Jedziemy samochodem typu filmowa amerykańska więźniarka przez jedną z najważniejszych amerykańskich baz lotniczych – Andrews AFB. Baza ta w żaden sposób nie przypomina jakiejkolwiek ze znanych mi do tej pory baz. Wygląda bardziej jak ufortyfikowane miasto, w środku którego znajdują się dwa pasy startowe. Jest to baza szczególna, gdyż stacjonuje tu sam Air Force One – samolot Prezydenta USA! Spodziewamy się zatem drobiazgowych kontroli. Przestrzegali nas przed nimi nasi przyjaciele z USA. O tym, co można a czego nie można wnosić czytaliśmy też dużo na stronie internetowej 2012 Joint Service Open House. Jedziemy i jedziemy. Od wjazdu przez bramę główną Bazy przekraczamy kolejny już punkt kontroli. Zasieki, płoty, druty kolczaste. Zastanawiamy się, kiedy przetrzepią nam nasze fotograficzne walizki i plecaki, kiedy sprawdzą dokumenty!? Czy nie mamy nic co wyda się podejrzane? Rygory w amerykańskich bazach są przecież surowe i… dziwne! Nie wolno między innymi wnosić plecaków! A my mamy dwa Kiboko, w których skrzętnie pochowaliśmy paski, żeby wyglądały na walizki na kółkach 🙂
– To już tu, proszę wysiadać – tymi słowami żegna nas kierowca samochodu, wysadzając nas koło wielkiego hangaru w samym centrum Bazy. Wysiadamy i stoimy jak wryci. Jak to, to już wszystko? Bez żadnych kontroli, najmniejszego sprawdzenia nawet dokumentów? Jesteśmy w samym centrum jednej z najważniejszych baz lotniczych w USA? Możemy ot tak iść i focić? Dobre! Pytam przechodzącego żołnierza czy gdzieś w okolicy jest jakiś Press Centre albo coś w tym stylu. Okazuje się, że jest w hangarze. Idziemy tam zatem i odhaczamy się na liście. Co ciekawe – takie wielkie pokazy a na liście chyba tylko ze 30 osób. Mówią, że byliśmy dokładnie weryfikowani. My i nasze Stowarzyszenie. I podobno to, że przyznano nam Media na Andrews to spore wyróżnienie. Rewelacja! Już po chwili to wyróżnienie zaczyna się przekładać na konkrety. Zapraszają nas do wielkiej tablicy, gdzie możemy się zapisać do udziału w jednej z wielu atrakcji przygotowanych dla Mediów. Poza spotkaniami z pilotami są tam takie pozycje jak lot śmigłowcem nad terenem pokazów, czy lot Fat Albertem – Herkulesem spod znaku Blue Angels! Rewelacja, ale… nam najbardziej zależy na fotografowaniu pokazów a nie lataniu, więc grzecznie dziękujemy i… podekscytowani pędzimy w kierunku wystawy statycznej!
A więc to już jest to! Udało się! Moje pierwsze pokazy w USA! Jestem bardziej niż podniecony. Wpadam na statykę i próbuję zachować taki spokój, jaki prezentują przechodzący obok Amerykanie, ale… nie jest łatwo! Morda się cieszy jak nie wiem co, bo tu wszystko jest takie dla mnie inne, nowe, wyjątkowe! Do tego mamy rewelacyjną pogodę! Czego chcieć więcej? Jestem w foto-lotniczym raju! Na statyce witają mnie już na wejściu pięknie podświetlone przez poranne słońce P-47 Thunderbolt, B-25 Mitchell (Panchito) i P-40 Warhawk! Tuż obok stoją japońskie: Nakajima B5N Kate i Mitsubishi A6M Zero. Normalnie masakra jakaś, a to przecież dopiero początek! Do tego wszystkiego mamy piątek, czyli dzień pokazów tylko dla osób zaproszonych przez Departament Obrony USA. Mamy zatem idealne możliwości fotograficzne na statyce. Żar powoli zaczyna się lać z nieba, ale nasze matryce są już i tak solidnie rozgrzane, niekoniecznie od temperatury otoczenia. Spacerując dalej po wystawie statycznej zauważamy kolejny wyjątkowy egzemplarz. To EA-6B Prowler! Nie wiedziałem, że on jest taki wielki! Nie mogę się powstrzymać i organizuję zrobienie nam grupowego zdjęcia – właśnie przy tej pięknej maszynie. Tuż obok stoi kolejny rarytas – B-24 Liberator! Lekko w oddali zauważam Herkulesa. Dlaczego przy nim stoi tyle osób? Już widzę – to nie byle jaka wersja tej popularnej maszyny. To AC-130! Sądząc po konfiguracji uzbrojenia jest to zapewne AC-130U Spooky posiadający pięciolufowe działko kalibru 25 mm, armatę kalibru 40mm oraz… powalającą haubicę 105mm!! 🙂 Lewa strona kadłuba tego potwora wygląda wręcz jak burta dawnego okrętu wojennego! Nic dziwnego, że samolot przyciąga rzesze oglądaczy, którzy jednak się szybko rozpraszają, by obejrzeć stojącego tuż obok AV-8B Harriera czy MV-22 Ospreya! Odwracam się do tyłu, a tam znana mi dotąd niestety tylko z kanału Discovery wyjątkowa konstrukcja rodem z NASA czyli – Super Guppy! Zwariowałem przy nim – wygląda wręcz obłędnie z tym potężnym kadłubem!
Pora ostudzić emocje zimnym piwkiem. Ruszając w poszukiwaniu źródełka, zauważamy coś niebywałego! Tuż za barierkami odgradzającymi strefę dla publiczności stoją… dwa F-22!!! Stoją i dosłownie NIKT się tym nie interesuje, nikt nie robi im zdjęć! Eh, ci Amerykanie – żeby oni wiedzieli jakie to bardzo wyczekiwane i pożądane maszyny w Europie! Piwo może poczekać – biegniemy i zasypujemy Raptory gradem strzałów z naszej fotograficznej baterii. Dwieście metrów obok Raptorów stoją samoloty Blue Angels. To moje pierwsze spotkanie na żywo z tą grupą. Kolejne ciarki na skórze. Co za emocje! Bez zimnego piwka – nie da rady 🙂
Powoli przenosimy się pod główną trybunę, gdyż za chwilę mają się zacząć pokazy w locie. Dziś jest tak naprawdę dzień treningowy, co w USA oznacza pełnowymiarowe pokazy. Ludzi na lotnisku coraz więcej i co ciekawe – masa dzieci! Okazuje się, że na takie dni jak dziś Departament Obrony zaprasza właśnie szkoły, domy dziecka i inne tego typu instytucje. Dzieciaki mogą, niezadeptane przez dorosłych, pooglądać na spokojnie co tylko chcą i już od maleńkości chłonąć tę wszechobecną narodową dumę. Bardzo mi się ten pomysł podoba! Mówiąc o amerykańskim stylu, już po chwili widzę coś, czego się nie spodziewałem. Z nieba lecą na lotnisko spadochroniarze z grupy „Golden Knights” w towarzystwie samolotów akrobacyjnych robiących wokół nich kręgi z pięknymi dymami. Jeden ze spadochroniarzy ma podwieszoną amerykańską flagę. Z głośników rozbrzmiewa hymn… i wszyscy z publiczności zdejmują nakrycia głowy, wstają i śpiewają kładąc prawą dłoń na sercu! Jakie to robi niesamowite wrażenie to szok! Dopełnieniem tej chwili jest fakt, że gdy spadochroniarz z flagą ląduje, na ziemi asystuje mu dwóch ludzi, których jedynym celem jest to, by broń Boże flaga nie dotknęła lotniska! Brawa! Bardzo mi się podoba taki szacunek do narodowych symboli!
Samoloty akrobacyjne, które asystowały spadochroniarzom w powietrzu, zaczynają swój pokaz. To co ci niebywali piloci wyprawiają ze swoimi maszynami wzbudza całą serię zachwytów nie tylko rzeszy dzieciaków na trybunach, ale też i nas – starych wyjadaczy. W zasadzie – nic nie powinno nas dziwić, gdyż za sterami siedzą żywe legendy lotnictwa USA – Sean D. Tucker na swoim Oracle Challenger III oraz Mike Goulian na EXTRA 330SC! Pokazy są wręcz niewiarygodne. Kilka figur widzę pierwszy raz w życiu. Pokaz kończy się niskimi przelotami bezpośrednio nad powierzchnią lotniska. Po chwili, daleko nad horyzontem widzimy zbliżającą się ciekawą konstrukcję. To MV-22 Osprey. Jeszcze nie tak wcale dawno śledziłem powstawanie i rozwój tej wyjątkowej maszyny – teraz mogę ją oglądać na żywo! Tajemnica Ospreya tkwi w tym, że konstrukcja ta ma cechy zarówno śmigłowca jak i samolotu. Jest nieoceniony w warunkach bojowych, gdzie w szybkim czasie jest w stanie przetransportować sporą ilość żołnierzy na duże odległości i pionowo lądować/startować bezpośrednio przy polu walki. Udało się to osiągnąć poprzez zamontowanie dwóch ogromnych turbośmigłowych silników na końcach skrzydeł w ruchomych gondolach. Jest coraz bliżej. Najpierw – z gondolami silników ustawionymi niemal poziomo – wykonuje szybki przelot nad pasem, następnie – zmieniając położenie gondol na pionowe – robi piękny zawis. W zawisie kręci się dookoła swojej osi podnosząc piasek na remontowanej części lotniska w Andrews. Powoli widzimy jak gondole zmieniają swoje położenie, co skutkuje tym, że samolot ponownie zaczyna lecieć z coraz większą prędkością postępową. Wygląda to genialnie – fotografuje się trochę gorzej, gdyż śmigła nie poruszają się z jakąś zawrotną prędkością i do ich rozmycia należy użyć dłuższych czasów ekspozycji. Tuż po Osprey’u nad lotniskiem przelatuje AV-8B Harrier! To amerykańska wersja tego niestety już wycofanego w Europie samolotu. Zaczyna od High Speed Pass by po chwili pójść w ślady Osprey’a. Robi zawis nad pasem i kręci się dookoła. Jeżeli chodzi o emocje, to brak śmigieł rekompensuje nam charakterystyczny huk silnika tej wyjątkowej konstrukcji. W czasie gdy Harrier robi zawis, bezpośrednio przed nami na płaszczyźnie kołowania paraduje MV-22. Bardzo lubię takie usytuowanie pokazów, gdzie można podziwiać z bliska samolot, który jeszcze przed chwilą prezentował się w locie. Oczywiście to wspaniała okazja by również wyrazić swój podziw dla pilotów 🙂 Kołujący Osprey wygląda wspaniale. Tym bardziej, że jako tło do parady ma z jednej strony dwa Raptory, a z drugiej Hornety Blue Angels! Po chwili również Harrier dostojnie paraduje przed nami. Do pokazu w locie szykuje się ekipa Red Bulla szumnie nazwana przez spikera Red Bull Air Force 🙂 Po raz kolejny muszę wyrazić swój zachwyt tą austriacką firmą – jej marketingiem i tym, w jak szeroki i wszechstronny sposób wspiera lotnictwo, ludzi lotnictwa oraz wszystkich tych, którym bliska jest idea „dodawania skrzydeł”. Już po chwili widzimy jej ucieleśnienie, gdy prosto z nieba leci w kierunku lotniska grupa ludzi-ptaków. Skoczków ubranych w specjalne kombinezony z powierzchnią nośną, umożliwiające wykonywanie podczas swobodnego spadania również lotu z niemałą prędkością poziomą. Każdy z nas widział na dziesiątkach filmów, co ci wariaci wyprawiają choćby w norweskich górach. Tym razem mamy możliwość podziwiać ich na żywo. Jeszcze skoczkowie dobrze nie wylądowali, a już nad lotniskiem rozlega się gang zdrowo piłowanego silnika samolotu Edge 540, za którego sterami siedzi nie kto inny jak wielokrotny zwycięzca Red Bull Air Race, legenda amerykańskiego lotnictwa akrobacyjnego – Kirby Chambliss! Można nie znać jego historii, nie wiedzieć o nim nic, ale jak ogląda się to co Kirby wyprawia tuż nad płytą lotniska to od razu wiadomo, że ma się do czynienia z mistrzem. Jeszcze wiatr nie rozwiał dymów po niesamowitym pokazie Kirby Chambliss’a, a już nad pasem pojawił się uwielbiany przez tłumy i nielubiany przez fotografów Red Bull’owy śmigłowiec Bo- 105. Uwielbiany przez ludzi za to jak w powietrzu łamie wszelkie zasady aerodynamiki śmigłowców, a nielubiany przez fotografów za to, że ciężko zrobić mu ostre zdjęcie na dłuższych czasach ekspozycji, gdyż to cholerstwo kręci się we wszystkie strony w każdej sekundzie pokazu 🙂 Zresztą maszyna jest dobrze znana wszystkim entuzjastom pokazów w Polsce. Pamiętamy przecież jej pokaz w Góraszce. W Andrews za to czas na odrobinę historii. W powietrzu pokazuje się kolejna wyjątkowa maszyna. To jedyny na świecie latający oryginalny egzemplarz samolotu SB2C Helldiver! Przelatuje w tę i z powrotem z należytą swojemu wiekowi powagą. Tuż po nim ciekawostka. Na niebie prezentuje się zespół Wounded Warrior Flight Team, którego flagową maszyną jest L-39C Albatros nazywany u nich Vandy-1. W pokazie towarzyszy mu nikt inny jak… no właśnie Jak-9! Wykonują serię wspólnych, bardzo ciasnych przelotów, by przejść do… walki powietrznej! Wprawdzie udawanej, ale wyglądającej bardzo realistycznie. Albatros niby szybszy, ale Jak-9 o wiele zwrotniejszy. Przewagę zwrotności było widać na każdym kroku! W tak zwanym międzyczasie zobaczyliśmy daleko na niebie coś, co nas bardzo zadziwiło. Hen wysoko, na błękicie nieboskłonu zaczęły się pojawiać, niczym pisane na maszynie – literki. Jedna po drugiej szybko budowały wyrazy i zdania. Wrażenie niesamowite. Przyłożyłem do oka obiektyw i wszystko stało się jasne. To grupa Geico Skytypers – drukuje hasła na niebie! W zasadzie kapitalny i godny powielenia pomysł. Samoloty lecą w równych odległościach od siebie i co chwilę puszczają za sobą dym w odpowiednio sterowanych komputerem dawkach. W efekcie na ich pięciolinii tworzą się litery, słowa, zdania, symbole. Coś fajnego! W tym samym czasie zauważamy, że po lewej stronie położonej tuż przed nami płaszczyzny kołowania jakaś maszyna puściła gęste kłęby białego dymu! Z ich środka dochodzą jakieś huki i błyski – jakby ognia! Co to może być? Po chwili już wiemy! Z dymu wyjeżdża samochód napędzany silnikiem odrzutowym! To Neal Darnell i jego Flash Fire Jet Truck! Jeździ i pluje ogniem i dymem wylatującymi z dyszy. Po chwili manetka gazu idzie do przodu i samochód wyrywa niczym wystrzelony z katapulty! Jeśli wierzyć spikerowi to silnik w tym monstrum ma moc 12 tysięcy koni mechanicznych, co przekłada się na prędkość ponad 650 km/h, którą to prędkość osiąga z przyspieszeniem trzykrotnie większym niż F-15! Ot cała Ameryka – piękny i szalenie widowiskowy pokaz! Tymczasem Skytypers, po rozpisaniu się na dobre, schodzą z „drukarskiego” pułapu i robią niezłe zamieszanie nad samym lotniskiem. Podoba mi się ich pokaz! Bardzo mi imponują precyzją, obfitością dymów oraz… dźwiękiem silników! Ich samoloty to w końcu kultowe SNJ-2! Super pokaz! Brawa! Po chwili jednak, jeszcze w dymach Skytypers’ów, zaczyna się pokaz maszyny dla nas wyjątkowej, choć mam wrażenie, że w USA bardzo popularnej. To oczywiście Cadillac of the skies, czyli P-51D Mustang. Nie dość, że piękny, że zwrotny, to jeszcze ten jego charakterystyczny gang silnika. Jest wspaniale choć… moją uwagę odrywa coś innego. Zaczynają się ruchy przy F-22. Najwyraźniej samolot przygotowywany jest do lotu. Uruchomienie silników sprawia, że cały zanurza się na chwilę w kłębach pary. Jeszcze chwila i już dumnie kołuje przed nami, totalnie odwracając uwagę od Mustanga. Ależ to jest piękny samolot! Jego urodę przewyższają chyba tylko jego możliwości, które są na chwilę obecną nieosiągalne przez jakikolwiek inny samolot na świecie. Pilot The Air Combat Command F-22 Demonstration Team na sezon 2012 – Major Henry „Schadow” Schantz pozdrawia publikę. Jakież to musi być uczucie być w gronie najlepszych z najlepszych?! Latać najnowocześniejszym na świecie myśliwcem? Mogę się tylko domyślać. Kołuje na odległy pas startowy. Na niebie kończy się pokaz Mustanga, który jednak nie podchodzi do lądowania. Na pasie stoi za to Raptor! Już z głośników rozbrzmiewa znany mi z 2010 roku z Fairford głos spikera F-22 Demo Teamu. Zaczyna się istne szaleństwo. Kto widział to wie o czym piszę. Wyjątkowa maszyna we właściwych tylko sobie, wyjątkowych figurach. Wygląda obłędnie. Uwielbiam linię kadłuba F-22 zakończoną unikalnymi dyszami wylotowymi silników. Pięknie wygląda gdy przelatuje z dużą prędkością oraz gdy ustawia się do nas tyłem lecąc na dopalaniu. Przelot z otwartymi lukami uzbrojenia też robi niemałe wrażenie. Szkoda, że jest gorąco i sucho. Nie ma szans na żadne oderwania, które bardzo często widziałem na innych fotografiach. No ale nie można mieć wszystkiego! Scenariusz pokazu różni się od tego z lat ubiegłych, ale co najważniejsze – niczym mu nie ustępuje. Po pokazie Raptor oddala się od lotniska, by po chwili przylecieć ponownie w wyjątkowej formacji z Mustangiem! Magiczne rzeczy dzieją się nad naszymi głowami. Legendarny P-51D i najnowocześniejszy F-22A to niebywała kompilacja myśliwców! Robią kilka wspólnych przelotów, podczas gdy spiker przedstawia sylwetki obu bohaterów. USAF Heritage Flight – tak nazywa się formacja charakterystyczna dla pokazów w USA, w której skład wchodzą – nazwijmy to – kultowe samoloty z różnych epok działania Air Force. Podczas gdy myśliwce wykonują kolejny nawrót, hen daleko na niebie mignęła nam dziwna linia. Mignęła i zniknęła prawie natychmiast, by pojawić się w innym miejscu. Już wiemy co się święci. Do swojego występu na scenie w Andrews szykuje się wyjątkowy… wiem, wiem – po raz kolejny używam tego słowa, ale – no właśnie! Tu wszystko jest wyjątkowe! Więc, szykuje się wyjątkowy samolot! Strategiczny bombowiec – B-2 Spirit! Jest coraz bliżej, a my w wizjerach aparatów widzimy tylko szarą linię! Szara linia zaczyna się lekko uwypuklać na swoim środku – tam gdzie znajduje się kabina załogi. Jest coraz bliżej, a my go prawie nie słyszymy! Przelatuje bardzo blisko prezentując swoje niebywałe wręcz kształty! Tu krągłości, tu ostre załamania. Niesamowita konstrukcja tego latającego skrzydła sprawia, że jest on prawie niewidzialny dla radarów. Może przenosić broń konwencjonalną oraz nuklearną w dowolne miejsce na świecie! Jego zasięg bez tankowania w powietrzu to grubo ponad 9 tysięcy kilometrów! Zdarzało się, że misje B-2 trwały nawet 50 godzin! Robi kolejny nawrót – tym razem pod trochę innym kątem. Spiker pokazów wariuje, bo podobno tak blisko publiczności nigdy jeszcze na pokazach nie latał! Tę informację potwierdzają nasi amerykańscy przyjaciele. Trzeci przelot kończy pokaz. Wszyscy jesteśmy pod ogromnym wrażeniem! Tymczasem pokazy zbliżają się do swojego ostatniego i kulminacyjnego punktu. Do występu Blue Angels – zespołu akrobacyjnego Lotnictwa Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych!
Jestem szalenie ciekaw tego pokazu. Nigdy wcześniej nie widziałem Blue Angels na żywo. Wiem, że to duma amerykańskiego lotnictwa, wiem że przez wielu nazywani są najlepszym zespołem świata. Widziałem wcześniej naprawdę wiele pokazowych formacji w różnych odsłonach i nie mogę się doczekać ostatecznego porównania. Trwają przygotowania. W kierunku spikerki poszło dwóch żołnierzy, którzy najprawdopodobniej będą zapowiadać poszczególne elementy pokazów. Gotowy jest też oficjalny video operator Blue Angels, który przygotowuje swoją kamerę. Z prawej strony linii samolotów pojawia się grupka ludzi w błękitnych kombinezonach, to piloci – główni aktorzy tego show ale… nie jedyni. Zaczyna się pokaz! Nie, nie w powietrzu! Na ziemi – na razie 🙂 Piloci już stoją wyprostowani jak struny. Podobnie wszyscy technicy przy swoich samolotach. Po chwili piloci maszerują wzdłuż linii samolotów i przy każdym Hornecie kolejno każdy z nich robi zwrot w prawo i staje przy drabince na wysokości kabiny. W tym czasie spiker go przedstawia. Wsiadają do maszyn. Wygląda to niewiarygodnie. Wszystkie czynności zarówno pilotów jak i techników są idealnie zsynchronizowane. Nie tylko zajęcie miejsca w kabinie, ale również zdjęcie okularów, schowanie czapki, założenie hełmu. Kapitalna sprawa! Następuje uruchomienie silników, a my podziwiamy pracę i synchronizację techników. Ale nie tylko! Nawet operator kamery chodzi w ściśle wyznaczonych miejscach, również sztywny jak cyborg. Sprawdzenie instalacji smugaczy daje możliwość zrobienia fotek Blue Angels pogrążonych w swoim własnym dymie. Trwa rozgrzewanie silników, podczas gdy na pasie startuje do swojego pokazu KC-130T Hercules zespołu Blue Angels! Normalnie jest to Fat Albert, ale dziś zastępuje go kolega z zespołu zwany „Ernie”, gdyż na Albercie trwają prace obsługowe. Czy pokaz KC-130T może być ciekawy? Okazuje się że tak! Tuż po rozpędzeniu się nad pasem następuje dynamiczne wznoszenie na dużym kącie, po którym Ernie gwałtownie przechodzi do lotu poziomego. Lokalni bywalcy mówią, że w tym czasie pasażerowie na pokładzie mają przez chwilę stan nieważkości! Pokaz Erniego polega na szybkich, niskich i bardzo dynamicznych przelotach tuż nad publicznością, co podoba się wszystkim znakomicie! Heh, a mogliśmy być na pokładzie… Po chwili jednak przestajemy żałować, bo z głośników rozbrzmiewa muzyczny motyw z Lose Yourself Eminema i Blue Angels zaczynają kołować do startu. Majestatycznie, równiutko, powoli, jeden za drugim. Podczas gdy błękitne Hornety wykołowywują, technicy nadal równo (jak w wojsku?) ogarniają miejsce na przyjęcie maszyn po pokazie. Biegają synchronicznie z klockami pod koła i organizują sześć stanowisk przed główną trybuną. Dopiero gdy Blue Angels są już na pasie – technicy znikają z naziemnego teatrzyku. Zaczyna się pokaz w locie. Mamy przyjemność słyszeć na przemian głos spikera oraz komendy jakie wydaje dowódca zespołu. Obaj są niewiarygodnie profesjonalni i przygotowani do pełnienia swoich obowiązków. Naprawdę wielu mogłoby się wiele nauczyć. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to niby nie jest istotna sprawa, że liczy się tylko pokaz w locie. Moim zdaniem to guzik prawda. Blue Angels jeszcze nie wystartowały, a my wszyscy już jesteśmy pod ich ogromnym wrażeniem! I to jest to! Startują i po pierwszym nalocie na lotnisko formacja rozdziela się. Już po pierwszych dwóch przelotach, a zwłaszcza ciasnej formacji „diament” utworzonej z czterech maszyn, gdzie odległości między samolotami są na poziomie pół metra – wiem co to znaczy precyzja Blue Angels! Lecą niesamowicie równo i potwornie blisko siebie! Mogę wszystkie cztery samoloty zamknąć nad lotniskiem w kadrze na pełnej klatce z ogniskową 500mm!! Zaczyna się istne szaleństwo. Cała gama mijanek i przelotów w różnych układach. Nie ma nudy! Non stop coś się dzieje! Niektórych figur czy sztuczek dotąd nie znałem i tym bardziej mi się podobają! W pewnym momencie spiker każe patrzeć w prawo co robią cztery Hornety i następuje totalne zaskoczenie! Bo z lewej strony, z prędkością bliską prędkości dźwięku na dosłownie kilku/kilkunastu metrach inny Hornet robi tzw. Sneak Pass! Gdy do tego dołożyć motyw muzyczny „Whoo Hoo” zespołu Blur to ciarki murowane na całym ciele! Morda się drze z radości! Towarzystwo jeszcze się nie ogarnęło po Sneak Pass, a tu kolejny Hornet z podobną prędkością przelatuje nam nad głowami w kierunku lotniska! Masakra normalnie, Whoo Hoo!! Kolejna ciekawa figura. Ta jest dość znana, ale u nikogo wcześniej nie widziałem jej wykonanej z taką precyzją. Lecą obok siebie dwa Hornety. Jeden normalnym lotem poziomym, a drugi odwrócony. Obaj w konfiguracji do lądowania. W momencie przelotu przed nami mamy ciekawe wrażenie, że leci jeden samolot z podwoziem i usterzeniem zarówno na dole jak i na górze! Po chwili, po kolejnym przelocie czwórki, widzimy lecącego z prawej solo Horneta. Ludzie odkładają aparaty bo przecież nic ciekawego nie ma w lecącym ot tak jednym samolocie. Gdy Hornet przelatuje przed publicznością, wszyscy się bardzo dziwią! Z jednego samolotu robią się nagle dwa!!! Niebywała precyzja. Ten drugi musiał lecieć minimalnie wyżej i minimalnie szybciej by w każdym momencie przelotu pierwszy go zasłaniał! Zbliża się koniec pokazu. Następuje ostatnie rozejście i podejście do lądowania. Przed nami pojawiają się technicy oczekujący na swoje maszyny. Z głośników rozbrzmiewa Kings Of Leon w utworze „Use Somebody”. Dlaczego tak dużo wspominam o muzyce? Jest ona wspaniałym dopełnieniem pokazu, razem z którym tworzy niezapomniany klimat. Tworzy wspaniałe przedstawienie. Współtworzy amerykański fenomen zwany Blue Angels, z którego wszyscy Amerykanie są szalenie dumni. Naprawdę mają z czego! Po pięknym, równiutkim kołowaniu następuje kolejna część znanego nam już teatru. Technicy pomagają pilotom opuścić samoloty. Rozwala mnie moment, gdy wszyscy równo wyciągają ręce, by naprowadzić nogi pilotów na drabinki! Piloci wysiadają z samolotów i stają przy reszcie swojej załogi przy samolocie. To wspaniała chwila, która pokazuje, że nie tylko piloci są ważni lecz cały zespół z samolotem i technikami włącznie. Mam wrażenie, że to najlepsza chwila dla techników. Stoją tak wszyscy przez chwilę dumnie patrząc na wprost. Następnie technicy przystępują do obsługi polotowej, której chyba najciekawszym momentem jest równoczesny skok do wlotu silników w celu dokonania oględzin czystości wlotu oraz pierwszych stopni sprężarki. Wygląda to niesamowicie! Koniec pokazu. Jestem pod wielkim wrażeniem! Co mi się podobało? Wyjątkowa wręcz precyzja zarówno podczas pokazu w locie jak i na ziemi. Cały szereg dopracowanych i perfekcyjnie wykonanych figur, z których wiele jest rzadko czy w ogóle gdzie indziej niespotykanych! Piękne, szybkie, duże i głośne samoloty. Podobało mi się to, co i w których momentach i w jaki sposób mówił spiker. Jestem pod wrażeniem tego namaszczenia, z jakim każdy członek Blue Angels odgrywał swoją rolę, począwszy od operatora kamery, poprzez spikera, techników, na pilotach skończywszy. Z jednej strony wojskowe usztywnienie a z drugiej lotnicza fantazja właściwa dla pilotów Navy. Czego mi zabrakło? Tego, do czego przyzwyczaili mnie Rosjanie – odegrania jakichś aspektów walki powietrznej, na pewno zabrakło wystrzeliwanych stosów flar (niestety zabronionych na pokazach w USA i w UK). Nie podobało mi się też, że tuż przy samolotach stały cywilne samochody obsługi naziemnej. Nie będzie to najlepiej wyglądać na zdjęciach. Z tego co się jednak dowiaduję, mają oni swój samochód, z numerem zero, pomalowany właśnie w barwy Blue Angels, ale tylko w swojej rodzimej Pensacoli. Nie opłaca im się ciągać go ze sobą po całych Stanach w sezonie. I… to już chyba wszystko co mi się nie spodobało 🙂 Reasumując – zgadzam się z panującą opinią! To najlepsza grupa akrobacyjna jaką do tej pory widziałem! Już się nie mogę doczekać chwili, gdy zobaczę ich ponownie!
Koniec pokazów. Czas na oddech i krótką refleksję. Jak było? Absolutnie wyjątkowo! Podobno to były jedne z lepszych pokazów w Andrews AFB w ostatnich latach! Mieliśmy przez te trzy dni różne warunki pogodowe. Generalnie było upalnie, co niestety odbiło się na jakości zdjęć w locie. Niestety też nie było za dużo wilgoci w powietrzu, co skutkowało brakiem oderwań na samolotach. W niedzielę natomiast dał o sobie znać huragan, który zbliżał się od oceanu. Rozsiał on po niebie dość gęste chmury pozostawiając błękit nieba tylko na horyzoncie. Wyglądało to obłędnie. Jeżeli zaś chodzi o ludzi, to zadziwił mnie totalny brak fotografów – nazwijmy to – profesjonalnych. Generalnie większość osób przyjechało spędzić miło czas na leżaczkach, w fotelikach, z rodziną. My natomiast, ze swoim sprzętem foto i podejściem, byliśmy dla większości Amerykanów pewnego rodzaju kuriozum. Ja z kolei trochę zazdroszczę im tego, co się w Stanach w temacie pokazów lotniczych dzieje. Nie ma prawie weekendu bez jakiegoś lotniczego wydarzenia, a każde jest inne – do wyboru do koloru! Rozmawialiśmy z Amerykanami, a oni nie mogli uwierzyć, że przyjechaliśmy aż z Polski specjalnie na ich pokazy! Na wyrazy naszego podziwu co do pokazów odpowiadali nam, że chcieliby zobaczyć u siebie w końcu coś innego, jakieś europejskie zespoły, nie mówiąc już choćby o wspomnianym przeze mnie MiG-29! Hmmm no fakt, co dla nas jest nowe, inne i wspaniałe, dla nich jest znowu tym samym co zawsze, natomiast nasze stałe fragmenty gry – są dla nich totalną egzotyką!
Więc… ok, niech i nam zazdroszczą i na obopólnym zazdroszczeniu pozostańmy 😛
Sławek hesja Krajniewski