Nie ma, że boli! Pobudka o 5 rano, bezlitosny budzik każe wstać. Mocna kawa i dokładne sprawdzanie pogody. Zapowiada się piękny październikowy dzień z ciepłym jesiennym słońcem. To idealne warunki – będą latać!
Po kilku godzinach jazdy docieramy do jednego z najlepiej strzeżonych miejsc na Wyspach Brytyjskich. Nie, to nie jest słynne więzienie „Tower of London” – to amerykańska baza sił powietrznych RAF Lakenheath. Dość łatwo znajdujemy oficjalny punkt widokowy. Choć jest bardzo wcześnie, parking jest już prawie pełny. Przy płocie widać kilka rozstawionych drabin i pogrążonych w rozmowie spotterów. Jeden z nich ma kamizelkę z przeróżnymi lotniczymi naszywkami – podchodzimy i miło zagadujemy. Bardzo dobrze trafiliśmy – to nasz człowiek! Już po chwili wiemy prawie wszystko o tej bazie. A co najważniejsze nasz nowy znajomy pokazuje nam pewną nieoficjalną miejscówkę, idealnie nadającą się dla fotografów. Bez zastanowienia opuszczamy oficjalny parking i udajemy się w stronę baraków. Mijamy tabliczki „Zakaz wstępu”, znajdujemy stary murek przy samym płocie – dzisiaj to będzie nasza fototrybuna! Momentalnie podjeżdża do nas wielki pickup na amerykańskich tablicach z uzbrojoną ochroną. Machamy przyjaźnie. Na naszej kurtce SPFL widzą błękitne logo z F-15. Pomogło, odjechali! W oddali z hangarów zaczęły dobiegać odgłosy kompresorów potężnych silników F-piętnastek. Mamy dużo szczęścia – to maszyny ze słynnej eskadry „The Grim Reapers” (czyli „Ponurzy Żniwiarze”). Cztery potężne myśliwce powoli kołują. A za nimi kolejne i kolejne! Prawdziwe lotnicze niebo. Tak właśnie, niezwykle udanie, spędzamy cały dzień przy huku silników i dopalaczach tych pięknych samolotów.
Robi się ciemno i zadowoleni z owocnego dnia powoli szykujemy się do powrotu. Punktualnie o 17, jak każdego dnia, w bazie RAF Lekenheath puszczany jest przez głośniki amerykański hymn narodowy – to dobre zakończenie naszej wyprawy.
Już mamy iść do samochodu, gdy znowu dobiegają nas znajome odgłosy kompresorów… to nocne loty! Szykujemy sprzęt, ustawiamy się, focimy! Właśnie dla takich momentów kochamy to, co robimy.
Marek „Maras” Gembka