolotów historycznych – dwa piękne dwupłatowce De Havilland Tiger Moth. Oba prezentowały się w Pardubicach już wcześniej, ale w tym roku wystąpiły razem, w synchronicznym pokazie akrobacji.
Rzadkim „okazem” – nieco trudniejszym do „złapania” w locie, gdyż większość czasu spędził jedynie na statyce i w powietrzu można go było zobaczyć jedynie w czasie przylotu i odlotu – był Vultee BT-13B Valiant, amerykański samolot szkolenia podstawowego z okresu II wojny światowej, wyglądający nieco jak Harvard (ze stałym podwoziem) z doczepionym ogonem od Corsaira (tylko mniejszym).
Coroczny przegląd lotnictwa wojskowego Czechosłowacji i Republiki Czeskiej zapewniły widzom – w kolejności mniej więcej chronologiczno-historycznej: LET C-11 (czyli czechosłowacka licencyjna wersja Jaka-11), lecący w duecie ze szkolnym Aero L-39 Albatros, MiG-15UTI, W3 Sokół w wersji SAR, który oprócz demonstracji akcji ratunkowej wykonał piękny dynamiczny pokaz w powietrzu, para L-159 ALCA (tak, były flary i to sporo), śmigłowiec szkolny Enstrom oraz Gripeny z 211 Eskadry Taktycznej – najpierw dwie maszyny w okolicznościowych malowaniach w przelocie parą, a potem jedna w pokazie akrobacji.
Tu mała dygresja w charakterze ciekawostki – zarówno Albatros, jak i Enstrom, które mogliśmy podziwiać podczas pokazów, należą do Centrum Szkolenia Lotniczego (Centrum leteckého výcviku – CLV), mającego swoją siedzibę właśnie na pardubickim lotnisku. CLV jest instytucją formalnie cywilną, należącą do państwowej firmy lotniczej LOM Praha. W Czechach to ta właśnie instytucja zajmuje się szkoleniem samolotowym i śmigłowcowym lotników wojskowych, które w związku z tym nie odbywa się w ramach jednostek Sił Powietrznych. Nota bene szefem instruktorów treningu lotnictwa taktycznego w CLV jest były pilot Gripenów Robert Stejskal – czyli Czerwony Baron z grupy Pterodactyl Flight. Który zresztą podczas pardubickich pokazów prezentował się nie tylko w czerwonym Fokkerze Dr.1, ale także był pilotem Albatrosa podczas jego wspólnego występu z C-11. Koniec dygresji.
Jak wspomniałem na początku – tegoroczna Aviatická pouť była skromniejsza od edycji z poprzednich lat. Absolutnie nie zmienia to postaci rzeczy – wypad na pardubickie pokazy jest najlepszym prezentem na Dzień Dziecka, jaki może sobie sprawić fan lotnictwa (zwłaszcza taki ze skrzywieniem w kierunku starych samolotów) bez względu na wiek swojego dziecięctwa. W którym to przekonaniu niżej podpisany utwierdza się od lat, już teraz czekając na edycję numer 30 za rok.