Właściwie to poleciałem na RIAT (Royal International Air Tatoo). 3 dni pokazów. Nowoczesna technika. Państwa z całego świata wysyłają swoje ekipy. Między innymi ze Stanów przylatuje grupa Thunderbirds i demo na Raptorze. W niedzielę niespodziewanie pojawia się nawet B-2. Generalnie bardzo udana impreza.
Przeglądając jednak listę imprez lotniczych, które zaplanowane były między 14 a 16 lipca tego roku zwróciłem uwagę na wpis „Shuttleworth Classic Evening Airshow: WWI – Old Warden – 15-07-2017”. Byłem w Old Warden rok wcześniej i bardzo dobrze wspominam pokazy, które wtedy tam się odbywały. Powstał plan: „Jeżeli w piątek i w niedzielę pogoda nie uziemi pokazów na Air Tatoo, to w sobotę jadę odwiedzić Shuttleworth Collection.”
Jest 15 lipca. Dzień wcześniej byliśmy w Fairford, a dzisiaj jedziemy do Old Warden. Z miejsca w którym nocujemy jedzie się tam nieco ponad godzinę. Całą drogę pada. Wierzymy jednak w prognozy, które mówią, że po południu deszcz powinien zanikać. To nic, że niskie chmury będą utrzymywały się do wieczora i będzie dość silny wiatr. Pokazy w locie mają rozpocząć się dopiero o 18, więc może do tego czasu coś się poprawi.
Bramy lotniska otwarte są od godziny 12. Zjawiamy się jakieś pół godziny później. Widzimy, że takich optymistów jak my jest jeszcze kilku. Samochód parkujemy jakieś 30m od niskiego płotu oddzielającego publiczność od pola wzlotów. Przestaje padać, otwierają się hangary i samoloty powoli są wytaczane. The Shuttleworth Collection, to muzeum, w którego zbiorach znajdziemy głównie maszyny z pionierskiego okresu lotnictwa, I wojny światowej i okresu międzywojennego, ale jest też kilka eksponatów z II wojny światowej i okresu powojennego. Większość „na chodzie”. Nas oczywiście najbardziej interesują samoloty, ale w kolekcji znajdują się również samochody, ciągniki, motocykle, rowery, hulajnogi. Wszystko można pooglądać odwiedzając kilka hangarów. Część maszyn ustawiona zostaje na terenie lotniska, inne zostają w hangarach. Jak na razie ruchy wokół samolotów wyglądają na przygotowania do lotów, chociaż patrząc w niebo można nie podzielać optymizmu organizatorów. W pewnym momencie pojawia się informacja, że niestety z powodu zbyt silnego wiatru w dzisiejszych pokazach nie wezmą udziału samoloty z okresu pionierskiego. Za to w zamian na niebie pojawi się de Havilland Comet. To znaczy, że pokazy będą?!
Tu należy się trochę wyjaśnień. Każde pokazy w The Shuttleworth Collection mają jakiś temat przewodni. Dzisiejszy, to maszyny z I wojny światowej. Nie oznacz to jednak, że na niebie pojawią się tylko samoloty z tego okresu. Owszem, mamy zobaczyć takie maszyny jak Sopwith Pup, Dove i Triplane, RAF S.E. 5 i B.E. 2, Bristol F2b i B1c, ale w powietrzu zaprezentują się również Hurricane, Lysander, Po-2, kilka szybowców oraz samoloty szkolne i sportowe. Jak już wiemy konstrukcje pionierskie Deperdussin, Bristol Boxkite, Avro Triplane, czy Blackburn Monoplane z powodu wiatru pooglądamy dzisiaj tylko w hangarach. W hangarach, z przyczyn technicznych pozostaną niestety dzisiaj również Sopwith Camel i Snipe oraz Avro 504.
Chwilę po ogłoszeniu informacji o zmianie w programie słyszymy dźwięk uruchamianego silnika. Lysander kołuje na start, robi próbę silnika, ustawia się do startu i rusza. Nabiera wysokości i odlatuje w siną dal. Nie wiem, może pogodę poleciał sprawdzić? W każdym razie, sadząc po wysokości jaką nabrał, chmury nie wiszą aż tak nisko. Tyle, że nadal mocno wieje. Obawiam się, czy za chwilę nie ogłoszą, że jednak „pierwsza wojna” też wypada z programu. Organizatorzy jakby wyczuli moje obawy. Na pozycję startu zostaje wyholowany Sopwith Dove, uruchamia silnik i za chwilę jest w powietrzu. Chyba jakiś oblot techniczny. Po kilku minutach samolot podchodzi do lądowania. Nagle silnik jakoś kaszle i prycha. Samolot przyziemia i śmigło staje. Ekipa naziemna zajmuje się odholowaniem samolotu, a pilot spokojnie idzie obok. Kolega woła (oczywiście po polsku): „I co? Zepsuło się?” Pilot chyba nie zrozumiał, podchodzi do nas i prosi o powtórzenie pytania. Po krótkiej rozmowie wiemy już że silniki rotacyjne (a ten samolot ma najprawdziwszy silnik rotacyjny) tak pracują. „Rotary, it’s normal”.
Generalnie kręcimy się po terenie lotniska i muzeum. W pewnym momencie widzę, że wśród samolotów i szybowców, które mają dzisiaj latać kręcą się nie tylko piloci i obsługa, ale również zwykli widzowie. Idziemy tam więc i my. Można podejść do każdego samolotu, nawet dotknąć. Nie ma żadnych płotów, czy taśm oddzielających. Osoby „do pilnowania” zajmują się raczej udzielaniem informacji niż pilnowaniem porządku. Jakiś inny świat.
Stopniowo samoloty zabierane są na pozycję startu. Samoloty z I wojny światowej nie miały kółka ogonowego i hamulców, więc kołowanie nimi jest trochę problematyczne. Aby ułatwić organizację startu wszystkie starsze samoloty ustawia się od razu na pozycji startu. Dopiero tam będą uruchamiane silniki i każdy samolot z tego miejsca, w którym stoi rozpocznie rozbieg. Podobnie sprawa wygląda po wylądowaniu. Pilot stara się tylko zjechać z pasa lądowań i wyłącza silnik. Podjeżdża traktor i maszyna na holu odprowadzana jest do hangaru.
Zbliża się 18. Hurricane (w zasadzie Sea Hurricane) uruchamia silnik, ustawia się do startu i rusza. Rozpoczynają się pokazy. Niebo nadal szaro-bure. W Old Warden samoloty latają tak jak lubimy, dość nisko, w lekkim zakręcie z przechyleniem w stronę publiczności, albo wykonują nalot od czoła. Raczej mało jest akrobacji, gdzieś daleko i wysoko. Fajnie robi się tu zdjęcia. Po Hurrym na niebie pojawiają się szkolne dwupłaty: Hawker Tomtit, DH Tiger Moth, Avro Tutor i Blackburn B2 oraz jednopłaty DHC Chipmunk i Miles Magister. Szczególnie ciekawy jest pokaz Chipmunka. Pilot wznosi się na kilkaset metrów, po czy wyrzuca z kabiny długą papierową wstęgę. Następnie wykonuje kilka „ataków” na opadającą w dół wstęgę, przy czym za każdym razem skraca ją śmigłem o kilkadziesiąt centymetrów. Potem widzimy jak kilka osób wychodzi na środek lotniska z kilkumetrowym drągiem. Do tyczki przymocowana jest czerwona szarfa, która pod wpływem wiatru tworzy coś w rodzaju litery „D”. Pilot podczas lotu koszącego próbuje „złapać” skrzydłem szarfę. Udaje mu się to za trzecim razem. W planie było jeszcze złapanie na drugie skrzydło kolejnej szarfy, ale panowie z obsługi nie poradzili sobie z jej rozplątaniem i ostatecznie żółty Chipmunk kręcił akrobacje z czerwoną wstęgą tylko na jednym skrzydle. Ciekawe, co na taki pokaz powiedziałby nasz ULC? Aha, gdzieś w międzyczasie na niebie pojawił się bezogonowy szybowiec Fauvel AV-36, który wykonał nawet kilka pętli.
W końcu zaczynają startować główni aktorzy dzisiejszego airshow. Jako pierwszy w powietrze wzbija się myśliwiec Sopwith Pup. Wkrótce po nim rozbieg rozpoczyna jego dwumiejscowa cywilna wersja (Dove), ale silnik pracuje jakoś nierówno i pilot przerywa start. Gdzieś nadal słyszę słowa pilota: „Rotary, it’s normal”. Pup samotnie prezentuje nam swe wdzięki, a gdy kończy jego miejsce zajmuje kolejny myśliwiec Sopwitha – Triplane. Trójpłatowiec, jak dla mnie wygląda trochę pokracznie i nie ma tak rasowej sylwetki jak bardziej znany Fokker Dr.I, cieszę się jednak że w końcu udało mi się go zobaczyć w locie.
Po samolotach Sopwitha na niebie pojawiają się przedstawiciele lotnictwa sportowego z okresu międzywojennego: szybowiec Kirby Kite i samoloty Aeronca C3, Southern Martlet i DH88 Comet. Szczególnie cieszę się z występu tego ostatniego. Miałem okazje tydzień wcześniej oglądać go w Duxford, w czasie Flying Legends i trochę się zawiodłem. Comet miał wspólny pokaz z kilkoma innymi samolotami i latał daleko i wysoko, na dodatek prawie po prostej. Tutaj, w Old Warden było zupełnie inaczej. Samolot latał jak przystało na zwycięzcę wyścigu z Anglii do Australii z 1934 roku. Dynamiczne przeloty, podczas których pilot przechylał samolot demonstrując jego rasowa sylwetkę i nurkowania, podczas których samolot wył prawie tak jak P-51 Mustang. To trzeba zobaczyć i usłyszeć! Szkoda tylko, że niebo podczas tego pokazu nadal było szare.
Występ Cometa oczarował chyba nie tylko nas, bo wkrótce natura się zlitowała i słońce wyszło zza chmur. Najwyższy czas, bo ponownie na scenę wkroczyły samoloty z I wojny światowej. Najpierw pokraczny RAF BE 2. Wkrótce po nim myśliwce RAF SE5a i Bristol F2.b i na koniec, „trzmielowaty” Bristol M1C. Podczas występu tego ostatniego, gdy samolot podchodził do lądowania przeżyliśmy chwile grozy. Jednopłat był na prostej do lądowania, ale pilot albo podszedł za płasko, albo miał jakieś problemy z silnikiem („Rotary, it’s normal”), bo nagle widzimy, jak prawie chowa się za żywopłotem, który rośnie przed lotniskiem. Dosłownie słychać było jak wszyscy wstrzymali oddech. Samolot zawisł nad polem, po czym jakimś cudem przeniknął przez żywopłot i twardo przyziemił na lotnisku. Wyglądało, że zarówno pilot jak i samolot są cali, więc pokazy trwały nadal.
Słońce było już nisko nad horyzontem, gdy na niebie prezentował się jeszcze sportowy samolot Comper Swift a po nim szybowiec Schneider SF38. Gdy do pokazu startowały „nocne zjawy”, Westland Lysander i Polikarpow Po-2 słońce już zaszło, a niebo zrobiło się najpierw złote, a potem pomarańczowo-purpurowe. Zrobiło się bardzo klimatycznie. Wieczorne pokazy mają swój urok.
Lysander ląduje z zapalonymi reflektorami. Chwile wcześniej wylądował „Pociak”. Pora wracać, ale jeszcze kiedyś tu wrócimy.
Przeglądając jednak listę imprez lotniczych, które zaplanowane były między 14 a 16 lipca tego roku zwróciłem uwagę na wpis „Shuttleworth Classic Evening Airshow: WWI – Old Warden – 15-07-2017”. Byłem w Old Warden rok wcześniej i bardzo dobrze wspominam pokazy, które wtedy tam się odbywały. Powstał plan: „Jeżeli w piątek i w niedzielę pogoda nie uziemi pokazów na Air Tatoo, to w sobotę jadę odwiedzić Shuttleworth Collection.”
Jest 15 lipca. Dzień wcześniej byliśmy w Fairford, a dzisiaj jedziemy do Old Warden. Z miejsca w którym nocujemy jedzie się tam nieco ponad godzinę. Całą drogę pada. Wierzymy jednak w prognozy, które mówią, że po południu deszcz powinien zanikać. To nic, że niskie chmury będą utrzymywały się do wieczora i będzie dość silny wiatr. Pokazy w locie mają rozpocząć się dopiero o 18, więc może do tego czasu coś się poprawi.
Bramy lotniska otwarte są od godziny 12. Zjawiamy się jakieś pół godziny później. Widzimy, że takich optymistów jak my jest jeszcze kilku. Samochód parkujemy jakieś 30m od niskiego płotu oddzielającego publiczność od pola wzlotów. Przestaje padać, otwierają się hangary i samoloty powoli są wytaczane. The Shuttleworth Collection, to muzeum, w którego zbiorach znajdziemy głównie maszyny z pionierskiego okresu lotnictwa, I wojny światowej i okresu międzywojennego, ale jest też kilka eksponatów z II wojny światowej i okresu powojennego. Większość „na chodzie”. Nas oczywiście najbardziej interesują samoloty, ale w kolekcji znajdują się również samochody, ciągniki, motocykle, rowery, hulajnogi. Wszystko można pooglądać odwiedzając kilka hangarów. Część maszyn ustawiona zostaje na terenie lotniska, inne zostają w hangarach. Jak na razie ruchy wokół samolotów wyglądają na przygotowania do lotów, chociaż patrząc w niebo można nie podzielać optymizmu organizatorów. W pewnym momencie pojawia się informacja, że niestety z powodu zbyt silnego wiatru w dzisiejszych pokazach nie wezmą udziału samoloty z okresu pionierskiego. Za to w zamian na niebie pojawi się de Havilland Comet. To znaczy, że pokazy będą?!
Tu należy się trochę wyjaśnień. Każde pokazy w The Shuttleworth Collection mają jakiś temat przewodni. Dzisiejszy, to maszyny z I wojny światowej. Nie oznacz to jednak, że na niebie pojawią się tylko samoloty z tego okresu. Owszem, mamy zobaczyć takie maszyny jak Sopwith Pup, Dove i Triplane, RAF S.E. 5 i B.E. 2, Bristol F2b i B1c, ale w powietrzu zaprezentują się również Hurricane, Lysander, Po-2, kilka szybowców oraz samoloty szkolne i sportowe. Jak już wiemy konstrukcje pionierskie Deperdussin, Bristol Boxkite, Avro Triplane, czy Blackburn Monoplane z powodu wiatru pooglądamy dzisiaj tylko w hangarach. W hangarach, z przyczyn technicznych pozostaną niestety dzisiaj również Sopwith Camel i Snipe oraz Avro 504.
Chwilę po ogłoszeniu informacji o zmianie w programie słyszymy dźwięk uruchamianego silnika. Lysander kołuje na start, robi próbę silnika, ustawia się do startu i rusza. Nabiera wysokości i odlatuje w siną dal. Nie wiem, może pogodę poleciał sprawdzić? W każdym razie, sadząc po wysokości jaką nabrał, chmury nie wiszą aż tak nisko. Tyle, że nadal mocno wieje. Obawiam się, czy za chwilę nie ogłoszą, że jednak „pierwsza wojna” też wypada z programu. Organizatorzy jakby wyczuli moje obawy. Na pozycję startu zostaje wyholowany Sopwith Dove, uruchamia silnik i za chwilę jest w powietrzu. Chyba jakiś oblot techniczny. Po kilku minutach samolot podchodzi do lądowania. Nagle silnik jakoś kaszle i prycha. Samolot przyziemia i śmigło staje. Ekipa naziemna zajmuje się odholowaniem samolotu, a pilot spokojnie idzie obok. Kolega woła (oczywiście po polsku): „I co? Zepsuło się?” Pilot chyba nie zrozumiał, podchodzi do nas i prosi o powtórzenie pytania. Po krótkiej rozmowie wiemy już że silniki rotacyjne (a ten samolot ma najprawdziwszy silnik rotacyjny) tak pracują. „Rotary, it’s normal”.
Generalnie kręcimy się po terenie lotniska i muzeum. W pewnym momencie widzę, że wśród samolotów i szybowców, które mają dzisiaj latać kręcą się nie tylko piloci i obsługa, ale również zwykli widzowie. Idziemy tam więc i my. Można podejść do każdego samolotu, nawet dotknąć. Nie ma żadnych płotów, czy taśm oddzielających. Osoby „do pilnowania” zajmują się raczej udzielaniem informacji niż pilnowaniem porządku. Jakiś inny świat.
Stopniowo samoloty zabierane są na pozycję startu. Samoloty z I wojny światowej nie miały kółka ogonowego i hamulców, więc kołowanie nimi jest trochę problematyczne. Aby ułatwić organizację startu wszystkie starsze samoloty ustawia się od razu na pozycji startu. Dopiero tam będą uruchamiane silniki i każdy samolot z tego miejsca, w którym stoi rozpocznie rozbieg. Podobnie sprawa wygląda po wylądowaniu. Pilot stara się tylko zjechać z pasa lądowań i wyłącza silnik. Podjeżdża traktor i maszyna na holu odprowadzana jest do hangaru.
Zbliża się 18. Hurricane (w zasadzie Sea Hurricane) uruchamia silnik, ustawia się do startu i rusza. Rozpoczynają się pokazy. Niebo nadal szaro-bure. W Old Warden samoloty latają tak jak lubimy, dość nisko, w lekkim zakręcie z przechyleniem w stronę publiczności, albo wykonują nalot od czoła. Raczej mało jest akrobacji, gdzieś daleko i wysoko. Fajnie robi się tu zdjęcia. Po Hurrym na niebie pojawiają się szkolne dwupłaty: Hawker Tomtit, DH Tiger Moth, Avro Tutor i Blackburn B2 oraz jednopłaty DHC Chipmunk i Miles Magister. Szczególnie ciekawy jest pokaz Chipmunka. Pilot wznosi się na kilkaset metrów, po czy wyrzuca z kabiny długą papierową wstęgę. Następnie wykonuje kilka „ataków” na opadającą w dół wstęgę, przy czym za każdym razem skraca ją śmigłem o kilkadziesiąt centymetrów. Potem widzimy jak kilka osób wychodzi na środek lotniska z kilkumetrowym drągiem. Do tyczki przymocowana jest czerwona szarfa, która pod wpływem wiatru tworzy coś w rodzaju litery „D”. Pilot podczas lotu koszącego próbuje „złapać” skrzydłem szarfę. Udaje mu się to za trzecim razem. W planie było jeszcze złapanie na drugie skrzydło kolejnej szarfy, ale panowie z obsługi nie poradzili sobie z jej rozplątaniem i ostatecznie żółty Chipmunk kręcił akrobacje z czerwoną wstęgą tylko na jednym skrzydle. Ciekawe, co na taki pokaz powiedziałby nasz ULC? Aha, gdzieś w międzyczasie na niebie pojawił się bezogonowy szybowiec Fauvel AV-36, który wykonał nawet kilka pętli.
W końcu zaczynają startować główni aktorzy dzisiejszego airshow. Jako pierwszy w powietrze wzbija się myśliwiec Sopwith Pup. Wkrótce po nim rozbieg rozpoczyna jego dwumiejscowa cywilna wersja (Dove), ale silnik pracuje jakoś nierówno i pilot przerywa start. Gdzieś nadal słyszę słowa pilota: „Rotary, it’s normal”. Pup samotnie prezentuje nam swe wdzięki, a gdy kończy jego miejsce zajmuje kolejny myśliwiec Sopwitha – Triplane. Trójpłatowiec, jak dla mnie wygląda trochę pokracznie i nie ma tak rasowej sylwetki jak bardziej znany Fokker Dr.I, cieszę się jednak że w końcu udało mi się go zobaczyć w locie.
Po samolotach Sopwitha na niebie pojawiają się przedstawiciele lotnictwa sportowego z okresu międzywojennego: szybowiec Kirby Kite i samoloty Aeronca C3, Southern Martlet i DH88 Comet. Szczególnie cieszę się z występu tego ostatniego. Miałem okazje tydzień wcześniej oglądać go w Duxford, w czasie Flying Legends i trochę się zawiodłem. Comet miał wspólny pokaz z kilkoma innymi samolotami i latał daleko i wysoko, na dodatek prawie po prostej. Tutaj, w Old Warden było zupełnie inaczej. Samolot latał jak przystało na zwycięzcę wyścigu z Anglii do Australii z 1934 roku. Dynamiczne przeloty, podczas których pilot przechylał samolot demonstrując jego rasowa sylwetkę i nurkowania, podczas których samolot wył prawie tak jak P-51 Mustang. To trzeba zobaczyć i usłyszeć! Szkoda tylko, że niebo podczas tego pokazu nadal było szare.
Występ Cometa oczarował chyba nie tylko nas, bo wkrótce natura się zlitowała i słońce wyszło zza chmur. Najwyższy czas, bo ponownie na scenę wkroczyły samoloty z I wojny światowej. Najpierw pokraczny RAF BE 2. Wkrótce po nim myśliwce RAF SE5a i Bristol F2.b i na koniec, „trzmielowaty” Bristol M1C. Podczas występu tego ostatniego, gdy samolot podchodził do lądowania przeżyliśmy chwile grozy. Jednopłat był na prostej do lądowania, ale pilot albo podszedł za płasko, albo miał jakieś problemy z silnikiem („Rotary, it’s normal”), bo nagle widzimy, jak prawie chowa się za żywopłotem, który rośnie przed lotniskiem. Dosłownie słychać było jak wszyscy wstrzymali oddech. Samolot zawisł nad polem, po czym jakimś cudem przeniknął przez żywopłot i twardo przyziemił na lotnisku. Wyglądało, że zarówno pilot jak i samolot są cali, więc pokazy trwały nadal.
Słońce było już nisko nad horyzontem, gdy na niebie prezentował się jeszcze sportowy samolot Comper Swift a po nim szybowiec Schneider SF38. Gdy do pokazu startowały „nocne zjawy”, Westland Lysander i Polikarpow Po-2 słońce już zaszło, a niebo zrobiło się najpierw złote, a potem pomarańczowo-purpurowe. Zrobiło się bardzo klimatycznie. Wieczorne pokazy mają swój urok.
Lysander ląduje z zapalonymi reflektorami. Chwile wcześniej wylądował „Pociak”. Pora wracać, ale jeszcze kiedyś tu wrócimy.
Lucjan „Acroluc” Fizia