YEOVILTON INTERNATIONAL AIR DAY 2013 (Wielka Brytania, EGDY)

Lato to dla wielu z nas najprzyjemniejsza pora roku. Wiadomo – sezon urlopowy, ładna pogoda i od czasu do czasu jakaś lotnicza impreza :). Lato na Wyspach Brytyjskich to dla miłośników lotnictwa szczególnie miła pora roku. Po pierwsze, tutaj pokazy lotnicze odbywają się praktycznie w każdy weekend, a niekiedy w tym samym czasie mamy nawet dwie imprezy no i… gdzieniegdzie trochę mniej pada… :). Po drugie, kilka z nich to wydarzenia największego kalibru, jak choćby Flying Legends w Duxford czy Royal International Air Tatoo w Faiford.

W ten bogaty kalendarz pokazów od wielu już lat wpisany jest również RNAS Yeovilton Air Day. Ta organizowana przez lotnictwo morskie (FAA) impreza z założenia główny nacisk kładzie na prezentacje statków powietrznych związanych z operacjami nad morzem. Zawsze jednak bogata jest również grupa przedstawicieli „zwykłego” lotnictwa. Yeovilton Air Day od dawna był na naszym „celowniku”, ale do tej pory czerwcowy termin imprezy nigdy nie dawał się wpasować w nasz terminarz.

W tym roku impreza wróciła do lipcowej ramówki i dodatkowo „sąsiadowała” z innym mega wydarzeniem – odbywającymi się w Duxford pokazami Flying Legends. Takiej okazji nie można było przepuścić. Plan był prosty: piątek i sobotę spędzamy w Yeovilton, a niedzielę w Duxford. Program zapowiadał się ciekawe. Dużo śmigłowców, samolotów historycznych ze Swordfishem i Skyriderem na czele, Avro Vulcan oraz „specjalność zakładu” Assault Demo, czyli pokaz sprawności bojowej Królewskiej Piechoty Morskiej.

Jak zwykle przed wizytą na Wyspach, z niepokojem śledziliśmy prognozy pogody. Tym razem naszym zmartwieniem nie był typowy dla tego okresu deszcz i zachmurzenie… ale jego brak! Zanosiło się na totalną patelnię, czyli mega słońce i żadnej chmurki. Spodziewaliśmy się, że będzie ciężko. Ostatni raz taką pogodę w Anglii widzieliśmy na RIATcie w… 2006 ;).

Yeovilton Air Day (swoją drogą to ciekawe, czemu nie air show) to impreza jednodniowa, jednak w przeddzień zawsze odbywa się dzień spotterski zwany tu… Photo Call.

Dzień Spotterski
Zgodnie z prognozą piątek przywitał nas „piękną”, słoneczną i bezchmurną pogodą. Byłoby super, gdybyśmy mieli iść na plażę, ale my mieliśmy fotografować obiekty w powietrzu. Dodatkowo przez większość czasu pod słońce. Plan dnia zakładał pobyt na terenie lotniska od godz. 8.00 do 20.00. Najpierw mieliśmy oglądać przyloty oraz treningi maszyn biorących udział w pokazach w dniu następnym. Następnie, po zabezpieczeniu przybyłych samolotów, mogliśmy udać się na wystawę statyczną. Po wejściu na teren bazy ulokowano naszą grupę (kilkuset spotterów) w strefach VIP. Te specjalnie wydzielone enklawy to charakterystyczny element organizacji pokazów lotniczych na Wyspach. Tutaj miłośnicy lotnictwa mogą podziwiać pokazy siedząc przy stolikach na wygodnych krzesełkach przy „bogatym wsparciu gastronomiczno-socjalnym”. Wszystko to oczywiście za znacznie wyższą cenę biletu. Według organizatorów miały to być również najlepsze miejsca do oglądania pokazów. Jak się szybko okazało , bardzo różniliśmy się w tej ocenie. Już na samym początku zdziwiło nas, że miejsca te zostały ulokowane nie w osi pokazów, ale dużo dalej z boku, na wysokości początku pasa. Na szczęście montowana jeszcze tego dnia trybuna, w której mieliśmy wykupione miejsca na dzień pokazów, umiejscowiona była już bliżej centrum akcji. Kiedy rozpoczęły się przyloty szybko okazało się, że nasze obawy były słuszne. Znajdowaliśmy się daleko od centrum wydarzeń. Przyczyniła się do tego decyzja o przeniesieniu lądowań na drugą stronę pasa, czyli daleko od specjalnie zgromadzonych tego dnia spotterów! Nie można było tego wytłumaczyć kierunkiem wiatru, bo wiatru praktycznie nie było. Efekt był taki, że większość samolotów przyziemiała w znacznej odległości od naszej miejscówki. Nie pomagały tu nawet długie ogniskowe, bo gigantyczna wręcz termika wykluczała jakiekolwiek ostre zdjęcia na dużym dystansie. Na szczęście od całkowitego zepsucia naszych humorów uratowało nas wspomniane już wcześniej wsparcie gastronomiczne ;). Dużo lepiej wypadły już treningi, a szczególnie przeprowadzony dwukrotnie finałowy Assault Demo. Byliśmy pewni, że kiedy następnego dnia dodadzą do tego pirotechnikę, to będzie się działo!

Po zakończeniu operacji powietrznych udostępniono nam wystawę statyczną. Organizatorom udało się zgromadzić sporo ciekawych eksponatów. Dużą rolę odegrało mieszczące się w bazie doskonałe Muzeum Lotnictwa Morskiego. Na zwiedzających czekały m.in. Sea Harriery, F-4 Phantom i cały przegląd brytyjskich morskich śmigłowców. Tymczasem słoneczko weszło w fazę „magic hour”, a my ruszyliśmy zapolować na ciekawe ujęcia.

Air Day
Sobota znów powitała nas pogodą idealną na plażę. Na ten dzień mieliśmy wejściówki na photo grandstand, czyli specjalną trybunę przeznaczoną dla fotografów. W porównaniu do stref VIP była ona usytuowana bliżej centrum pokazów. Oprócz wydzielonego miejsca, akredytacja upoważniała również do uprzywilejowanego wjazdu na teren pokazów na godzinę przed otwarciem bram. Było to bardzo wygodne i dało możliwość zrobienia jeszcze krótkiej wycieczki po „statyce”. Wreszcie nadeszła godzina jedenasta i rozpoczęły się pokazy w locie. Otworzył je zespół akrobacyjny Red Arrows. Ich pokaz, choć oglądany już wielokrotnie, zrobił na nas duże wrażenie. Po pełnym problemów zeszłorocznym sezonie „Czerwone Strzały” wróciły do formacji złożonej z dziewięciu samolotów i dawnej sprawności. Żartowaliśmy, że to może efekt „własnego boiska”, ale tego dnia byli naprawdę rewelacyjni.

Nie opadły jeszcze niebiesko-czerwone dymy, a w powietrzu pojawiła się pierwsza maszyna historyczna – należący do RN Historic Flight – Fairey Swordfish. Ten wyglądający dziś nieco archaicznie dwupłatowiec jest konstrukcją bardzo zasłużoną dla brytyjskiego lotnictwa morskiego. Bohater II Wojny Światowej, wsławił się w wielu operacjach Royal Navy, jak choćby zatopieniu niemieckiego pancernika Bismarck. „Tobołek”, jak pieszczotliwie nazywały go załogi, był jednym z trzech najważniejszych powodów naszego przyjazdu do Yeovilton. Pokaz takiego weterana z oczywistych względów nie był szczególnie dynamiczny, ale zobaczyć tę maszynę w locie to była duża frajda. Na zakończenie, podczas ostatniego przelotu załoga rozwinęła banderę lotnictwa morskiego i przy akompaniamencie „Rules Britannia” przedefilowała przed publicznością, oddając jej honory. Dla wielu starszych wiekiem widzów była to zapewne bardzo wzruszająca chwila.

Po krótkiej lekcji historii, z charakterystycznym łopotem dwóch wielkich wirników do pokazu przystąpił Chinook HC2 z 27 dywizjonu RAF. Oglądając powietrzne harce tego kolosa, niezmiennie zdumiewają możliwości tej ciężkiej maszyny i umiejętności jej pilotów. Górki, gwałtowne zwroty, lądowania na tylnym podwoziu… naprawdę było co oglądać. Gdy żegnany oklaskami publiczności Chinook oddalał się ze strefy pokazu, z głośników usłyszeliśmy, że nad lotniskiem pojawił się intruz. Nim zdążyliśmy się zorientować czy to żart, czy realne ostrzeżenie, nad pasem na dużej prędkości przemknął pomalowany na piaskowy kolor myśliwiec z czarnymi krzyżami. Maszyną tą był Buchon, czyli hiszpańska kopia Messerschmitt’a109 wyposażona w brytyjski silnik Merlin. Chwilę później za pozorowanym „Niemcem” ruszył w pogoń brytyjski Spitfire. Obie maszyny zwarły się w udawanym powietrznym pojedynku. Trzeba przyznać, że wyglądało to bardzo realistycznie. Efektu dopełniały dźwięki kanonady z lotniczych karabinów i działek emitowane z głośników.

W czasie kiedy nad głową harcowały myśliwce z II Wojny Światowej, na drodze kołowania sunął kolejny wojenny bohater. Tym razem był to weteran Zimnej Wojny – Avro Vulcan XH558. Maszyna przygotowywała się do wylotu na pokaz na innej imprezie i niebawem miała do nas powrócić. Charakterystyczny dźwięk rozpędzających się czterech silników Olympus to jest coś, co pamięta się długo. Trzeba przyznać, że na punkcie tego samolotu mamy prawdziwą „zakrętkę”… ale nie jesteśmy w tym odosobnieni :). Zawsze podczas startu Vulcana przypomina nam się zdumienie (i trzeba przyznać wzruszenie) jakie przeżyliśmy podczas RIAT’u 2009. W czasie pierwszego w historii tej imprezy publicznego startu odrestaurowanego Vulcana przez ryk czterech silników przebił się dźwięk… tysięcy oklasków. To było coś!

Pokazy w Yeovilton trwały dalej. Na niebie zaprezentował się czeski L-159 ALCA w bardzo dynamicznym i „okraszonym” flarami pokazie, a zaraz po nim zespół Royal Jordanian Falcons. „Sokoły” wzbiły się w powietrze w (wyjątkowo) trzysamolotowym składzie. Powodem tego było uszkodzenie owiewki kabiny na odbywającej się tydzień wcześniej imprezie. Nie przeszkodziło im to jednak w zaprezentowaniu naprawdę ciekawego pokazu.

Po akrobacjach znowu przyszedł czas na prezentację gospodarzy. Najpierw nad lotniskiem przedefilowała formacja Swordfisha w eskorcie dwóch śmigłowców Wildcat. W ten sposób zaprezentowano przeszłość i przyszłość FAA. Wildcaty to najnowszy nabytek lotnictwa morskiego. Bazujące na konstrukcji głęboko zmodernizowanego Lynx’a, będą stanowiły niedługo wyposażenie większość dywizjonów „morskich wiatraków”. Następnie zaprezentowała się mieszana formacja Lynxów i Wildcatów w demonstracji operacji antypirackiej. Rolę jednostki przestępczej odegrała pełna uzbrojonych i zamaskowanych osobników łódź… umieszczona na ciągnionej za samochodem przyczepie. Proste i pomysłowe! W skrócie: scenariusz przedstawiał sytuację, gdzie grupa piratów opanowała małą jednostkę i wzięła zakładnika. W krótkim czasie do akcji wkroczył zespół bojowy śmigłowców RN, który w wyniku szybkiej akcji uratował zakładnika oraz wyeliminował zagrożenie ze strony piratów… za pomocą rakiet i bomby głębinowej. Jakże skutecznie! W akcji wzięło udział aż 5 śmigłowców. Było dynamicznie z dużą ilością strzelaniny, pirotechniki i flar.

Chwilę później niebo nad lotniskiem znów opanowały samoloty historyczne. Mustang, Sea Fury i Skyrider najpierw przedefilowały kilka razy we wspólnej formacji, aby później efektownie rozejść się do pokazów solowych. Nas najbardziej interesował Skyrider. Na tę charakterystyczną maszynę „polowaliśmy” już od dłuższego czasu i wreszcie się udało :). Gdy warbirdy kołowały już na pasie po swoich występach, lektor zapowiedział powrót Vulcana. Jego pokaz był drugim powodem naszego przyjazdu na tę imprezę. Przez dłuższy czas sądziliśmy, że będzie to pożegnanie z tą kultową maszyną. Pod koniec zeszłego roku ogłoszono, że 2013 będzie najprawdopodobniej ostatnim sezonem pokazów XB558 w locie. Na szczęście tuż przed naszym wyjazdem na Wyspy pojawiła się informacja o „Operacji 2015” – szeregu działań mających na celu przedłużenie stanu lotnego jeszcze o dwa lata. Nie pozostało nic innego jak trzymać kciuki… i złożyć donacje. Oglądanie pokazu Vulcana jak zwykle dało mam wiele przyjemności. Nie było co prawda dopalaczy, flar, spektakularnych efektów powietrznych, ale ujrzeliśmy za to poezję latania, pokaz ludzkiego geniuszu i ofiarności.

Pokazy osiągnęły półmetek. Słońce stało wysoko i grzało bardzo mocno. Termika wykluczała zrobienie ostrego zdjęcia nie tylko na płaszczyźnie lotniska, ale nawet kilkanaście metrów nad nią. Nie zważając na to, w powietrzu pojawiały się kolejne maszyny. Augusta A-109 belgijskich sił powietrznych zaprezentowała znany z poprzedniego sezonu dynamiczny i bogaty we flary pokaz, który zapełnił zdjęciami wiele kart. Następnie niebo nad Yeovilton przejął dla siebie Tucano T1 z 72. dywizjonu RAF. W tym roku maszynę zaprezentowano w malowaniu pustynnym nawiązującym do działań tego dywizjonu nad Afryką Północną w czasie II WŚ. Ciekawostką była prezentacja pasażerskiego Saab 2000. Jego pilot bardzo starał się pokazać, że na takiej maszynie też można trochę „powywijać”. Ciekawe co myśleliby o tym jego pasażerowie :).

Wreszcie na pas wykołował pierwszy z zapowiedzianych w programie palników. Był to Gripen czeskich sił powietrznych. Maszyna nosiła „tygrysie” malowanie. Choć obecna jego wersja jest mało „klasyczna”;) trzeba przyznać, że zwraca on na siebie uwagę. Pilot zaprezentował bardzo dynamiczny pokaz wzbogacony o rzucanie flar. Oprócz Gripena rodzinę „szybkich” reprezentowały jeszcze Typhoon z 29. dywizjonu RAF oraz belgijskie demo F-16. Bezchmurne niebo pozwalało na wykonywanie pełnego wariantu pokazu. Dla bogatego w smugacze i flary demo F-16 były to wręcz idealne warunki i kapitan Renaud „Grat” Thys wykorzystał je w 100 procentach! Pozbawione tego typu „dodatków” demo Typhoona wypadło w tych warunkach wizualnie mniej atrakcyjnie. Pilot wykonał swój pogram genialnie, zabrakło jednak tak lubianych i oczekiwanych przez nas oderwań. Oprócz „fast jetów” sił powietrznych na niebie zaprezentowało się również lotnictwo morskie. Najpierw pojawiła się przypominająca nietoperza maszyna z widlastym ogonem. Po przelocie nad pasem zatoczyła krąg i wylądowała. Był to Sea Vixen – jedyny latający egzemplarz brytyjskiego myśliwca pokładowego z lat sześćdziesiątych. Już dawno chcieliśmy go zobaczyć w locie. Niestety, tym razem mieliśmy pecha. Maszyna nie otrzymała na czas odpowiednich certyfikacji i nie mogła wykonać pokazu dynamicznego. No cóż, do następnego razu! – powiedzieliśmy do siebie.

Tymczasem nad Yeovilton prezentowały się również śmigłowce. Najpierw pojawiła się formacja lotnictwa wojsk lądowych w składzie Lynxa i Wildcata. Po krótkiej prezentacji obu maszyn „na scenie” pozostał Lynx. Jego pełen karkołomnych wręcz manewrów pokaz wzbudził duże emocje wśród publiczności. Pętle, przewrotki, gwałtowne nurkowania – to było latanie na najwyższym poziome! Po „zielonych wiatrakach” przyszedł czas na szare z marynarki wojennej. W pierwszej kolejności zaprezentował się zespół demonstracyjny Black Cats. Choć tym razem wystąpił w składzie jednej maszyny, pokaz był bardzo dynamiczny i efektowny. Po lekkim Lynxie strefę pokazów przejął Merlin. Zaprezentowano go w wersji do zwalczania okrętów podwodnych. Jego załoga pokazała zgromadzonej publiczności, że ta ciężka maszyna potrafi być bardzo zwrotna i poruszać się bardzo precyzyjnie.

Pokazy powoli zbliżały się do finału. Na horyzoncie pojawiła się charakterystyczna trójsamolotowa formacja. Wielki czterosilnikowy bombowiec w towarzystwie dwóch małych myśliwców. Battle of Britain Memorial Flight, czyli Lancaster w towarzystwie Spitfire’a i Hurricane’a. Po kilku wspólnych przelotach maszyny zaprezentowały się w pokazach solowych.

BITWA
Kiedy sylwetki maszyn BBMF niknęły już na horyzoncie, na pas wykołowały dwa czarne L-29 Delfin. Z głośników dowiedzieliśmy się, że za moment wystąpi przed nami grupa Red Star Rebels. OK, niech tam sobie latają – my już się przygotowywaliśmy do mającego wystąpić później Assault Demo. Niestety, daliśmy się zaskoczyć. Kiedy przeprowadzaliśmy ostatnią kontrolę sprzętu przed akcją, lotniskiem wstrząsnęła eksplozja. Gdy podnieśliśmy głowy, na wysokości wieży unosił się już tylko dym po wybuchu, a nad pasem przemknęła para czarnych samolotów. W tym samym czasie na teren pokazów z dużą prędkością wjechało kilka pojazdów terenowych wypełnionych uzbrojonymi ludźmi. Z głośników dowiedzieliśmy się, że lotnisko zostało zaatakowane i że wzięto zakładników. Jednocześnie usłyszeliśmy, że informacja o ataku dotarła już do dowództwa grupy amfibijnej na HMS Ocean i lada chwila powinniśmy spodziewać się zdecydowanej odpowiedzi. Komentatorzy bardzo starali się brzmieć poważnie, ale słychać było, że bawią się świetnie ;). Intruzi założyli swoją bazę mniej więcej po środku lotniska na wysokości wieży. Po kilku minutach nisko tuż nad drzewami po prawej stronie lotniska pojawił się Wildcat. Maszyna wleciała w strefę pokazów, zniżyła wysokość i wysadziła sekcję zwiadowców. Po dokonaniu rozpoznania rozpoczął się atak. Pierwsze do akcji weszły Hawki „atakując” pozycje przeciwnika symulowanymi bombami. Następnie do walki dołączył się szturmowy Apache i uzbrojony Wildcat lotnictwa wojsk lądowych. Wreszcie, kiedy przeciwnik został „przyduszony”, rozpoczął się desant sił głównych realizowany przez formację sześciu Sea Kingów. Operację przeprowadzono w kilku falach z wykorzystaniem różnych technik desantowania. Oprócz oddziałów szturmowych przetransportowano również działon artylerii, który już chwilę po wylądowaniu wspierał „ogniem” siły atakujących. Na terenie działań pojawiły się również transportery opancerzone Viking.

Kiedy zakładnicy zostali już uratowani, przystąpiono do całkowitej eliminacji zagrożenia ze strony przeciwnika. Do akcji po raz kolejny ruszyło lotnictwo, śmigłowce uderzeniowe, artyleria i piechota. Jednym słowem „pełna projekcja siły”. Po zakończonej sukcesem „operacji” nad strefą pokazu ponownie zjawiły się wszystkie biorące w niej udział maszyny. Nadszedł czas na „ścianę ognia”. Gdy załogi ustawiły swoje maszyny w ustalonym szyku, przelatująca za nimi para Hawków wznieciła symulowanym bombardowaniem serię widowiskowych eksplozji. Wow! To było to, po co tu przyjechaliśmy! Mega dynamiczny pokaz z dużą ilością zaangażowanego sprzętu i efektów pirotechnicznych.

Czas na podsumowanie
RNAS Yeovilton Air Day to jak na brytyjskie warunki impreza średniej wielkości. Jeśli chodzi skalę i ilość zebranych maszyn, daleko jej do takich „molochów” jak RIAT. Z pewnością jednak jest to wydarzenie, które warto zobaczyć. Podobnie jak Flying Legends w Duxford ma swój niepowtarzalny klimat i rzesze wiernych fanów. W czasie dnia spotterskiego poznaliśmy jednego z nich – Brytyjczyka polskiego pochodzenia, który na Air Day przyjeżdża co roku od lat siedemdziesiątych! Co ciekawe, od kilku lat odwiedza je w towarzystwie swojego syna. Tak trzymać!

Na pewno istotnym składnikiem tego „efektu Yeovilton” jest miejsce – baza lotnictwa morskiego, nosząca w Royal Navy nazwę HMS ‘Heron’ oraz mieszczące się na jej terenie fantastyczne muzeum. Drugim składnikiem jest program imprezy. Ciekawy, dobrze skomponowany z mocnym „pierwiastkiem morskim” ;). Ogólnie można powiedzieć, że impreza była bardzo dobrze zorganizowana. Widać było duże doświadczenie organizatorów. Całość pokazów przebiegała w dobrym tempie bez niepotrzebnych dłużyzn. Dużą zasługę mieli w tym prowadzący, którzy bardzo sprawnie zajmowali publiczność, kiedy nic akurat nie działo się w strefie pokazów. Główną atrakcją był oczywiście zamykający każdą imprezę Demo Assault. Prezentacje w takiej skali występują na pokazach bardzo rzadko. Jedynym poważnym mankamentem jest usytuowanie strefy dla widzów po północnej stronie pasa czego efektem jest robienie zdjęć pod słońce.

Podsumowując, RNAS Yeovilton Air Day uznaliśmy za bardzo udane. Wyjeżdżaliśmy zadowoleni, z dużą liczbą zarejestrowanych zdjęć i filmów oraz świadomością, że to jeszcze nie koniec lotniczych emocji! Następnego dnia czekały na nas przecież „Latające Legendy” w Duxford… ale to już inna historia.

Przemek „Youzi” Szynkora