Flying Legends na stałe zagościło w kalendarzu imprez naszego Stowarzyszenia. Od kilku lat jesteśmy obecni na tych szczególnych pokazach. Nie inaczej było w tym roku i w dniach 9 – 10 lipca ponownie odwiedziliśmy Duxford. Sześć wcześniejszych relacji znajdziecie na naszej stronie internetowej, więc żeby się nie powtarzać napiszę, że Flying Legends to impreza, w której biorą udział tylko samoloty z napędem tłokowym, w większości maszyny bojowe z okresu II wojny światowej. Są to największe tego typu pokazy w Europie (spotkacie się również z opinią, że na świecie). Impreza odbywa się w angielskim Duxford, na lotnisku, gdzie ma swoją siedzibę jeden z oddziałów Imperial War Museum (IWM), więc oprócz podziwiania powietrznych ewolucji można pół dnia spędzić na spotkaniu z historią, zwiedzając hangary przepełnione samolotami i różnego typu pojazdami.
Skoro jesteśmy przy zbiorach muzealnych, to wartym odnotowania jest fakt oddania w tym roku do użytku odnowionej ekspozycji American Air Museum – jednego z budynków IWM, w którym znajdziemy samoloty używane przez lotnictwo USA. Oprócz odnowienia samego budynku zmieniono ustawienie eksponatów oraz dodano kilkanaście ciekawych stanowisk multimedialnych. Najciekawszy dla nas eksponat, SR-71 Blackbird, co prawda zmienił swoje miejsce ale nadal stoi tyłem do przeszklonej ściany frontowej, więc wykonanie w dzień fajnego, dobrze naświetlonego zdjęcia tego kosmicznego samolotu, w dalszym ciągu stanowi wyzwanie.
W tym roku nastąpiła niestety zmiana granic strefy dla publiczności. Po ubiegłorocznym tragicznym wypadku na jednym z pokazów, brytyjski urząd lotnictwa (CAA) wprowadził większe obostrzenia w organizacji pokazów. Między innymi zwiększona została odległość między publicznością, a granicą strefy pokazów i pasem startowym. Efekt był taki, że nasza ulubiona miejscówka – wał przy „czołgowym muzeum” po zachodniej stronie pasa startowego znalazł się w „strefie zakazanej”. Przetestowaliśmy więc inne miejscówki ale jednak „tankowego wzgórza” szkoda.
Podczas tegorocznej edycji pogoda niestety nam nie sprzyjała. W sobotę niebo zakryły szarobure chmury. W niedzielę z kolei, po przejściu kilku przelotnych opadów, wyjrzało słońce i na niebie pojawiły się cumulusy ale wiał silny, porywisty wiatr i ciężko było utrzymać obiektyw. Dodatkowo ziemia zaczęła się nagrzewać, a powietrze falować. Walczyliśmy jednak dzielnie i mamy nadzieję, że na polu fotografii lotniczej całkiem nie polegliśmy.
Standardowo pokazy w powietrzu rozpoczynają się o godz. 14:00, a kończą około 18:00. Tylko 4 godziny ale w tym czasie możemy zobaczyć w powietrzu około 40 maszyn, a na koniec 20 z nich jeszcze raz wzbija się w powietrze i wykonuje słynne Balbo – grupowy przelot w dość zwartej formacji.
Chociaż scenariusz pokazów co roku jest prawie taki sam, to jeszcze nam się nie znudził. Na początek gonitwa 7 Spitfire’ów. Po nich dwa grubasy – Corsair i Bearcat. Najpierw wspólna akrobacja, potem pokazy indywidualnie. W międzyczasie startuje i odlatuje jeden z Mustangów. „Dziadek” poleciał po „wnuka” ale o tym za chwilę. Następna jest trójka jastrzębi Curtisa – P-36, Hawk 75 i P-40 Warhawk. Podobnie jak poprzednicy, na wstępie wspólny przelot, a po nim formacja dzieli się na dwie części. Indywidualnie popisuje się Hawk 75, a P-36 i P-40 urządzają sobie gonitwę. I to w tym samym czasie! Nikt nikomu nie przeszkadza, a my mamy problem kogo fotografować.
A teraz na niebie pojawia się nietypowa para. Wiekowy, niebieskonosy P-51 Mustang prowadzi „pra- pra- prawnuka”, dumę lotnictwa Stanów Zjednoczonych, myśliwiec F-22 Raptor. Zasada „podczas Flying Legends latają tylko samoloty z napędem tłokowym” została złamana. Nam jednak to nie przeszkadza i cieszymy się z kolejnego spotkania z tym futurystycznym samolotem. Po dwóch wspólnych przelotach myśliwce wykonują efektowne rozejście, po którym Raptor jeszcze 3 razy przelatuje nad pasem i odlatuje w kierunku Fairford.
Po dawce dopalaczy czas na coś spokojniejszego i majestatycznego. W powietrzu prezentuje się formacja dwusilnikowych samolotów transportowych. Dostojna DC-3 prowadzi dwa mniejsze Beech 18. Samoloty przelatują kilka razy w zwartej formacji, zmieniając raz po raz szyk. Tymczasem mamy już na niebie redbullową trójkę. A czele Mitchel, a za nim Corsair i Lightning. I znowu, najpierw kilka wspólnych przelotów, potem na moment bombowiec zostaje sam, a po nim wspólna akrobacja „Dwuogoniastego diabła” i „Świszczącej śmierci”. Po nich na niebie pojawia się trójka Mustangów. Wejście jest wspólne ale zaraz potem jeden zaczyna wykonywać indywidualne akrobacje, a pozostałe dwa przystępują do niskich przelotów. Oczywiście w tym samym czasie i znowu z idealną synchronizacją. Gdy Mustangi panują na niebie z pasa startu odrywa się B-17 Sally B. Po chwili dwa P-51 dołączają do bombowca i wspólnie wykonują kilka przelotów. Myśliwce wkrótce odlatują i Latająca Forteca jest teraz królową nieba. Gdy pokaz bombowca dobiega końca 3 Mustangi wykonują nad lotniskiem pożegnalny przelot w formacji.
A teraz czas na dwupłaty. Najpierw mamy w powietrzu trójkę myśliwców Hawkera z lat trzydziestych XX wieku – Fury i dwa samoloty Nimrod. Wkrótce zastępują je dwa Gladiatory – ostatnie dwupłatowe myśliwce RAF. Gdy trwa pokaz Gladiatorów startuje para Buchonów (hiszpańska wersja Messerschmitta 109). Samoloty z czarnymi krzyżami na skrzydłach wykonują wspólne akrobacje, a dwupłatowe myśliwce RAF próbują je przechwycić. Nie idzie im to najlepiej. Gdy pokaz Buchonów dobiega końca nad lotniskiem pojawia się Blenheim prowadzący Hurricane’a i Spitfire’a Mk. I, którym próbują dotrzymać kroku niezmordowane Gladiatory. Kilka wspólnych przelotów i dwupłaty lądują, a pozostałe samoloty prezentują się kolejno indywidualnie.
Gdy pokaz samolotów z okresu Bitwy o Anglię dobiega końca na scenę wchodzą morskie grubasy Grummana. Opasłemu Avengerowi towarzyszy mały ale pękaty Wildcat. Po wspólnym przelocie samoloty przystępują do popisów indywidualnych. Podobnie jak poprzednicy, w tym samym czasie i nie przeszkadzając sobie wzajemnie. Po Grummanach indywidualnie prezentuje się jeszcze Hawker Sea Fury.
Następuje chwila wytchnienia. Czas na coś lekkiego. Na niebie podziwiamy majestatyczne akrobacje małego dwupłata – samolotu Bücker 131. Wkrótce Jungmann ląduje, a w powietrzu zaczynają dudnić silniki norweskiej Dakoty. Chociaż to dość duży samolot transportowy, to wydaje się, że piloci o tym zapomnieli i latają jak na rasowym myśliwcu. W zakrętach przechylenie 60 stopni, dynamiczne zmiany kierunku, a czasami wydaje się, że samolot wykona beczkę, ale piloci rozmyślają się w ostatnim momencie. Po Dakocie na niebie pojawia się jeszcze mniejsza siostra – Lockheed Electra, która przyleciała specjalnie z USA aby wziąć udział w Flying Legends.
I nadszedł czas na ostatni punkt programu, czyli Balbo. Najpierw startuje Joker – samolot, który będzie „zabawiał” publiczność, gdy dwadzieścia samolotów uformuje szyk. W sobotę jest to Gladiator, w niedzielę Spitfire V. Startują! W ciągu 3 minut 20 samolotów jest w powietrzu. Joker stara się zwrócić na siebie uwagę, a daleko na horyzoncie widać, jak początkowy chaos przekształca się w trzysamolotowe klucze ułożone gęsiego w równych odstępach. Joker gdzieś znika, a formacja przelatuje nad lotniskiem. Potem jeszcze kolejne przeloty i za każdym razem z formacji odpada część kluczy. Każda trójka wykonuje jeszcze przelot nad lotniskiem, efektownie się rozchodzi i samoloty pojedynczo lądują. Ostatnia trójka kołuje obok naszego stanowiska. Kolejne Flying Legends za rok…
Lucjan „Acroluc” Fizia