Kolejne zakończenie sezonu pokazów lotniczych jest nierozerwalnie związane z małą alpejską wioską Axalp. To właśnie w tym miejscu na początku października spotykają się miłośnicy lotnictwa z całego świata, żeby w wyjątkowej górskiej scenerii podziwiać wyczyny szwajcarskich pilotów. Dla wielu z nas jest to obowiązkowy punkt w kalendarzu.
Nauczeni doświadczeniem poprzednich lat, wiedzieliśmy już jak bardzo zmienna i bezlitosna potrafi być pogoda w górach, dodatkowo wspomagana przez kolegę „Złotego”. Dlatego postanowiliśmy wykorzystać każdy możliwy moment na wspinaczkę i fotografowanie samolotów. Po niedzielnej imprezie urodzinowej „MarS’a”, większość z nas o 5 rano była gotowa do pierwszego wyjścia w góry.
A nie było to proste wyzwanie. Gęsta mgła sprawiła, że droga do miejsca startu wspinaczki była bardzo niebezpieczna. Wszyscy kierowcy pokonywali ją z duszą na ramieniu, a pasażerowie milczeli z przerażenia. Chociaż muszę przyznać, że desperacja niektórych była godna podziwu. Z powodu niemocy towarzyszy niedoli, Alex postanowiła wyruszyć samotnie w tę podróż. Na szczęście została przechwycona przez mało zdyscyplinowaną grupę wywrotowców i bezpiecznie dotarła na miejsce.
Podczas wspinaczki powołana została komisja do spraw lawinowych pod przewodnictwem kolegi „Upadka”, który mianował mnie ekspertem lawinowym. Chyba tylko dlatego, że kiedyś widziałem lawinę w telewizorze. Jednak coś musiało być na rzeczy, bo kamienne rumowiska w dolinie jakby urosły w tym roku i nic nie było podobne do tego, co zapamiętaliśmy z poprzednich wyjazdów. A może to jednak ta mgła? Cały czas nie dawała nam spokoju myśl, że w takim „mleku” nie będzie latania. A nawet jeśli będzie, to fotograficznie nie powalczymy.
Jednak ku naszemu zaskoczeniu, tuż poniżej „ostatniej obory” zobaczyliśmy niebo. Dosłownie, ponieważ zalegająca mgła okazała się być chmurami. Czyli stara prawda się potwierdziła – „Złoty” w domu, pogoda murowana. Po męczącej drodze na szczyt zobaczyliśmy nieprawdopodobny widok – chmury pokrywały całe niebo kilkaset metrów pod nami, a spod tej szczelnej pierzyny wystawały jedynie najwyższe skalne szczyty. Za to ponad nami nie było nawet jednej chmurki! Piękny wschód słońca i oczekiwanie na wiadomość o lotach minęły w tradycyjnych oparach absurdu, w których tonęli wszyscy na KP, łącznie z obsługą wieży kontrolnej i dowódcą Patrouille Suisse.
Tego dnia wszystko nam sprzyjało, no może poza obsadą lotów. Bardzo ładnie i dynamicznie latały „tygrysy”, a dzięki dużej wilgotności powietrza na ich skrzydłach aż się gotowało. Strzelały też dwa szwedzkie Gripeny, w tym jeden zmodyfikowany egzemplarz NG, ale w tym przypadku rewelacji nie było – latały zachowawczo, bez werwy, jakby na pół gwizdka. Nosy Gripenom utarł Pilatus, którego pilot zafundował nam piękny pokaz i rozłożył wszystkich na łopatki.
O 14 trening rozpoczęły biało-czerwone F5 Patrouille Suisse. I chociaż nie był on pełny, to jak zawsze w tej scenerii niesamowity. Ale wszyscy czekali na Hornety, które w tych warunkach powinny dać niesamowitą dawkę adrenaliny dla wszystkich zebranych na okolicznych szczytach. I dały! Tylko dwie sztuki, ale siła, prędkość i dźwięk tych maszyn była tym, o czym marzyliśmy przez cały rok. Tak zakończył się poniedziałek. Zakończył, bo w momencie startu Złotego chmury się podniosły zakrywając miejsca manewrów maszyn i mogliśmy spokojnie zejść do przytulnych domków, aby oddać się integracji.
Wtorek. Ci, którzy wczoraj wybrali fotografowanie w bazie wystartowali dziś w góry. Inni, zmęczeni wczorajszym dniem wybrali wariant pt. „knajpa przy pasie startowym”. A na górze działo się! Od samego rana pełne treningi, Hornety z flarami, śmigłowce i cała chmara bojowych F5 oraz Patrouille Suisse, ponadto Gripeny i Pilatusy. Wszystko jak zawsze w zawrotnym tempie, z pięknymi oderwaniami i iryzacją. Było wszystko, czego dusza zabraknie, ale… Był też Złoty. Zatem sporą część manewrów szczelnie zasłaniały chmury… Także tego dnia gruchnęła informacja, że ze względów pogodowych środowe i czwartkowe pokazy mogą zostać odwołane…
Środa. Wystawiłem głowę za okno. Coś kapało na głowę. Nie widziałem pobliskich drzew. Nie było dobrze. Zostaliśmy. Ale nie wszyscy. Mocna ekipa postanowiła zaryzykować wspinaczkę. Część wybrała KP, a inni Wildgarst. To musiała być piękna wycieczka ze względu choćby na samą przyjemność wspinaczki. Tego dnia lotów nie było, a czwartkowe pokazy zostały ostatecznie odwołane. Wolne dni poświęciliśmy na zwiedzanie pięknej Szwajcarii, co polecam każdemu. Udowodniliśmy, że w kilka osób można rozśmieszyć całe miasto, zwiedzaliśmy jaskinie i lodowce, cały czas wspierając lokalną gastronomię i przemysł browarniczy.
Tak niestety dobiegł końca tydzień pełen przygód i nieprawdopodobnych sytuacji. Do zobaczenia za 2 lata! Będzie moc!